Wiatr ucichł, księżyc oświetlał dzikie prerie, jedyne co udało się teraz słyszeć to trzaskanie ogniska, które obdarowywało mężczyzn ciepłem i schronieniem. Serce mężczyzn przyśpieszyło swoje bicie, gdyż nie wiedzieli czego mogą się spodziewać. Przez głowę przechodziły im różne myśli. Może był to jeden ze cwaniaków Szalonego Joe, bądź może ktoś z czerwonoskórych. Nie wykluczali opcji dzikich zwierząt. Wszystko stało się jasne z momentem gdy McGingers rzucił kamieniem w miejsce w którym znajdowało się potencjalne zagrożenie.
Zza krzaków wybiegł wilk. Mężczyzna nie zastanawiając się długo, nacisnął za spust... i to co się stało zaskoczyło jego jak i Ricka, który zaraz po nim zrobił dokładnie to samo. Broń nie wystrzeliła. Tego się nie spodziewali. Każdy z nich dbał dokładnie o swoje pukawki, które na każdym kroku mogły uchronić ich tyłki od śmierci. Tym razem zawiodły...najdziwniejsze było, że dokładnie w tym samym czasie. O dziwo były czyste, oraz nie wyglądało jakby coś się w nich zacięło. Z drugiej strony zauważyli teraz, że zwierze nie stanowiło jakiegokolwiek zagrożenia. Było oddalone od nich parę metrów. Wilk był koloru białego, co prawie jest nie spotykane na takich terenach. Zwierze siedziało i przyglądało im się uważnie. West wziął kamień leżący nieopodal i rzucił w niego. Wilk tylko ruszył się ze zwinnością unikając kamienia lecącego w jego stronę, mimo to wciąż nie atakował. Gdy McGingers dał krok w jego stronę, ten cofnął się o krok. Powtarzało się to tak parę razy. Było to dziwne zachowanie jak na zwierze, które należy do drapieżnych łowców na tych terenach. Minęło parę sekund a wilk odbiegł na paręnaście metrów po czym znów usiadł, wciąż przyglądając się grupce. Wyglądało na to, że chciał ich gdzieś zaprowadzić, z drugiej strony nie byli niczego pewni. Samo to było dziwne, że w środku nocy, na dzikich ziemiach, pojawia się wilk o niezwykłej maści, który nie ma zamiaru ich zaatakować