1. Nazwa Postaci: Basai Sho
2. Rasa: Człowiek
3. Profesja:Najemnik
4. 8 ABY
5. Charakter/Osobowosć:
Kim jestem? Często zastanawiałem się nad tym pytaniem podczas mojego jakże ciekawego życia. Wiem jedno, mimo iż moja praca jest ciężka i wymaga dość twardego charakteru wytrzymałem w niej i jako tako się utrzymuję. Podczas kolejnych zleceń zauważyłem u innych towarzyszy broni, że wyzbyli się słowa moralność czy uczciwość zastępując je chęcią zarobienia pieniędzy. W porównaniu do nich ja taki nie jestem, więc pod przykrywką twardziela ukrywa się spokojna, dobra i uczciwa osoba, całkowite przeciwieństwo mojej definicji „najemnika”.
6. Wygląd:
Wracając do słowa „najemnik” z mojego doświadczenia wiem, że jest wymagany dosyć groźny i poważny wygląd. Chociaż nawet gdybym nim nie był nie pozwoliłbym sobie na jakiś kolorowy irokez zapuściłem dosyć ciekawą fryzurę. Włosy mam koloru czarnego wszędzie obcięte na jeża pozostawiając nieobcięty tył głowy. Tam Włosy osiągnęły długość dziesięciu centymetrów i muszę przyznać iż miłym uczuciem jest gdy potrząsam na bok głową. Wracając do wyglądu zielone oczy podobno po tacie, i gładko obcięta twarz. Noszę na sobie zmodyfikowany pancerz pochodzący od szturmowca, któremu raczej się nie przyda. Usprawniłem go, zmieniając mu wygląd na szary i pozbywając się kilku płytek bym posiadał większy zakres ruchów. Na samą zbroję założyłem materiałową płachtę dająca motyw peleryny tak bym mógł bez podejrzeń podchodzić do zleceniodawców. Warte uwagi jest też to, że jestem dosyć mocno zbudowany, nie jest to sportowa sylwetka siłaczy ale nie można powiedzieć o mnie, że obrosłem w tłuszcz, jestem duży i tyle.
7. Umiejętności:
No raczej logiczne, że potrafię strzelać i to dosyć celnie ale poza umiejętnościami wynikającymi z zawodu zauważyłem , że mam dryg do modyfikacji uzbrojenia i opancerzenia. Nie chodzi tu o pojazdy gdyż na nich się kompletnie nie znam ale spokojnie dałbym radę usprawnić zwykły blaster czy usprawnić jakiś strój. Kolejną moją zaletą jest dosyć sprawne poruszanie się w walce w zwarciu. Pochwalić się mogę, że w poprzednim gangu potrafiłem rozbroić wszystkich cwaniaków czy to dłonią czy to jakimś narzędziem.
8. Ekwipunek:
- Własna wersja pancerza szturmowca (opis w wyglądzie)
- Wibroostrze zamocowane na specjalnym uchwycie na plecach
- Karabin blasterowy także na plecach dokładnie na Wibroostrzu)
- Zwykły mały blaster pod peleryną
- Cyfronotes
9. Brak statku (Nigdy nie miałem okazji nauczyć się pilotażu)
10. Historia:
Byłem dzieckiem zbieraczy złomu z Taris. Mój ojciec umarł gdy byłem mały, więc od dzieciństwa to ja musiałem przejąć jego obowiązki. Od kiedy tylko nauczyłem się chodzić, musiałem pomagać matce w codziennych sprawach. Potem doszło jeszcze noszenie złomu. Z początku brałem na plecy kilka kilogramów metalowych śmieci, by po kilku latach móc już podnosić kilkanaście. W trakcie moich prac nauczyłem się rozmontowywać różne rzeczy, poznałem budowę starych pancerzy, broni. Stanowiło to podwaliny mojej umiejętności modernizowania ekwipunku. Można powiedzieć, że moje życie było ciężkie, ale dzięki temu stałem się tym, kim się stałem. Moja matka wychowała mnie na odważnego i honorowego człowieka, który wie czego chce od życia. A te zmieniło się pewnego dnia. Pamiętam, że kiedy to się wydarzyło , to akurat wracałem do domu na obiad. Na plecach miałem plecak z częściami od jakiegoś starego śmigacza. Żar niemiłosiernie lał się z nieba, a ze mnie lał się pot. Nagle przede mną pojawiło się 3 czy 4 łowców niewolników. Stanąłem jak wryty. Matka ostrzegała mnie przed nimi. A ja jak głupi zastanawiałem się tylko co będzie na obiad i nie zauważyłem niebezpieczeństwa w postaci tych zbirów. Nim zdołałem coś powiedzieć jeden z tych bydlaków zaatakował mnie paralizatorem. Jak na 9 latka byłem dość dobrze zbudowany i w zasadzie powinienem uniknąć tego ciosu, ale ciężar na ramionach, i okropne ciepło nie udało mi się. Prąd poraził moje członki, a ja w konwulsjach padłem na ziemię. W oczach mi pociemniało. Poczułem, że ktoś kładzie nogę na moich plecach, uniemożliwiając mi wstanie. Po moim policzku popłynęła łza. Pomyślałem że zawiodłem matkę, i że to koniec. Słyszałem jak jeden z moich oprawców ponownie uruchamia paralizator. W myślach wiedziałem, że gdy drugi raz oberwę to stracę przytomność. Resztką sił sięgnąłem do pasa po mały wibronóż. Pełen złości dźgnąłem nim stopę łowcy. Ostrze wbiło się po rękojeść. Nagle poczułem w sobie siłę. Pewien siebie obróciłem nóż wbity w tkankę. Bydlak który przyciskał mnie do ziemi zaczął krzyczeć i po chwili runął na ziemię, próbując zatamować krwawienie. Ja sam obróciłem się na plecy i ujrzałem blaster wycelowany w moją pierś. Nim zdołałem cokolwiek zrobić, jakiś duży metalowy pojemnik spadł z nieba pomiędzy moich wrogów i po kilku sekundach wybuchł rozrywając ich na strzępy. Zaskoczony zasłoniłem się . Gdy po chwili uświadomiłem sobie że żyję, spojrzałem do góry. Zobaczyłem wtedy ciężko uszkodzony statek, z którego ładowni wylatywały owe beczki. Nagle jedna z nich eksplodowała blisko frachtowca. Wybuch ten uszkodził napęd owej machiny, która przechyliła się na bok i z ogromnym hukiem wyrżnęła w pobliską górę . Szybko wstałem i pozostawiłem mojego ostatniego oprawcę leżącego na ziemi. Biedaczek zemdlał z bólu.
Z niemałym trudem udało mi się dotrzeć do miejsca katastrofy. Statek rozerwał się na dwie części. Ignorując wysoką temperaturę płonących szczątków, wbiegłem w płomienie szukając rannych. Z początku dym przysłaniał wszystko, ale po chwili, systemy filtrowania powietrza, zdołały go usunąć. Najwidoczniej ta część fregaty do której się dostałem była wyposażona w generator, który ostatkiem sił włączył wentylatory. Nie chcąc marnować czasu zacząłem nasłuchiwać. Wśród trzasku płomieni i dźwięku alarmu usłyszałem jęki. Udałem się w stronę z której dochodziły. Znalazłem się ładowni, w miejscu z którego wylatywały beczki. W kącie zauważyłem jakąś sylwetkę. Wokół jej nogi pojawiła się ogromna plama krwi. Gdy do niej podszedłem okazało się że to młody Zabrak. Jako że nieznajomy był nieprzytomny, szybko wyniosłem go z wraku, i położyłem na ziemi kilka metrów dalej. Zerwałem sobie rękaw i zatamowałem nim krwawienie z ciężko złamanej nogi przybysza. Po tej operacji znów zacząłem szukać rannych. W tylnej części statku nikogo nie znalazłem. Czym prędzej udałem się więc do przedniej części fregaty, z nadzieją że znajdę tam żywych pilotów. Niestety wysoka temperatura i płomienie nie pozwoliły mi się tam dostać. Ktokolwiek tam był, nie miał szans na przeżycie. Rezygnując z dalszych poszukiwań zabrałem Zabraka do domu. Tam jego ranę opatrzyła moja matka. Okazało się że jest to dość mocne złamanie prawej nogi. Jak na nasze warunki udało jej się to całkiem dobrze , jednakże mój dom to nie szpital i uraz nie zagoił się zbyt dobrze, co miało w przyszłości skutkować tym że Mayu będzie kuleć. No właśnie. Mayu. Poznałem to imię parę dni po wypadku, gdy nieznajomy odzyskał wreszcie przytomność. Okazało się że nazywa się Mayu Ferrus, i że jego rodzice byli przemytnikami którzy szmuglowali niebezpieczne materiały wybuchowe . To właśnie one spowodowały awarię statku i konieczność lądowania na Taris. Tryskający energią i optymizmem od pierwszych chwil po przebudzeniu chłopak zmienił się nie do poznania gdy powiedziałem mu że nikt oprócz niego nie przeżył wypadku. Dowiedziałem się od niego że jego rodzice byli w przedniej części statku. Tej której spłonęła.
Przez następne kilka tygodni Mayu dochodził do siebie. W sensie fizycznym i psychicznym. To właśnie w tym okresie nawiązałem z nim przyjaźń. Mimo że był on z początku małomówny i smutny, to z czasem zaczęły mu wracać dawne cechy charakteru, a mroki przeszłości odeszły w niepamięć. Gdy Ferrus mógł już normalnie chodzić zaczął mi pomagać w moich codziennych sprawach, chodź jego pomoc bardziej przeszkadzała niż ułatwiała zbieranie złomu. W związku z tym chłopak często się włóczył po odległych zakątkach Taris., rozmyślając nad swoimi sprawami. Ani ja , ani moja matka nie mogliśmy mu pomóc w wydostaniu się z planety, a wiedzieliśmy że tego chciał. On czuł się po prostu stłamszony w tym nowym, obcym świecie.
Mniej więcej po roku Zabrak przystosował się do nowego życia. Stał się bardziej przydatny i pomagał mi w pracy. Po jakimś jednak czasie Mayu zaczął znikać, a gdy powracał miał zawsze dość duże ilości kredytów , których obecność tłumaczył tym że udało mu się znaleźć dość dużo warte części do statków. Nie uwierzyłem mu. Podczas jednej z jego przechadzek podążyłem za nim. Po prawie godzinnym marszu odnalazłem miejsce do którego udawał się mój przyjaciel. Był to obóz łowców niewolników. Sam nawet nie wiedziałem gdzie znajduje się ich kryjówka, a ten młody Irdonianin odkrył ją w trakcie jednego roku. Chwilę potem poznałem prawdziwy cel wizyty Mayu. Okazało się że okradał on nieświadomych niczego bandytów a cenne rzeczy sprzedawał jakiemuś paserowi. Gdy w końcu mogłem z nim porozmawiać w cztery oczy powiedziałem mu że wiem gdzie się udaje i że nie pochwalam tego. On odparł że to pieniądze złych ludzi i że to lepiej żeby trafiły do dobrych rąk niż żeby miały się przyczynić to czyjejś śmierci. Musiałem się z nim zgodzić. Te kredyty mogły odmienić los mojej matki i mnie. Za nie mogliśmy opłacić prom kosmiczny na podróż na jakąś lepszą planetę. Akceptując więc proceder mojego przyjaciela zacząłem żyć z nadzieją że mój los kiedyś się odmieni.
Przez następne kilka lat wiodło nam się coraz lepiej. Dzięki nowym kredytom mogliśmy spłacić nasze długi . Wprawdzie często musiałem bronić Mayu przed starszymi zbieraczami którzy uważali go za dziwoląga i za wszelką cenę chcieli go upokorzyć bądź ośmieszyć, ale i tak nie był to wielki problem (przynajmniej dla mnie).
W wieku 12 lat zostałem przyjęty razem z Ferrusem do najemniczej grupy „Vas’harr” stacjonującej na Taris. Dostaliśmy blaster i pancerz. Znów poczułem w sobie siłę. Podczas misji mieliśmy obserwować starszych członków grupy, by nauczyć się od nich jak najwięcej. Matka nie była zadowolona z takiego stanu rzeczy, ale musiałem znaleźć sposób by szybko wydostać się z planety, a dodatkowych kredytów nigdy za wiele. Po jakimś czasie uzbieraliśmy już wystarczającą ilość pieniędzy na prom. W dniu w którym miałem kupić bilety na niego, moja matka została porwana przez łowców niewolników. Razem z Mayu popędziliśmy do ich kryjówki. Niestety przeciwników było zbyt wiele by ich pokonać. Zamiast tego poszliśmy do siedziby „Vas’harr” by prosić ich o pomoc w odbiciu mojej matki. Zgodzili się w zamian za 10 000 cr jakie będziemy musieli odpracować u nich na służbie. Mayu chciał się jeszcze targować, ale ja bez namysłu się zaakceptowałem ich propozycję. Po zmierzchu znów udaliśmy się do obozu. Wywiązała się tam strzelanina między najemnika a łowcami. W tym całym bojowym zgiełku zauważyłem że barka z niewolnikami wystartowała i wyruszyła w stronę kosmosu, by zapewnie wykonać skok w nadprzestrzeń. Gdy już wydawało mi się że nie zdołam już uwolnić matki, Mayu pokazał mi piracki frachtowiec stojący na uboczu. Zapominając o przysiędze złożonej kapitanowi „Vas’harr” uruchomiliśmy go i rozpoczęliśmy pościg za przestępcami. Właściwie to Mayu go prowadził bo ja nie umiałem latać statkami. Gdy przekroczyliśmy granicę atmosfery, barka użyła hipernapędu i wykonała „skok”. Udaliśmy się za nią. Po wyjściu z nadprzestrzeni okazało się że jesteśmy nad Tatooine. Nieprzyjaciel zaczął ostrzeliwać nas z dział pokładowych. Mayu starał się jak mógł ale kilka wiązek trafiło nasz mały okręt. Straciliśmy wysokość i rozbiliśmy się na pustyni. Ferrus oczywiście złamał sobie dwa żebra przy upadku. Po tej kraksie frachtowiec nie nadawał się już do użycia . Szybko pozbierałem cały prowiant jaki znajdował się w pirackim magazynie i razem z rannym Zabrakiem wyruszyliśmy szukać cywilizacji. Po 3 godzinach intensywnego marszu znaleźliśmy farmę wilgoci. Sam nie wiem jak tam dotarliśmy. Wiedziony przeczuciem udałem się na północ od naszego wraku. Można powiedzieć że dotarliśmy w samą porę bo Mayu ledwo co żył. Na szczęście farma była wyposażona w dobry medyczny sprzęt i udało się go odratować, niestety musiał tam zostać jeszcze parę tygodni. Następnego dnia ja razem z synem gospodarza pojechał ścigaczem do Mos Eisley. przeprowadziłem tam małe śledztwo i dowiedziałem się że podejrzana barka po uzupełnieniu paliwa wystartowała dzień wcześniej i nie wiadomo dokąd się udała. Jedynym wyjściem jakie wtedy widziałem było przyłączenie się do „Vas’harr” i wykorzystanie ich znajomości do odnalezienia matki. Nie zwlekając odnalazłem ich kontakt na Tatooine. Wiedziałem gdzie się znajduje bo w trakcie mojej służby na Taris zdobyłem wiele ciekawych informacji. Kazałem jeszcze przekazać Mayu, że znów się przyłączyłem do najemników i że może do mnie dołączyć gdy już wróci do zdrowia. Tymczasem dostałem przydział na fregatę „Omega” gdzie znajdował się kapitan którego znałem z Taris. Razem z nim przez okrągłe 3 lata wykonywałem różne misje. Niektóre były naprawdę niebezpieczne. Wiele razy zostałem ranny , lecz nie poddawałem się bo wiedziałem że moja matka mnie potrzebuje. Ferrus też musiał odpracować dług, lecz on w przeciwieństwie do mnie dostał przydział na Nar Shadaa gdzie ponownie się spotkaliśmy w wieku 15 lat.
Od tamtej pory wszystkie misje wykonywaliśmy razem. A było ich naprawdę sporo. Szmuglowaliśmy nielegalne towary, likwidowaliśmy niebezpiecznych gangsterów, toczyliśmy pojedynki na śmierć i życie w miejscach które wydawały się zapomniane przez „moc”. Ponad 5 razy nasz statek został zestrzelony. Mayu doznał wielu poważnych urazów a i ja czasem zostawałem ranny. Do dziś pamiętam widok mordy Rancora który na mnie szarżował. Miałem szczęście że Ferrus wjechał w niego ścigaczem który eksplodował i oderwał rękę bestii. Oczywiście przyjaciel z Idronii musiał sobie przy tym złamać rękę i nogę, ale przynajmniej ten okropny stwór się od nas odczepił. W końcu gdy obaj już mieliśmy po 18 lat spłaciliśmy nasz dług względem „Vas’harr” który urósł do kwoty 40.000 cr za ucieczkę i dodatkowe info o łowcach niewolników. Pierwszym co zrobiliśmy po staniu się wolnym było przyjęcie trudnej misji za którą mieliśmy dostać 60.000 cr. Te fundusze pozwoliłyby nam zakupić porządny statek i ekwipunek potrzebny do uwolnienia mojej matki. Naszym celem był ludzki więzień na imperialnym niszczycielu „Pogrom”. Mieliśmy go odbić. Od naszego zleceniodawcy dostaliśmy specjalną bombę która po wybuchu w odpowiednim miejscu miała owy niszczyciel uszkodzić i umożliwić nam ucieczkę. Jakimś cudem udało nam się dostać na ten ogromny statek, ale to tylko i wyłącznie zasługa Mayu, który zdobył dokumenty według których byliśmy imperialnymi agentami. Mieliśmy szczęście, że imperialny oficer był jakimś półgłówkiem i nie sprawdził ich dokładnie, bo inaczej byśmy wpadli.
Gdy ja udałem się do sektora więziennego, by rzekomo sprawdzić „stan zabezpieczeń wewnętrznych statku” , Ferrus po przekradnięciu się przez straże i patrole szturmowców, podłożył bombę w szybie technicznym znajdującym się blisko generatora statku. Po kilku minutach ona eksplodowała i wywołała impuls elektromagnetyczny który zakłócił pracę generatora niszczyciela na okres około 5 minut. Wszystkie kamery zostały wyłączone a klatki w więzieniu stanęły otworem. Szybko uporałem się z strażnikami po czym odbiłem więźnia i wróciłem na nasz statek. Mayu już tam na mnie czekał. Obaj odlecieliśmy w ostatnim momencie, gdyż działanie impulsu przestawało działać i „Pogrom” znów mógł nas ostrzelać. W pogoń za nami ruszyły imperialne myśliwce , lecz nie udała im się nas dogonić. Tak jak to było umówione, dostarczyliśmy więźnia do zleceniodawcy i odebraliśmy za to zapłatę, którą wydaliśmy na frachtowiec typu (http://ossus.pl/biblioteka/YT-2400) Poleć znajomym YT-2400 i nowe wyposażenie. Następnie polecieliśmy na Coruscant, by znaleźć tam agenta łowców niewolników który mógł nam powiedzieć gdzie znajduje się moja matka. To na razie koniec mojej historii.