Kylvio Neesh przybywa z: [Coruscant] Siedziba Główna Coruscańskich Sił Policyjnych
"Cholera, ale fajnie byłoby się przejść po najniższych poziomach Coruscant" - powiedział nikt. Nigdy.
Iluminowane sztucznym, bijącym z różnobarwnych neonów światłem zaułki podmiasta rozciągały się u pogruchotanych fundamentów drapaczy chmur, których spiczaste, wypolerowane wierzchołki wznosiły się jakiś kilometr wyżej. Promienie słońca oczywiście nie były zdolne przebić się przez dominującą w tych trzewiach miasta warstwę smogu, a nawet jakby im się udało, pewnie natychmiast zostałyby złapane, wystawione na ulicę w samych stringach i sprzedawane po dwadzieścia kredytów za godzinę, czterdzieści z całowaniem.
W obskurnych lokalach przesiadywali głównie zapijający nudę twardziele bez czci i wiary, ale za to cali pokryci tatuażami, czasem przewijały się tam też zabiedzone sylwetki wyposzczonych narkomanów ubijających interesy z przedsiębiorczymi dilerami. Rozklekotane speedery, obmalowane symbolami tego czy innego gangu, od czasu do czasu przelatywały między budynkami, patrolując swoje terytorium. W tle ktoś krzyknął, echem odbił się strzał. Nic skrajnie zaskakującego.
Niespodzianką był natomiast widok dwóch gliniarzy w tych rejonach. Ludzko-nieludzkie śmieci, rozczarowane istoty nie uznające żadnego prawa, łypały wrogo oczyma na widok kroczących między nimi jak gdyby nigdy nic stróżów porządku. Na dodatek uzbrojonych.
- Wypierdalać.
Wściekłe warknięcie wydobyło się z pyska szarego Trandoshanina, który wspierany przez trójkę dorównujących mu gabarytami krajan wyszedł z ciemnej czeluści śmierdzącej uryną bramy. Gadopodobni półksiężycem odcięli Neeshowi i Vos drogę ku wolności, przypierając ich do barierki, za którą czekał ich niezbyt długi, ale za to pewnie malowniczy upadek w zgniłozieloną, ściekową toń. Żaden z dumnie kołyszących barkami agresorów nie sięgnął jeszcze po noże ani blastery, lecz rosnące napięcie mogło ich do tego zmusić.
Agenci terenowi nie mogli się też łudzić, że ktoś pofatyguje się wziąć ich w obronę. Właściciel budy z pieczonymi szczuro-stworami naprzeciwko na widok awantury jedynie podłubał w zębach i obrócił rożen.