-Jak ja nienawidzę podejmować takich decyzji... - mruknął wyraźnie niezadowolony Peter - Theo, idziemy sprawdzić jak mają się te bomby, może starczy nam czasu, żeby je rozbroić. Jeśli nie... - westchnął - cóż, miło było cię poznać. Tak czy inaczej czekaj w rozgrzanym śmigaczu na poziomie wylotu z hangaru, lecz na tyle daleko, by mieć czas uciec przed eksplozją. Niech Moc będzie z tobą. Covell bez odbioru. - wyłączył komunikator i spojrzał na swojego ucznia - Musimy się cholernie pospieszyć...
Szukanie działającej turbowindy było zbyt niebezpieczne, gdyż nie mieli pojęcia czy przypadkiem ktoś nie zdecyduje się zrzucić kolejnej kabiny - tym razem z nimi w środku. Czekała ich zatem wycieczka ponad dwadzieścia pięter w górę po schodach, które pokonali w rekordowym czasie. Kiedy dotarli wreszcie na poziom z hangarem dla śmigaczy gości, zgasło światło.
-Albo ktoś tu jest - powiedział Peter szeptem - albo mamy cholernego pecha. Najpewniej jednak podłączono się do systemów budynku z zewnątrz i facet, który robi nas w balona, jest bezpieczny kilka przecznic stąd, gdzie będzie miał piękny widok na wybuchające kasyno. Mam nadzieję, że nie ma też czerwonego guzika z napisem "BOOM!"...
Covell włączył swój miecz świetlny i pomieszczenie zalała lekka poświata błękitnej klingi - było to niewiele, ale przynajmniej pozwalało nie potykać się o własne nogi. Peter, pamiętając nauki swojego mistrza, Gyar-Than Hadyyka, nie skupiał się na tym, co widzi, ale pozwolił, aby kierowała nim Moc i to samo polecił Andy'emu zastanawiając się na ile niedoświadczony użytkownik Mocy, stawiający dopiero pierwsze kroki na jej ścieżce, będzie w stanie to wykonać. Nerwy, adrenalina i widmo niespodziewanej śmierci w wybuchu, nie działały odprężająco, a tym samym nie ułatwiały medytacji i zanurzenia się w nurt Mocy.
Peter, na szczęście, przez ostatnie lata nauczył się sobie z tym radzić - podobnie jak inni Rycerze w Zakonie.
Przeszli zaledwie wzdłuż czterech śmigaczy, gdy dostrzegli pierwsze ładunki wybuchowe założone na filarach podtrzymujących konstrukcję. Trudno zresztą było je przegapić - półmetrowej wysokości, połączone ze sobą, zbiorniki ze środkami chemicznymi, które po wymieszaniu się tworzyły substancję o potężnej sile rażenia. Nie było wątpliwości, że mogą spowodować zawalenie się całego budynku - zwłaszcza, że takich bomb przygotowano osiem. Peter podszedł do urządzenia detonującego najbliższej z nich i poczuł jak zamiera mu serce, zaś w ustach zasycha.
-Chodu! - krzyknął ciągnąc za sobą swojego ucznia.
Ruszyli najkrótszą drogą w stronę wlotu do hangaru i Peter czuł jak krew pulsuje mu w skroniach - mieli zaledwie dwanaście sekund od czasu, gdy Jedi zerknął na detonator czasowy, zaś poziom z lądowiskami był naprawdę olbrzymi i przebiegnięcie jego szerokości zdawało się zajmować całe wieki. Covell starał się w głowie odliczać pozostający im czas, ale zdawał sobie sprawę z tego, że pewnie robi to za szybko. W każdym bądź razie, kiedy doszedł do zera, nic się nie stało.
-Skacz! - krzyknął, bezpardonowo wypychając Mocą Andy'ego daleko poza wlot do hangaru, by chwilę rzucić się za nim
Prosto w kilkukilometrową przepaść.
-To był, kurwa, błąd... - zdążył jeszcze mruknąć, gdy ładunki eksplodowały i potężna konstrukcja głośno zajęczała w proteście. Niestety, dla budynku nie było już szansy, ale Peter wyskakując z niego miał nadzieję, że Theo spełnił jego prośbę dotyczącą śmigacza...