Akcja przenosi się z: [Coruscant] Apartament Mail'daika
Nad horyzontem planety, upstrzonym gałęziami potężnych drzew wroshyr, rozpościerała się czerwona poświata zwiastująca nadejście nocy. Momentami można było dostrzec zrywające się do lotu ptaszyska, spłoszone zapewne przez poszukującego ofiary drapieżnika. Mimo to, planeta wydawała się ostoją spokoju, wielkim gajem i ziemią obiecaną dla każdego, kto dość miał wielkich metropolii galaktyki.
Nad lądowiskiem jednego z kashyyykańskich miast- Maarwraawroo, manewrował transportowiec. Planeta ta, jak można było się domyślać, nieczęsto miewała nowych gości, a przybysze najczęściej docierali tutaj w interesach. Nie inaczej było tym razem- po delikatnym osadzeniu statku na platformie, Nihel jako pierwszy postawił nogę na ziemi. Choć, jeżeli mowa o planecie Wookiech- na deskach jednego z ich słynnych drewnianych miast. Poświęcając chwilę, by rozejrzeć się po okolicy, Carridge zdał sobie sprawę, że niezależnie od pory dnia, będzie pracował w półmroku. Ogromne korony drzew i tak w większości zasłaniały widok nieba. Głęboki wdech pozwolił mu nacieszyć się przyjemną atmosferą planety:
- Ach... ogromna szkoda, że nie mam nawet momentu na odpoczynek. Pora na punkt pierwszy planu.
W rzeczywistości żadnego planu oczywiście nie było, Nihel pracował improwizując. Pracował już wystarczająco długo, by wiedzieć, że dokładne zaplanowanie całej akcji nie ma większego sensu. Kilka zdarzeń losowych i cały ciąg zdarzeń, których się spodziewaliśmy trafia przysłowiowy szlag. Gdyby jednak miał mieć plan- z pewnością jego pierwszym punktem byłoby zebranie informacji, a głównym ich tematem powinien być wookie o imieniu Perrbaca.
Przerzucał wzrok z prawa na lewo, poszukując czegokolwiek co mogło wyglądać na hangar, czy marny punkt uzupełnienia zapasów. Wśród wszechobecnego brązu kory drzew, trudno było dostrzec wyróżniające się "budynki". Choć Carridge potrafił docenić urok Kashyyyku, długo czasu minie nim przyzwyczai się do lokalnej architektury.
Nad horyzontem planety, upstrzonym gałęziami potężnych drzew wroshyr, rozpościerała się czerwona poświata zwiastująca nadejście nocy. Momentami można było dostrzec zrywające się do lotu ptaszyska, spłoszone zapewne przez poszukującego ofiary drapieżnika. Mimo to, planeta wydawała się ostoją spokoju, wielkim gajem i ziemią obiecaną dla każdego, kto dość miał wielkich metropolii galaktyki.
Nad lądowiskiem jednego z kashyyykańskich miast- Maarwraawroo, manewrował transportowiec. Planeta ta, jak można było się domyślać, nieczęsto miewała nowych gości, a przybysze najczęściej docierali tutaj w interesach. Nie inaczej było tym razem- po delikatnym osadzeniu statku na platformie, Nihel jako pierwszy postawił nogę na ziemi. Choć, jeżeli mowa o planecie Wookiech- na deskach jednego z ich słynnych drewnianych miast. Poświęcając chwilę, by rozejrzeć się po okolicy, Carridge zdał sobie sprawę, że niezależnie od pory dnia, będzie pracował w półmroku. Ogromne korony drzew i tak w większości zasłaniały widok nieba. Głęboki wdech pozwolił mu nacieszyć się przyjemną atmosferą planety:
- Ach... ogromna szkoda, że nie mam nawet momentu na odpoczynek. Pora na punkt pierwszy planu.
W rzeczywistości żadnego planu oczywiście nie było, Nihel pracował improwizując. Pracował już wystarczająco długo, by wiedzieć, że dokładne zaplanowanie całej akcji nie ma większego sensu. Kilka zdarzeń losowych i cały ciąg zdarzeń, których się spodziewaliśmy trafia przysłowiowy szlag. Gdyby jednak miał mieć plan- z pewnością jego pierwszym punktem byłoby zebranie informacji, a głównym ich tematem powinien być wookie o imieniu Perrbaca.
Przerzucał wzrok z prawa na lewo, poszukując czegokolwiek co mogło wyglądać na hangar, czy marny punkt uzupełnienia zapasów. Wśród wszechobecnego brązu kory drzew, trudno było dostrzec wyróżniające się "budynki". Choć Carridge potrafił docenić urok Kashyyyku, długo czasu minie nim przyzwyczai się do lokalnej architektury.