Content

Zaakceptowane KP

[Wpis] Tevak Orell

[Wpis] Tevak Orell

Postprzez Narik Nenu » 3 Wrz 2012, o 22:24

1. Nazwa postaci: Tevako'rell (dawniej); Tevak Orell

2. Rasa: Twi'lek

3. Profesja: Przemytnik

4. Data urodzenia: 5 ABY

5. Usposobienie: Tevak pochodzi z głębokiej galaktycznej prowincji, co przekłada się na w dużym stopniu na jego mentalność. Przede wszystkim jest szczery i prostoduszny do bólu, co doprowadzało Skippera do furii, bo jak twierdził "stanowi zagrożenie w interesach", a co Miran określiła jako "ujmujące". Wyszło na jej, bo nie zmienił się aż tak bardzo od tamtego czasu. Pozostał osobą uczciwą i lojalną względem przyjaciół. Twarde reguły światka przemytników sprawiły, że zmienił się jego stosunek do niektórych rzeczy - na przykład do kłamstwa, którym kiedyś się brzydził, a które teraz stało się dopuszczalnym środkiem, podobnie jak przemoc fizyczna.
Wydarzenia na Ryloth były przełomowe w życiu Tevaka i miały ogromny wpływ na kształtowanie się jego psychiki. Nabył wtedy ogromnych pokładów determinacji, pozwalających mu pokonywać przeszkody teoretycznie nie do pokonania. Uwrażliwił się też na cudza krzywdę oraz stracił zaufanie do autorytetów i prawa. Wspominając nieudany atak na siedzibę łowców niewolników uświadomił sobie własne błędy - zrozumiał, że jego decyzje mogą mieć niespodziewane skutki, co pozwoliło mu stać się bardziej opanowanym. "Bardziej" nie robi tu jednak żadnej kolosalnej różnicy. Nadal stać go na nieprzemyślane akcje i lekkomyślność, taka już jego buntownicza natura. Zaszłościami z życia na Ryloth jest też pewnego rodzaju zaściankowość w myśleniu. Tevakowi wciąż trudno rozumować w skali Galaktyki, przez co jest krótkowzroczny wobec co subtelniejszych procesów i ich oddziaływania.

6. Wygląd: Tevak to wysoki, bo aż dwumetrowy, Twi'lek. Jest dobrze zbudowany, pod lazurową skórą rysują się wyraźnie kłębowiska muskułów - oznaka znacznej siły fizycznej. Jego błękitne oczy spozierają czujnie z twarzy o regularnych rysach, na której osiadła drobna skaza - blizna koło lewego oka, pamiątka po bójce w barze. Okazałe, mięsiste lekku - duma każdego Twi'leka - zazwyczaj są odrzucone do tyłu, sięgając do połowy pleców.
Zazwyczaj ma na sobie czarną, obcisłą koszulkę i narzucony nań brązowy bezrękawnik z magnetycznym zamkiem. Obrazu dopełniają bojówki koloru khaki z dużą ilością kieszeni trzymane w ryzach przez szelki oraz praktyczny pas z szelkami i szlufkami na różne przedmioty z doczepioną kaburą. Swobodę w poruszaniu się zapewniają mu zaś brązowe buty ze sztucznej skóry o solidnej, wzmacnianej podeszwie.

7. Umiejętności:
- znajomość języków: Twi'leki, basic (mocny akcent)
- strzelanie z broni krótkiej (zaawansowany) - "Czasem przychodzi taki okres w karierze przemytnika, gdy trzeba wyjąć spluwę i wpakować bolta w klatę Rodianina." Skipper, 24 ABY.
- pilotaż lekkich frachtowców i transportowców (średnio zaawansowany) - wpierw szkolony za sterami "Wesołka", potem kilka okazji zapoznania się z podobnymi jednostkami jako najemny pilot.
- walka wręcz (przeciętny) - klasyczne "cios w nos/pysk/otwór gębowy". Dokładnie tyle można się nauczyć w różnych spelunach wieczorową porą.
- duża siła fizyczna i wytrzymałość - wynikają z imponujących warunków fizycznych Twi'leka

8. Ekwipunek:
- pistolet DL-18 i dwa stustrzałowe magazynki.
- sztylet - nieco ponad trzydzieści centymetrów długości, Dobrze wyważony, z wyprofilowaną rękojeścią i ostrą klinga zdobną w motywy etniczne. Tradycyjna broń na Ryloth, zakupiona z sentymentu na jakimś bazarze.
- stylowy kastet z durastali
- okrojony z funkcji cyfronotes - tania podróbka autorstwa jakiejś nieznanej firmy
- 4800 kredtytów - dola wydzielona Tevakowi podczas pożegnania z Skipperem

9. Środki komunikacji: Niestety, Tevak nie miał wystarczającej kwoty na zakup statku po rozstaniu z załogą "Wesołka".

10. Historia:
- Obudź się, no obudź się wreszcie! - Słowa wypowiedziane dziwnie znajomym, nieco piskliwym głosem przedarły się przez zasłonę snu, która okrywała umysł Tevaka. Twi'lek powrócił do rzeczywistości, niechętnie uchylając powieki. Nad nim pochylała się zielonoskóra dziewczyna z wyrazem troski na twarzy.
- No nareszcie - westchnęła Lekki uśmiech zastąpił zmartwienie na jej twarzy. - Dziś twój wielki dzień. Nie wypada, żebyś zaspał.
Tevak podźwignął się na łokciach
- Moja głowa... - stęknął. Co on wczoraj...? A, tak opijali wczoraj zakończenie negocjacji z sąsiednim klanem i spodziewane przybycie kandydatek na żony. Rozmowy między starszyznami przedłużały się z uwagi na nieadekwatną wysokość posagu, więc gdy tylko nadeszła okazja, on i Rehar postanowili to uczcić w najlepszy z możliwych sposobów, jak widać nieco przy tym przesadzając.
Twi'lek zdezorientowany przyglądał się swojej kuzynce Lorze krzątającej się po sypialni.
- Co ty tu robisz?
- Ach, twój ojciec poprosił mnie o pomoc w przygotowaniach do ślubu - odparła, nie odwracając głowy i porządkując rzeczy w szafie.
- A ty nie omieszkałaś odmówić? - Jedni albo ostrzegali go przed małżeństwem, albo odwrotnie - wykazywali niezdrową fascynację tym faktem. W otoczeniu Tevaka zabrakło osób o zdrowym podejściu do tematu. Z wyjątkiem może ojca i Rehara, choć ten drugi był w sumie tak samo zagubiony jak sam Tevak.
- Masz coś do picia? - Chłopak oblizał spierzchnięte wargi. Lora uśmiechnęła się wyrozumiale.
- Pomyślałam o tym. Proszę. - Podała mu parujący kubek czegoś...
- Tfu! Co to jest?! - Ledwo powstrzymał się od wyplucia na pościel niesamowicie gorzkiego naparu.
- Napar uspokajający. Pomoże ci zwalczyć nerwy.
- Jakaś ty przewidująca - mruknął, siadając na łóżku. Chyba dopiero teraz dotarło do niego, jak ważny będzie dzisiejszy dzień w jego życiu, przez co doznał nieprzyjemnego skurczu w żołądkach.
Świetnie, najpierw kac, a teraz to.
- Jestem nagi. - Bardziej stwierdził, niż zapytał Tevak, siadając na łóżku. Lora drgnęła jak oparzona.
- Umm... Wróciłeś wczoraj bardzo późno i miałeś brudne ubranie, więc ja... - Jej lekku zaczęły podrygiwać ledwie zauważalnie w wyrazie zawstydzenia.
- W porządku - mruknął, nakrywając się prześcieradłem. Mimo zbagatelizowania całej sprawy, myśl, że jakaś kobieta widziała go całkiem nagiego była dość... krępująca.
Zapanowało kłopotliwe milczenie. On popijał napar, ona zaś sprzątała jego pokój, by był gotów na przyjęcie małżonki.
- Mogłabyś podać mi spodnie? - poprosił po chwili Tevak. Lora spojrzała na niego bez zrozumienia, obracając w palcach koniuszek lewego lekku.
- Ach nie, nie! Przebierzemy cię od razu w twój strój ślubny!
- Ale jest jeszcze za wcześnie - zaprotestował słabo Twi'lek.
- Muszę zobaczyć jak na tobie leży. Ojciec kupił ci taką piękną szatę! Zaraz wracam! - Zniknęła za drzwiami.
Pięknie, po prostu pięknie.


Wszystko w mieście było dzisiaj świąteczne - począwszy od dekoracji, poprzez stroje mieszkańców, a na ich nastrojach skończywszy. Społeczność miejska przygotowywała się na przyjęcie do klanu nowych członkiń i jej członkowie chcieli wywrzeć jak najlepsze wrażenie zarówno na nich, jak i na delegacji klanu Mohma czuwającej nad właściwym przebiegiem ceremonii zaślubin.
- Jak pięknie wyglądasz! - piszczała przez całą drogę Lora podczas ich spaceru wśród domów z wypalonej cegły. Mimo że była tak zachwycona strojem Tevaka, co jakiś czas znajdowała w nim jakąś niedoskonałość - a to włos, a to wystającą nitkę, a to pyłek na ramieniu. To było dość irytujące, podobnie jak nieznajomi, którzy gratulowali mu zaślubin lub klaskali, gdy przechodził. Jakby nie było to wystarczająco stresujące, pomyślał ponuro.
Wraz z kuzynką doszli w końcu do grodzi, gdzie czekał cały poczet ślubny - przedstawiciele starszyzny, rodziny oraz główni bohaterowie całego tego widowiska - kawalerowie. Biedacy nie byli w lepszym stanie niż Tevak, zdradzając oznaki dużego zdenerwowania - ich lekku drżały niczym liście na wietrze, mieli niespokojną postawę, zaś na ich twarzach gościły wymuszone, pełne nerwowości uśmiechy, albo nieokreślone grymasy. Jeden wyglądał jakby miał zemdleć.
Nie jest to widok, który podnosiłby na duchu, pomyślał Tevak, gdy podszedł do czekających.
Z tłumu wystąpiła znajoma postać.
- Synu, dobrze cię widzieć. Ciebie również, Loro. - Postawny, zielonoskóry Twi'lek z lekku dystyngowanie narzuconymi na ramiona wyszedł im na spotkanie z szeroko rozwartymi ramionami.
- W...Witaj, ojcze. - Tevak z zaskoczeniem odkrył, że jego głos drży.
- Wuju Fisanie. - Lora skłoniła się lekko.
- Świetnie wyglądasz. Ta szata leży na tobie jak ulał. - Fisan z otuchą klepnął swojego syna w plecy. - Szkoda, że twoja matka tego nie widzi. - Uwadze Tevaka nie uszedł cień, który przemknął przez twarz ojca.
- Ale chodźmy już, wszyscy czekają. - Poprowadził swojego syna do szeregu kawalerów.
- Wszyscy są? - Ponad ich głowami dało się słyszeć zachrypły, lecz donośny głos członka starszyzny. - Niedługo przybędą małżonki.
- I co, zdenerwowany? - zagadnął stojący obok chłopaka brązowoskóry kawaler.
- Trochę - przyznał, i tak umniejszając rozmiar swojej obawy. - A ty, Rehar?
- Jeszcze jak! Nic dzisiaj nie mogłem przełknąć - odparł kuzyn Tevaka, nerwowo muskając dłonią swoją tchun. - Zastanawiam się jaka ona będzie i czy mnie polubi.
- Negocjacje ciągnęły się wyjątkowo długo. Oby było warto.
- Nadlatują!
Wśród zgromadzonych rozeszły się szmery. Na ten okrzyk Tevak napiął się jak struna, starając się przemóc swoje nerwy. Gródź zewnętrzna miasta rozwarła się, wpuszczając do jaskini naturalne światło słońca, które o tej porze paliło powierzchnię Ryloth.
Uczestnicy ceremonii rozglądali się dookoła, cokolwiek zdezorientowani, aż w końcu ktoś krzyknął: "Tam!", zwracając ich uwagę na niewielki czarny punkcik, który rósł z każdą chwilą.
Po krótkim oczekiwaniu na specjalnie przygotowane lądowisko, będące w rzeczywistości z grubsza oczyszczonym z kamieni placykiem, opadł niewielki frachtowiec.
Tevak, a zapewne i pozostali kawalerowie, wstrzymał oddech, gdy trap statku opadł. Po chwili z wnętrza wyszło kilku mężczyzn w różnym wieku, członków rodzin panien młodych, którzy zgodnie z tradycją mieli się upewnić, czy ich krewne będą wieść godne życie oraz, oczywiście, wziąć udział w ceremonii. Byli też strażnikami powierzonego im przez rodziny posagu - głównego przedmiotu negocjacji między klanami.
Mężczyźni ci utworzyli niewielki kordon przed rampą, czekając na kolejnych gości. Następnie z trapu frachtowca zszedł przedstawiciel starszyzny Mohma, prowadząc za sobą sześć panien.
- Zobacz tę ostatnią. Ale laska! - Uszu Tevaka dobiegł stłumiony szept Rehara. Faktycznie, Twi'lekanka o lazurowym odcieniu skóry idąca jako ostatnia w procesji była wręcz zjawiskowo piękna. Wspaniała figura podkreślana przez obcisły strój, długie, smukłe lekku...
Kobiety ustawiły się przed nimi w rzędzie. W przeciwieństwie do wciąż nerwowych mężczyzn, w większości wydawały się opanowane. Każda była już poinstruowana, komu ją przeznaczono, więc wystąpiły naprzód ku przypisanym im mężom.
Tevak stał jak odrętwiały, gdy podeszła do niego... dziewczyna, o której wcześniej mówił jego kuzyn. Wybałuszył oczy, co chyba musiało wyglądać wyjątkowo głupio.
O rany, co za fart, przemknęło przez głowę młodzieńca.
- Witaj. - przemówiła dźwięcznym głosem, pozwalając sobie na ukłon. - Jestem Agnam'ahma. - Przedstawiła się swym pełnym imieniem.
- Tevako'rell... - Suchość w ustach sprawiła, że nie mógł zdobyć się na więcej. Jednocześnie serce waliło mu jak młotem.
Taka dziewczyna!
Drugą myślą, która się pojawiła, było gorączkowo powtarzane pytanie: Co teraz? Naprawdę nie wiedział, jak pociągnąć dalej rozmowę. Zresztą, czy ona w ogóle się zaczęła?
Wybawienie przyszło z zupełnie niespodziewanej strony.
- I jak tam, gołąbeczki? - zapytał znienacka ktoś w basicu. Do pary podszedł brodaty człowiek. Miał siwe włosy - co chyba oznaczało sędziwy wiek, Tevak nie był pewien - ale wyglądał na rześkiego i w pełni sił. Odziany był prosto, acz schludnie. Z pewnym niepokojem młodzieniec dostrzegł blaster w jego kaburze.
- A niech mnie - Obcy spoglądał na Tevaka szeroko otwartymi oczyma. - Wyglądasz zupełnie... zupełnie jak... ona.
- Ona...? - Twi'lek był zdezorientowany.
- Lubisz przeszkadzać innym, prawda Skipper? Zawsze lubiłeś. - Dołączył do nich ojciec Tevaka, który zakończył właśnie ostatnie ustalenia z krewnym Agny. Ton jego głosu wydawał się chłopakowi dość zgryźliwy.
- Witaj, Fisan - mruknął człowiek. Nie wydawał się zbytnio zadowolony z faktu jego przyjścia. - Właśnie zapoznawałem się z twoją latoroślą. - Tu popatrzył na syna rozmówcy. - Chłop na schwał. Wygląda całkiem jak...
- Ani słowa więcej - wszedł mu ostro w słowo Fisan. - Nie wspominaj o niej , bo... - W tym momencie ktoś wywołał jego imię.
- Co znowu?! - rzekł wyraźnie podirytowany, obracając się na pięcie. - Nie kręć się tu za wiele - rzucił na odchodnym. Tevak już dawno nie widział ojca tak zdenerwowanego. Czym ten człowiek zasłużył sobie na takie traktowanie?
- Zgred... - mruknął nieznajomy, odprowadzając Fisana wzrokiem. - Nie przedstawiłem się. Jestem Skipper, właściciel tej kupy złomu i przyjaciel twojej matki, to znaczy... - Zawahał się. - Dawny przyjaciel. Moje kondolencje.
- Tevak. - Uścisnął jego rękę, jednocześnie nastawiając uważniej uszu. Przyjaciel matki? Może będzie mógł dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Ojciec był zawsze taki skryty w tej materii. - Długo się znaliście?
Skipper zawahał się.
- Ja... Ech, widzę już spojrzenie twojego ojca. Pogadamy o tym później, dobra? - Człowiek zniknął między weselnikami nim Twi'lek zdążył cokolwiek powiedzieć. Wtem przypomniał sobie o Agnie, która stała obok i cierpliwie czekała na jego zainteresowanie.
- Uch... Wybacz, że...
- Nic się nie stało - odparła spokojnie, niemalże potulnie, okraszając to zdanie lekkim uśmiechem, od którego Tevakowi zrobiło się cieplej na sercu.
- Uroczystości niedługo się zaczną. Pozwolisz? - Kurtuazyjnie zaoferował jej ramię i trochę sztywno poprowadził ją wgłąb jaskini.

Ślubna uroczystość odbywała się na głównym placu miejskim, gdzie zgromadziła się większość członków klanu, wraz z nowo przybyłymi. Ku swemu zaskoczeniu Tevak wśród świadków dostrzegł też Skippera. Nieczęsto zdarzało się, by obcy uczestniczył w ceremonii, nawet tylko jako obserwator. Klany Twi'leków były zamkniętymi społecznościami. Nawet między sobą kontaktowały się dość rzadko.
Czyniono ostatnie przygotowania, przedstawiciel starszyzny, jako mistrz ceremonii, szykował się do obrządku połączenia młodych Twi'leków i włączenia kobiet do społeczności. Pary ustawiono w równym rzędzie, mistrz ceremonii zaintonował tradycyjną weselną pieśń w Twi'leki, za jego przykładem poszli pozostali weselnicy. Chór żeńskich i męskich głosów całkiem wypełnił wielką jaskinię. Tevak nieświadomie również do niego dołączył, tym samym udzieliła mu się doniosłość chwili.
Wtem z tłumu wyłonił się młody mężczyzna i podszedł do przedstawiciela starszyzny, szepcząc coś z niepokojem. Ten zaś znienacka uniósł dłoń - pieśń zamilkła nagle. Tylko kilka pojedynczych głosów kontynuowało, jednak ich właściciele zostali szybko uciszeni przez sąsiadów.
Uczestnicy zaczęli szeptać między sobą, wyraźnie zaniepokojeni. Tevaka również zastanowiła ta nagła reakcja. Wśród weselników zapanował dziwny niepokój.
- Z drogi, mackoryje! - Względną cisze przerwał brutalny okrzyk. Tevak rozejrzał się wpierw zdezorientowany, a potem oburzony. Kto śmiał zakłócać tę piękną ceremonię?!
Wtem tłum weselników zafalował i rozstąpił się przed kilkunastoma nieznanymi mu osobnikami różnych ras i płci. Przewodził im łysy człowiek o twarzy pooranej bliznami. Można było z niej wyczytać, podobnie jak i z twarzy pozostałych członków grupy, że nie mają dobrych zamiarów. Wrażenie to potęgował również fakt, że wszyscy bez mała byli uzbrojeni zarówno w blastery różnego typu, jak i broń białą.
Przywódca grupy powiódł wokół pogardliwym spojrzeniem i uśmiechnął się cokolwiek nieprzyjemnie, jak na gust Tevaka.
- Chyba się nie spóźniłem? Na zaproszeniu stało wyraźnie: dwunasta w południe czasu standardowego. - Jego towarzysze ryknęli zgodnym śmiechem.
- Nikt cię tu nie zapraszał - odezwał się chłodny głos. Ku zaskoczeniu młodzieńca był to Skipper.
- Och, czyżby? Jeśli ty tu możesz być, to ja tym bardziej. W końcu jesteśmy sąsiadami, prawda?
Łowcy niewolników!, przemknęło przez głowę Twi'lekowi. Natychmiast skojarzył słyszane od wielu miesięcy plotki związane z jakąś ich grupą.
- Proszę, proszę. - Mężczyzna przebiegł pożądliwym spojrzeniem po przyszłych żonach. Tevak poczuł, że Agna mocniej ściska jego dłoń. - Mamy tutaj same klejnociki.
- Nasz gość ma rację. Nie zostałeś zaproszony - rzekł milczący dotąd mistrz ceremonii. Mimo że był już dość sędziwy wiekiem, wciąż przemawiał z mocą. - Powinieneś już odejść, Habusie.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, prezentując garnitur pożółkłych zębów. Tevak zauważył jednocześnie, że jego towarzysze powoli przesuwają się po placu, zajmując strategiczne miejsca.
- Więc nawet zapamiętano moje imię? Co za zaszczyt.
- Nie myśl, że to zasługa twojej dobrej reputacji. Każda szumowina Tunrusa...
- Jednak nie. Nie odejdę. - kontynuował niezrażony najemnik, leniwie obracając swój karabin blasterowy w dłoniach. - A jeśli już, to nie sam. - Pooraną bliznami twarz przeszył złowrogi uśmiech. Gwizdnął głośno i dał uniósł dłoń.
- Jazda! Bierzemy to ślicznotki! - Kilkakrotnie wystrzelił w powietrze ze swojego blastera. Wśród weselników wybuchnęła panika. Twi'lekowie rozbiegli się we wszystkie strony przy akompaniamencie krzyków i wrzasków. Agna przylgnęła kurczowo do Tevaka, który prawdę mówiąc był niewiele mniej przerażony. Jednak okoliczności sprawiły, że nastawił się na działanie.
- Rehar! - krzyknął młody Twi'lek do swojego kuzyna. - Zabierzcie stąd kobiety, za...
Przerwał mu piskliwy okrzyk przeznaczonej mu kobiety. Rosły Trandoshanin próbował ją odkleić od ciała Tevaka.
- Puść ją! - krzyknął wściekły młodzieniec, uderzając go pięścią w gadzi pysk. Łowca niewolników zatoczył się pod wpływem ciosu. Agna wyrwała rękę z jego szponiastego łapska.
- Uciekaj! - krzyknął jej wprost do ucha i pchnął w stronę jednej z uliczek odchodzących od placu. Sam zaś rzucił się na Trandoshanina, który sycząc gniewnie kierował wylot lufy swojego blastera w ich stronę. W ostatniej chwili odsunął ją od siebie, nim ta wypluła z siebie kilka kolorowych błyskawic. Zacisnął obie dłonie na karabinie, starając się wyrwać go z łap łowcy. Nie było to łatwe z powodu znacznej siły fizycznej przeciwnika. Mocowali się przez chwilę, aż Tevak świadom tego, ze nie wygra, znienacka rąbnął czołem w twarz oponenta. Trandoshanin zaskoczony tym manewrem wypuścił karabin z rąk. Triumfujący Twi'lek wywinął młyńca kolbą i grzmotnął nią w jego głowę. Łowca padł nieprzytomny.
- Aaaach! - Ktoś znienacka złapał i mocno pociągnął go za lekku. Ból i szok tym wywołany sprawił, że Tevak padł na kolana oszołomiony z głową odchyloną do tyłu.
Wtem jego ciało przeszył potężny impuls, a wszystkie mięśnie zwinęły się w ciasny kłąb.
Agna..., mignęło mu pod czaszką, aż niepodzielnie zapanowała ciemność.


Ból i odrętwienie całego ciała przywitały go przy powrocie do rzeczywistości.
- Nie wstawaj - uprzedził go męski głos w basicu. - Obudził się!
Tevak wyłowił pośpieszny tupot stóp.
- Gdzie... jestem? - wymruczał nieskładnie.
- W domu, Tevak. Jesteś w domu. - odparł mu drugi głos, w którym bezbłędnie rozpoznał tenor swojego ojca. Jego ton wydawał się być dziwaczną mieszaniną, czymś stojącym na rozdrożu smutku i radości.
- Agna! - Tevak poderwał się z łóżka, mimo pary dłoni starających się mu to uniemożliwić. Twi'lek wrócił pamięcią do ostatnich chwil przed utratą przytomności.
- Mówiłem, żebyś się nie podnosił - strofował go siedzący przy łóżku Skipper. W pokoju - jego pokoju - panował półmrok, ale młodzieniec rozpoznał sylwetkę stojącego niedaleko Fisana. Obaj mężczyźni nie odezwali się ani słowem.
- Więc co się stało? - nie wytrzymał dziwnej zmowy milczenia. To chyba powinni mu wyjaśnić na samym początku.
- Zabrali je - odparł rodzic zmartwiałym głosem. - Zabrali je wszystkie. także kilka naszych, łącznie z Lorą.
Do dopiero po chwili Tevaka dotarły sens i groza tego stwierdzenia.
- Jak to... Jak to wszystkie?! - zapytał z niedowierzaniem. Cała ta walka, to wszystko poszło na marne? - Jak mogli zabrać wszystkie? Lora też?!
- Uspokój się - doradził człowiek. - Nerwy to ostatnie, czego nam teraz trzeba.
- Jak mam się uspokoić? - zirytował się Twi'lek. - Właśnie zabrali ze sobą moją przyszłą żonę! Zabrali... sprzed mojego nosa. - Uderzył pięścią w ścianę w wyrazie bezsilności.
- Zrobiłeś, co mogłeś, synu - rzekł ojciec uspokajającym tonem, co tylko doprowadziło go do większego gniewu.
- Właśnie, ciesz się, że żyjesz. Jakiś drab potraktował cie paralizatorem o dużej mocy. To mogło cię zabić.
- Taa, dajcie mi jeszcze za to medal.
Skipper wybuchnął głośnym, lecz wyzutym z wesołości śmiechem. Fisan posłał mu nieprzychylne spojrzenie.
- Zrozum, że...
- Nie! - przerwał mu gwałtownie Tevak. Pod wpływem wzburzenia zerwał się z łóżka i niemal natychmiast opadł nań z powrotem. Jego mięśnie były niczym włókna namoczone wodą - dziwnie miękkie i sflaczałe.
- Mówiłem. - Skipper przewrócił oczyma.
- Nie rozumiem... - kontynuował Twi'lek twardym głosem, patrząc z nieukrywanym wyrzutem to na jednego, to na drugiego z mężczyzn. - Dlaczego nikt nic nie zrobił?
Obaj wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Chłopakowi wydawało się, że to wydarzenie pomogło przełamać wzajemną niechęć przynajmniej w nieznacznym stopniu.
- To była delikatna sytuacja - rzekł po dłuższej chwili milczenia ojciec. - To byli ludzie Zareena Tunrusa, handlarza niewolnikami, który działa na tej planecie pod pozorem legalnej działalności. Dawniej cieszył się poparciem Imperium, po jego upadku zwinął interes i wyjechał. Teraz wrócił, by znów dręczyć naszą rasę. - W tych słowach dało się słyszeć ogromną boleść.
- Wymusza na klanach trybuty płacone w żywym towarze, nierzadko posuwa się też do jawnych napadów.
W miarę jak słyszał kolejne słowa, w Tevaku narastał gniew i oburzenie wobec takiej niesprawiedliwości. W dzieciństwie nasłuchał się, ile to jego pobratymcy wycierpieli z powodu szumowin podobnych do Tunrusa. Teraz mógł jedynie zacisnąć pięści w wyrazie bezsilności. Na usta cisnęło mu się jedno pytanie.
- Powtarzam: dlaczego nikt nic z tym nie zrobi?
- Tunrus zyskał sobie oparcie wpływowego kartelu Huttów. Nie możemy się im przeciwstawić.
- A Nowa Republika?
- Pieniądz ma wielką moc. Potrafi też czynić ślepymi - rzekł poważnie Skipper.
W umyśle Tevaka wszystko zaczęło się klarować i doprowadziło go do niesamowicie przygnębiającej konkluzji.
- Więc utrata kilku kobiet to cena do przyjęcia za okres spokoju?
Ojciec wytrzeszczył oczy, jakby próbował przełknąć coś zbyt dużego jak na jego przełyk. Otworzył usta, potem ponownie, starając się odpowiedzieć cokolwiek racjonalnego.
- Połóż się i odpoczywaj - skapitulował, wychodząc z pokoju.
Człowiek parsknął śmiechem i sam wstał z miejsca.
- No nic, muszę sprawdzić, co u moich załogantów. Odpoczywaj i nie zamartwiaj się. Nic jeszcze nie jest przesądzone.
Drzwi zamknęły się cicho za Skipperem. Tevak uderzył głową w poduszkę, bijąc się z myślami.
Nie tak to się miało skończyć, pomyślał buntowniczo. Nie tak!
Twi'lek miał ogromne poczucie zawodu względem siebie. Mimo że walczył od ostatka, to nie zdało się na nic. Czy to prawda? Czy w Galaktyce żądzą niepodzielnie chciwość i pieniądze i nie ma miejsca na dobro? Ku swojemu zażenowaniu poczuł, że łzy napływają mu do oczu.
Uratuję cię, Agna. Przysięgam.


Tevak smętnie obracał w dłoniach do połowy pełen kufel z domowym piwem, jakie serwowano w jedynej kantynie w tym mieście. "U Dakki" witało nowo przybyłych duszną atmosferą, tandetnym wystrojem nieudolnie naśladującym miejskie kantyny i zgryźliwą osobą właściciela, Dakki. Mimo to miejscowi lubili tu przychodzić. A może nie mieli wyboru?
- Jedno dla mnie - Rehar zajął miejsce na stołku obok kuzyna. - O czym myślisz?
- O niczym szczególnym - odparł na odczepne Tevak. Ostatnio wiele osób zadawało mu to pytanie. Zupełnie jakby sądzili, ze tylko czeka na to pytanie, by podzielić się ochoczo swoimi przemyśleniami.
- Starszyzna stwierdziła, że ceremonia przyjęcia do klanu nie została zakończona, więc kobiety wciąż formalnie należą do klanu Mohma. Teraz to ich problem.
- A nasze kobiety? - Pomyślał o Lorze, jego młodej kuzynce, tak wesołej w dniu zaślubin. Taka słodka i niewinna, będzie musiała teraz tańczyć ku radości jakiegoś obleśnego zboczeńca i robić inne... rzeczy. Natychmiast potrząsnął głową, by odegnać tę obrzydliwą myśl.
Milczenie kuzyna było aż nazbyt czytelne. Więc miał wtedy rację mówiąc o "cenie za spokój". Fisan następnego dnia powiedział mu: "Zaufaj mądrości starszych". Na szczęście jego syn nie zamierzał popełnić tego błędu.
- Rozniosłeś wieści?
Rehar pokiwał głową, odbierając piwo.
- Dwóch się nie zgodziło. Spróbują szczęścia przy następnych negocjacjach.
- Nie mogę ich winić. - Fałsz aż wylewał się z tego zdania. Tak naprawdę miał ochotę wyzywać ich od najgorszych ścierw i tchórzy, pójść do ich domów, wywlec ich za lekku i kazać walczyć jak przystało na mężczyzn.
Nawet jeśli Rehar to zauważył, to zwyczajnie to przemilczał, racząc się piwem.
- Mam pewne obawy... - zaczął po chwili.
- A ja żadnych! - Niespodziewanie zareagował gniewem Tevak. - Nigdy jeszcze nie byłem niczego tak pewien.
Reakcja Twi'leka przyciągnęła uwagę kręcącego się za szynkwasem barmana. Dakka przyjrzał się obu uważnie. Tevak odpowiedział wyzywającym spojrzeniem. Właściciel odłożył pucowany właśnie kufel i zniknął na zapleczu.
- Nigdy go nie lubiłem. - mruknął mężczyzna. - Udaje, że jest kimś więcej, niż w rzeczywistości. Podobnie jak to miejsce.
- Może lepiej stąd chodźmy? - zaproponował Rehar.
- Taa... Chodźmy. Mamy sporo do omówienia. - Wstał z miejsca i ruszył ku wyjściu.
Już wkrótce Zareen Tunrus pożałuje, że pochopnie rzucił im wyzwanie. Przekona się również, że nie wszyscy "mackogłowi" dają się obracać w jego rękach, a nawet wręcz przeciwnie - zaczną je gryźć.


Ile to już minęło? Po prawdzie sam już stracił poczucie czasu, popadając w swego rodzaju malignę. Wszystko od tamtej chwili wydawało się takie nierealne, takie nierzeczywiste, jakby przydarzyło się komuś całkiem innemu o innym czasie i w innym miejscu.
"Był sobie inny Tevak na innym Ryloth. Pewnego innego dnia..."
- Chyba wariuję - stwierdził ze smutkiem, opierając się o chłodną ścianę jedynej celi w mieście.
Gdy przyszli, był całkowicie spokojny. Nie krzyczał, nie zaklinał, nie wyzywał, nie bluzgał, nie szarpał się, nie wił, nie wyrywał, nie kopał, nie pluł. Nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Posłusznie klęknął na środku pomieszczenia, zakładając ręce za siebie. Strażnicy sprawnie skrępowali je skórzanymi paskami, co najmniej kilkukrotnie sprawdzając ich wytrzymałość.
Następnie poprowadzono go niewielkim korytarzem i dalej, miejskimi ulicami. Tevak patrzył w ziemię. Za dużo znajomych twarzy, nie mógł znieść tych spojrzeń palących niczym słońce w Krainach Światła. Zabiłeś mi brata/kuzyna/przyjaciela - co kto lubi. Dla nich nie wystarczyło żon.
- Tevako'rell. - Jego pełne imię klanowe, zapewne ostatni raz usłyszane, wyrwało go z otępienia. Oto klęczał w kolistej sali przed piątką mocarnych starców. Ich skóra straciła gładkość, zaś lekku przestały być tak ruchliwe jak kiedyś, ale wciąż byli potężni.
- Za sprzeciwienie się nakazom starszyzny, kradzież broni oraz spowodowanie śmierci czterech członków klanu niniejszym skazuję cię... - Trano'rell, bodaj najstarszy z nich wszystkich, zawiesił teatralnie głos. Tylko po co? Wyrok był oczywisty. - na wygnanie do Krain Światła. Niech słońce wypali twe winy.
To wszystko. Krainy chętnie przyjmą jego kości. Nigdy nie odmawiają.
- Tevak! - Znajomy okrzyk. Ojciec. Nie omieszkał pożegnać się z trupem. - Mój synu!
Twarz Tevaka znalazła się w kleszczach jego dłoni. Spojrzenia starannie odmierzone przez strażników i ciężar w kieszeni.
Koniec. Skończone. Jeszcze tylko wyrzucić za bezpieczną gródź. Oko w oko ze słońcem. Pali już od pierwszych sekund, jakby skupiło uwagę tylko na nim, niczym małe dziecko ciekawe nowego zjawiska.


Tevak umierał. Długo już maszerował wśród jałowej ziemi, doglądany przez żółty dysk wysysający zeń siły. Teraz po prostu położył się na gorącej ziemi i znieruchomiał.
Tylko na chwilę, zbiorę siły, tłumaczył się przed samym sobą. Cóż, i tak brzmiało to lepiej, niż: "nie mam siły, nie idę dalej". Nieznacznie, ale lepiej.
Jak na złość czas wrócił na swoje właściwe tory, upływając nieznośnie jednostajnie. Tu, w Krainach Światła, nie było miejsca na samowolkę. Każdy był tego świadom.
Twi'lek zastanawiał się, ile jeszcze win do wypalenia w nim zostało. Słońce zdawało się rozpatrywać każdą z osobna.
Leżał tak przez dłuższy czas, błagając w myślach, by nadeszła burza cieplna i litościwie spopieliła jego ciało, kończąc tę mękę. Z wysiłkiem przełknął tę odrobinę śliny, jaka pozostała mu w ustach wyschniętych niczym stara studnia i spróbował pełzać, by poddać się po kilku metrach.
To koniec, stwierdził bez cienia żalu. Proste stwierdzenie faktu, nic ponadto.
Nagle w powietrzu słychać było przenikliwy szum. Gwałtowny podmuch powietrza wzbił niewielką kurzawę.
Czyżby moje błagania zostały wysłuchane?, pomyślał z nadzieją, starając się jednocześnie wypluć ziarenka piasku, których się nałykał.
Po nieznośnym oczekiwaniu nad Tevakiem rozbrzmiał nieznajomy, kobiecy głos.
- Tutaj! Jest tutaj!
- Co... - wyszeptał z wysiłkiem. Czyżby zapadł na słoneczną gorączkę i miał majaki? Ta myśl wzbudziła w nim autentyczną trwogę. Wiele słyszał o Twi'lekach, którzy gubili się w Krainach, by wracać całkiem odmienionymi. Zazwyczaj zabijano ich na miejscu, by nie mogli już dawać upustu swojemu szaleństwu.
W sumie, czy ma to jakieś znaczenie? I tak niedługo umrę, stwierdził rzeczowo, gdy jeden z majaków podnosił go na nogi.
- Za ciężki! - stwierdził i przywołał kolejnego do pomocy. Oba majaki dźwignęły potężnego Twi'leka i poprowadziło go do... statku? Tak, poprowadziły go do majakowego statku.
W tym momencie było jeszcze zabawnie, aż nie pojawił się kolejny majak.
- Żyje? - zapytał znajomym głosem Skippera, ba!, nawet imitował jego posturę. W tym momencie Tevak naprawdę poczuł się oszukany ich bezczelnością oraz perfidią, dlatego pozostawił ich samym sobie, wkraczając w ciemność.


Powrót do rzeczywistości był naprawdę znajomy. Gdy Tevak otworzył oczy, zdawało mu się, że zaraz ujrzy sufit swojego pokoju. Następnie spojrzy na chronometr i poleży jeszcze parę minut, rozkoszując się słodkim lenistwem mimo napomnień ojca. W końcu jednak wstanie, wciąż walcząc z sennością, zejdzie na dół półprzytomny, a tam powita go smakowity zapach śniadania. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Twi'lek wpatrywał się tępo w metaliczne sklepienie, a następnie przekręcił z wysiłkiem głowę. Znajdował się w jakimś ciasnym pomieszczeniu w niczym nie podobnym do jakiegokolwiek pokoju w rodzinnym domu. Drgnął niespokojnie na - jak się okazało - swego rodzaju niewielkim łóżku.
- Nie wstawaj - przykazał mu twardy, męski głos. - I tym razem lepiej mnie posłuchaj - zagroził.
- Ski...?
- Tak, tak, to ja - odparł człowiek zniecierpliwionym głosem. - I nie ma za co. Drugi raz uratowałem ci życie. - Nie sposób było nie usłyszeć wyrzutu w jego słowach.
A więc to nie było przewidzenie, uświadomił sobie Tevak. Żył, ale jak? Jakim prawem? Ogłoszono go przecież trupem.
- Gdzie jestem?
Skipper westchnął ciężko.
- Na moim statku, Wesołku. Ściągnęliśmy cię z pustyni w samą porę. Niewiele brakowało, byśmy zastali smażoną padlinę. Nie wiedzieć czemu nadajnik zaczął nagle nawalać, więc szukaliśmy cię z powietrza.
- Nadajnik?
- Ano nadajnik - odrzekł człowiek, skubiąc brodę w zamyśleniu. - Podziękuj swojemu ojcu. To on wpadł na pomysł, by cię w niego zaopatrzyć tuż przed wygnaniem. Ja jestem jedynie wykonawcą jego woli.
No tak, wygnanie. Twi'lek wzdrygnął się na wspomnienie wielogodzinnej wędrówki w morderczych promieniach słońca Ryloth. Jednocześnie wzruszenie chwyciło go za pierś - jedyna osoba, która w niego wierzyła do ostatniej chwili, mimo tego, co zrobił.
Skipper pochylił się nad Tevakiem, przypatrując mu się badawczo.
- Ty... płaczesz? - zapytał z niedowierzaniem.
- T-tak... - zdołał jedynie wykrztusić z siebie Twi'lek, pozwalając gorącym łzom spłynąć po policzkach.
- Łzy to nic złego. - Skipper uśmiechnął się wyrozumiale. Szybko jednak spoważniał. - Przemyśl sobie jednak, jakich durnot dopuściłeś się ostatnimi czasy, wtedy dopiero zapłaczesz gorzko. Atak na siedzibę Tunrusa z garstką kiepsko uzbrojonych ochotników? Czyś ty się pozamieniał na rozumy z banthą?!
Twi'lek popatrzył na Skippera zaskoczony tym nagłym wyrzutem. Ubodło go też to, że była to prawda - postąpił głupio i nieodpowiedzialnie, narażając na śmierć wielu swoich rodaków. Kilku faktycznie zginęło na jego oczach, w tym i Rehar.
- Ja... Agna... - zaczął tłumaczyć nieskładnie, choć z góry wiedział, że będzie to daremne. Chcąc wynagrodzić sobie osobistą porażkę, sprowadził na siebie kolejną, tym razem o dalece większym zasięgu i konsekwencjach.
- Agna? - Skipper uniósł brew. - Ach, mówisz o tej swojej ślicznotce. Zapomnij, nie ma jej na tej planecie.
- Nie ma? Co ty gadasz? - Tevak nie wierzył własnym uszom.
- Byłem u tego Tunrusa kilka dni temu w charakterze kupca. Przejrzałem cały ich asortyment i nigdzie nie dostrzegłem jej twarzyczki. Musieli już ją wywieźć. - wyjaśnił człowiek, splatając ręce na piersi. Przyjrzał się Twi'lekowi spod swoich krzaczastych brwi.
- Zamierzasz coś z tym zrobić?
Tevak milczał uparcie, oszołomiony tą rewelacją. Teraz nie tylko dzieliły ich złowrogie postacie handlarzy niewolników, ale też niewyobrażalna odległość. Odszukanie jednej osoby w ogromie Galaktyki wydawało się wręcz niemożliwe.
- Milczysz - stwierdził spokojnie Skipper. Następnie odchrząknął i kontynuował. - Masz trzy opcje - Wyprostował palce dłoni, by przedstawić obrazowo liczbę wyjść z tej sytuacji dostępnych dla Tevaka.
- Możesz odejść stąd, zapomnieć o wszystkim, poszukać sobie innego klanu i zacząć wszystko od nowa. Licz się jednak z tym, ze będzie na tobie ciążyć piętno wygnańca.
Tevak był świadom, o czym mowa. Taka osoba żyła zazwyczaj w strachu i nieustannym napięciu, że ktoś odkryje jej mroczną przeszłość. W najlepszym razie traktowani podejrzliwie, w najgorszym - zabijani na miejscu. Z reguły klany nie ryzykowały przyjęcia do grupy kryminalistów. Czasem łączyli się oni w bandy rabusiów napadających na podróżujących po bezdrożach wędrowców lub koczownicze klany.
- Możemy podrzucić cię na najbliższą zamieszkałą planetę i szukasz szczęścia na własną rękę. Nie radzę, miejscowi zjedzą kogoś nieobeznanego na śniadanie.
Twi'lek ufał doświadczeniu Skippera.
- Ostatnia opcja brzmi następująco: zostajesz z nami na statku, a ja pomagam ci odnaleźć Agnę... Oczy Tevaka rozbłysły nadzieją.
- ...ale nie za darmo. Chcesz mojej pomocy - ja chcę twojej.
- O co dokładnie chodzi? - zapytał zbity z tropu Twi'lek, wyobrażając sobie różne scenariusze "pomagania" człowiekowi, w tym te najbardziej absurdalne.
- Będziesz moim załogantem. Masz wypełniać wszystkie moje polecenia i po prostu być przydatnym.
Tevak był zaskoczony tą propozycją. On załogantem Skippera? Zwykły Twi'lek z Ryloth będzie przemierzał Galaktykę w towarzystwie starego wiarusa? Gdyby ktoś powiedział mu to wcześniej, uznałby, że zwariował. Podobnie jak uznałby za bzdurę to, że niemal w pojedynkę zaatakuje siedzibę handlarzy niewolników i zostanie z tego powodu wygnany. Wszystko, co wydarzyło się od tamtego pamiętnego dnia zaślubin wydawało się takie nierealne.
- Sądzisz, że mogę ci się przydać?
Człowiek zaśmiał się swobodnie.
- Nie udawaj, wiem, ze z twojej rodzicielki do ostatniej chwili było niezłe ziółko. Ponoć sporo ci wpoiła. Poza tym... - zawiesił głos, jakby się wahając. - Nie zostawiłbym syna mojej przyjaciółki na pastwę losu.
No proszę, Skipper nie wyglądał mu na sentymentalnego człowieka.
- Wiesz cokolwiek o Agnie?
Mężczyzna odsłonił zęby w gęstwinie brody.
- Popatrzcie no. Zanim zagramy, chcemy znać stawkę? Bardzo słusznie. Posłuchaj, kilka dni temu przycisnąłem pewnego faceta, który dał wcześniej cynk Tunrusowi o waszych kobietach. Nagrodziłem go za to, wcześniej wyciskając z typka ciekawe informacje, między innymi adresy punktów przerzutowych. To wielka machina, większa niż sądziłem i nie będzie łatwo, zważywszy na to, że działają w podziemiu. Ale damy radę - zakończył swój wywód podnoszącym na duchu akcentem.
Tevak wahał się. Po prawdzie liczył na więcej, ale to na pewno znacznie więcej, niż mógłby dowiedzieć się na własną rękę. Skipper wydawał się obyty z Galaktyką, pewnie miał sporo kontaktów tu i ówdzie, a co najważniejsze budził w nim duże pokłady zaufania, jednakże...
- Czym właściwie się zajmujesz? - To pytanie nurtowało Tevaka od chwili, gdy poznał tego człowieka.
Uśmiech Skippera poszerzył się.
- Przemytem.


- Barman, jeszcze kolejka!
Kręcący się za barem Gotal ochoczo spełnił żądanie jednego z klientów, operując błyskawicznymi ruchami przy kilkunastu kranach umieszczonych za ladą.
- Nie przesadzasz aby odrobinę, Rulph? - nachmurzył się brodaty człowiek siedzący przy tym samym stoliku. - Powiedziałbym, że masz już dość.
- Nie-e! - Zaczepiony Devaronianin pokręcił przecząco głową zdobną w dwa rogi, przytrzymując się przy tym stolika. Zdawało się, że zaraz opadnie bezwładnie na jego blat, lecz przy pomocy sił wyższych i zapewne samej Mocy, zdołał utrzymać się w pionie.
- Skipper, psujesz nastrój. - Kobieta o ciemnej karnacji i krótkich brązowych włosach postawiła drinki wśród pustych szklanek będących pokłosiem wcześniejszego etapu imprezy. - Czego mogę się napić, żebym się nie otruła? - Musnęła palcami podbródek w wyrazie zamyślenia, kontemplując różnorodną zawartość naczyń. Płyny były różnokolorowe i o różnorodnej konsystencji. Jeden bulgotał, drugi parował, na powierzchni trzeciego unosiły się podejrzane drobiny. Czwarty odstraszał wytrącającym się osadem na dnie.
- Nie popełnij tego samego błędu, co on. Do teraz wymiotuje w łazience po zatruciu się jakimś świństwem.
- Zapamiętać: przed przyjściem do nieznanej knajpy dokładnie przestudiować kartę drinków. Już wolę nasze speluny. - Kobieta westchnęła głęboko i opadła na pobliskie krzesło, kładąc nogi na stolik.
- Główny bohater imprezy wymiotuje w łazience, a ja muszę siedzieć tu w towarzystwie tego opoja i współdzielić twój podły nastrój. Ot, zabawa we wspólnym gronie.
- I kto tu psuje nastrój? - zapytał Skipper z ironią, biorąc szklankę z najmniej podejrzaną zawartością.
- Ja po prostu komentuję rzeczywistość - broniła się kobieta.
- Mi... Miran, moja sło... dkaaaa... - wybełkotał Rulph, wyciągając w jej stronę szponiastą rękę.
- A spadajże pod stół - zirytowała się zaczepiona. O dziwo, Devarionianin po chwili wahania zrobił dokładnie to, o co go poprosiła, ześlizgując się ze swojego siedziska wprost pod mebel. Skipper i Miran wymienili zaskoczone spojrzenia.
- Wola Mocy? - podsunęła kobieta, co sprowokowało nagły atak śmiechu u obojga.
-O to chodzi. Tylko nie przybieraj już tej ponurej miny. Bo się zezłoszczę! - zagroziła tonem wytrawnej terrorystki, gotowej na wszystko.
- Ech, ty mała... Dobra już, dobra. Jestem radosny, jak Rebeliant po Endorze.
Obydwoje milczeli, sącząc bezrefleksyjnie swoje napoje przy akompaniamencie piosenki "Stąd ku gwiazdom" wylewającej się z głośników. Alen Oprin był wtedy w szczytowej formie. Świat muzyki rozrywkowej okrył się żałobą, gdy artysta popełnił samobójstwo w dwudzieste siódme urodziny. Do dziś nie ustalono, dlaczego.
- Wiem, jak się czujesz - powiedziała Miran, dopijając drinka i odstawiając szklankę na blat.
- Och, naprawdę? - Sarkazm był aż nadto wyczuwalny.
- Naprawdę. - Albo go nie dostrzegła, albo po prostu udawała. - Winisz się za to, że trop w sprawie tej całej Agny się urwał, prawda? Masz do siebie pretensje, że za mało się starałeś i teraz Tevak odchodzi. Obawiasz się, że nie poradzi sobie sam. Typowe zachowanie ojca, który boi się o dziecko mające wyfrunąć z gniazda - podsumowała Miran rzeczowym tonem.
Stary przemytnik zaśmiał się gorzko.
- Wiesz, alkohol dziwnie na ciebie działa. Nagle wiesz doskonale, kto jak się czuje. Może lepiej...
- Niepotrzebnie. Tevak nie ma do ciebie żadnych pretensji. Wręcz przeciwnie, jest ci dozgonnie wdzięczny za to, że przygotowałeś go do życia, ze darowałeś mu je na nowo.
- Skąd wiesz?
- Powiedział mi. - Miran wzruszyła ramionami, jakby to było coś naturalnego.
Skipper milczał uparcie postawiony przed tym faktem. Wziął jeden z drinków i przyglądał mu się, jakby była tam dosypana śmiertelna trucizna.
- Myślisz, że da sobie radę?
- To twoja szkoła, dobra szkoła. Na pewno.
- No to mi ulżyło - wyznał Skipper, wypijając duszkiem swojego drinka. Alkohol wymieszano w dziwacznej proporcji, bo aż go zatkało, a pijał w życiu różne świństwa. Niemniej nie kłamał - sprawa Tevaka męczyła go od ładnych paru miesięcy i dobrze się stało, że wszystko sobie wyjaśnili. Nawet jeśli stało się to za sprawą jego wyszczekanej załogantki.
- Pójdę sprawdzić, co z nim. - Miran wstała ze swojego miejsca. Skipper nie mógł wyjść z podziwu nad płynnością jej ruchów, pomimo ilości wypitych drinków. - Impreza jeszcze się nie skończyła.
Zostawiła go z Rulphem pochrapującym pod stołem. Devaronianin w tolerancji alkoholu był jej całkowitym przeciwieństwem, dlatego nie pozwalano mu się bawić na własną rękę. Bez "stopera" przy boku szybko tracił głowę. Skipper nie chciał skończyć podobnie, więc przyhamował z piciem. Jutrzejsze pożegnanie będzie wystarczająco bolesne, brakuje tylko kaca na podorędziu.
Nr GG: 12246614
Narik Nenu
Gracz
 
Posty: 21
Rejestracja: 3 Wrz 2012, o 21:38
Miejscowość: Poznań

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez David Turoug » 3 Wrz 2012, o 22:33

Cieszę się, że po wakacyjnym zastoju znowu mogę oceniać nowoprzybyłych. Karta dla mnie super. Nie wytykam błędu, tylko sam jestem ciekawy czy 220 cm to nie za dużo na Twi'leka? Owszem dla nich standard mieć 2 metry, ale 20 cm więcej? No ale mnie to nie przeszkadza ;)

Trochę nie wiadomo o kogo chodzi w usposobieniu, jednak gdy czytamy Twoją historię wszystko się rozjaśnia. Swoją drogą, sam nierzadko wspominam o jakiś postaciach w usposobieniu, a dopiero w opowieści wychodzi kto jest kim.

Jestem jak najbardziej na tak ;)
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez Kelan Navarr » 3 Wrz 2012, o 22:52

Gdyby historia była dłuższa, może coś by z tego było. Rozbuduj trochę, to pomyślimy.

A tak na poważnie.
Niezmiernie cieszy mnie pojawienie się takiej karty postaci. O ile Tau, czy inny z naszych faszystów interpunkcyjnych i technicznych, może znaleźliby tu coś, do czego można się przyczepić - ja niczego takiego nie widzę. Całość napisana z pomysłem i na naprawdę wysokim poziomie. Może faktycznie mógłbyś zastanowić się nad delikatnym skurczeniem postaci - łatwiej jej w życiu będzie ;) Ode mnie oczywiste TAK.

PS: Jak do nas trafiłeś?
Image
Awatar użytkownika
Kelan Navarr
Gracz
 
Posty: 2329
Rejestracja: 28 Gru 2008, o 00:13

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez Narik Nenu » 4 Wrz 2012, o 02:00

Cóż, dziękuję za przychylne opinie, choć nie tylko takie będą mile widziane. ;)

@David Turoug
Jeśli wierzyć Wookieedii, to mam jeszcze dobre 20 centymetrów "w zapasie", by zmieścić się w kanonie rasy. Sam byłem zaskoczony, że Twi'lekowie mogą osiągać takie rozmiary.

@Kelan Navarr
Jak to mówią - nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. ;)
Sam przeglądając pobieżnie KP po wstawieniu dostrzegłem parę błędów i niezwłocznie poprawiłem - a interpunkcja szwankuje, a to zalegają pozostałości wcześniej skasowanych zdań, a to niezgrabne lub całkowicie błędne sformułowania.
W kwestii wzrostu, to może i masz rację. Teraz sobie przypomniałem, ze sam mam "marne" 185 cm i jestem powszechnie uznawany za b. wysokiego. :)

Na Mgławicę trafiłem w najprostszy możliwy sposób - wpisując w przeglądarkę hasło "star wars pbf". Wśród rozmaitych "trupów" i bytów będących w agonii dostrzegłem wasz adres. Zapoznałem się z forum, stwierdziłem, że przedstawiacie wysoki standard rozgrywki, więc postanowiłem spróbować. Ot, cała historia ;)
Nr GG: 12246614
Narik Nenu
Gracz
 
Posty: 21
Rejestracja: 3 Wrz 2012, o 21:38
Miejscowość: Poznań

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez David Turoug » 4 Wrz 2012, o 11:35

Na pewno dobrze trafiłeś, jeżeli chcesz na dobrym poziomie pograć w świecie Gwizdnych Wojen.

Jeszcze tylko trzy głosy "na tak" i będziesz mógł rozpocząć rozgrywkę ;)
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez Andy Calius » 4 Wrz 2012, o 12:54

Masz i moje TAK.
Postać główna
Image

Postacie poboczne

Nax Vardo MC 004
Louis Carbon
Etan Kovalsky

Postacie nieaktywne
Marcus Climek
Bal kote, darasuum kote, Jorso’ran kando a tome. Sa kyr'am nau tracyn kad, Vode an
Awatar użytkownika
Andy Calius
New One
 
Posty: 554
Rejestracja: 10 Lut 2009, o 20:54
Miejscowość: Warszawa

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez Kirył » 4 Wrz 2012, o 14:42

Również moje TAK.
POSTAĆ GŁÓWNA
Image



POSTACI ARCHIWALNE
Tex Arvo - Mandalorianin


„– Na moim sihillu – warknął Zoltan, obnażając miecz – wyryte jest starodawnymi krasnoludzkimi runami prastare krasnoludzkie zaklęcie. Niech no jeno który ghul zbliży się na długość klingi, popamięta mnie. O, popatrzcie. – Ha – zaciekawił się Jaskier, który właśnie zbliżył się do nich. – Więc to są te słynne tajne runy krasnoludów? Co głosi ten napis? – „Na pohybel skurwysynom!””
Awatar użytkownika
Kirył
Gracz
 
Posty: 176
Rejestracja: 6 Maj 2012, o 22:11
Miejscowość: Tomaszów Mazowiecki

Re: [Wpis] Tevak Orell

Postprzez Peter Covell » 4 Wrz 2012, o 16:59

TAK i witamy na pokładzie ;) Kartę Postaci skopiuj do Bazy Danych i możesz zaczynać zabawę na Mgławicy. Jak rozumiem, grę zaczynasz po pożegnaniu z załogą Wesołka, więc spokojnie możesz wybrać dowolne miejsce - najlepiej knajpę na jakiejś planecie albo na Zordo's Haven, skąd podłapie Cię MG. Możesz też skorzystać z TEGO tematu i spróbować dołączyć się do czegoś, co już trwa.
Jeśli masz pytania - PW albo w tym temacie (moderatorów proszę NIE przenosić tematu dopóki Tevak nie ruszy z grą).
Numer GG: 8933348
Nie pisz, jak nie masz po co. Nie pisz, żeby przypomnieć o odpisie Mistrza Gry. Nie pisz, jeśli chcesz pogadać o pogodzie.
I, na Boga, nie zawracaj dupy pytaniami "Co u Ciebie?"
Awatar użytkownika
Peter Covell
Administrator
 
Posty: 4247
Rejestracja: 27 Wrz 2008, o 15:56
Miejscowość: pod Poznaniem


Wróć do Zaakceptowane KP