2.Rasa: Człowiek/Mandalorianin
3.Profesja: Łowca nagród/pilot
4.Data urodzenia: 1 ABY
5.Usposobienie: Walka to jego żywioł, choć nie jest żądnym krwi bersekerem. Kieruje się w niej honorem, zawsze szanuje i nie lekceważy swojego wroga. Nie każdy zasługuje na jego litość, choć stara się działać według zasad moralnych. Nieubłagany dla osobników nieokazujących szacunku jego rodzinie, tacy przeważnie nie zdążyli dokończyć zdania. Ma lekkiego hopla na punkcie swojego honoru. Choć sprawia wrażenie ufnego, ufa wyłącznie sobie. Może śmiać się z twoich żartów, wypić z tobą drinka czy dwa, mając cały czas na oku czy, aby twój blaster nie wysuwa się z kabury, a nóż nie jest zbyt chętny by wyskoczyć. Nie przepada za ludźmi wynoszących się ponad to, co udało się im dokonać. Stara się nie mieszać w konflikt między Jedi a Sithami, choć nie przepada za obiema stronami.
6.Wygląd: 1.90 metra wzrostu przy 90 kilogramach. Krótkie, czarne włosy z prawie zawsze postawioną grzywką, brązowe oczy. Lekko przecięta brew po jednym z przykrych incydentów.
Matthew często zdejmuje swój hełm, uważając że twarz ma po to, by ją pokazywać, przy okazji chełpiąc się bliznami, które uważa za równe medalom, choć nie dorobił się ich jeszcze za wiele. Ponadto jest dobrze zbudowanym mężczyzną.
Nosi Beskar’gam o kolorach: czarny (kirys, dzwon hełmu, rękawice) oraz pomarańczowy(obwódka hełmu, karwasze).
7.Umiejętności: Wprawny użytkownik blasterów, preferujący broń krótką, a gdy chwile tego wymagają posługuje się karabinami wyborowymi, lecz nie uznaje ich za swój ulubiony rodzaj broni. Ponadto walczy wręcz używając pięści i wyuczonych chwytów, w chwilach zagrożenia ratując się nożem. Wprawny pilot, obsługujący patrolowce i lekkie frachtowce, często zajmujący się majsterkowaniem przy swoim statku.
8.Ekwipunek:
- cyfronotes
- blaster DL-18
- A280 blaster rifle
- mandaloriański Beskar’gam wykonany z durastali
- wibroostrze
- 1000 kredytów
9.Środek komunikacji:
Patrolowiec typu Firespray 31. W czasie użytku podlegał licznym modyfikacjom.
Prędkość w atmosferze 900 km/h
Hipernapęd klasy 2
Załoga:1
Miejsce na pasażerów:3
Ładowność do 40t
Uzbrojenie:
- 2 działka blasterowe
- 1 wyrzutnia torped
10.Historia:
Urodził się na Wayland (przynajmniej tak uważa jego ojciec), w 1 ABY. Nie pamięta swojego dzieciństwa, wie jedynie tyle, ile wyciągnął z opowieści swojego opiekuna. Utrzymywał on, że jego biologiczny ojciec był inżynierem. Mandalorianin Mork, który go adoptował ok. 6 ABY, był świetnym lecz też bardzo wymagającym wojownikiem. Od samego początku dostawał trudną szkołę od swojego rodzica. Gdy nadszedł czas na szkolenia, dzień zawsze kończył ze zdrętwiałym od zmęczenia ciałem i obolałymi mięśniami. Za najdrobniejsze przewinienia ojciec stosował surowe kary: całodzienne biegi aż do opadnięcia z sił, czy przymus stania na drewnianym balu przez kilka dni. Jego matka wiele razy starała się uprosić u męża łaskę, lecz jedyny efekt jaki to przynosiło to zmoknięty i zmarznięty syn za oknem domu, starający się utrzymać na kołku w czasie rzęsistych ulew. Matthew zaczął nienawidzić swojego ojca. W pewnym momencie życia zaczął przypisywać mu każde swoje niepowodzenie, porażkę czy koszmar. To jednak motywowało go, do kontynuowania morderczego treningu, gdyż chciał pokazać, że to go nie złamie. Sytuacja nie zmieniała się przez długi czas. Od 10 roku życia zaczął również swój trening w posługiwaniu się bronią. Ciężkie i krótkie blastery, noże czy Bes’kad zastępowały mu dziecinne zabawki. Wiele razy zastanawiał się czy nie użyć broni przeciwko ojcowi. Coś jednak mu na to nie pozwalało.
Gdy miał 12 lat zauważył, pewną skrytkę, o której istnieniu wcześniej nie miał pojęcia. Zbliżył się i otworzył szafę, należącą do ojca. Ujrzał wtedy szarawą skrzynkę. Wrodzona ciekawość kazała mu od razu do nie zajrzeć. W środku znalazł wiele ciekawych przedmiotów, miedzy innymi pazury jakiegoś stwora, przedziurawiony hełm i tajemniczy podłóżny przedmiot, przypominający rączkę Bes'kadu. Matthew naturalnie zainteresował się tym ostatnim. Wcisnął przycisk znajdujący się na rączce. Widok zaparł mu dech w piersiach, gdyż ujrzał niebieski promień wysuwający się z rękojeści. Przypomniały mu się opowieści o niejakich Jedi i wojownikach Sith'ów posługujących się taką bronią. Nagle coś runęło na jego prawe ramię i odrzuciło go w tył. Ojciec złapał za miecz, wyłączył go i wsunął do szafy.
- Co ty tu robisz !?- huknął Mork – Jak śmiesz!
- Ojcze ja… ja..ty..tylko, on po prostu jest piękny – odparł jąkając się chłopiec.
- Zamilcz! – wojownik nie ustępował. Jednak zastanowił się chwilę i spuścił z tonu – Czy wiesz co to jest?
- Miecz Jedi – stwierdził Matthew.
Mork stał jeszcze chwilę nad chłopcem i uśmiechnął się po chwili, co dla chłopaka było rzadkim widokiem.
- Owszem, jeśli oceniać po kolorze. Czuję jednak, że nie wiesz za wiele o tych wojownikach.
Ojciec siadł przy synu i zaczął opowiadać mu Jedi, Sithach i innych korzystających z mocy. Opowieść zmieniła również swój bieg sposób uzyskania broni przez Mando'a, potem już na przygody całej rodziny Morka. Matthew wydawał się być nią zafascynowany.
- No to by było na tyle – skończył rodzic – a teraz pójdziesz przywitać się z palem i nie próbuj nigdy więcej zakradać się do mojej szafy! – wszystko zdawało się wrócić do normalności.
Chłopak po raz kolejny przystąpił do odbywania kary na drewnianym kołku. Teraz jednak wrogość do ojca zaczęło zastępować coś innego – szacunek. Od tej pory młodzieniec starał się ćwiczyć jeszcze bardziej intensywnie. Rozpoczął również trening pilotażu. Ojciec z czasem pozwalał mu kierować swoim Dunelizardem. Zawsze podczas lotu fascynował go świat pod stopami. Latał także dla rozrywki, gdyż zawsze uważał to za ciekawe zajęcie. Gdy razem z Morkiem odwiedzał jego znajomych, zawsze prosił o lot ich maszynami, choć niewielu się zgadzało. W wolnym czasie młody pilot lubił również majsterkować przy statku, często bez zgody rodziców. W końcu Mando’a po latach treningów fizycznych spostrzegł, że wcześniejsze kary ojca robią na nim coraz mniejsze wrażenie. Codzienne biegi, z krótkimi postojami kończył o czasie, a pal nie był tym jego dawnym miejscem tortur. Treningi jednak dalej potrafił dać w kość. Kilkugodzinne biegi w całym opancerzeniu, omijanie przeszkód ustawianych przez opiekuna, miejsca, w których musiał stoczyć z nim walkę na pięści, następnie kolejne kilometry i tarcze, w które miał trafić po wykonaniu półobrotu, przewrotów i skoków. Wystarczyło tylko jedno słowo „Błąd!”, aby rozpocząć cały maraton od nowa, nieważne czy to deszcz, śnieg, trzęsienie ziemi czy inne globalne kataklizmy. Ojciec też zadbał o umysłowe nauczanie. Gdy mięśnie odmawiały posłuszeństwa Matthew ćwiczył umysł. Gdy okazał się chłonnym wiedzę uczniem, ciekawym historii, otrzymał od ojca medalion ze znakiem Mandalorian – czaszką Mythozaura.
W dzień swych 13 urodzin otrzymał od rodzica to, czego najbardziej do tej pory marzył – beskar’gam. Cały dzień po jego otrzymaniu spędził na jego doglądaniu i czyszczeniu. Po tym ojciec często zabierał go ze sobą na polowania, również na ludzką zwierzynę.
W wieku 17 lat w wolnym czasie odwiedzał pobliską kantynę. Pił tam drinki ze znajomymi oraz grał z nimi w sabaka, lecz robił to dla rozgrywki nigdy nie dla pieniędzy. Pewnego razu tamtejszy bywalec wyzwał go na partyjkę.
- Ej ty młody może się skusisz? – zawadiaka starał się Matthew’a wciągnąć do gry.
- Dobra, ale nie gram dla pieniędzy, tata za to pozbawiłby mnie klejnotów.
- Ty chyba żartujesz!? Zaczniemy od małych sum, co ty na to?
- Już mówiłem.
- No nie bądź banthem! Dawaj tu.
- Nie rzucam słów na wiatr, zjeżdżaj.
- Eh, ci młodzi za grosz honoru.
Po tych słowach coś drgnęło w umyśle Mando’a. Szuler uderzył w czuły punkt.
- Zmiana planów, pokażę ci jak grać – Matthew zasiadł przy stoliku.
Partia była zacięta. Początkowo na stole lądowały małe sumy kredytów. Później elementy ekwipunku od cyfronotesów po blastery. Na puli wylądował również medalion. Chłopak raz zyskiwał, raz tracił postawione przedmioty, lecz cały czas pozostawał w grze. W końcu doszło do tego, że przeciwnik, wydawało by się, nie ma już nic do zaoferowania. Nagle jednak z ponurą miną stwierdził:
- Stawiam mojego Z-95 HeadHunter’a.
Wśród widzów przebiegł cichy szum. Nadszedł czas by sprawdzić karty i…. Matthew wygrał!
Zwycięzca niezmiernie uradowany aż skoczył z radości. Dziwne wydawało się jedynie to, że przegrany nie wydawał się zbyt zrozpaczony po utracie statku. Na to jednak nowy właściciel nie zwrócił najmniejszej uwagi. Postanowił od razu obejrzeć swoją nagrodę. Gdy zadowolony dotarł do celu zauważył kliku typów kręcących się wokół patrolowca. Łącznie było ich pięciu. Dwóch z nich zajmowało się spisywaniem jakiś informacji, prawdopodobnie dotyczących maszyny, reszta zwiedzała jego wnętrze. Matthew ruszył w ich stronę.
- Co wy tu robicie? To mój statek! – stwierdził oburzony – uczciwie go wygrałem!
- No to można powiedzieć, że masz nieszczęście w szczęściu! – odparł jeden z drabów przy uradowanych minach pozostałych – Udało ci się wygrać statek, który zostanie zabrany za spore długi.
- Nie interesują mnie wasze pieprzone zadłużenia! – krew coraz szybciej buzowała w Mando’a – Zgłoście się do poprzedniego właściciela. Ten właśnie zalewa smutki w miejscowej kantynie, a od statku wara!
- Oj, niestety zamiast obić mu mordę, wolimy przywłaszczyć sobie jego, widać były już statek, tak więc lepiej spieprzaj gówniarzu.
Matthew w przypływie gniewu zaatakował rozmówcę. Prawym sierpowym postarał się o nowy wygląd dla jego twarzy. Kopniakiem w kolano i potężnym hakiem uśpił delikwenta obok. Jednak bandyci mieli przewagę liczebną i nieszczęsny atakujący szybko zawiązał bliższą znajomość z tutejszą ziemią. Zrozpaczony i poobijany wrócił do domu. Zdenerwowany wyjaśnił całą sytuację ojcu. Ten rzekł tylko:
- W niektórych sytuacjach atak frontalny jest przejawem idiotyzmu. Mądry napastnik umie wykorzystać też cienie.
Chłopak, choć trochę obrażony ze względu na pierwszą część wypowiedzi, zrozumiał jednak, co Mork ma na myśli. Tej nocy ojciec nie wymagał uczestnictwa w lekcjach. Matthew założył cały swój ekwipunek, i ruszył na odbicie swojej zdobyczy. Wcześniej dowiedział się, że statek został zaciągnięty na miejsce jednego z lądowisk. Mando’a paradujący w beskar’gamie nie był wyjątkowym widokiem, tak więc nie miał problemu w dotarciu do wyznaczonego miejsca. Wśliznął się do hangaru i skrył za pobliskimi ładunkami. „Gdzie jest mój statek? Może go przenieśli, ale dlaczego oni nadal tu są? Grzecznie się ich spytam.” Gdy nadarzyła się odpowiednia chwila, zaszedł jednego z drabów od tyłu. W ciszy rozległ się tylko trzask łamanego karku. Kolejnego spotkał podobny los. Dwaj pozostali poczuli jak to jest mieć roztapianą twarz za pośrednictwem pocisku z blastera. Matthew złapał ostatniego bandytę, z jeszcze niezagojoną szczęką. Pertraktując w trochę ostrzejszy sposób, zdobył interesujące go informacje.
- Aaaaa!! Jak mofleś odsiąść mi dloń!?
- Wierz mi byłem bardzo litościwy. Równie dobrze mogłem wysłać cię na herbatkę do mojego ojca. A teraz mów, bo nie skończy się na ręce.
- Stahek już zdą…zdązyliśmy s..sprzedaś, nie das ra..rady dogoniś kupsa. Mas pieniąse, to była n…nasa cęść po zleseniu!
W ręce Matthiasa wpadła ładna sumka, wynosząca 20 tysięcy kredytów. Delikwent swoją przygodę ze ściąganiem długów zakończył z odciętą dłonią i językiem. Po tej akcji Mando’a poczuł, że oprócz pieniędzy coś jeszcze do niego wróciło – stracony honor.
Razem z ojcem ruszał na akcje, aby zarobić na swój wymarzony statek. Podejmowali się różnych zleceń. Polowania na najdziksze stwory jak i nie wiele różniących się od nich piratów i przestępców, ściąganie długów, ciche likwidacje, niszczenie i przejmowanie statków i wiele innych zleceń, w których Matthew brał udział. W końcu jednak za pomocą zarobionych pieniędzy i drobnej zapomogi od rodziców kupił swój pierwszy statek – patrolowiec typu Firespray 31, za którego zapłacił 55 tysięcy w stanie używanym. Postanowił, więc opuścić rodzinny domu i ruszyć w pogoń za przygodą. Nie wiedział gdzie ruszyć, lecz jednak nasunęła mu się pewna myśl. „Może uda mi się znaleźć mojego biologicznego ojca? Tylko czy on jeszcze żyje? Ze znanych mi adoptowanych Mandalorian prawie wszyscy stracili swoje prawdziwe rodziny. Może tata nie chciał mnie tym nie pokoić?” Jego pierwszym celem było więc Wayland, jedna z okolicznych planet Mandalore. Tam jednak nie dowiedział się nic więcej od tego, co aktualnie wiedział, lecz jedna z pogłosek kazała mu ruszyć w okolice Shusugaunt, gdzie miał znaleźć człowieka, który mógł by mu pomóc. Na miejscu jednak został zaatakowany przez bandę piratów, którzy jednak mieli znaczną przewagę liczebną. Być może wpadł w zastawioną pułapkę, lecz nie zastanawiał się nad tym długo. Szybko reagując skorzystał z dostępnego arsenału i zniszczył jeden z myśliwców wroga. Następnie przełączył większość mocy na przednie osłony i wleciał prosto przez zbiorowisko wroga. Potem już jak najszybciej chciał włączyć hipernapęd i znaleźć się z dala od agresorów. Popełnił jednak błąd – nie ustawił dokładnych koordynatów. Błąd ten mógł go zabić, mógł trafić w cień masy, ewentualnie gwiazdę jakiegoś układu. Jednak los zadecydował inaczej. Trafił w trasę imperialnego krążownika. Początkowo zaskoczony, jak najszybciej odpalił silniki by ominąć statek, następnie jak najszybciej wskoczył w nadprzestrzeń. Manewr na szczęście się udał, ale po potyczce z piratami nie obyło się bez większych uszkodzeń. Po tej przygodzie aktualnie dał sobie spokój z poszukiwaniem ojca.
Postanowił ruszyć na Tatooine i naprawić swój statek. W okolicznej kantynie spotkał się z niejakim Alexem, wypijając parę drinków i dowiadując się, gdzie też może nabyć części do swojego patrolowca. Delikwent jednak nie zdradził mu swojego nazwiska, przez co trudno go było później zlokalizować. Następnie ruszył na poszukiwanie nowych zleceń. Trafił do Zordo’s Haven. Tam też nawiązał interesującą znajomość z niejakim Romeo. Zaczęło się w dość oryginalny sposób. Mianowicie Łowca nagród dostał na niego zlecenie od jednego z pomniejszych dilerów. Obserwując Zeltrona, dowiedział się o nim paru ciekawych rzeczy. „Przydałby się czasem taki typek”. W końcu złapał narkomana w jednej z uliczek. Nie chciał jednak ustrzelić go na miejscu. Chciał go przetestować. Nawiązała się walka, w której żaden nie zdobywał przewagi. W końcu jednak obaj stwierdzili, że nie ma to większego sensu, a współpraca dałaby więcej korzyści. Uznali więc, że aby przypieczętować nową znajomość upolują zleceniodawcę zabójstwa. Romeo postarał się o to, aby diler wybiegł z klubu w pogoni za nim. Gdy delikwent tylko przekroczył próg klubu, padł, trafiony na wysokości karku przez bliżej nieokreślonego strzelca. Jak się okazało Apollo był przydatnym kompanem ze względu na jego umiejętności wyciągania ofiar tam, gdzie Matthew tego chciał. Ponad to dokładał starań, aby wyprowadzić ich z równowagi.
Aktualnie w czasie przerwy między zleceniami Łowca nagród zawitał do tutejszej kantyny.
Postacie graczy: Alex Zafist i Romeo Zdradov zostały użyte za zgodą twórców.