Rasa: Twi’lek
Profesja: Brak
Data urodzenia: 7 ABY
Usposobienie:
„Dant jest zadufanym i egoistycznym dupkiem, zapatrzonym w siebie jak w obrazek” – tak najkrócej oceniają Twi’leka mieszkańcy planety-miasta Aargau, skąd pochodzi młody dziedzic fortuny Vanów. Wiele w tym prawdy: Dant skupia się na sobie, nie interesuje go los innych, cierpienie czy skutki. Interesuje go cel i wyłącznie to jest dla niego ważne. Uważa, że pozycja i pieniądze czynią go wyższym w hierarchii – w marzeniach jest nawet Kanclerzem. Powstrzymuje się przed nieokazywaniem szacunku rodzicom, jednak wie, że ich pieniądze są potrzebne na zachcianki. Był buntownikiem, ale to żądza pieniądza zmieniła jego postrzeganie o ojcu. Przyzwyczajony za dzieciaka do wygód i spełniania żądań, powoli rozumie, że poza Aargau nie zawsze wszystko dostanie… przynajmniej nie od razu. Nie zamierza pomagać biednym czy bogatym, pieniądze ojca i wiedza o giełdzie dają mu wszystko. Chętnie pogadałby z niekoniecznie bogatym osobnikiem o ogromnej władzy. Rasa innych nie odrzuca chłopaka, powoduje to stan konta. Jest psychicznie przygotowany na ataki, na siebie, z powodu swojego bogactwa. Wierzy w to, że blaster i mądrość go ochronią. Konflikt Republiki, Imperium, Jedi, Sithów tylko sprawiają, że Dant musi niepokoić się o ceny akcji, choć zwykle intuicja podpowiada mu, w co zainwestować. Zadufanie Twi’ leka jednak nie ukazuje się w rozmowach z kobietami o różnym stanie portfela. Nie od razu chwali się on bogactwem. Pieniądze i wiedza o wyższości nad innymi nie odrzuciły Danta od małych prac: nauki strzelania i rozeznania giełdowego.
Wygląd:
Twi’lek mierzy standardowe 180 cm i waży bardzo zwyczajne 80 kg, nie wyróżnia więc się on od większości przeciętnych ludzi, ale jest dość niski jak na osobnika z Ryloth. Zielonkawy kolor skóry dodaje mu nutkę atrakcyjności, a czarne oczy i trzy lekku dopełniają obrazu przystojnego Danta. Lekku rosnące z tyłu głowy oznacza jednocześnie szczęście i pomyślność losu posiadacza. Twarz ma delikatnie szeroką, patrząc tylko na nią, wydaje się, że młodzian jest starszy niż naprawdę, oczy są zaś kasztanowe. Całe ciało jest raczej średnich rozmiarów: chudawy brzuch i kawał wyrobionych mięśni wybijają go delikatnie spośród przeciętnych. Twi’lek ma bliznę na lewym ramieniu. Ubiera się różnie - raz w oficjalne stroje, podczas balów ojca, co niekoniecznie jest dla niego wygodne; zazwyczaj jednak zakłada modne ubrania, zgodne z trendami lub chwilowym samopoczuciem Vana. Chodzi wyprostowany i pewny siebie, zawsze patrzy prosto w oczy.
Umiejętności:
Wychowanie przez ojca do pracy w biznesie nauczyło Danta o schematach działania giełdy, jej zależnościach, dzięki temu wie, w co inwestować i nie ryzykuje on niepotrzebnie w innych aspektach życia. Dla własnego bezpieczeństwa nauczył się strzelać z blastera, którego zwykle używa; dla dodatkowej ochrony wyćwiczył walkę wibrosztyletem. Potrafi się zachować wśród bogatego towarzystwa, lecz nie lubi regulaminowego zachowania. Umie odnaleźć się w nowej przestrzeni dzięki niebywałej intuicji. Potrafi świetnie ukrywać emocje pod maska spokoju, po to by osiągnąć swój cel. Jako Twi’lek może to, co pozostali współbracia z Ryloth: potrafi dojrzeć w niewielkim świetle różne obiekty. Choć nie był wychowywany na ojczystej planecie, jest odporny na pustynne warunki i brak wody.
Ekwipunek:
Blaster: BlasTech Indutries DL-22
Ubranie
Płaszcz
„Giełda: od bankruta do milionera. Wydanie II poprawione” - książka
Torba skórzana z jedzeniem i butelkami wody
Nóż taktyczny
Zapalniczka
Wibrosztylet
Cyfronotes
600 kredytów
700 peggatów
Środki komunikacji: Brak, z powodu rozbicia się frachtowca
Historia:
Twi’lek Dant Van urodził się w 7 roku, po wielkim wydarzeniu Galaktyki – Bitwie o Yavin IV. Matka - Dosna poznała męża Tido podczas jednego z blankietów na Aargau, ona była dziedziczką fortuny firmy transportowej z Coruscant, on młodym i zdolnym graczem giełdowym. Jedna wspólna noc wystarczyła by związać się na zawsze i po paru miesiącach pojawił się przyszły, młody spadkobierca bogactwa rodziny Vanów. Imię dzieciaka czytane jako Dant’avan oznacza świetnego handlarza, lub dobrego kupca, zaś wymawiane jako Danta’van oznacza gnuśne robactwo, lub odchody robactwa. Kobieta sprzedała firmę z dużym zyskiem na giełdzie, gdzie Tido, wysokimi kwotami, manipulował wartościami akcji. Tak zrodziła się jedna z bogatszych i najbardziej znienawidzonych rodzin w górnych partiach Aargau.
Dzieciństwo Danta było bardzo szczęśliwe, dostawał to co chciał, miał najlepsze zabawki, ubrania i gadżety. O jego edukację zadbali najlepsi i najdrożsi nauczyciele. Na początku młodzieniec uczył się pilnie i z chęcią poznawał kolegów z innych części górnych partii. Idylla nie trwała jednak długo, już w wieku dziesięciu lat zaczęły się pierwsze problemy, chłopak powyzywał i pobił kolegę z biedniejszej części bogatej góry Aargau.
- O, cześć Dant. Co tam? - zapytał krótko człowiek
- A co cię to?! – odwarknął Twi’lek
- Spokojnie, lewym ogonem o podłogę zaryłeś, żeś taki zły? – żartobliwym tonem powiedział rówieśnik
- To nie ogon!! To THUN, prawe lekku, rozumiesz? – wykrzyczał Dant
- Myślisz, że to zapamiętam? No, ale widzę, że wskakujesz na saunę. – spokojnie stwierdził człowiek
- Ta, a bo co? – szyderczo zapytał Van
- A nie mógłbym skorzystać? Przecież ten twój nauczyciel, jest ślepy. – zapytał błagalnie James
- Ty, ty który nawet nie masz najnowszej gry: ,, Inwazja Verdena 2”. Biedaku jeden – sarkastycznie odpowiedział Dant
- Że, co! Jaki jestem, ty zepsuty sukin… dupku – James najpierw krzyknął, urwał przekleństwo w połowie i użył spokojniejszego zamiennika
- Pożałujesz, żeś się urodził.
Po tych słowach, szybko zawrzało: Twi’lek zaatakował człowieka, bijatyka przypominała standardowe, dziecięce bójki. Rzadko występowały uderzenia prosto w części ciała, głównie chłopcy starali się popchnąć oponenta, lub przewrócić go na ziemię. Podwadzanie nogi, pchanie na ścianę, co chwila powodowały przerwy w walce. W pewnym momencie James chwycił Danta za lekku, rosnące z tyłu głowy. Twi’lek upadł w konwulsjach, takie złapanie, mogło go nawet zabić. Van podniósł się z trudem z ziemi i od razu w szaleńczym ruchu, złamał koledze rękę. Doszło jeszcze kilka ciosów zakończonych krwawieniem nosa, ust, rąk i nóg. Z domu wyszedł nauczyciel, który miał skończyć już przerwę Danta, zamiast tego musiał oddzielać walczących. Sprawa szybko trafiła na policję, za czyny nieletnich odpowiadali rodzice, ale to Vanowie mieli lepszych prawników i sprawa skończyła się trzytygodniowym kuratorem w obu domach. Poważne konsekwencje spotkały Danta w domu: krzyk ojca, szlaban na media, Holonet, cyfronotes i gry powodował, że chłopak zaczął nienawidzić ojca. Nie mógł obyć się bez wygód życia, a to właśnie rodziciel mu je odebrał.
- Tato kup Johnsona, podróże są w cenie, bank jest dobry, ale nie zarobisz.
- Cieszę się, że interesujesz się tym, ale statki są drogie, a wykresy idą cały czas w górę. Teraz albo nigdy.
Chłopak się trochę zmartwił, ale postanowił czekać. Akcje „Corelian” szły w górę, lecz nie trwało to długo, tanie podróżowanie z firmami transportowymi sprawiło, że własny statek i inwestycje w stocznie są ryzykowne. Przez to wszystko młody chłopak przewidział to, co samemu ojcu się nie udało. Mogło się to wiązać ze zwykłym szczęściem i uważnym czytaniem wykresów, lecz w przypadku młodzieńca odpowiedź naszła nagle. Starszy Van zainwestował po małym spadku cen akcji w Johnson Travel. Wykresy odbiły się ze dołka i powoli ceny szły w górę. Minęły spokojne dwa miesiące powolnych zysków w sektorze transportowym, pewnej nocy jednak Dant zburzył spokój giełdy i rodziców.
Noc była spokojna, delikatnie ciepła z wiaterkiem, sny unosiły młodego Vana po oceanie marzeń. Nagle idyllę przerwał widok frachtowców, turystów i wykresy których malały, a te przy frachtowcach rosły. Chłopak nie mógł przerwać snu, skończył się on sam, krzykiem:
- Tato, Korelie kup!!!
Młodzieniec obudził się spocony i od razu zadał pytanie:
- Co, co to było?
- Nic, spokojnie kochanie. Prawda Tido? – uspokoiła chłopca matka
- Tak, tak – odrzekł beznamiętnie ojciec
Dant przespał dalszą część nocy spokojnie, pamiętając tylko statki i kawałki wykresów ze snu, po przebudzeniu z samego rana usłyszał rozmowę ojca:
- Tak wiem, że idą do góry, ale masz sprzedać i kupić Koreliana Inżyniera… Tak wiem, dobra zadzwonię później
Chłopak był trochę tym zdziwiony, ale nie przejmował się tym. Minął tydzień, akcje „Johnsona” spadły, a „Corelian Engineering” poszły zaskakująco w górę. Tido Van kupił synowi wibrosztylet, pocałował go w czoło i powiedział:
- Dziękuje, tylko, jak ty to robisz?
- Nie rozumiem – odpowiedział z żalem chłopak.
Wizje akcji powtarzały się jeszcze wiele razy, młodzieniec pamiętał z nich coraz więcej. Zaczął się zastanawiać skąd wie w co inwestować ma ojciec.
Była siódma wieczorem, nadpsute neony rozświetlały dolne poziomy Aargau. Tutaj nie działo się dobrze: gangi, prostytucja, narkotyki zaszyte wśród pięknego miasta. Po uliczce szedł młody Twi’lek: pewny krok, oczy skupione w chodniku, jasno wskazywały, że wie dokąd idzie i po co. Po paru minutach poszedł w jeden z wielu, ciemnych zakątków ulicznych.
- O, młody, co kolejna działka? – wypalił od razu Fallen Gonn
- Ta, może, to po zwykłej cenie? – zapytał podenerwowany Dant
- Nie, bogaci mają drożej. Stać cie – powiedział dość spokojnie diler
- Że, co, chyba cie pojeba...
Młodzieńcowi przekleństwo przerwało uderzenie w brzuch i przyszpilenie do ściany przez Togrutana i Barabela.
- Młody płacisz – masz, nie płacisz - wracasz w złym stanie, to tak najkrócej mówiąc – wyjaśnił spokojnie Fallen
- Płacę, płacę, oczywiście, że płacę. Mogą być peggaty?
Oczy Gonna się zaszkliły i kazał wypuścić chłopaka, ten szybko wystrzelił kilka wiązek blasterowych zabijając Gonna, unieruchamiając Barabela i raniąc Togrutana. Ten ostatni zaczął gonić młodzieńca, sytuacja była kryzysowa dla Danta - nieprzyjazne środowisko wobec bogatego smarkacza. W dalszym biegu w stronę wyższych pięter, pomogła zwyczajność podobnych sytuacji w dolnym mieście. Nastolatek zbliżał się do windy, gdy zatrzymała go policja, Togruta pojawił się zaraz za młodzieńcem. Służby wzięły ich obu, tym razem, nie miało się skończyć na zwykłym kuratorze.
Mund, bo tak nazywał się Togruta, wydał, że Dant kupował narkotyki, a on sam robił za ochronę dilera, wyznał jego dane, ale to jeszcze bardziej pogrążało Vana - przecież Fallen nie żył. Na komendę, szybko przybyli rodzice Danta, chcąc od razu zatuszować sprawę łapówkami dla całego oddziału. Znowu się udało: pieniądze pomogły, może nie wszystkie służby były, tak skorumpowane. Gorsze komendy, z niższych części Aargau, kurczowo trzymały się kolejnych oszczędności, a dzięki pieniądzom, mogli coś więcej zarobić, niż za same jednorazowe premie. Sama planeta trzymała się dobrze, jednak wszędzie można było znaleźć wyjątki, właśnie do nich należała ta komenda. Tym razem skończyło się na dwumiesięcznym kuratorze i procesowi resocjalizacji, młodzieniec teoretycznie robił postępy, uczył się formułek i odruchów pomocy, lecz wszystko to było na pokaz. Ukrywał prawdziwe „ja” pod staraniami i pomocą biedakom z ulicy, wprawdzie wtedy najbardziej można było dojrzeć, że nastolatek oszukuje, ale kurator jakoś nic nie spostrzegł. Resocjalizacja jednak osiągnęła jeden dobry skutek: młodzieniec już nigdy nie miał spróbować narkotyków. Najgorsze i tak spotkało Danta w domu, po skończonym pobycie kuratora, jednak silna chęć wymazania wspomnień i złość pielęgnowana w sobie, zaowocowała tym, że nikt nie wspomina o tych trudnych chwilach.
Dwudziestolatek spotkał się z kilkoma kumplami, nie uważał ich za ważnych, ale mógł przynajmniej z kimś pogadać. Żarty, picie, zabawa wśród dziewczyn przerodziło się w śmieszne przechwałki. Atmosfera była bardzo miła, wszystko szło młodym duchem zabawy, jednak idyllę przerwał krzyk kogoś z tłumu:
- Ja to byłem na Maanan, a Van to ledwie do dolnego piętra w Aargau, zaszedł bez starych.
- Coś powiedział? – Twi’lek usłyszawszy to, od razu podszedł do znajomego i wykrzyknął.
- No, a nie prawda. No, co może powiesz, że jest inaczej – po sali można było usłyszeć buczenie zgromadzonych
- A co, jeśli załatwię sobie transport i dolecę, aż na drugi koniec galaktyki?. No, co? – wypalił szybko młodzieniec
- Tak? Dobra, to co zakład? O dwie stówy, czyli w sumie, o grosze – odrzekł na propozycje kumpel
- Stoi. – Van powiedział te słowa i w imię zawiązania umowy ścisnęli sobie ręce
Zabawa dalej przebiegała już spokojnie. Teraz jednak zaczynało się zadanie dla Danta. Mężczyzna miał sporo szczęścia: za garść peggatów wynajął statek na lot i wytłumaczył się rodzicom studiami, oraz powiedział, że wróci za miesiąc.
Lot na Elom, bo właśnie ta planeta była miejscem docelowym, przebiegał spokojnie. Pobyt na niej był krótki: kilka zdjęć, poświadczenie pilota, że Van był na krańcu Galaktyki i powrót do domu. Kapitan pojazdu przed ponownym skokiem w nadprzestrzeń, zapytał Vana:
- Widzę, że chcesz pozwiedzać odległe tereny. Co, na darmową wycieczkę na ciekawą planetę?
- Dobra, w sumie jeszcze lepiej. Powiem ci tyle, że z zakładu miałem polecieć na zadupie. Teraz lecimy gdzieś jeszcze indziej, więc dla mnie lepiej. Może coś ci się dostanie- Dant machnął peggatem przed oczami pilota, choć naprawde nie zamierzał płacić. Właściciel statku nie pytał się już o nic.
Hipernapęd się uruchomił i po chwili byli nad piaszczystą planetą. Lądowanie w Dreshdae przebiegło spokojnie, kontrola lotów miasta przepuściła frachtowiec bez większych problemów. „O, ktoś znany z okolicy” – pomyślał dwudziestolatek. Miasto było opustoszałe, niewiele ludzi i jeszcze mniej osobników innych ras, ale to nie dziwiło - klimat robił swoje. Mężczyzna miał czekać na pilota przed kantyną, w której był kapitan statku. Czas się dłużył, minęło pół godziny, a właściciela pojazdu, który nadal stał na lądowisku nie było widać. W końcu, chłopak zauważył pobitego pilota ciągniętego przez dwóch potężnych drabów. „A niech go biorą, ale jak wrócę?!” , młodzieniec nie pomagał innym, jednak wolał, nie wydawać więcej pieniędzy na drogę powrotną. Szybko pochwycił stojącego niedaleko ścigacza, krzyk właściciela tylko sprawił, że Van musiał jeszcze szybciej lecieć, choć się na tym nie znał. Szczęście mu sprzyjało, bo maszyna działała, a były posiadacz pojazdu zniknął za budynkiem. Dość spokojnym tempem i bardzo ostrożnie doleciał w końcu, do ścigacza bandytów przetrzymujących pilota statku. Kilka strzałów załatwiło pierwszego z trzech oprychów, drugi bandzior natomiast nagle, upadł w piach pustyni – to kapitan się ocknął i się nim zajął. Właściciel frachtowca ze związanymi rękami, radził sobie całkiem nieźle. Walka zbliżała się do końca, gdy wrogi ścigacz uderzył w jedną ze skał. Dant szybko wyszedł ze swojego pojazdu - nikt nie przeżył. Mężczyzna zabrał kredyty, zapalniczkę, płaszcz, torbę z wodą i jedzeniem, nóż taktyczny, od całej gromady i rozejrzał się wokoło. W oddali, choć nie na horyzoncie, było widać tajemniczy budynek. Twi’lek widząc, że ścigacz już nie ma paliwa, zdziwił się, jednak pod pojazdem ujrzał plamę paliwa. "No, super, teraz muszę zapieprzać, przez pustynię" Dant tarł pot z twarzy i wyruszył w stronę Akademii Sithów na Korriban, z nadzieją odnalezienia życia i delikatnym strachem.
Uwagi:
Jest wrażliwy na Moc, choć o tym nie wie.
Do pracy Mgławicowcy