Jake już nic nie odpowiedział. Lekko trącił zakrzywioną igłę palcem, by sprawdzić czy jest odpowiednio ostra, i czy nić nie jest za gruba, ani za cienka, czy za szorstka - igła była tak ostra, że Jake rozciął sobie palca, a nić z lnu w zadowalającym stanie.. Rana była niewielkiej średnicy, kość ani żadna ważna aorta ni naruszona - tylko zaszyć i obwiązać.
Widząc, że staruch zebrał chyba wszystkie siły jakie miał, spokojnym ruchem delikatnie wbił igłę po jednej stronie rany, po czym ją wyciągnął - supełek na końcu nici nie miał prawa przejść. Znowu wbił igłę, po drugiej stronie rany, a nić przeszła za nią, powodując zacieśnienie się, już i tak spęczniałej, tkanki.
Powtórzył to samo na środku rany i drugim końcu, stosując szew tak zwany śródskórny. Urwawszy nić, zawiązał na niej supełek, tak w razie czego. Przewrócił na brzuch rannego, przy pomocy starucha, i upewniwszy się, że koleś z dziwnym akcentem go dalej trzyma, rozerwał materiał spodni w miejscu, gdzie powinna być rana wylotowa. Zaszył ją tak samo, jak ranę wlotową - na szczęście, ręce zaczęły się pocić dopiero przy wiązaniu ostatniego supła.
Zaszywanie ran dla Jake'a nie było niczym nowym, w rzeczy samej, rany postrzałowe były zazwyczaj drobnostkami. Jake usiadł i powiedział do starucha:
-A tak w ogóle, to jestem... Jake. Tak, możesz mnie nazywać Jake.