Dlaczego zawsze ktoś potrzebuje pomocy, kiedy Jake chce pomóc samemu sobie?
Nieraz Arab przeklinał powołanie, które rozkazało mu szkolić się akurat na chirurga. I to u starego, zdziwaczałego chirurga, który był jednocześnie kaznodzieją. I znachorem. I popaprańcem z Salt Lake. Ale, wracając do tematu - Jake przecież mógł po prostu wyskoczyć szybko przez na nowo otworzone okno i uciec, byle jak najdalej od, to pewne, nadjeżdżających soldatów. Ale, on nie był taki. Zawziął się w sobie, i postanowił co następuje - jeżeli tamten koleś, który zabił najpierw barmana, a teraz sam oberwał żyje, a nasz chirurg o jakże wdzięcznym imieniu Emhas Kareem Abdul ibn Jabar ibn Harim ibn Shikki ibn Abdul El Farrak ibn Ymri ibn Har, od którego wolał używać imienia Jake, może mu pomóc, pomoże. Jeżeli koleś nie żyje, albo kula uszkodziła jakąś ważną żyłę i się już zaczął wykrwawiać - pójdzie sobie w piździec. Tak podbudowany, chyłkiem, by nie narazić się na kulę, zaczął posuwać się szybko w kierunku zranionego.
Będąc prawie na miejscu, zauważył zbliżającego się starucha - który na sto procent chciał już ograbić zwłoki, bo na chirurga to on nie wyglądał. Jako, że pierwszy znalazł się przy ciele, złapał nieprzytomnego bezceremonialnie za fraki, wyłuskał z dłoni broń, którą rzucił w kierunku skradającego się starucha i zaczął odciągać żyjącego, a nieprzytomnego za powalony stół, cały czas będąc skulonym.