Wystrzał w piwnicy rozległ się ogłuszającym hukiem. Derringer był mały, ale otaczające ich ściany zrobiły swoje.
Wielkolud stęknął i siłą rozpędu poleciał na karła. Rusty zatoczył się w bok, unikając tym samym przygniecenia przez kilogramy, już nie żywej, wagi.
Kiedy Adalbert rzucał się na posadzce w przedśmiertnych drgawkach, detektyw próbował się opanować. Czuł, jakby uszy rozsadzał mu od środka jakiś młot. Słyszał tylko przenikliwy pisk, nie docierały do niego nawet śpiewy. Pomimo wszytko miał jednak nadzieję, że nie ustały.
Zaczął już się obawiać, że stracił słuch, jednak pisk zelżał nieco. Rusty rozejrzał się zatem w poszukiwaniu kryjówki, bo chociaż nie słyszał, czy na dole ktoś zwrócił uwagę na strzał, wolał nie ryzykować.
Najpierw jednak zgasił latarnię, pozostawioną przez drwala. Nie chciał ułatwiać kultystom zadania.
Wokół widział tylko beczki na liturgiczne wino. Piwnica nie była duża, nie zapewniała zatem zbyt wielu kryjówek, ale karzeł nie miał czasu na bieganie po kościele i szukaniu ich. Wszedł we wnękę, w której ciemnościach ukrywał się wcześniej drwal, dosunął przed sobą dwie beczki i skulił się na posadzce za nimi. Miał nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy zaglądanie za nie.
Kiedy czekał, starał się uspokoić oddech. Przyszło mu to łatwiej, bo pieśni spod ziemi nie przeszkadzały mu już zebrać myśli. Niestety, tym samym zaczął roztrząsać sprawę.
Żeby dowiedzieć się prawdy, był zmuszony zabić człowieka. Stanowił on co prawda zagrożenie i zaatakował pierwszy, ale był niespełna rozumu, opętany jakąś chorą wizją tego ich wielebnego...
Karzeł miał tylko nadzieję, że nie będzie zmuszony strzelać więcej do żadnego z tych ludzi. Jednak, jakby na zaprzeczenie swoim myślom, przygotował rewolwer.