Content

Inne

Boston 1926

Image

Boston 1926

Postprzez Quorn » 13 Gru 2015, o 18:39



Bostońskie noce często bywały mgliste i zimne. Mlecznobiałe i chłodne opary wypełzały znad kanałów i brały w swoje władanie nabrzrża, mosty i ulice. Zakradały się do okien i drzwi domostw jakby chciały zaznać odrobiny ciepła i śwatła. Wspinały się po ścianach by sięgnąć dachów i powoli skryć całe miasto nieprzeniknionym całumem. Całumem, który nadawał geometrii budynków nowego niesamowitego i tajemniczego wymiaru.
Takie noce doszczętnie przeganiały z ulic ludzi i cały gwar tętniącego za dnia życiem miasta. Pustka jaka panowała wtedy była przytłaczająca i wlewała w serca nielicznych przechodniów uczucie nieskończonej samotności. Cisza kładła się na wszystkim a opary mgły zdawały się tłumić wszelkie dźwięki. Czasem dało się usłyszeć stukot obcasów, gdy ktoś gdzieś spiesznie przemykał, plusk wody w jednym z wielu kanałów lub prychającego gdzieś wygłodniałego kota. Dźwięki te jednak obdarte z normalnego miejskiego tła były obce i dziwnie drażniły wyobraźnię. Docierały zewsząd a jednocześnie nie miały swego źródła.

Tej nocy gdy zaczyna się nasza historia panowała właśnie taka noc. Jedną z wąskich uliczek starego miasta szedł pewien mężczyzna w szarym płaszczu i kapeluszu na głowie. Niósł teczkę. Jej zawartość przeznaczona była dla oczu jednego z detektywów w mieście. Detektywa, którego dom mężczyzna próbował właśnie odszukać.

1. Nazwa postaci:
Rusty Vanderbeck

2. Rasa:
Człowiek (karzeł)

3. Profesja:
Detektyw

4. Data i miejsce urodzenia:
1896r. Stany Zjednoczone (Massachusetts)

5. Usposobienie (ukryte przed resztą graczy):
Vanderbeck często mówi, że detektyw na cynizm może sobie pozwolić dopiero po, co najmniej, dziesięcioletnim stażu. Dlatego ludzie często zastanawiają się, które stulecie Rusty ma na karku.
Karzeł wydaje się kpić ze wszystkich zasad rządzących światem. Jedynym, z czego sobie nie żartuje, jest prohibicja. Ale nie przeszkadza mu to w pracy, wręcz przeciwnie – Rusty, dzięki zaprzyjaźnionym sprzedawcom, których ma wielu w Bostonie, na bieżąco dowiaduje się o nowych wydarzeniach w mieście. Przy okazji wyraża również swoją opinię o umiejętnościach bimbrowniczych właścicieli wielu lokali o szemranej opinii.
Lubi palić swoją fajkę, traktując to niemal jak magiczny rytuał. Pomaga mu się to skupić lub zasugerować, że nie życzy sobie, by mu przeszkadzano. Często popada w głębokie zamyślenie i wygląda wtedy, jakby spał z otwartymi oczami. A tajemnice odmętów swoich myśli zna tylko on.
Od dziecka powtarzano mu, że jest wygadany. Postanowił nie zawieść tych opinii i kiedy tylko może, stara się zabłysnąć ripostą, czy też przejąć inicjatywę podczas rozmowy. Uwielbia brzmienie swojego głosu, lubi dużo mówić i często wydawać by się mogło, że Rusty się wymądrza.


6. Wygląd:
Rusty, jak na swoje 30 lat, wygląda dość staro. Szare włosy, przetykane siwizną, starannie zaczesuje na kark. Dba również o swoją gęstą, także siwą brodę, przycinając ją systematycznie. Tylko krzaczaste brwi, rzucające cień na szare oczy, zachowały dawny, ciemny odcień.
Karzeł ubiera się w białe koszule, na które zakłada kamizelki bez rękawów (a tych posiada całą kolekcję) oraz, w chłodniejsze dni, marynarki. Nie rozstaje się ze swoimi szarymi płaszczami. Wszystkim wydaje się, że Rusty bez przerwy chodzi w tym samym okryciu, w rzeczywistości jednak posiada dwa identyczne płaszcze. Zawdzięcza je swojemu wzrostowi – ponieważ nie mógł znaleźć swojego rozmiaru, kupił największy jaki znalazł, po czym poprosił krawcową, aby uszyła mu z niego dwa takie same płaszcze. Znalezienie kapelusza, który pasowałby do jego stroju zajęło mu bardzo dużo czasu, dlatego jest niezwykle przywiązany do swojego szarego cylindra.
W kieszeniach jego kamizelek, jak sam powiada, znaleźć można nawet zaginioną cnotę prezydenta Stanów Zjednoczonych. I chociaż na co dzień nosi tam tylko kieszonkowy zegarek, trochę tytoniu, fajkę i zapałki, to zdarzało się, że w razie potrzeby niespodziewanie wygrzebywał stamtąd zabytkową „pieprzniczkę”.

7. Umiejętności (ukryte przed resztą graczy):
- znajomość języka niemieckiego
- podstawowe umiejętności posługiwania się bronią palną
- znajomość prawa (gałęzi potrzebnych do pracy detektywa)
- przeszukiwanie akt i dokumentów
- znajomości wśród właścicieli podrzędnych lokali gastronomicznych (oraz tych domów publicznych, które nie serwują alkoholu)
- dedukcja i śledzenie
- podsłuchiwanie

8. Ekwipunek (ukryte przed resztą graczy):
- rewolwer wiązkowy
- notatnik i ołówek
- skórzane rękawiczki

9. Widoczny ekwipunek:
- strój codzienny
- drewniana fajka, pudełeczko tytoniu i zapałki
- zegarek kieszonkowy


10. Majątek (ukryte przed resztą graczy):
- biuro z mieszkaniem
- 800 dolarów
- barek z alkoholem różnego rodzaju

11. Historia (ukryte przed resztą graczy):
Zawód detektywa jest tradycją rodziny Vanderbeck. Dziadek Rusty’iego był detektywem, dopóki nie znaleziono go w rzece z betonowymi butami na stopach. Jego ojciec też był detektywem, dopóki ktoś nie postrzelił go w jakiejś ciemnej uliczce. Cioteczny brat syna jego ciotki również został detektywem, dopóki… właściwie nie, on jeszcze przecież żył. Ale kuzyn z kolei zszedł na psy – został policjantem.
Kiedy dziadkowie Rusty’iego przybyli do Stanów z Niemiec, jego dziadek założył kancelarię prawną. Szybko jednak zauważył, że o wiele bardziej opłacalnym biznesem będzie biuro detektywistyczne. Razem z babcią prowadzili interes, a wyszli na nim niezgorzej, mogli pozwolić sobie bowiem na założenie rodziny. Biuro ktoś musiał odziedziczyć, dlatego jego ojciec także został detektywem. Uczył się pod okiem dziadka, aż do jego śmierci. Potem całą wiedzę zaczął przekazywać Rusty’iemu. W chwili śmierci ojca, karzeł pracował od dawna w zawodzie.
Nigdy nie poznał swojej matki – ojciec powtarzał mu, że „ta rozwiązła suka uciekła z synem tego zawszonego gubernatora”, nigdy nie tłumacząc jednak, kim ów gubernator był. Rusty i tak wierzył uparcie, że jego matka była w rzeczywistości dobrą kobietą i po prostu rozwiodła się z ojcem. Prawdy nigdy się nie dowiedział.
Z domu, oprócz wykształcenia prawniczego, wyniósł także znajomość rodzimego języka dziadków. Jego akcent jest niemal niedosłyszalny, ale zdarza mu się czasem zapomnieć i wtrącić niemieckie przekleństwo. Sam uważa, że mają one lepszy wydźwięk, niż te angielskie.
Rusty nie ma rodzeństwa. Pomimo swojej wady, zawsze cieszył się pełnym uznaniem i miłością ojca. Dlatego czasy dzieciństwa wspomina bardzo dobrze, a kiedy był starszy, umiał już zripostować każdą kąśliwą uwagę na temat swojego wzrostu. To pozwoliło mu przetrwać czasy studenckie z całkiem dobrze zachowaną psychiką.
Od zawsze wiedział, że będzie zajmował się sprawami trudnymi i przykrymi. Może dlatego karzeł stanowił takie pokłady cynizmu, niczym pewien lekarz nazwiskiem Heim z niemieckich powieści groszowych. Jednak dotychczas w jego karierze trafił na tylko jedną tak zagmatwaną i niewyjaśnioną do końca sprawę.
Zawsze bardziej odczuwało się zaginięcia dzieci. Kiedy wiadomość o takim zdarzeniu się rozchodziła, wszyscy nagle potrafili współczuć, a nierzadko czuć gniew. Tak było i tamtym razem. Z domów znikały dzieci, wszystkie poniżej 13-tego roku życia. Policja nie radziła sobie ze sprawą, dlatego zatrudniono do niej Rusty’iego. Znacznie poważniej zrobiło się, kiedy znaleźli pierwsze dziecko. Martwe.
Wzmożono poszukiwania, ale dopiero po znalezieniu następnego ciała Rusty dostrzegł pewną prawidłowość w postępowaniu przestępcy. Niestety, nim udało mu się wpaść na jego trop, psychopata zabił jeszcze dwójkę dzieci.
Kiedy udało się namierzyć jego następną kryjówkę i dotrzeć odpowiednio szybko, ostatnie porwane dziecko jeszcze żyło. Psychopata uciekł, nie dokończywszy swojego planu, jednak uratowanie tego jednego dziecka stanowiło chyba największe osiągnięcie karła. Przestępcy nie udało się już nigdy znaleźć, a cała sprawa pozostała niewyjaśniona do końca.

12. Plotki:
- w pubach powtarza się, że historia z cnotą prezydenta jest prawdziwa;
- co odważniejsi mówią, że pomimo częstych wizyt w domach publicznych, Rusty pozostaje prawiczkiem
- podobno Rusty brawurowo ujeżdża kuce. I nie szoruje piętami o ziemię podczas jazdy.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 22 Cze 2018, o 10:08

***

W cichym biurze, w środku nocy, przy świetle niewielkiej lampy biurowej Rusty Vanderbeck kończył nocną pracę. Czuł już piasek pod oczami i miał już dosyć przecierania oczu. Późna pora i trzy konkretne szklanki whiskey skutecznie kołysały do snu. Nie chciał jednak zostawiać na jutro pracy, którą prawie miał skończoną.
- Jeszcze pół godziny, damy radę. - Powiedział do siebie i odchylił się do tyłu zatapiając swoje ciało w wygodnym skórzanym fotelu. - Jeszcze pół godziny...

Z drzemki wyrwało go brzęczenie elektrycznego dzwonka. Choć w zasadzie nie był pewien czy dobrze usłyszał. Może mu się zdawało. Spojrzał na zegar, którego wskazówki pokazywał 23:45.
- Kwadrans do północy? I goście? Nieee... Przyśniło mi się.
Niemalże wyskoczył z fotela słysząc jak natarczywe brzęczenie powtórzyło się.
Zeskoczył z fotela, wziął niewielki podnóżek i przystawił go do okna. Wszedł na niego (przeklinając swój nikczemny wzrost) i uchylając ciężką zasłonę wyjrzał na ulice. Przy furtce stał mężczyzna w ciemnym płaszczu i kapeluszu. Miał też przy sobie teczkę, którą ściskał pod pachą. W słabym świetle latarni ulicznych i panującej wszędzie mokrej mgle nie dało się dostrzec nic więcej.
Mężczyzna zadzwonił po raz trzeci.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 22 Cze 2018, o 19:26

Nigdy nie nazwałby się tytanem pracy, a do późnych godzin nocnych siadywał tylko w doborowym towarzystwie wyjątkowo dobrego alkoholu, ostatnio jednak trochę zmienił ten zwyczaj. Pracował teraz nad sprawą zaginięcia pewnej młodej dziewczyny. Co prawda jej matka przyszła do niego dopiero dwa dni temu, a Rusty i tak podejrzewał, że młoda znajdzie się niedługo w jakimś barze, albo przyprowadzona z dworca kolejowego przez policjanta, ale nie mógł pozbyć się jednej natrętnej myśli. Tego ukrytego pod czaszką, napawającego ciągłym niepokojem głosu, który kazał widzieć mu w tym tego psychopatę sprzed lat. Dlatego Rusty zarywał już trzecią noc, sprawdzając wszystkie szczegóły sprawy, żeby mieć absolutną pewność, iż tym razem nic nie przeoczy.
Organizm jednak wiedział swoje. Nawet nie zauważył, kiedy miękka skóra fotela otuliła także jego zmysły, pozwalając zapaść w ten rodzaj wyjątkowo błogiego snu. A świdrujący dźwięk dzwonka niemal z bólem przywrócił go do rzeczywistego świata.
Kiedy wyjrzał przez okno, mimowolnie się uśmiechnął. Nie mógł wyobrazić sobie bardziej typowego stroju dla kogoś, kto chciał niezauważony przemknąć przez miasto. Oczywiście on, Rusty, to co innego. Był detektywem, musiał przecież jak detektyw wyglądać, jakoś się prezentować.
Kiedy dzwonek rozbrzmiał po raz trzeci, Rusty zszedł z podnóżka i sięgnął po "pieprzniczkę" z szuflady biurka. Schował rewolwer za paskiem, tak na wszelki wypadek. W końcu niewielu normalnych ludzi odwiedza detektywów o takiej porze.
Ubrał swój płaszcz i kapelusz, po czym wyszedł pospiesznie przed dom. Noc była zimna, wilgoć w mgle niczym miniaturowe szpilki chłodu wbijała się w ciało, wprawiając mięśnie w drżenie. Karzeł skinął głową nieznajomemu i zaprosił do środka, otwierając furtkę.
W biurze odruchowo nalał pozostawione wcześniej whisky do dwóch szklanek i usiadł w swoim fotelu, gestem zapraszając gościa. Ten, cały czas trzymając teczkę pod pachą, zdjął kapelusz i powiesił go na stojaku pod drzwiami. Rusty mógł w końcu lepiej przyjrzeć się nieznajomemu.
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 23 Cze 2018, o 00:17

Mężczyzna nie od razu się odezwał. Powoli, jakby z namaszczeniem, rozglądał się po pomieszczeniu. Rusty nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego gość go wycenia i wylicza wartość usługi karła. Budził przy tym skojarzenie z urzędnikiem-służbistą. I to z perfekcjonistą w dodatku. Rusty sam nie wiedział dlaczego tak pomyślał. Gość po prostu tak miał.
Mężczyzna miał krótko przystrzyżone siwe włosy i zadbaną brodę tego samego koloru. Na wąskim i spiczastym nosie tkwiły okulary, zza których spoglądały bystre oczy niebieskiego koloru. Ubiór - choć nie był nowy - zdradzał, że jego posiadacz miał pieniądze. Płaszcz, marynarka, koszula, spodnie, buty słowem wszystko, sprawiały wrażenie dobrze dopasowanych i były wykonanych z dobrych materiałów. Na taki luksus biedny by sobie nie pozwolił.
- Przepraszam za tak późne najście - odezwał się w końcu gdy usiadł na przeciwko Rusty'ego. Cichy i spokojny głos komponował się z ogólnym wrażeniem jakie robiła jego postać. - Nazywam się Martin Bauer i zajmuje się zawodowo prawem spadkowym.
Urzędnik odsunął szklankę z whisky i położył w to miejsce teczke. Po chwili z jej wnętrza na blacie biurka wylądował list. Karzeł od razu dostrzegł duży napis "Testament".
- Przybywam w imieniu zmarłego Thomasa Fridericka Kennedy'ego. W swoim testamencie zawarł klauzulę, że jego majątek ma zostać rozdysponowany dopiero po tym jak sprawę jego śmierci zbada niezależny detektyw. A jako, że testament został otworzony dwie godziny temu - i jego rodzina bardzo nalegała na podjęcie szybkich działań - nie miałem innego wyjścia jak tylko wybrać się do Pana i złożyć niniejszą ofertę.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 23 Cze 2018, o 19:25

Gdy Bauer mówił, karzeł nasypał trochę tytoniu do komina fajki i zapalił ją. Zaciągnął się powoli, zakładając nogi na stół. Specjalnie wybrał do swojego gabinetu mały, salonowy stolik, żeby mógł do niego dosięgać, i przerobił go na biurko. Lubił czuć się wyższy, niż w rzeczywistości.
Tytoń rozbudził go, umysł zaczął wreszcie pracować na normalnych obrotach, analizując sytuację. Ten cały Martin Bauer wydawał się arogancki, a jednocześnie Rusty był pewien, że mężczyzna, w odpowiedniej sytuacji, mógł przejawiać wyjątkowe skłonności do lizusostwa. Jego gość należał do tej grupy ludzi, która niezmiernie irytowała karła. Rusty nie mógł jednak zaprzeczyć, że w tym osobniku było coś... intrygującego.
Sama sprawa też była ciekawa. Widocznie w owym testamencie musiały znajdować się ważne dla rodziny zmarłego rzeczy, skoro nalegali na tak szybkie podjęcie działań. Praca z apodyktyczną i chciwą rodzinką zawsze była czymś interesującym.
- Cóż - zaczął powoli - nie mam powodów, by odmówić podjęcia się współpracy. Jednak jedna rzecz nie daje mi spokoju. - to powiedziawszy, zdjął nogi ze stołu, nachylił się w kierunku Bauera i kontynuował, gestykulując fajką - Pan Kennedy był bardzo przewidujący, skoro spisując testament, wiedział, że ktoś będzie musiał zbadać okoliczności jego śmierci, prawda?
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 26 Cze 2018, o 08:51

- Cieszę się. - Odpowiedział Martin i uśmiechnął się. - W takim razie czuję się w obowiązku udzielić Panu kilku informacji.
Facet bez wątpienia był typem pracoholika. Praca była całym jego życiem. Rusty zauważył brak obrączki na dłoniach prawnika; brak żony z pewnością było utłatwieniem przy pracy polegającej głównie na wielogodzinnym siedzeniu nad dokumentami, listami i pismami urzędowymi. Także świadomość tego, że połowica nie czeka w domu na męża była nie bez znaczenia w przypadku nocnych eskapad takich jak ta.
- Jestem wykonawcą spadku Pana Kennedy'ego. A także jestem... byłem... jego przyjacielem. Chyba ostatnim, który mu został w Bostonie. Nawet jego rodzina odwróciła się od niego... I właśnie. Rodzina. Jak Pan słusznie zauważył. Pan Kennedy był bardzo przewidujący. Kiedy powiedział mi trzy miesiące temu, że chce dokonać zmian w testamencie uznałem to za ponury żart. On jednak potraktował to poważnie.
- Proszę... - w tym momencie Martin podsunął w stronę Rusty'ego dokument. Detektyw wziął papier do ręki i otworzył go. Jego oczom ukazał maszynopis ułożony pod dyktando Thomasa Fridericka Kennedy'ego - ... w ostatnim punkcie strony otwierającej testament pojawia się zapis: "W przypadku mojego nagłego zejścia z tego świata, sprawę moją proszę potraktować jako sprawę kryminalną i oddać ją odpowiednim ludziom do zbadania. Nawet wtedy gdyby policja i lekarz sądowy twierdził, że śmierć odbyła się z przyczyn naturalnych. W przypadku udowodnionego zabójstwa proszę pominąć wszystkie klauzule i wykonać tylko ostatnią. Tę spisaną w lipcu 1926 r. Jestem pewien, że tego niegodnego czynu dokona ktoś z moich bliskich". Cytuję z pamięci... - Martin zamilkł.
Rusty miał przed oczami każde słowo z cytowanej przed chwilą z pamięci wypowiedzi. Prawnik nie pomylił się ani razu.
- Jeżeli jest Pan chętny to mam przygotowany satysfakcjonujący kontrakt dla Pana - na biurku wylądowało kolejne pismo. - Ja już swój podpis złożyłem. Wynagrodzenie jakie Pan uzyska Powinno Pana zadowolić.
Rusty od razu dostrzegł jedynkę i kilka zer za nią i symbol amerykańskiego dolara. Było satysfakcjonująco.
- W piątek o godzinie 19.00, odbędzie się kolacja, na którą Pana zapraszam. Będą na niej wszyscy, którzy w dniu śmierci Pana Thomasa byli w domu. Będzie mógł Pan rozpocząć swoje śledztwo. Ma Pan więc trzy dni na przygotowanie się. To niedużo, wiem. Jednak czas - w takich sprawach - najczęściej nie chce współpracować z żyjącymi.
- Czy ma Pan w tym momencie jakieś pytania? Być może będę mógł udzielić odpowiedzi na nie.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 26 Cze 2018, o 23:15

Miał pytania, i to nawet sporo. Sprawa wydawała się na razie dość mglista, niemal jak miasto za oknem. Ale na początku każda taka była.
W głowie już zaczął układać plan na najbliższe trzy dni - gdzie pójść, z kim się spotkać. Czekało go dużo pracy. Coś czuł, że będzie musiał obejść kawał miasta. A na jego krótkich nóżkach dystans wyjdzie dwa razy większy.
Wiedział już, chociaż na razie nie tak dokładnie, jakby chciał, czego podczas pracy będzie musiał się wystrzegać. Jeśli rzeczywiście ktoś z rodziny Kennedy'ch popełnił morderstwo, to będzie utrudniał Rusty'iemu prowadzenie śledztwa. Ale karłowi to nie przeszkadzało - bynajmniej, zamierzał to nawet wykorzystać.
Rusty usiadł wygodniej i wyjął pierwszy lepszy notes, żeby zapisywać najważniejsze informacje. Po każdym pytaniu robił przerwę, żeby dać Bauerowi czas na odpowiedź i sobie na zanotowanie jej.
- Czy lekarz sądowy badał ciało dokładniej? Kiedy, jak i w jakich okolicznościach znaleziono ciało? Czy Thomas F. Kennedy na coś chorował, miał jakichś wrogów, długi, prześladowały go jakieś błędy młodości? Czy przed śmiercią rozmawiał o tym testamencie z panem, panie Bauer? Wydarzyło się coś niezwykłego te trzy miesiące temu, kiedy kazał zmienić testament? Czy przed śmiercią chodził w jakieś podejrzane miejsca? Jacy członkowie rodziny są w Bostonie, czemu się od niego odwrócili, dlaczego nie miał więcej przyjaciół? Co to za klauzula z lipca 1926, którą należy wykonać w przypadku zabójstwa? Czy kiedy dyktował testament i zmiany do niego, ktoś jeszcze przy was wtedy był? Czy przed jego śmiercią ktoś z rodziny dziwnie się zachowywał? Ktoś w domu go prześladował, podsłuchiwał, śledził?
Kiedy Bauer skończył odpowiadać, karzeł spojrzał jeszcze wymownie na testament.
- Mogę zatrzymać ten testament, albo dostać chociaż jego kopię?
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 27 Cze 2018, o 08:13

- Mamy 15 października. Pan Kennedy zszedł z tego świata w nocy z 4/5 października w dniu swoich 80 urodzin. Znaleziono go w swoim gabinecie po tym jak uroczystość została oficjalnie zakończona. Lekarz sądowy stwierdził zgon z przyczyn naturalnych. Jeżeli Pana to interesuje był nim dr Frank Penn, który jest licencjonowanym patologiem i ma podpisaną umowę z Bostońskim sądem.
- Niestety nie miałem aż tak głebokie wglądu w życie Pana Thomasa. Jego rodzina miała pieniądze a on dorobił ich jeszcze więcej. Złoty interes zrobił swego czasu na browarnictwie i rybołówstwie. Ktoś z tego środowiska z pewnością życzył mu źle. Tym bardziej, że w sprawach biznesowych Pan Kennedy - łagodnie rzecz ujmując - był bezkompromisowy.
- Nie chorował. Ba, jak na 80 latka był wyjątkowo krzepki i sprawny.
- Cóż... Jego dwaj synowie mieli powody by nie przepadać za nim. Tak myślę. Pan Kennedy był surowym rodzicem i jako wdowiec dał braciom Patrickowi i Jamesowi twardą szkołę. Dość powiedzieć, że skąpił im pieniędzy i dzieciaki pomimo pozornego dostatku nigdy za bardzo nie szastali pieniędzmi. Pan Thomas powtarzał mi ciągle, że nic im nie da bo na pieniądze to trzeba zapracować. Więc gdy dorośli opuścili rodzinny dom uwalniając się od ojcowskiej tyranii.
- Klauzula mówi o przekazaniu całego majątku w pieniądzu i w nieruchomościach Fundacji Browarniczej z Oldbarn.
- Niestety nic więcej nie wiem. Niestety nie posiadam kopii tego testamentu więc muszę ją ze sobą zabrać. Jeżeli jednak jest to dla Pana konieczne na jutro przygotuję odpis dla Pana.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 28 Cze 2018, o 11:15

- Bardzo bym prosił o ten odpis testamentu. - powiedział zamyślony, notując wszystko co trzeba w notesie. Kiedy skończył, podniósł wzrok na Martina - Chętnie skorzystam z zaproszenia. Byłbym wdzięczny, gdyby zapisał mi pan adres, pod który mam się udać.
Bauer zapisał coś na kartce i podał karłowi. Ten rzucił na nią okiem w przelocie i schował w notesie.
- Rozumiem, że to już wszystko. Prosiłbym tylko, żeby kontaktował się pan ze mną w razie przypomnienia sobie jakichś szczegółów. Lub gdyby zauważył pan coś... podejrzanego.
Rusty wstał i wyszedł zza biurka, to samo zrobił Bauer. Uścisnęli sobie ręce w drzwiach, po czym detektyw został sam.
Wrócił do stołu, dopił pozostawiony przez urzędnika alkohol i usiadł znowu, żeby wypalić fajkę do końca. W tym czasie nabazgrał w notesie plan działania. Umieścił na schemacie to, co już wie; obok znacznie więcej informacji, które dopiero zbierze. Wyróżnił pytania, jakie trzeba będzie zadać oraz kroki do przedsięwzięcia. Na samej górze notatki, jako tytuł sprawy, naskrobał wielkimi literami (jakże oryginalnie) "Kto zabił?"
Mgła na zewnątrz zgęstniała, ukrywając większość miasta. Z okna gabinetu, czyli wysokości pierwszego piętra, widać było tylko najwyższe budynki i iglice kościołów. Rusty czuł się, jakby stał na szczycie jakiejś góry, powyżej poziomu chmur, patrząc na tych wszystkich małych ludzi w dole. W takich nielicznych momentach jak ten, karzeł miał wrażenie, że jest o wiele wyższy.
Z ociąganiem odwrócił wzrok od okna. Schował swoje notatki do szuflady, wystukał z komina fajki popiół i poszedł wreszcie spać.

16 października, środa

Poranek wstał równie mglisty i chłodny. Rusty szedł przez miasto ciasno okutany w swój szary płaszcz. Czuł, jak krople wilgoci osadzają mu się na brodzie. Mgła dopiero się podnosiła, dlatego musiał uważać, żeby któryś z przechodniów go nie potrącił.
Kierował się w stronę kostnicy, przy której swój gabinet miał doktor Frank Penn. Postanowił zacząć od tego tropu.
Kostnica zajmowała pojedynczy budynek, stojący w pobliżu sądu. Tuż obok niej, naprzeciwko wejścia do sądu, znajdowały się drzwi opatrzone napisem: "Dr Frank Penn. Lekarz sądowy."
Karzeł bez wahania zapukał i wszedł do środka, kiedy usłyszał zaproszenie.
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 7 Lip 2018, o 21:48

Szpitale były straszne. Siostry w czepkach, jednolicie błękitne kafle, stalowe siermiężne łóżka i pacjenci o zapadłych twarzach. Tak przynajmniej kojarzyły się one Rustyemu i często podczas szpitalnych wizyt odczuwał nie przyjemne dreszcze. Prosektorium i dr Frank Penn momentalnie sprawili, że szpitale wydawały się przytulnym miejscem, w którym można by spędzić resztę życia.
Pomimo porannej pory dr Frank przyjął detektywa w pobrudzonym fartuchu lekarskim a zamiast porannej świeżości czuć było od doktora silny pośmiertny zapach. Rusty nie mógł oprzeć się wrażeniu, że lekarz dopiero co wstał spędzając noc na stole do wykonywania sekcji. Typ był odrzucający i od razu można było dojść do wniosku, że miał na bakier z higieną.
Frank Penn - po tym jak Rusty się przedstawił i okazał licencję detektywistuczną - od razu wprowadził swego gościa do biura ulokowanego w małym pomieszczeniu z niewielkim oknem i szpitalnymi kafelkami na ścianach. Oprócz zniszczonego biurka i dwóch krzeseł w pomieszczeniu była też duża szafa z aktami i środkami chemicznymi (głównie formaliną jeżeli wierzyć podpisom na etykietach).Rusty dostrzegł też, że w kilku słojach znajdowały się spreparowane ludzkie organy i części ciała.
- Słucham, słucham Pana. - powiedział siadając za biurkiem i gestem wskazując detektywowi by zrobił to samo. Głos doktora był skrzekliwy i nieprzyjemny; tak samo jak jego brudne paznokcie - Jak mógłbym pomóc? Może napije się Pan czegoś.
Rusty dopiero teraz mógł się lepiej mu przyjrzeć. Był około 40-letnim mężczyzną z dużym nosem i parą silnych okularów, przez które oczy wydawały się być nienaturalnie duże. Dr Penn zaczął też przedwcześnie łysieć i zaczesywał włosy z boku głowy na środek. Nie był przystojny a na brudnych i spracowanych dłoniach nie było widać obrączki.
- O kim mam Panu opowiedzieć?
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 8 Lip 2018, o 22:13

Karzeł skinął głową na propozycję napitku. Doktor Penn wyjął z zakamarków biurka dwie szklanki, wrzucił do każdej po kostce cukru i zalał zielonym płynem. Absynt. Przynajmniej nie formalina...
Rusty zdjął kapelusz i położył go sobie na kolanach, kiedy usiadł. Podziękował za alkohol i upił łyk, starając się nie skrzywić.
- Widzi pan - cmoknął i zaczął - zostałem poproszony o pomoc, a właściwie wynajęty, w bardzo ciekawej sprawie. Otóż proszę sobie wyobrazić, że mamy denata. Starszy mężczyzna, wpływowy i majętny, zostaje znaleziony martwy, we własnym gabinecie. - Rusty każde słowo akcentował gestami rąk - I tu zaczyna się zabawa - ów człowiek podejrzewał, że może zostać zamordowany. Ba, podejrzewał nawet, że może zostać stwierdzone, iż była to śmierć naturalna. A lekarz sądowy, w tym przypadku pan, panie Penn, stwierdza właśnie zgon z przyczyn naturalnych. Odpowiednie papiery zostają podpisane, a odpowiednie osoby są kryte.
- Do czego pan zmierza? - powiedział Frank Penn.
- Nie znam się na medycynie - odparł karzeł, odchylając się na krześle - ale albo ktoś panu dobrze zapłacił, albo istnieje jakiś sposób odbierania życia, który pozostaje niewykrywalny. I tu dochodzimy do właściwego pytania - kto panu zapłacił? Albo jak dokonano tego zabójstwa, pana zdaniem?
Przerwał na chwilę, dając mężczyźnie czas do namysłu. Nieświadomie pociągnął kolejny łyk absyntu, obserwując reakcję doktora. Szukał nerwowych ruchów, potu na czole, uciekającego wzroku.
- Potrzebuję tutaj pańskiej pomocy. - podjął, gdy Penn dalej milczał - I jeśli ktoś do czegoś pana zmusza, to znam odpowiednie środki, aby mu to uniemożliwić. Tylko potrzebuję w tym aspekcie współpracy.
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 9 Lip 2018, o 11:19

-Hmmmm... Ale... Ale... Ja nie do końca rozumiem. Pan chce powiedzieć, że pomogłem komuś w zabójstwie? Dobrze zrozumiałem to co Pan przed chwilą powiedział? - Frank Penn szczerze się wzburzył. Szczerze. To był ten rodzaj zaskoczenia, który charakteryzował osoby, będące przez całe życie uczciwe. Więc doktor albo było niewinny albo był socjopatą. Tego Rusty nie wiedział. Nie znał doktora. - Ja... o cholera... eee... Ja tylko wydaje oświadczenia do sądu... Nic nie zrobiłem. Na prawdę. A... a w ogóle o jakim pacjencie mowa?

Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 15 Lip 2018, o 21:37

Kiedy doktor odpowiadał, Rusty założył nogę na nogę i w zamyśleniu gładził wąs.
- Doskonale pana rozumiem. - powiedział w końcu, pochylając się w stronę mężczyzny. - I absolutnie nie twierdzę, że to pan jest odpowiedzialny za śmierć Thomasa Fridericka Kennedy'ego. Ale moja praca zmusza mnie, żebym podejrzewał najgorsze. A jak na razie, najgorszym, co podejrzewam, jest zabójstwo.
- Potrzebuję w tym momencie pańskiej współpracy. - kontynuował karzeł. Utrzymywał zdecydowany ton, ale ściszył delikatnie głos, jakby wypowiedź miała być poufna. - Nie było mnie w miejscu, w którym znaleziono ciało, ale był tam pan. Dlatego chcę zobaczyć wszystkie dokumenty w tej sprawie. Akt zgonu, protokół, wszystko, czym pan dysponuje. Licencja detektywa pozwala mi na wgląd w taką dokumentację. Ponad to, chciałbym dowiedzieć się, co pan o tym sądzi. W końcu pan tu jest lekarzem i widział pan ciało. Niekoniecznie musi się to pokrywać z dokumentami. I przy okazji, czy zna pan jakąś substancję, tudzież cokolwiek, co mogłoby spowodować śmierć wyglądającą na naturalną?
- Wie pan doskonale, o co mi chodzi. - dodał po chwili - Nie mam zamiaru karać niewinnych, wręcz przeciwnie. Dlatego tym bardziej powinien mi pan pomóc, jeśli winni mają zostać odnalezieni i odpowiedzieć za swoje uczynki. Jestem tu tylko po to, by poznać prawdę. A w interesie każdego uczciwego człowieka, byłoby ją wyznać, lub pomóc się do niej dobrać.
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 17 Lip 2018, o 10:40

- Ok, ok w porządku. - Frank Penn wyraźnie się zestresował postawą Rusty'ego, ale to najwyraźniej poskutkowało. Lekarz zaczął mówić.
- Po pierwsze, przyczyną śmierci, według mojej wiedzy i danych uzyskanych z badania patologicznego, była niewydolność serca spowodowana nieznaną jednostką chorobową. I w tym momencie mogę Panu powiedzieć, że była to najczystsza i najszybsza diagnoza jaką wystawiłem. I była też... najdziwniejszą. Tak... Bo widzi Pan, pacjent Thomas Kennedy miał w chwili zgonu 80 lat. W metryce i w dokumentach sądowych tak właśnie było. Pacjent urodził się 4 października 1846 r. w Oldbarn w stanie Massachusetts. Tyle tylko, że z medycznego punktu widzenia ten człowiek nie mógł mieć więcej niż 50 lat. Więc jak na swój wiek był prawdziwym okazem zdrowia i jego śmierć z powodu niewydolności serca wydała mi się... niesprawiedliwa. Taki człowiek mógł spokojnie, żyć kolejne 10 albo i nawet 20 lat. Naprawdę.
- Ale w tym wszystkim jedna rzecz była jeszcze dziwniejsza... Serce... Było większe niż standardowe. Niemalże dwa razy... Było też... Jakby zwapnione. W podobny sposób wyglądają płuca osób pracujących w kopalniach granitu. Ale podobieństwo nie oznacza od razu, tego samego, prawda? Szczegółowy raport, próbki włókien mięśnia sercowego wysłałem do Waszyngtońskiego Instytutu Medycyny. Być może głowy mądrzejsze niż moja będą mogły zidentyfikować tą jednostkę chorobową.
- Mogę Panu przedstawić szczegółowy raport z przeprowadzonej sekcji choć nie wydaje mi się by powiedział on Panu coś więcej, niż to co Pan przed chwilą usłyszał.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 17 Lip 2018, o 14:04

- Bardzo prosiłbym o kopie raportu z sekcji oraz dokumentów stwierdzających zgon, które pan wystawił.
Rusty rozluźnił się trochę i obniżył głos. Zadziałało to na podświadomość lekarza, bo mężczyzna również się uspokoił, niemal jakby zdał ustny egzamin z patomorfologii.
- Cieszę się, że zdecydował się pan pomóc. - powiedział karzeł - Doceniam to i dziękuję.
Frank Penn kiwnął w odpowiedzi głową.
- Miałbym do pana jeszcze jedną prośbę. - kontynuował. Wyciągnął z kieszeni kamizelki swoją wizytówkę, na której widniał między innymi jego numer telefonu, po czym położył ją na biurku - Kiedy dostanie pan informacje z Waszyngtońskiego Instytutu Medycyny, proszę się ze mną skontaktować jak najszybciej. Rozumiem, że istnieje coś takiego jak tajemnica lekarska, ale w takiej sprawie można poczynić wyjątek. Jeżeli przypomni pan coś sobie, lub dowie się czegoś, również proszę niezwłocznie się kontaktować.
Doktor pokiwał ponownie głową i zabrał wizytówkę. Rusty zaczął zbierać się do wyjścia. Wstał i założył cylinder, a Penn odprowadził go do wyjścia.
- Zanim jeszcze wyjdę. - powiedział Rusty przed drzwiami - Będę potrzebował pozwolenia na zobaczenie ciała naszego denata. Czy ma pan możliwość załatwienia mi takiego papierka, najlepiej teraz? Chyba, że nie leży to w pańskiej gestii, mógłbym się zatem dowiedzieć, od kogo takie pozwolenie mogę dostać?
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 23 Lip 2018, o 13:08

- Och... niestety nie bardzo mogę pomóc. Obawiam się, że ciała nie będzie Pan już mógł zobaczyć chyba, że postara się Pan o pozwolenie na ekshumację. Ciało Pana Kennedy'ego zostało zabrane przedwczoraj przez pracowników zakładu pogrzebowego Solomon's and Sons. Z tego co mi też wiadomo w ten sam dzień miał też się też odbyć pogrzeb. Nie pamiętam dokładnie, ale wydaje mi się, że pracownicy coś wspominali, że jadą od razu do kaplicy przy cmentarzu na Copp's Hill. Więc pewnie tam odbyła się uroczystość pożegnalna.
- Kopie z dokumentacji fotograficznej będą dostępne za kilka dni, jak fotograf skończy pracę w ciemni. Jeżeli będą nadal Pana interesować udostępnię je Panu. Tymczasem, jeżeli nie ma Pan więcej pytań... Mam trochę pracy. Sam Pan rozumie... Przepraszam Pana, serdecznie. - Frank Penn wstał dając tym samym znak Rusty'emu, że jego wizyta u patologa sądowego właśnie dobiegła końca.

Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 24 Lip 2018, o 22:23

16 października, środa - przedpołudnie

- Oczywiście, rozumiem. - powiedział, już w drzwiach - Dokumentacją fotograficzną na pewno będę zainteresowany. Dziękuję panu.
To powiedziawszy, uchylił kapelusza i wyszedł.
Nad Bostonem było piękne, jesienne przedpołudnie. Przyjemne ciepło wygnało poranne mgły, a ulice wypełniali przechodnie oraz rozmaite powozy i pojazdy. Kiedy słońce wreszcie przebiło się przez parę wodną, zrobiło się znacznie cieplej. Rusty odetchnął. Można było działać dalej.
Rozpiął płaszcz, schował ręce w kieszeniach ("a kieszenie jak ocean...") i swobodnym krokiem ruszył przez miasto, w stronę Copp's Hill i kościoła Old North.
Po drodze rozmyślał nad tym, czego dowiedział się od doktora. Zaniepokoiły go informacje o dziwnym stanie serca Kennedy'iego. Miał nadzieję, że lekarze z Waszyngtonu odkryją coś przydatnego, a nie tylko wzruszą ramionami. Ech..., jakże oni go drażnili. Przynajmniej Frank coś z siebie wydukał.
Nie zmieniało to jednak faktu, że sprawa odrobinę się zapętliła. Przypominało mu to opowiadanie, które przeczytał kiedyś w "Weird Tales". Tekst popełnił chyba niejaki Lovecraft, czy jakoś tak. W każdym razie, jego opowiadania obfitowały w podobne niewytłumaczalne i niestworzone sytuacje, prawie jak z tym sercem. W sumie były to ciekawe historie. Może kiedyś pojawi się ich więcej.
Rusty czuł się trochę jak postać w świecie tego Lovecrafta. Miał jakieś informacje, wiedział coś, a jednak nie rozumiał. I pchał się w to dalej. Chociaż..., na tym przecież polegała jego praca. Za to ją lubił.
Uśmiechnął się do siebie pod wąsem. Musiało to wyglądać dziwnie, uśmiechnięty podstępnie karzeł w płaszczu, który spieszył gdzieś przez miasto.
Dotarcie na Copp's Hill zajęło mu trochę czasu. Do kościoła dotarł Szlakiem Wolności, od strony parku. Nie było jeszcze dwunastej, dlatego wszedł do prawie pustej głównej nawy. Wewnątrz, na pojedynczych ławach, siedziały jakieś staruszki i jeden niewidomy mężczyzna, wszyscy pogrążeni w modlitwie albo cichych plotkach.
Zauważył księdza, który minął ołtarz i zniknął gdzieś na zakrystii. Rusty zdjął kapelusz, ale ominął chrzcielnicę, żeby nie sparzyć sobie kopytek. Przeszedł ostrożnie za rzędami ław i udał się za księdzem.
Przed przekroczeniem progu zapukał grzecznie we framugę. Odczekał sekundę i podniósł zasłonę. Ksiądz spojrzał na niego trochę zaskoczony.
- Dzień dobry. - powiedział, nie czekając - Moje nazwisko Vanderbeck. Czy mam przyjemność rozmawiać z kapłanem, odpowiedzialnym za ostatnią posługę dla pana Thomasa Fridericka Kennedy'iego?
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 20 Sie 2018, o 09:33

Rusty nie musiał się specjalnie starać bowiem młody mężczyzna, który zdaniem karła całkiem niedawno przywdział sutannę, był przepełniony wiarą w głoszoną przez kościół nauką; chciał być wierny ideałom niesienia pomocy bliźnim nawet gdyby miało to oznaczać tylko udzielenie odpowiedzi na zadawane pytania. Poza tym najwyraźniej lubił plotkować. Młody kapłan poświęcił detektywowi dobrą godzinę podczas której siedzieli w bocznej kościelnej nawie na przeciwko prezbiterium i rozmawiali po cichu.
Rusty nie był za bardzo zaskoczony tym jak wiele wiedzy obyczajowo - społecznej posiadał ksiądz.
- Jestem wikariuszem tutaj i mam za sobą ledwie rok pracy więc nie mam zbyt wielkiego doświadczenia z rodziną Kennedy. Nie bardzo zdążyłem ich poznać, ale nawet parafianie nie wiele by powiedzieli. Po prostu nie chodzą do kościoła. Nie ma ich. Przynajmniej ja nie widziałem ich nigdy do czasu pogrzebu. Wiem, że ksiądz proboszcz z tego powodu na początku miał opory przed udzieleniem zmarłemu ostatniej posługi. Przysyłali co prawda dość sute datki na potrzeby naszego zgromadzenia jednak to nie o pieniądze tutaj chodzi prawda?
Rusty grzecznie się zgodził kiwając głową. Ksiądz kontynuował.

Rusty dowiedział się, że podczas nabożeństwa w kościele nie było tak naprawdę zbyt wiele osób. Wszyscy byli co prawda "z tych lepszych" ale oprócz Jamesa, Patricka oraz żony Jamesa - Ewy - nikt nie był z Bostonu. Większość była przyjezdna. I jak na tak bogatego i majętnego człowieka jakim był Thomas Kennedy uroczystość była nadzwyczaj skromna a kościół był niemalże pusty.
- Tylko jedna osoba wygłosiła przemówienie. Nawet nie wiem kto to był. Nikt go chyba nie znał. Jego synowie nie wydawali się być szczególnie wzruszeni. Jeżeli tak było to przeżywali to głęboko w sobie. Widziałem już różne reakcje na pogrzebach i wiem, że bardzo często największe lamenty są niczym wobec głębokiej ciszy. Choć w tym przypadku... To tylko domysły, ale wydaje mi się, że śmierć ich ojca nie bardzo ich wzruszyła. Chyba nawet bardziej roztrzęsiona była żona Jamesa Pani Evangeline Jones-Kennedy niż on sam. Z twarzy Jamesa nic nie dało się wyczytać. Patrick natomiast - młodszy z dwójki rodzeństwa - wydawał mi się być... znudzonym. Mało tego. Po zakończonej uroczystości usłyszałem, że nie może się już doczekać kiedy wieczorem będzie mógł znowu odwiedzić "Jazz Hall". Dewiant...
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Boston 1926

Postprzez Daesha'Rha » 23 Sie 2018, o 21:07

- Dewiant, zaiste... - odparł karzeł w zamyśleniu.
W rzeczywistości nie piętnował aż tak bardzo tego chłopaka. W końcu nie znał go dobrze, a sam raczej skłaniał się do tradycji pogrzebowych przyjętych w Nowym Orleanie. Jednakże tak jawne obnoszenie się ze swoim niewzruszeniem przez synów Kennedy'iego było albo bardzo dobrą grą, albo czystym idiotyzmem. Na tym etapie śledztwa Rusty nie mógł zakładać niczego z góry.
- Jestem jednak przekonany - kontynuował - Że rodzina odczuje tę stratę. Może po prostu potrzebują czasu.
- Szkoda, że synowie docenią ojca dopiero teraz, kiedy jest za późno na odnawianie rodzinnych więzi - zadumał się ksiądz.
Z tego co wiem, pan Kennedy o te więzi też za bardzo nie dbał - pomyślał Rusty, nic jednak nie odpowiedział.
- Cóż, na mnie chyba już pora - rzekł w końcu, wstając. Mężczyzna wstał razem z nim - Dziękuję księdzu za pomoc. Miłego dnia życzę, do widzenia - zatrzymał się jeszcze w przejściu - Część... szczęść Boże, tak?

16 października, środa - późne południe

Pogoda dalej się utrzymywała, dlatego Rusty postanowił przejść się na piechotę. Po drodze udało mu się zanotować na szybko najważniejsze informacje, które otrzymał od księdza. Kleryk okazał się bardziej pomocny, niż karzeł przypuszczał. Zawsze to jakaś pociecha, zwłaszcza w perspektywie zbliżającej się piątkowej kolacji. Tam będzie miał porządny sprawdzian swoich umiejętności.
Dotarcie na miejsce zajęło mu całkiem sporo czasu, nawet jak na jego krótkie nóżki. Znalazł się w dzielnicy, w której mieściła się posiadłość rodziny Kennedy'ch. Nie brakowało tu dużych i drogich willi, pojazdów, dobrze ubranych kobiet. Nawet czarna służba była bardziej... zadbana, niż w innych częściach Bostonu.
Pomimo tego przepychu, wśród zamożności, próżności i kompleksów, między światem zajętym zarabianiem pieniędzy, a tym naśladującym wschodnią Europę, znajdował się skromny lokal. "House of the Rising Sun" z zewnątrz wydawał się mały, jednak wnętrze było przestronne. Na sali stało kilka okrągłych stołów; naprzeciw wejścia znajdował się kontuar, a po prawej od niego mieściło się podwyższenie, z instrumentami przygotowanymi na wieczorny występ. Na razie muzyka wydobywała się z gramofonu, który stał na przeznaczonej specjalnie dla niego półce. Bar był utrzymany w ciepłym, niemal domowym stylu. Żółtawe światło, drewniana podłoga i ciemne meble sprawiały, że człowiek czuł się jak w przytulnym gabinecie.
Rusty wyminął stolik, przy którym trzech mężczyzn paliło cygara i rozmawiało przy herbacie. Sądząc po akcencie i wyglądzie, pochodzili z Anglii. Podszedł do lady, usiadł na wysokim stołku i czekał.
Po chwili podszedł do niego barman. Był to dość młody mężczyzna, chudy, o spiczastym podbródku i niewielkich bokobrodach. Oparł się na łokciach tuż przed karłem.
Rusty nachylił się w jego stronę i powiedział:
- Karczmarzu, potrzebuję informacji.
To rzekłszy, rzucił na stół dolara.
- Jakich informacji? - odparł mężczyzna, zabierając banknot.
- Nie twój, kurwa, interes.
Barman patrzył się przez chwilę, po czym parsknął śmiechem, co także uczynił karzeł.
- Rusty, stary capie. Zaczekaj chwilę.
Po obiecanej chwili na ladzie pojawiła się matowa szklanka, z wygrawerowanym na niej napisem "Tea". Rusty uśmiechnął się, znał bowiem i szklankę, i jej zawartość.
- Co tam, Roy? Interes się kręci?
- A zdrowy, zdrowy, dziękować. Dawno cię tu nie było. Czyżbyś nie lubił tej dzielnicy? - Roy z powrotem oparł się o kontuar.
- Nigdy nie lubiłem snobów. A uwierz mi, że w zawodzie związanym z prawem, ciężko jakiegoś nie spotkać w misce porannych płatków. Mam sprawę.
- Często masz sprawy - odpowiedział Roy z uśmiechem - Jak mogę ci pomóc, Sherlocku?
- Potrzebuję informacji - uśmiechnął się karzeł, pociągając łyk "herbaty" - A konkretnie o rodzinie Kennedy'ch. Wszystko, co się o nich mówi. Nawet plotki mogą być przydatne.
Roy prowadził swój lokal już ładnych parę lat w dzielnicy bogaczy i jednego nauczył się w tym czasie - wyższe klasy lubią plotki tak samo, jak praczki. A on lubił ich słuchać. I miał do nich pamięć.
- To ci od tego staruszka, co niedawno zszedł? - zapytał Roy.
- Dokładnie. Dawaj wszystko, co na nich masz.
Image
Awatar użytkownika
Daesha'Rha
Mistrz Gry
 
Posty: 200
Rejestracja: 29 Mar 2018, o 19:55

Re: Boston 1926

Postprzez Quorn » 24 Sie 2018, o 09:20

- Stary, nie wiele wiem. Wiesz jak bogaci dbają by się o nich nie mówiono? Ile to już razy widziałem jak pewni dżentelmeni przysłani od pewnego bogacza przekazywali pozdrowienia innemu dżentelmenowi, który źle mówił o tym bogaczu. Pięściami przekazywali, nadążasz? Ale z drugiej strony plotki zawsze gdzieś się usłyszy. Nie z pierwszej ręki i wiesz jak to plotki: dzisiaj pokłócisz się z żoną a za tydzień na drugim końcu miasta będą mówić, żeś jest pijak, pieniacz i że baby bijesz. Ale zawsze coś.
Rusty wiedział, że te słowa były kurtuazyjnym wstępem, który zwyczajnie trzeba było przeczekać.
- Za dużo nie wiem od razu mówię. Patrick - ten młodszy - ma jakieś problemy z wierzycielami. Nie było go przez dłuższy czas w Bostonie. Chyba nawet z dziesięć lat. Ponoć na południu kraju próbował sił z muzyczną karierą. Nie poszło mu najwyraźniej. Teraz gra gdzieś chyba w mieście. O Jamesie nie wiele wiem. W waszyngtonie miał chyba jakąś działalność, ale wrócił do bostonu jakoś w zeszłym roku. Ponoć był predysponowany do przejęcia rodzinnego biznesu po ojcu.
- Aaaaa. I jeszcze jedno. Ewa. Żona Jamesa. - Gospodarz ściszył głos. - Nie wiem czy to ważne, ale widziałem ją tutaj parę razy. Spotykała się z Abby Cole. Abby to szefowa kuchni w rezydencji Kennedy'ch a Ewa przychodziła sama. To trochę dziwne, bo ponoć James jest bardzo zaborczy i nigdzie nie puszcza żony samej.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Następna

Wróć do Inne

cron