Rusty czuł, że kierowca Kennedych może okazać się posunięciem dosyć ryzykownym. W końcu ktoś z tej rodziny z pewnością nie życzy mu dobrze. Ale jednocześnie ten mały, wredny, najbardziej rudy karzeł ukryty głęboko w jego wnętrzu nakłaniał go do pośpiechu. A Rusty wiedział, że czas w obecnej sytuacji nie jest po jego stronie. Był jak pies gończy, który zwęszył trop, a teraz nie mógł się utrzymać na smyczy.
- Chyba skorzystam z pańskiego zaufanego kierowcy - powiedział w końcu detektyw - Będę gotowy jutro w południe.
- Cieszę się, że znaleźliśmy rozwiązanie - odparł Bauer - Podam mu pański adres. I proszę się nie niepokoić, jest punktualny.
Rusty podziękował, uścisnął dłoń prawnika i przyjął płaszcz od lokaja. "Liber Ivonis" przykrył pod pazuchą, a buteleczkę dalej miał w wewnętrznej kieszeni marynarki. Kamerdyner odprowadził go pod bramę. Drogę po żwirowanej ścieżce przebyli już w milczeniu.
Karzeł poczuł się znacznie lepiej, kiedy metalowa brama zatrzasnęła się za jego plecami. Nocne ulice Bostonu, także ze swoimi ciemnymi i niezbadanymi zakamarkami, nagle wydały mu się o wiele bezpieczniejsze i przyjaźniejsze, niż jadalnia w posiadłości Kennedych.
Zanim dotarł do domu zdążył nieco ochłonąć, przemyśleć sprawę i poukładać fakty w głowie. Doszedł do wniosku, że w Oldbarn może działać jakaś sekta, do której z pewnością należał Thomas. Być może James pokłócił się z ojcem właśnie z powodu związanego z tą sektą? W każdym razie to, co skrywała tajemnicza książka, mogło dostarczyć ciekawych informacji. Jeśli tylko Rusty umiałby biegle czytać w łacinie, i to zapewne coś więcej, niż prawo rzymskie i artykuły z kodeksu postępowania sądowego.
O tym, że James nie powiedział mu wszystkiego, był pewien. Wiedział, że mężczyzna zna treść księgi i obstawał za tym, że zna przynajmniej pośrednią przyczynę śmierci ojca. Nie bardzo tylko wiedział, jaką rolę miała odegrać tam Evangeline. A może była ona tylko niewygodnym świadkiem? Mąż na pewno znał sposoby na uciszenie żony i zachowanie pewnych rzeczy w tajemnicy.
Chwilowo wersja z zaplanowanym przez Jamesa morderstwem i przypadkowym udziałem Evy była najbardziej prawdopodobna. Jednocześnie detektyw chciał wykluczyć pozostałych członków rodziny. Chciał, ale zrobić tego nie mógł.
Kiedy znalazł się już w swoim mieszkaniu miał w głowie całkiem zgrabną i poukładaną mapę myśli. Dlatego mógł w spokoju sumienia odłożyć na te ostatnich kilka nocnych godzin swój notes na biurko. Marynarkę rzucił zmiętą na fotel, obok niej położył kapelusz, kamizelkę, spodnie. Buty zdjął w drodze do łazienki, a bielizna trafiła na podłogę dopiero, kiedy napełnił sobie wannę.
Leżał w wodzie dłużej, niż zaplanował. Myślał, że umyje się i ze zmęczenia od razu padnie na łóżko, nie zaprzątając sobie umysłu sprawą, ale coś dalej nie dawało mu spokoju. Dlatego pozwolił, żeby skóra wokół paznokci rozmiękała od ciepła i wilgoci, a na starannie ułożonej brodzie skropliła się para. I właśnie w tym jednym, krótkim momencie, kiedy umysł zawisł na cienkiej granicy pomiędzy jawą, a snem, Rusty zapomniał o martwym Thomasie ze zwapnionym sercem, o tajemniczej książce i jeszcze bardziej tajemniczym białym proszku, o agresywnym Jamesie i roztrzęsionej Evie. Unosił się w ciepłej, niezmierzonej toni; przezroczysta woda omywała mu oczy, wpływała do uszu i nosa, wypełniała usta, ale była tak ciepła i przyjemna, że karzeł czuł tylko spokój i delikatne ruchy wodnej fali. Piana przed jego oczami rozstąpiła się, ukazując pochyloną nad nim Mię.
- Wiesz, co robić - powiedziała, mocząc końcówki rozpuszczonych włosów w wodzie - Pojedziesz, dowiesz się wszystkiego, rozwiążesz zagadkę i nie dasz się zabić, prawda?
Odpowiedział coś, ale nie wiedział co, bo woda zniekształciła jego słowa.
- Jeszcze nie teraz - odrzekła Mia, widocznie zrozumiawszy go - Ale nie martw się. Zdolny jesteś, poradzisz sobie.
Mia pochyliła się bardziej, zanurzyła twarz w wodzie. Zobaczył czubek jej nosa, przebijający powierzchnię, widział zbliżające się usta, oczy, brwi, rzęsy. Wtedy piana zgęstniała, zawirowała, zakłębiła się i przesłoniła mu twarz jedynej kobiety, która rozumiała nawet słowa niewypowiedziane.
Obudził się, kiedy próbując wziąć wdech, zachłysnął się wodą. Kaszląc i plując podniósł się w wannie. Przetarł dłonią twarz i rozejrzał się wokół, próbując złapać strzępki upływającego snu. Ale rzeczywistość wróciła z przeciągiem, który zmarszczył mu mokrą skórę na piersi. Woda zdążyła wystygnąć.
Wyszedł prędko, wytarł się i owinął szlafrokiem. Swoje ubranie zostawił tak, jak je rzucił, nawet na nie nie patrząc. Sennym krokiem poszedł do sypialni, a potem nie pamiętał nawet, kiedy położył się na łóżku i zasnął.
Obudził się wczesnym rankiem, ale kiedy tylko podniósł głowę, stwierdził, że spał za krótko. Przygotował sobie rzeczy na wyjazd i położył z powrotem. Wcześniejszy sen już nie powrócił.
Na godzinę przed wybiciem południa obudził się na dobre. Przebrał się, uczesał, przygotował notes, fajkę, deringera. Tym razem postanowił zabrać torbę, do której wrzucił "Liber Ivonis", piersiówkę i jabłko. W kieszeniach spodni miał trochę pieniędzy i zapałki. Czuł się w miarę przygotowany, dlatego usiadł na swoim fotelu i czekał na przyjazd kierowcy, przeglądając notatki poczynione podczas kolacji.