Zapomniana podpora Zakonu Rycerzy Jedi
Nie każdy rodzi się Rycerzem. Nie każdemu, kto został wybrany przez Moc, pisane są walka i piedestały wielkiej galaktyki. Nie każdy może być dyplomatą, wojownikiem i filozofem. Lecz każdy może wypełniać misję Jedi na swój sposób. Dawny Zakon to rozumiał.
O Korpusie Służb Jedi dowiedziałem się przez przypadek. A kiedy raz o nim usłyszałem, wypełnił lukę w moim wyobrażeniu o tym, jak w Starej Republice mógł funkcjonować w rzeczywistości Święty Zakon Rycerzy Jedi. Święty Zakon... to dziwne, że do tej pory nie zwracałem uwagi na tę nazwę. Zakon Jedi przecież istotnie... był zakonem. W pełnym tego słowa rozumieniu. Wymagał wielkich przedsięwzięć finansowych, organizacyjnych. Machina Zakonu była bardziej skomplikowana, niż ktokolwiek zdaje sobie z tego sprawę.
Korpus Służb Jedi realizował ideę (tę którą dziś utożsamiamy z Jedi) obrońców pokoju nawet lepiej, niż sami Rycerze, choć robił to w mniej spektakularny, medialny i efektowny sposób. Złożony był z czterech ciał, a każde rozmiarami niemal dorównywało Zakonowi Rycerzy. Nie wiem, jaka była dokładna liczba Jedi przed Wielkim Pogromem. Podobno przed Wojnami Klonów galaktykę przemierzały tysiące, dziesiątki tysięcy Rycerzy. Jeśli to prawda, liczba Jedi w Korpusie Służebnym niebędących Rycerzami musiała wynosić setki tysięcy władców Mocy i drugie tyle osób spoza Świątyni. Innymi słowy, cztery piąte Jedi nie było Rycerzami, ale rolnikami, odkrywcami, nauczycielami i lekarzami. Dostrzegam zabawne sprzężenie zwrotne. To z tych grup społecznych, z tych zawodów rekrutowano po upadku Imperium Palpatine'a bezwzględną większość Rycerzy do Nowego Zakonu. Dawni odrzuceni zostali zaakceptowani w szeregach elitarnych Rycerzy z otwartymi ramionami, kiedy tylko powstała Nowa Republika. Ukazuje to w jakimś stopniu, w jak trudnych czasach przyszło funkcjonować naszym nowym mistrzom.
Co najdziwniejsze, Nowy Zakon Jedi nie odbudował Korpusu Służebnego. Nie widziano ku temu powodów, nie posiadano środków, zbagatelizowano jego rolę. Wszyscy zostali Rycerzami, rzekomo o poszerzonych horyzontach. Wszyscy mieli zajmować się rolnictwem, edukacją oraz pozostałymi obowiązkami dawnego korpusu, być elastycznymi i utalentowanymi we wszystkich dziedzinach. Jedi Nowego Zakonu miał dawać wykłady między ćwiczeniem świetlnego miecza a misją dyplomatyczną z udziałem władców planet, zaś w wolnej chwili zajmować się rolnictwem?
Ignorancja Luke'a Skywalkera mnie przeraża.
Aby ją dostrzec, musimy się cofnąć w historii Zakonu o całe tysiąclecie...
Armia Światła - Lordowie Jedi i służebnicy
Około tysiąca lat temu rozwiązaniu uległa Armia Światła - chyba największa w historii Jedi organizacja militarna, którą utworzono za wiedzą i pozwoleniem Najwyższej Rady. W czasach tych Zakon był zdecydowanie bardziej bojowy, niż kiedykolwiek później czy wcześniej, nawet w okresie Wojen Klonów. I bardziej arogancki.
Armię Światła stanowili nie tylko mistrzowie zakonu, nazywani wtedy jak w lustrzanej tradycji Sithów - Lordami Światła, ale także wszyscy, którzy wykazywali jakiekolwiek predyspozycje do władania Mocą. Z nich to utworzono podstawy armii, zaplecze logistyczne, piechotę, pierwsze linie natarcia... szarą masę wystawioną na wyrżnięcie Sithom, aby właściwi Jedi zyskali taktyczną przewagę, kiedy dochodziło do właściwej bitwy. Sithowie zresztą stosowali podobną strategię, choć trudno stwierdzić, kto uczył się od kogo. W prymitywnych kulturach nie było to nic niezwykłego - najwyższe warstwy społeczne zawsze wysługiwały się biednymi i nisko urodzonymi... lecz obraz tego modelu stosowanego przez Jedi... jest deprymujący. Wstydliwy.
Czy jednak zmieniło się aż tak wiele? Tysiąc lat później oficerowie Separatystów z Konfederacji Niepodległych Systemów robili to samo z droidami, a Generałowie Jedi z klonami. Może po prostu takie są prawidła wojny? Ktoś musi ginąć. Ktoś musi dowodzić. Ktoś musi zbierać laury. Ktoś musi być niedocenionym.
Rekruci ci, służebnicy, jak można ich nazwać, byli naprawdę liczni, tysiąckrotnie liczniejsi niż wszyscy Lordowie i Rycerze razem wzięci. Zajmowali się ponadto usługiwaniem lordom, byli posłańcami, pozostawiono im proste, lecz niezbędne przy utrzymywaniu armii czynności. Gotowanie, dbanie o higienę, zwiad, wachtę, budowanie machin oblężniczych, prace obozowe, konserwację broni, medycynę polową, pilotaż. Dodać należy, że warunki, w jakich funkcjonowała Armia Światła, były tragiczne, a liczba bitew przez nią stoczonych tylko te warunki pogarszała. Lordowie, Rycerze i uczniowie Jedi otrzymywali wszelkie wygody według skromnych możliwości polowych. Służebnicy głodowali, dzielili się posiadanymi dobrami i stale musieli zabiegac o względy.
Służebnicy nie byli traktowani dobrze. Ich status zależał od tego, czy potrafili władać Mocą. Im większy był ich potencjał, tym większa szansa, że któryś Lord postanowi przenieść sługę do właściwej armii. Armia Światła była fanatyczna, a śmierć w niej musiała być traktowana jako zaszczyt, skoro niewyszkoleni młodzieńcy otrzymywali bez żadnego przeszkolenia świetlne miecze i zostawali wystawiani do walki. Chyba po prostu chcieli się poczuć... bohaterami... chcieli być jak Jedi.
I to jest jeszcze tragiczniejsze.
Jensaarai zdają się sporo wiedzieć o tych czasach, a opowiedzieli mi tylko część historii. Żałuję, że Luke Skywalker nie miał okazji jej usłyszeć. Może gdyby dysponował podobną wiedzą, nie popełniłby błędu? Jednego z wielu, wielu błędów, za które przyszło zapłacić nam wszystkim.
Gdy rozwiązano Armię Światła, gdy odniesiono ostateczne zwycięstwo nad Sithami, w galaktyce miał zapanować spokój. Prawda jest jednak bardziej ponura. Największy Wróg światła, jakiego kiedykolwiek wydały gwiazdy, skrył się w cieniu.
A jego zemsta dosięgnęła nas tysiąc lat później.
Jensaarai nazywali go
Sith'ari.
Cztery filary
Po reformie Ruusańskiej, najważniejszym edykcie w historii Zakonu, zmieniły się zakresy obowiązków (i przede wszystkim uprawnień) Rycerzy Jedi. Porzucono zbroje i wielkopańskie tytuły, porzucono armię i zastępy sług. Lordowie oddali władzę w ręce zwykłych mieszkańców Galaktyki, Jedi odsunęli się od polityki, na ile tylko było to możliwe.
Lecz zmianie uległ także stosunek do służebników. Było to chyba najbardziej wspaniałomyślne, a zarazem najmniej docenione postanowienie z rzeczonych reform - utworzono Korpus Służebny.
Nie wiem, jak wyglądał on dokładnie na przestrzeni lat, dekad, wieków... ale mam informację o jego funkcjonowaniu w ostatnich latach Starej Republiki.
Korpus rolniczy, najliczniejszy, wspierał światy dotknięte klęskami. Jak żadni inni, Jedi do niego należący rozumieli, czym jest życie. Swoje talenty wykorzystywali do pielęgnacji roślin, upraw, naprawiania ekosystemów. Byli najbliżej tych, którzy tego potrzebowali - gotowi wspierać zwykłych mieszkańców Galaktyki w tym, co codzienne a zarazem niezbędne. Do tego korpusu najczęściej trafiali również uczniowie Jedi, którzy nie podołali Próbom, stąd niestety członków korpusu niesłusznie traktowano z góry. W ostatnich dniach Republiki była to ogromna liczba blisko dwóch tysięcy pełnoprawnych adeptów ze Świątyni i niezliczona ilość tych, którym nie udało się wkroczyć na ścieżkę Rycerza.
Korpus eksploracyjny lub
korpus odkrywców, jak go nazywano, rodził chyba największe możliwości alternatywne dla bycia Rycerzem. Zajmował się archeologią, nawiązał pokojowe kontakty z setkami cywilizacji, uczestniczył w kolonizacjach, badał przestrzeń kosmiczną i zapewniał Zakonowi dostęp do unikatowych map gwiezdnych. Nawet Stara Republika uważała go za ważny organ w programie eksploracji przestrzeni kosmicznej. Znane nazwiska odkrywców nierzadko należały do członków tego korpusu. Oddelegowano do niego wielu mistrzów, utworzono mobilne akademie jak Chuu'unthor, a nawet całą flotę statków należących do Zakonu.
Korpus edukacyjny złożony był z nauczycieli, archiwistów, uczonych różnych dziedzin. Jedi do niego należący odznaczali się cierpliwością, metodycznością i samodyscypliną. Posiadali ogromną wiedzę i chętnie się nią dzielili. Uczestniczyli także w misjach wolontariackich do mniej rozwiniętych cywilizacji.
Korpus medyczny był swoistym paradoksem. Talent uzdrowiciela Jedi był i jest jednym z najrzadszych wśród użytkowników Mocy. Ci, którzy się nim wykazali, uchodzili zawsze za najlepszy materiał na wielkich Mistrzów Jedi. Tym bardziej wzrasta ranga korpusu, kiedy stwierdzimy, że wielu uzdrowicieli porzuciło ścieżkę Rycerza dobrowolnie, by realizować misję leczenia wszelkiego życia. Korpus medyczny był najmniejszym ze wszystkich czterech, a jego członków stanowili głównie technicy oraz specjaliści, którzy leczyli metodami konwencjonalnymi. Był to oddzielny twór od elitarnego Kręgu Uzdrowicieli, choć odeń zależny.
Korpus Służb a Rycerze
Nie oszukujmy się, do korpusów służebnych trafiali ci, którzy nie mieli dość potencjału, by zostać Rycerzami. Ci, których talent Mocy z wiekiem zanikał, zamiast się rozwijać. Ci, którzy nie podołali pierwszym próbom lub których nikt nie zechciał wybrać na Padawana. Ale także ci, którzy nie widzieli się w roli wojowników, którzy nie chcieli rezygnować z normalnego życia, którzy czuli inne powołanie.
Czy był to zły los?
Na pewno wymagał wielkich wyrzeczeń. Być może większych, niż pełna przygód i uznania ścieżka Rycerza.
Jeśli mamy podjąć drugą próbę odbudowy Zakonu, musimy postanowić, co zrobić z tymi wszystkimi, którzy wykażą podstawowy talent do władania Mocą, lecz nie sprostają wymaganiom. Nie można po prostu pozwolić im odejść. Stanowi to ryzyko, że zostaną skuszeni Ciemną Stroną. Odrzuceni przez Jedi poszukają innych dróg, innych nauk, innych mistrzów. Odrzuceni przez Jedi pogrążą się w rozpaczy.
Za utworzeniem korpusu służebnego, w dowolnej formie, przemawia więc chociażby wzgląd praktyczny... i kontrolny. Kto inny, jeśli nie Zakon Jedi, ma sprawować pieczę nad wszystkimi talentami Mocy? Również tymi małymi...
Nie każdy rodzi się Rycerzem. Nie każdemu, kto został wybrany przez Moc, pisane są sprawy wielkiej galaktyki. Lecz każdy może wypełniać misję Jedi. Dawny Zakon to rozumiał. Nowy także musi to zrozumieć.