Lot dla Yarin'a nie trwał długo. Przez ten czas próbował się zdrzemnąć, jednak ogrom myśli nie dał mu chwili na odpoczynek...Myślał o swojej matce, która już jej nie przypominała ze względu na pustkę, jaką widział w oczach rodzicielki; o ojcu, który - w co nie chciał wierzyć - odciął się całkowicie od rodziny. Choć, jak poradziła mu Kasysha, próbował odciąć się przeszłych wydarzeń, te i nie tylko te zdarzenia powracały jak flesze.
W końcu dotarł na Korriban. Nie wiedział, odkąd zacząć. Wyszedł z pojazdu i skierował swoje kroki w głąb portu kosmicznego. Po kilku minutach marszu w chłodny wieczór, dotarł w miejsce, gdzie znajdowało się wiele osób. Młodzieniec podszedł do jednej z nich i zapytał:
- Gdzie tu można się napić?
W jednym momencie kilka par oczu skierowało w jego stronę swoją uwagę. Bacznie przyglądało się przybyszowi, który nie bardzo pasował do tych okolic. Dobrze ubrany, przystojny i na dodatek samotny. Barczysty brunet ze ściętymi na krótko włosami, który trzymał rękę pod poniszczonym, szarym ubraniem podszedł do Yarin’a.
- Hej przyjacielu! – zawołał głośno – nie zabłądziłeś może? Pomóc znaleźć Ci drogę do mamusi?
Reszta towarzyszy zaśmiała się. Podeszli trochę bliżej, lekko okrążając młodzieńca. Było ich pięciu, a ich wygląd wskazywał na to, że nie mają dobrych zamiarów.
- Nie zabłądziłem. Chcę znaleźć miejsce, by odpocząć i napić się. Nie szukam kłopotów – odpowiedział przybysz spokojnym tonem.
- Ha! A może to my szukamy kłopotów? – ironicznie zapytał jeden z nich.
Ich wyzywające ruchy ciała i oczy pełne kpiny, dodały o dziwo Yarin’owi pewności siebie.
„Jest ich pięciu, ale nie są trzeźwi. Dwóch z nich jest na tyle pijanych, że nie mają koordynacji ruchu. Oni padną jako pierwsi. Z tym po lewej też nie powinno być problemu – nie wygląda na wojownika. Trudniej będzie z tym barczystym, najpewniej ich szefem i ‘panem ironicznym’. Można zauważyć, że nieraz brali udział w bójkach, o czym mogą świadczyć liczne bruzdy a nawet blizny na ich twarzach. Ponadto ten największy ma chyba broń pod pazuchą. Mój treningowy wibromiecz nie bedzie potrzebny-nie zostanie dla nich niewidoczny”. Błyskawiczna analiza sytuacji, która u młodzieńca była bardzo naturalna, oraz jej podsumowanie, pozwoliły na jeszcze jedną próbę dialogu z agresywnymi ludźmi.
- To poszukajcie kłopotów gdzieindziej. Ze mną mogą one być największymi, z jakimi się do tej pory spotkaliście. Wskażcie mi drogę do jakieś kantyny i wracajcie do swoich pijackich spraw – rzekł spokojnie, ale dosadnie Yarin spoglądając głęboko w oczy temu największemu.
- Słyszałeś tego gówniarza Kespo? Rzuca się gnojek bezczelnie gapiąc się na Ciebie! – warknął pijaczek, który stał obok szefa – Skopmy mu dupsko, pewnie ma jakieś kredyty przy sobie!
Nagle zrobił krok w stronę przybysza. Kespo, jak również jego kompani, nie zdążyli zareagować, jak młodzieniec szybko zmienił pozycje ustawiając się tak, że na wyciągnięcie ręki miał ramię pijaczka. Chwycił ją i dość mocno wykręcił. Ten jęknął z bólu. W tej samej chwili w jego stronę ruszyło dwóch z bandy. Yarin obrócił się zwinnie wciąż wykręcając rękę niedoszłemu napastnikowi i pewnym, mocnym głosem powiedział głośno w stronę Kespo:
- Trzymaj swoje pieski na smyczy. Ostrzegałem, że może być bardzo nieprzyjemnie. Ale ani ja, ani Ty zawszony szczurze tego nie chcemy. Więc wskaż mi łaskawie drogę tam, gdzie chcę się udać, a wieczór będzie dla nas wszystkich bardzo udany.
Kpina w oczach szefa napastników momentalnie znikła i pojawiła się niepewność. Wiedział, że mają ogromną przewagą liczebną, że sam ma broń, jednak coś mu mówiło, aby z tym człowiekiem nie zadzierać. Spojrzał po swoich kompanach, którzy czekali na jego reakcję. W końcu powiedział:
- Masz szczęście bękarcie. Nie chce mi się rąk brudzić przed piciem. Zjeżdżaj stąd.
- Kantyna… - rzekł niecierpliwie Yarin.
- Widzisz ten stary szyld kilkadziesiąt kroków stąd? To knajpa „Pod zabójczym szeptem”. Może tam ktoś ci przetrzepię twój ładniutki tyłek – powiedział Kespo dając znak ręką, by jego towarzysze tym razem sobie odpuścili. – Chodźcie chłopaki. Noc jest długa i na pewno znajdziemy jeszcze niejednego frajera, który odda nam swoje kredyty.
Przybysz puścił wykręconą rękę pijaczka i niosąc jedynie plecak, ruszył w stronę szyldu.
„Niezłe powitanie” – pomyślał. Otwierając drzwi do kantyny, niebawem miał się dowiedzieć, jak Korriban powita jego osobę na swojej ziemi.