Blackwater przenosi się z:[Zordo's Haven] Kantyna "Zordo's Den"
Coruscant, w umysłach większości stolica galaktyki i polityczna stolica Nowej Republiki, dla części dom, dla innej otchłań piekła, położona tak głęboko za wrogimi liniami, że sama myśl o tym sprowadzała dreszcze.
Operatorzy SSWiM w cywilnych ciuchach i różnorodnych fryzurach zupełnie nie przypominali żołnierzy i to bez względu czy chodziło o doświadczoną drużynę Dinga czy tą pochodzącą z uzupełnień, nawet oficerowie wywiadu Temens i Foreman byli pogrążeni w rozmyślaniu.
Podróżowali cywilnymi frachtowcami, udawali uchodźców i właśnie na jednej z placówek im poświęconych wszyscy mieli się spotkać. Ich stan psychiczny tak samo jak chaos spowodowany nieopisaną liczbą uchodźców ciągnących na Coruscant miał ułatwić zadanie. Kontrola nowo przybyłych koncentrowała się na szukaniu kontrabandy, papierkowej robocie i delegowaniu do odpowiednich placówek. Ilość napływającej ludności wprowadzała w zdumienie nie tylko celników i pracowników imigracyjnych. Tłumy istot, które musiały opuścić własne domy, część odłączona od rodzin, inna zupełnie ich pozbawiona, głodni, rozbici, zrozpaczeni. Niektórzy próbowali unosić się dumą, lecz to nie było najlepsze miejsce do jej prezentowania, o tych tłumach można było powiedzieć wiele, ale duma nie była popularnym tematem. Nie było wojny, która nie dotknęła cywilów, ta nie różniła się w tym względzie.
Operatorzy byli uspakajani, że wywiad o wszystko zadbał, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, choć żaden z nich nie ufał tym zapewnieniom do końca, nawet Foreman i Temens mieli obawy. Tym większe zaskoczenie, że wszyscy pojawili się w punkcie zbornym. Banda obdartusów, która dla niewprawnego oka prezentowała zerową wartość bojową. W czasie spotkania wróciła pewność siebie, chłodne spojrzenia, analityczna ocena sytuacji. Nie mieli jeszcze w ręku broni, ale czuli, że znowu mogą kontrolować sytuację, trzeba było tylko się stąd wydostać.
Drużyna JJ, jak nazywano tandem oficerów wywiadu, Jay i Jacka, którzy ze słowem drużyna mieli mało wspólnego, przynajmniej na powierzchni. Kobieta z wrodzoną sobie stanowczością dogryzała czarnoskóremu i wykorzystywała przewagę stopnia na każdym możliwym kroku, co dziwniejsze, wyglądało na to, że Jack wcale nie czuje się urażony z tego względu, nawet wręcz przeciwnie... Tak czy inaczej to właśnie oni nawiązali kontakt z lokalnymi agentami, którzy już na nich czekali i przygotowali się do jak najszybszego transportu "uchodźców" z tej placówki. Wykorzystali fałszywe doniesienia o jakiejś dziwnej chorobie, dla wzmocnienia argumentów użyli nawet odpowiednio spreparowanego ciała. Jako, że choroby w placówkach uchodźców oznaczają tyle samo co słowo "ogień" na okręcie, bezzwłocznie załadowano uchodźców przebywających w danym sektorze na sanitarki i przewieziono ich do zamkniętych placówek medycznych. Prawie wszystkich, kilka sanitarek wróciło pustych tłumacząc się tym, że nie było już kogo zabrać...
Znajdowali się na wysokich poziomach Coruscant, w jednym z bogatych mieszkań do wynajęcia. Było praktycznie pozbawione mebli i na pewno nie służyło nikomu za miejsce, które można było nazwać domem. Na jednej z nielicznych komód, znajdował się odbiornik ustawiony na odpowiednią częstotliwość, nasłuchujący kontroli powietrznej planety.
- Mają meldunek o problematycznym małym statku, twierdzącym, że przewozi zboże. - odezwał się jeden z operatorów pochodzący z uzupełnień.
- Zaczęło się. - odpowiedział Jack, wstając z fotela w którym pogrążony był w rozmyślaniach.
Jedno było pewne, zdanie Foremana było najlepszą rzeczą jaka mogła im się przydarzyć. Wszyscy, co do jednego, nie mogli wytrzymać bezsensownego czekania znajdując się w paszczy lwa, pozostawieni sami sobie, pozbawieni jakiegokolwiek imperialnego wsparcia. Temens zerwała się pierwsza i otworzyła skrzynie, ułożone rzędem pod ścianą. Pierwsze z nich zawierały pancerze bojowe, pozbawione wszelkich oznaczeń, przewyższające te w które wyposażeni byli szturmowcy. Nowoczesne, lżejsze, bardziej wytrzymałe, marzenie każdego kto nie musi ich używać w boju, a zachwyca się ekwipunkiem. Obecnym marzeniem ludzi zgromadzonych w tym pokoju był powrót do domu. Następne zawierały broń, E-19 kiedy sprawy miałyby przybrać gorszy obrót, uzupełnione o ciężkie T-21 i dwa karabiny snajperskie Xerrol Nightstinger oraz wyrzutnie rakiet PLX-4. Jednak jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem ich głównymi zabawkami będą konwencjonalne karabinki. Broń specjalnie przygotowana na okazje takie jak te, wyprodukowana w bardzo limitowanych liczbach w zakładach należących do wywiadu i marynarki. Strzelająca pośrednimi pociskami poddźwiękowymi wykonanymi ze specjalnych nanomateriałów, o zwiększonej penetracji pancerzy i okropnej charakterystyce zachowania w tkankach miękkich, gdzie pocisk ma tendencję do koziołkowania i fragmentacji. Dodatkowo wyposażane w tłumiki dźwięku, dzięki którym były praktycznie niesłyszalne. Dalszy ekwipunek zawierał materiały wybuchowe, pistolety, granaty, zestawy medyczne, oraz specjalny elektroniczny gadżet, którym zaopiekować miał się Foreman.
Rytuał uzbrajania się nie trwał długo, dlatego też cały zespół zgromadził się wokół odbiornika i czekał.
- "Astute", kontrola lotów - macie pozwolenie na wejście w atmosferę, zostaniecie poddani dokładnej kontroli celnej, jako, że podobno przewozicie żywność. - ironia w głosie kontrolera była namacalna - nie schodźcie ze ścieżki podejścia, będziecie mieli eskortę.
-Kontrola lotów, "Astute", zrozumiałem, rozpoczynam podejście. - odpowiedział Mike Metcalf vel "Viper"
-To nasz znak! Ruszać się!- krzyknęła Temens u której adrenalina już zaczęła buzować w układzie krwionośnym i nerwowym.
Ding uruchomił windę, która prowadziła na prywatny parking. Jazda dłużyła się niemiłosiernie mimo tego, że trwała bardzo krótko, kretyńska muzyka lecąca z głośników także nie pomagała w koncentracji przed tym co miało się wydarzyć. Gdy opuścili windę, zajęli miejsca w ciężarówce repulsorowej. SSWiM z tyłu, Temens i Foreman z przodu, osłonięci przez przyciemniane szyby, przez które nikt nie zauważy ich uzbrojenia. Zresztą mieli raptem kilkadziesiąt metrów do pokonania. 17 ludzi stało w tym momencie przed najważniejszym zadaniem w życiu, część z nich myślała o tym, miało to się szybko skończyć. Polityka, duma, dom, własne zdrowie i życie to wszystko wyleci do kosza gdy tylko pocisk minie ich głowy. Zostaną sami, a najważniejszy będzie kumpel stojący obok... Ding uderzył trzy razy w ściankę dzielącą ich od kierowców i pojazd ruszył.
Cisza była przerażająca, nikt nie używał radia, wszyscy byli skupieni. Jedyny dźwięk dochodzących ich, skrytych pod hełmami, uszu był cichy szum repulsorowego silnika. Nagle skończyło się i to kiedy pojazd zatrzymał się, byli u celu. Mijały minuty, które wlokły się w nieskończoność. Każdy po raz trzydziesty sprawdzał czy jego kompaktowy karabinek jest zarepetowany i odbezpieczony i nagle zdarzyło się oczekiwane, które jak zwykle zaskoczyło wszystkich. Operatorzy mało nie podskoczyli z wrażenia kiedy rozdzierający dźwięk eksplozji doszedł ich w zamkniętej ciężarówce. Na zewnątrz poziom hałasu musiał być nie do wytrzymania.
Foreman i Temens kilka sekund wcześniej obserwowali jak 50 metrowy okręt otwierał ogień do myśliwców eskorty, które zniknęły w obłokach czarnego dymu. Gdy zbliżał się do ich pozycji, na kadłubie można było wyczytać jedno słowo "Blackwater". Nagle od pojazdu oderwało się kilka niekierowanych pocisków, które uderzyły w niedaleko położony budynek, po czym statek zniknął z ich oczu. Efekt ostrzału był trudny do opisania, pociski praktycznie rozerwały budynek na strzępy, podpalając wszystko dookoła. Na ulicach rozgorzał chaos, a wszelkie służby miltarno-ratunkowe zostały wezwane na miejsce. Po odczekaniu kilku minut dywersja spełniła swoje zadanie.
- Wchodzimy! - usłyszał Homer siedzący najbliżej tylnych drzwi. Bez wahania je otworzył i wyskoczył z pojazdu, spojrzał krótko na niebo przesłonięte dymem pochodzącym z płonących budynków i ruszył biegiem do wyznaczonego celu...
Ciężko opancerzeni i uzbrojeni ludzie podzielili się na dwie kolumny który wbiegły do budynku osobnymi wejściami. Prócz uzbrojenia przenoszonego na plecach w dłoniach mieli wyciszone konwencjonalne karabinki na poddźwiękową amunicję pośrednią, pierwsze pomieszczenia nie stanowiły wyzwania. Rozległy się pierwsze wyciszone dźwięki, gdy operatorzy otworzyli ogień do pojedynczych zupełnie zaskoczonych celów. Efekty ostrzału były potworne, nikt nie był przyzwyczajony do ran zadawanych konwencjonalną amunicją, do tego nie pociskami wykonanymi z nanomateriałów. Uzbrojeni po zęby komandosi poruszali się jak po torze treningowym, zresztą tak było, cały tydzień ćwiczyli w doskonale przedstawionej symulacji tego budynku. Jedna grupa zatrzymała się, doszli do punktu w której mają zabezpieczyć odwrót. Obrona nie zdążyła się jeszcze zorganizować, nikt nie miał pojęcia, że budynek został celem ataku, alarm podniósł się dopiero, kiedy operatorzy byli praktycznie przed celem. Zadziałały procedury bezpieczeństwa i drzwi do pomieszczenia kontrolnego szczelnie się zamknęły. Jeden z operatorów przygotowany na taki scenariusz rozpoczął podkładanie ładunków wybuchowych. Znajdowali się w szerokim oszklonym pomieszczeniu, teraz wypełnionym krwią i zwłokami republikanów, do ich uszu dochodziły dźwięki walki, grupy zabezpieczającej. Po kilkudziesięciu sekundach wszystko było gotowe, ładunki z głośnym hukiem i mnóstwem dymu utorowały drogę do wnętrza, do którego wpadł granat błyskowo-hukowy. W ciągu minuty było po wszystkim… Foreman wyciągnął elektroniczny gadżet, cud techniki jak nazywali go jajogłowi z imperialnych placówek badawczych. To urządzenie miało zaledwie jeden prosty cel, zmiana kodów aktywujących pola minowe i tarcze wokół stolicy. Cały geniusz polegał na tym, że nie potrzebowali włamywać się do najbardziej strzeżonych placówek w stolicy, wystarczyła którakolwiek dająca dostęp do systemu. Jack bez chwili zwłoki umieścił elektroniczny moduł w odpowiednim gnieździe i czekał. Po chwili lampka na urządzeniu z czerwonego zmieniła kolor na zielony.
-A więc zaczęło się – mruknął czarnoskóry mężczyzna – Wielkie rzeczy, mają małe początki… - dodał