przez Alanis Orton » 16 Mar 2013, o 19:16
Panna Orton już widziała swój dom, był prawie na wyciągnięcie ręki. Lecz w momencie, w którym zdecydowała pokonać dzielącą ją od niego odległość, została oślepiona błyskiem światła, zaś podmuch eksplozji rzucił kobietą na ścianę pobliskiego budynku. Alanis zapadła się w ciemność.
Po odzyskaniu przytomności czekała na nią całkowita dezorientacja i oszołomienie. Wokół błyskały postacie, biegające sylwetki rozpływały się w przestrzeni. Wszystko oblepione wieloma barwami. Nie mogła wykonać jakiegokolwiek ruchu. Gdy receptory nerwowe ponownie dostały możliwość odbierania bodźców z otoczenia, obraz w mózgu wyostrzył się. Najpierw postanowiła przyglądać się własnemu ciału. Tym, co od razu musiało zwrócić jej uwagę, była jedna z nóg. Kończyna została najwyraźniej przygnieciona przez fragment ściany, który prawdopodobnie odpadł w wyniku eksplozji. Właściwie co wybuchło? Nie miała zielonego pojęcia. Rozglądnąwszy się po okolicy stwierdziła, iż prawie wszyscy przechodnie uciekli i została niemalże sama, oparta plecami o resztki budynku. Gdzieś w pobliżu Mirialanin pochylał się nad zwłokami zapewne bliskiej mu kobiety, która nie miała tyle szczęście co Alanis. Po chwili zaczął wykrzykiwać jakieś plugawe słowa w ojczystym języku. Nie ma drugiego takiego języka. Są w nim odpowiedniki wszystkich grubych słów z basica, a ponadto inne wyrażenia, używane tylko na planetach, gdzie bluźnierstwo idzie w parze z surowością religii.
- Ty! - przemytniczka wściekała się na siebie. - Ach ty! Ty przeklęta idiotko! Ty skończona, cholerna idiotko! Zachciało Ci się powrotu do domu, to masz za swoje. Musiałaś trafić między młot, a kowadło... Och, pieprzę Imperium i całą tę oszukańczą, pieprzoną Republikę i wszystkich pieprzonych głupców po jednej i po drugiej stronie! Odwieczne przepychanki... Niech ich ogary kath porwą! Niech zginą wszyscy. Niech szlag trafi ich egotyzm i samolubstwo, i zarozumialstwo, i zdradliwość! Niech ich cholera weźmie, zanim wszyscy zginiemy. I potem, jak już zginiemy też...
Jej wściekłość zaczęła stygnąć, w miarę jak wpadała w coraz większą przesadę i rozciągała swą pogardę i złość tak szeroko i niesprawiedliwie, iż sama przestawała w to wierzyć. Nie mogła znieść myśli, że jest niesprawiedliwa. Nienawidziła niesprawiedliwości tak samo jak okrucieństwa, leżała więc ogarnięta pasją, która ją zaślepiała, aż gniew stopniowo przycichł, a oślepiająca, mordercza furia odeszła i w końcu poczuła, że umysł jej jest tak spokojny, pusty, trzeźwy i chłodny, jak umysł istoty pokonującej właśnie trasę na Kessel.
- Przestań i uspokój się – powiedziała do siebie. - Wpadłaś jak śliwka w gówno. Ale opanuj się, ochłoń ze złości i daj spokój z tym tanim lamentowaniem niczym pod jakąś cholerną ścianą płaczu. Możesz się jakoś z tego wygrzebać.
Zaczynało się ściemniać, a nadejście mroku zawsze budziło w Alanis uczucie samotności. Dzisiaj czuła się tak samotna, że aż ją coś drążyło w środku niczym głód. Dawniej mogła na to zaradzić odmawianiem modlitw, jednakże od śmierci Cartha Zaisa nie pomodliła się ani razu. Brakowało jej tego, ale uważała jednocześnie, że odmawianie ich byłoby czymś nieuczciwym i nieszczerym. Nie chciała prosić o żadne łaski ani o inny los niż ten, który czekał wszystkich.
- Ach, psiakrew, chciałabym, żeby Wujek tu był. Chociaż godzinę. On wiedziałby co zrobić.. Mogłabym dalej uczyć się od niego wszystkiego tego, czego nigdy nie nauczył mnie ojciec. Nigdy nie zapomnę, co się ze mną działo, kiedy po raz pierwszy zrozumiałam, że tatuś był zwyczajnym łajdakiem. Łatwiej jest, jak się to już raz powie, i nigdy nie ma sensu określać łajdaka jakimś gładkim terminem. Ale ojciec nie był łajdakiem. Był po prostu tchórzem, a to jest najgorsze nieszczęście, jakie może spotkać człowieka. - kiedy po raz pierwszy usłyszała to od Wujka, była oburzona, że ktoś może źle się wyrażać o tej postaci, która w kurcie ze skóry, z rozwianym blond włosem i blasterem w garście stała otoczona na dantooińskim wzgórzu... Zandar miał po prostu ogromną zdolność do wkopywania się w ciężkie sytuacje, a potem wygrzebywania się z nich. Ale raz wkopał się tak głęboko, że już nie mógł się wygrzebać.
W końcu postanowiła uwolnić ciało spod gruzów. Mogła się poruszyć, a nawet przesunąć w prawo. Przypomniała sobie, że w tylnej kieszeni powinna znajdować się mała flaszka i pomyślała: „Pociągnę sobie dobry łyk, a potem spróbuję się przekręcić”. Ale gdy pomacała kieszeń, nie znalazła w niej butelki. Wtedy poczuła się jeszcze bardziej samotna, bo wiedziała już, że nie będzie nawet tego.
- Zdaje się, że na to liczyłam.- powiedziała do siebie. - No dalej Alanis, przekręcamy się.
Chwyciła obiema rękami lewą nogę i położywszy się pod fragmentem ściany, o który się wcześniej opierała plecami, odciągnęła ją mocno do tłu, ku stopie. Potem leżąc płasko na wznak, i odciągając nogę, żeby złamany koniec kości nie przebiła ciała na udzie, zaczęła powoli okręcać się wkoło na krzyżu. Trzymając oburącz nogę, przycisnęła mocno prawą podeszwą lewą stopę od strony wewnętrznej i przekręciła się, zlana potem, na twarz i piersi. Podniosła się na łokciach, lewą nogę odsunęła od tyłu obiema rękami i mocnym, wytężonym pchnięciem prawej stopy, i już była gotowa. Pomacała palcami lewe udo i stwierdziła, że wszystko w porządku. Kość nie przebiła skóry, a złamany koniec tkwił teraz głęboko w mięśniu.
- Musiało rzeczywiście zmiażdżyć duży nerw, kiedy to dziadostwo zwaliło mi się na nogę. - pomyślała. - Naprawdę wcale nie boli. Tylko przy niektórych zmianach pozycji. Wtedy, jak kość coś nakłuwa. Widzisz? - powiedziała do siebie. - Widzisz co to znaczy mieć szczęście? Wcale nie trzeba koreliańskiej whisky.
- Poczekam, popatrzę. - przeleciało jej przez myśl, jako że nie miała na razie wystarczająco siły, aby ruszyć się z miejsca. Czuła się wewnętrznie pusta, wydrążona i wyczerpana po tym wszystkim.
GG: 13812847