Wysilony pozytywizm Renno i niezwykłe zachowanie Obiektu 6 nie spotkały się z jakimkolwiek zainteresowaniem czy odpowiedzią. Pozostali pasażerowie stali dalej w tych samych miejscach, jakby zaszokowani całą zaistniałą sytuacją. Jedynym, który wydawał się być zupełnie beztroski, był młody mandaloriański łowca, który poszukiwał jakiś prowizorycznych narzędzi do naprawy swojego pancerza. Obszedłszy kilka kolejnych wraków, nie znalazł nic spełniającego postawione wcześniej wymagania. Pozostawało odpuścić sobie ten kawałek zbroi na najbliższy czas lub przeszukać kolejne śmigacze, które niestety mogły leżeć pomiędzy wciąż aktywnymi minami.
Czarnowłosy mężczyzna znów zapatrzony był w zachodzące słońca i dopiero po chwili odwrócił od nich wzrok. Spojrzał w kierunku, w którym powinna była lecieć wciąż karawana. Pustynia na przestrzeni dwóch następnych kilometrów obniżała się, jak zbocze bardzo płaskiego wzgórza. Znów pojawiały się na niej niewielkie wydmy, między którymi podróżni zobaczyć mogli coś białego. Dopiero gdy oczy odpowiednio wyskalowały perspektywę, na ponownie równym terenie bieliły się budynki. Wyglądało na to, że na równinie znajdowało się miasteczko, oddalone od miejsca katastrofy o jakieś trzy kilometry. Oczywiście na środku pustyni wzrok często gubi odległość, nie mniej wydawało się, że odległość do pierwszych zabudowań rzeczywiście jest niewielka.
Nagle zza jednej z małych wydm wybiegła jakaś kobieta. Jej widok wydawał się zupełnie nierealny, gdyż łatwo można ją było rozpoznać jako Kalamariankę pośród wydm. Niemniej obca, trzymając jakieś zawiniątko w rękach, przedzierała się przez pobojowisko w stronę ocalałych. Jej brązowa skóra mieniła się ciemnym szkarłatem w promieniach zachodzących słońc z każdym ruchem. W końcu podróżni mogli rozpoznać przedmiot, który dźwigała kobieta. Matczynym gestem ochraniała oczywiście dziecko, niemowlę, którego cichy płacz można było usłyszeć wśród ciszy pustyni. Kalamarianka była już całkiem niedaleko od grupki stojącej wokół wraku, który przygniótł Djutewa, gdy nagle wybuchła mina.
Potężny wybuch, który rozerwał ziemię kilkanaście metrów od czarnowłosego i pozostałych, ogłuszył wszystkich na chwilę. Ściana piasku, która przyleciała wraz z falą uderzeniową także nie była zbyt miła, aczkolwiek chyba wszyscy zdążyli już przyzwyczaić się do wszędobylskiego pyłu. Gdy tylko żółta chmura opadła, podróżni zobaczyli prawie ten sam widok co poprzednio, niestety zamiast kobiety z dzieckiem pojawił się kolejny sczerniały krater. Ciszę, która rozniosła znów po pustyni przerwał czarnowłosy cichym głosem.
- Po jej śladach moglibyśmy przejść przez ten teren. Zaczęła biec chyba w okolicach pierwszych min.
Jego propozycja, która wydałaby się szalona pewnie w każdej innej sytuacji, teraz nagle zabrzmiała śmiertelnie poważnie.
Jeszcze raz przepraszam za tak długie zawieszenie tematu.
Czarnowłosy mężczyzna znów zapatrzony był w zachodzące słońca i dopiero po chwili odwrócił od nich wzrok. Spojrzał w kierunku, w którym powinna była lecieć wciąż karawana. Pustynia na przestrzeni dwóch następnych kilometrów obniżała się, jak zbocze bardzo płaskiego wzgórza. Znów pojawiały się na niej niewielkie wydmy, między którymi podróżni zobaczyć mogli coś białego. Dopiero gdy oczy odpowiednio wyskalowały perspektywę, na ponownie równym terenie bieliły się budynki. Wyglądało na to, że na równinie znajdowało się miasteczko, oddalone od miejsca katastrofy o jakieś trzy kilometry. Oczywiście na środku pustyni wzrok często gubi odległość, nie mniej wydawało się, że odległość do pierwszych zabudowań rzeczywiście jest niewielka.
Nagle zza jednej z małych wydm wybiegła jakaś kobieta. Jej widok wydawał się zupełnie nierealny, gdyż łatwo można ją było rozpoznać jako Kalamariankę pośród wydm. Niemniej obca, trzymając jakieś zawiniątko w rękach, przedzierała się przez pobojowisko w stronę ocalałych. Jej brązowa skóra mieniła się ciemnym szkarłatem w promieniach zachodzących słońc z każdym ruchem. W końcu podróżni mogli rozpoznać przedmiot, który dźwigała kobieta. Matczynym gestem ochraniała oczywiście dziecko, niemowlę, którego cichy płacz można było usłyszeć wśród ciszy pustyni. Kalamarianka była już całkiem niedaleko od grupki stojącej wokół wraku, który przygniótł Djutewa, gdy nagle wybuchła mina.
Potężny wybuch, który rozerwał ziemię kilkanaście metrów od czarnowłosego i pozostałych, ogłuszył wszystkich na chwilę. Ściana piasku, która przyleciała wraz z falą uderzeniową także nie była zbyt miła, aczkolwiek chyba wszyscy zdążyli już przyzwyczaić się do wszędobylskiego pyłu. Gdy tylko żółta chmura opadła, podróżni zobaczyli prawie ten sam widok co poprzednio, niestety zamiast kobiety z dzieckiem pojawił się kolejny sczerniały krater. Ciszę, która rozniosła znów po pustyni przerwał czarnowłosy cichym głosem.
- Po jej śladach moglibyśmy przejść przez ten teren. Zaczęła biec chyba w okolicach pierwszych min.
Jego propozycja, która wydałaby się szalona pewnie w każdej innej sytuacji, teraz nagle zabrzmiała śmiertelnie poważnie.
Jeszcze raz przepraszam za tak długie zawieszenie tematu.