Content

Archiwum sesji

Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Sesje zakończone/zamknięte.

Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Mistrz Ind'yk » 1 Mar 2016, o 03:55

Minął Dzień pierwszy wielkiej wyprawy, a szybko po nim pojawił się ten następny, ten Drugi. Zaczął się równie spokojnie, jak jego poprzednik się skończył: drużyna szła, gaworzyła i była w miarę bezpieczna. Przez ten krótki czas wiele się jednak zmieniło w krajobrazie drogi, którą poruszali się śmiałkowie. Gościniec przestał biec pomiędzy polami uprawnymi, przeszedł też szybko przez piękne gaje, przeskoczył żwawo kilka rzek i strużek, a nawet zahaczył na chwilę o miło szumiący las. Biegł jednak dalej, wciąż do przodu i przodu, a drużyna bezwiednie podążała za nim. Czasem jest tak, że idzie się drogą, a czasem jest tak, że to droga idzie nami. Czasem jest tak, że gonimy za czymś, co jest u końca drogi, czasem jest tak, że ten koniec sam od nas ucieka. I w końcu czasem jest tak, że droga zachodzi w góry, a my musimy zacząć się wspinać.
I tak właśnie było w przypadku naszych śmiałków.
Szybko doszli do stoków pierwszej góry na swojej drodze, jednak nie była ona dla nich upragnionym celem. Szczęśliwi muszą być ci, którzy podróżują tylko do podnóży gór, gdyż nie poczują nigdy trudu wspinaczki. Jeśli jest tak rzeczywiście, to trzeba przyznać, że drużyna ratunkowa nie miała szczęścia, nic a nic.
Na początku droga zaczęła wspinać się niepozornie, jakby nie chciała zniechęcać podróżnych do siebie. Potem, właściwie nagle, skoczyła w górę i zaczęła robić problemy. Drużyna jednak szła, nie miała wyboru.
Na przedzie na swym dzielnym rumaku podążał książę. Od czasu wyjazdu z zamku minęło już całkiem sporo czasu, więc ta dziwna para skończyła swą kłótnię o lancę, znalazła jednak szybko inny problematyczny temat, który wymagał metafizycznego zgłębienia ich poglądów. Innymi słowy mówiąc, przekomarzali się jak książę z gadającym rumakiem mają w zwyczaju.
Za nimi podążał grajek, trochę przysłuchując się ich słowom, trochę się z nich wyśmiewając, trochę wykuwając nowe rymy, trochę po prostu nic nie robiąc. Jak to zwykle artystyczne darmozjady, robił wszystko i nic, a pewnie jeszcze miał dostać za to zapłatę w przyszłości.
Dalej szła wiedźma, która po prostu szła, oprócz patrzenia spode łba, rzucania bezzębnych uśmiechów, częstowania jabłkami i starzenia się. Można by rzec, że to ostatnie zajmowało jej zdecydowanie najwięcej czasu.
Za nią szedł jej czarny kot. Nadal dumny, nadal z gracją, choć z ubrudzonym kurzem futerkiem i trochę oklapłymi uszkami. Wiedźma najwyraźniej zapomniała lub nie chciała rzucić na niego zaklęcia czystości, a sam zwierzak nie miał czasu na porządną higienę przez ostatnie kilkanaście minut, co wyraźnie mu doskwierało. Wcześniej przyglądał się wyraźnie otoczeniu i zmianom krajobrazu, od rozpoczęcia wspinaczki coraz częściej spoglądał na stan swojego futerka.
Kawałek za nim szedł leśnik, uważnie rozglądając się dookoła. Czujnym wzrokiem wpatrywał się w otaczającą ich naturę, jakby szukając w niej szansy na coś. Na co jednak nie dało się domyśleć, gdyż jego nieobecny wzrok nie skupiał się na niczym na dłużej. Zainteresowany i niezainteresowany, łowca jak zwykle był samotnikiem stroniącym od normalności normalnych ludzi.
No i był jeszcze, Błazen Niebywały Kuglarz, choć on został już dość mocno w tyle i tylko pokrzykiwał co jakiś czas do swoich towarzyszy: "Daleko jeszcze?!" piskliwym głosem, w którym nie było żadnej nadziei. I miał rację sprytny Machiavelli Niebywały Kuglarz, było jeszcze bardzo daleko i bardzo ciekawie przed drużyną.
Droga jak to droga, biegła dalej bez wytchnienia, dlatego drużyna podążała dalej. Każdy miał swoje zajęcia, każdy miał swoje plany i każdy miał swoje myśli, choć nie wiadomo, czy ktoś nie próbował akurat myśleć myślami innych. Szli jednak dalej, szli i szli, aż, jak to w takich przypadkach bywa, doszli.
Stanęli na szczycie góry, z którego niestety nic nie było widać, gdyż chował się już głęboko w chmurach otaczających wielką skałę. Było tam pusto i cicho, trochę duszno, a przede wszystkim mało miejsca, gdyż szczyt nie był pokaźnych rozmiarów, a otaczały go ciasno chmury.
Siedziała tam też jedna osoba na kamieniu. Na pierwszy rzut książęcych i końskich oczu wydawało się, że był to zwykły staruszek, z łysą a zarazem siwą głową, wyschnięty a zarazem zaimpregnowany, pomarszczony i poplamiony. Gdy cała drużyna podeszła bliżej, zobaczyli, że te pierwsze wrażenia były prawdziwe, jednak było w staruszku jeszcze coś, co nie mogło zostać pominięte.
Otóż staruszek wydawał się wiedzieć, tak po prostu. Być może wynikało to z tego, że przeżył tak wiele. Być może z tych wszystkich lat, które udało mu się przetrwać. Być może z doświadczeń, które zebrał po drodze. A może zwyczajnie z tego, że ktoś umieścił go kiedyś na szczycie góry, żeby wiedział.
- Witajcie - powiedział i poczekał na reakcję podróżnych..
- Skoro już doszliście tutaj, to mam dla was propozycję - zaczął bez ogródek staruszek, uśmiechając się do nich swym wyschniętym, bezzębnym i szczerym uśmiechem. - Jestem tu po to, żeby wiedzieć rzeczy, ale nie tylko. Jestem też po to, żeby rzeczy mówić. Jak wiecie wszyscy, wiedza równa się jednak czemuś większemu, czemuś przemożnemu, czemuś ciążącemu, ale także uwznioślającemu. Wiedza to odpowiedzialność, wiedzą można krzywdzić, ranić, zabijać, ale także ratować, pomagać i wspierać. Dlatego wiedza nie może być lekkim darem, dawanym bez przemyśleń, nie może być słowem rzuconym na wiatr. Wiedzą można czynić.
W tym momencie zaczął kaszleć suchym kaszlem, po czym wyciągnął zza pazuchy rzeźnioną manierkę i pociągnął z niej długi łyk.
- Z wiedzą jest jak z życiem. Trzeba na nią uważać.
Schował naczynie z powrotem pod ubranie, po czym naciągnął kamizelę, żeby lepiej na nim wisiała.
- Jednak nie po to się wie, żeby siedzieć cicho, powiadam wam to z własnego doświadczenia. Dlatego też skoro ja wiem, a wy pewnie nie, odpowiem wam. Każdemu z was po razie, pytajcie więc mądrze i z rozwagą, najlepiej o to, czego nie wiecie, czego się nie domyślacie, czego zrozumieć macie potrzebę. Najlepiej pytajcie o to, czego nie wiecie, że nie wiecie, choć to pewnie jest dość trudne, jakby się nad tym zastanowić.
Po tych słowach staruszek zaczął spoglądać na nich z ciekawością, jednak od tego całego patrzenia znowu ogarnął go kaszel, sięgnął więc za pazuchę i znowu łyknął z drewnianego naczynia. I siedział tak staruszek na kamieniu, na szczycie góry, pomiędzy chmurami i wiedział. A przed nim stało siedem postaci, które mogły z tego skorzystać.
Awatar użytkownika
Mistrz Ind'yk
Gracz
 
Posty: 1735
Rejestracja: 21 Cze 2011, o 12:42

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Renno Tresta » 1 Mar 2016, o 19:07

- ...przecież nie moja koniu wina, że zagłosowali tak, jak zagłosowali. Powiedzmy po prostu, że mój, nieskromnie rzeknę, głos rozsądku do nich dota--
- Witajcie.
Książę zmrużył oczy i machnięciem ręki spróbował przyczynić się do rozwiania mlecznobiałych, gęstych kłębów chmur spowijających zdobyty z niezaprzeczalnym trudem szczyt. Bardzo chciał zobaczyć, kto go swoim pozornie nonszalanckim słowem powitania nie na żarty przestraszył, i to aż tak, że szlachcic podskoczył na kilkanaście co najmniej centymetrów do góry, a potem z głuchym klapnięciem pacnął tyłkiem z powrotem w spracowane siodło. Ambaras był tym większy, że nawet buty mu się przy tej akrobacji ze strzemion wysunęły, zupełnie jak jakiemu młokosowi, który do zwierzęcia pod sobą nie był przyzwyczajony.
Starzec? To ci niespodzianka. Pustelnik może, przyszło na myśl Janowi Jakubowi, wygnaniec jaki, asceta? Pewne było jedno - nie stronił ów wiekowy mąż od niebezpieczeństw. Wiadomo bowiem, że na wierzchołkach gór gniazda miały w zwyczaju uwijać sobie gryfy, a one takiego dziadygę, nie ma co w bawełnę owijać, gotowe byłyby na raz wziąć schrupać, gdyby im między pisklaki wlazł.
- Dzień dobry. - odpowiedział po chwili ciszy Serrault, nieco skołowany. Żadna bardziej błyskotliwa sentencja jakoś mu się na język nie wkradła.
Potem, wysłuchał wykładu oraz hojnej niby oferty samozwańczego mędrca, uważnie mu się przez cały czas przemowy przyglądając. Gdy ten skończył mówić, dziedzic oblizał w przejawie konsternacji i niezdecydowania wargi, ale dźwięku żadnego spomiędzy nich nie wypuścił. Nieufność powodem tego milczenia nie była, oj nie. Wiele się przecież wśród ludu niosło opowieści o brodatych prorokach czy innych uczonych próchnach płci obu, przychylnych im podróżników obdarowujących radą czy wskazówką; w autentyczność zapewnień starca więc nie wątpił. Tak właściwie, to młodzieniec bał się, że jeżeli jaką swą byle głupią rozterkę uzewnętrzni i znakiem zapytania pochopnie zwieńczy, to okazję na uzyskanie cennych informacji bezsensownie zmarnotrawi.
"A co dziadek tak z manierki pociąga?", przykładowo. I już choćby najlepszej metody na ukatrupienie smoka wycisnąć z odludka nie lza, bo, bum, limit zapytań wykorzystany.
Ostrożnie zatem trza było postępować, kupić sobie trochę czasu na zastanowienie. Zawijasów z kropką pod spodem unikać.
- Och, dziękujemy. I tak winniśmy po wspinaczce odpocząć, posilić się, to przy okazji możemy... pogwarzyć, podzielić się z panem seniorem strawą, napojem. Ktoś, zapewne, pierwszy chciałby pytanie zadać, spróbować zadowalającą odpowiedź uzyskać. Dać ciekawości... upust.
Image
Postać archiwalna:
Renno Tresta
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
 
Posty: 575
Rejestracja: 3 Kwi 2010, o 14:30

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Vestibor Rothal » 4 Mar 2016, o 22:54

Szala zwycieństwa pochyliła się w kierunku zwolenników drogi krótszej, nic dobrego z tego wyniknąć nie mogło, decyzja jednak zapadł i wyrok padł na drużynę niemożliwy do zmiany. Gdy weszli na wyznaczoną ścieżkę Ludomir rzekł niby to do siebie niby do świata: ,,Najkrótsza droga tylko pozornie bywa najlepszą", resztę przemyśleń pozostawił jednak dla siebie...
Podążali swą drogą przed siebie aż do wielkich gór dotarli i na nie wspinać się poczęli. Większą część drogi grajek trzymał się niedaleko od księcia w odległości gdzie zwykły człowiek, o dobrym nawet słuchu ledwo szepty by słyszał, Ludomir nie miał jednak dobrego słuchu, on miał słuch absolutny i tak to niepozornie, nie dając nic po sobie poznać podążał za dziedzicem. Dość szybko wyrobił sobie opinie o tych dwóch osobnikach, książe był niemal idealnym wzorcem człowieka, którym gardził, a koniowi tylko sprzeczki w głowie się jawiły. Trzymał więc się od nich już póżniej z daleka na samym końcu podążając. Nie miał on towarzysza do rozmów, takowego też nie szukał, lubił takie chwile jak te, szedł otoczony niejako obstawą, a sam miał czas by przenieść się tam gdzie tylko myśli go zabrały. W pewnym momencie gdy wspinali się nieco przyspieszył i zrównał swój chód z czarnym stworzeniem wiedżmy, istotą sporesztą magiczną.
- Nie ponieść, by Cie cie aby kocie? Sił twych Ci nie odmawiam, widać, żeś łapy masz sprawne, a ciało wysportowane, acz w porównaniu z naszymi krokami, twe o małe odległości Cie przenoszą, nie zaprzeczysz wszakże temu. Więc jeśli tylko by Ci ciężko się robiło spójrz ino na mnie, a na swe plecy wziąć Cie mogę. - Niezależnie od tego co odpowie kot, z nim czy bez na plecach, Pięknolicy podszedł do wiedżmy i ją też zagadnął.
- Nie ciężko Ci pani na taką górę się wspinać? Jam młody, ramienia użyczę w razie potrzeby.
Tak to urozmaicając sobie drogę szedł aż do chwili gdy zobaczył, że książę przystaje. Doszedł szybko do niego i stanął po lewej stronie konia, szerokim łukiem jego kopyta omijając. Tam na skałce siedział starzec, przygarbiony, wiekowy i mądry, jak to starcy w naturze mają. Wysłuchał bard jego monologu, a póżniej księcia odezwy. Ludomir pierwszy przed szereg wystąpił, walczyły w nim różne myśli, o wiele rzeczy zapytać chciał, o rodziców swych, o sposób na pokonanie smoka, przełknął jednak je wszystkie z goryczą w swym umyśle i przez chwilę uważny obserwator mógł zauważyć, jak bardzo walczy on z sobą...
Spojrzał się w końcu w górę na potężną sylwetkę mężczyzna i swe pytanie skierował:
Tyś panie mądry i hojny, za odpowiedż twą z góry dzięki Ci składam. Me pytanie brzmi tak:
Jak iść waść mamy, jakich dróg się trzymać, jak postępować byśmy do domu szczęśliwie z celem naszej wyprawy wrócili. - Zartykulował pytanie Ludomir po czym zaczął przysłuchiwać się odpowiedzi.
Awatar użytkownika
Vestibor Rothal
Gracz
 
Posty: 150
Rejestracja: 8 Lis 2015, o 00:22

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Mistrz Ind'yk » 13 Mar 2016, o 13:54

Dziadek uśmiechnięty patrzył na Grajka, który pierwszy zebrał się na odwagę, by zdobyć wiedzę, by złapać szansę, by się dowiedzieć. Staruszek zaczął mówić i szybko nie skończył:
- Trzy pytania to są, nie jedno, więc odpowiem tylko na pierwsze z nich, choć obszernie. Pytasz, mości utalentowany młodzieńcu, jak iść macie, a to sprawa niełatwa. Najlepiej iść od razu do celu, nie błądzić po drodze, iść wyprostowanym i uśmiechniętym, bo wtedy trudy mniej się dają we znaki. Chyba każdy z was był niegdyś w takiej sytuacji, że źle mu się szło, że droga uciekała zbyt szybko, że podeszwy były zbyt cienkie, na to, co was spotkało? I założę się, że prawie wszystkim z was zdarzyło się wtedy coś dziwnego, prostego i szczerego, a tu z drzewa wyjrzała piękna ruda wiewiórka, a tu promyk słońca zajrzał zza chmurki, a tu na drodze leżała moneta. Wydarzenia takie, które prawie nic nie zmieniają w drodze, powodują uśmiech i wtedy zmieniają wszystko. Dlatego też warto iść z uśmiechem.
- Jak się idzie, i to prosto do celu, jak już radziłem wcześniej, to nie można zbytnio się spieszyć. W ogóle przy pytaniach z "jak" jest to podstawa odpowiedzi: nie można robić rzeczy "zbyt". Nie można iść zbyt szybko, ani zbyt wolno, zbyt nieuważnie, ale też zbyt ostrożnie. Musicie iść tak akurat, żeby dojść do celu i celu tego nie stracić. Iść warto także z nurtem Drogi, ale nie tej drogi, przez małe d, ale tej wielkiej Drogi, czyli Drogi biegnącej przez świat, która zawsze dociera tam, gdzie chce, ale o wiele łatwiej się z nią idzie, niż przeciwko niej. Miałem kiedyś taką przygodę, że szedłem gdzieś i szedłem, ale nie mogłem dojść. Śnieżyca była, właściwie nie dziwota, żem pobłądził, ale i tak starałem się iść do przodu. Znalazłem w końcu ślady w śniegu, więc ruszyłem nimi i, jak się już pewnie domyślacie, nigdzie nie doszedłem, tylko kręciłem się w koło po swojej własnej udeptanej drodze. Także polecam wam nie kręcić się w koło i uważać na wszystko, co otacza drogę.
- I mam nadzieję, mości Grajku, żem w ten sposób odpowiedział ci, jak iść macie, bo proste to nie jest, ale starać się starałem!
Po tej dłuższej opowieści staruszek znowu sięgnął po manierkę i zaciągnął długi łyk, patrząc znad buteleczki na podróżnych i szukając kolejnej odważnej postaci.

- Dobrze - powiedział Łowca, jakby rozumiejąc intencje Księcia. - Siądźmy i posilny się, może uda nam sięustalić jakiś plan na kolejne historie, o które poprosimy staruszka.
Łowca zrzucił z siebie bagaż i zaczął przygotowywać małe, popołudniowe obozowisko.
Awatar użytkownika
Mistrz Ind'yk
Gracz
 
Posty: 1735
Rejestracja: 21 Cze 2011, o 12:42

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Renno Tresta » 13 Mar 2016, o 23:20

Książę cierpliwie wysłuchał monologu, do wygłoszenia którego dziadka sprowokował Ludomir, po czym ziewnął gromko, odwracając się do towarzystwa profilem oraz, oczywiście, zasłaniając rozwarte usta dłonią; zasłonił z przyzwyczajenia, z pasem (chłopcu do bicia) wpojonej w dzieciństwie uprzejmości, lecz także dlatego, iż szczerze bał się, że mówca mógłby poczuć się urażonym. Wypowiedź mędrca, choć niewątpliwie wyczerpująca, była bowiem potwornie nudna i trzeba było mocno się starać, by rozczarowania jawnie nie okazać. W zasadzie nic sobą nowego do rozważań grupy ta dykteryjka nie wniosła - no, może oprócz tego, że nauczyli się, że były dwie rodzaje dróg, tylko jedna z dużej litery się rozpoczynała. Cokolwiek by to miało znaczyć. Coś z metafizyką, chyba.
Dziedzic w każdym razie w podzięce za poświęcony czas kurtuazyjnie skłonił się staruszkowi i, wyprostowawszy plecy, dołączył do łowczego, oferując swą pomoc w przygotowywaniu obozowiska. Przebierając w tobołach, znalazł kilka koców i innych miękkości, które porozkładał w kręgu w ramach siedzisk dla kompanów. Począł również rozpinać plecak z prowiantem.
- Spocznijmy może. Zastanówmy się. Ma rację nasz łucznik.
Rozerwał na kilka puchatych strzępów bochen, sięgnął po kiełbasę, flirtującą swym pikantnym aromatem z nozdrzami i samym znajomym widokiem pobudzającą do pracy ślinianki. Puścił owe dobra w obieg, wpierw samemu nie zawahawszy się ich uszczknąć.
- Panie bardzie, obawiam się, iż ten sędziwy gaduła niezwykle literalnie podchodzi do problemu pojmowania oraz odpowiadania na stawiane przed nim kwestie. - zaczął, podstawiając pod pysk Morzysława kostkę cukru. - Niby więc już z początku klapa, ale ja bym się kłócił, że pod peleryną porażki dostaliśmy całkiem cenną nauczkę. Sądzę, między innymi, iż winniśmy w przyjacielskim gronie omówić treść nęcących nas pytań, nim na głos je wypowiemy.
Przerwał, przeżuł mięcho, popił kęs wodą z bukłaka. Upewnił się, że dziadyga go nie słyszy. Chlał znowu. Co on tam chlał?
- Ja myślałem tak, bestii à propos - odchrząknął. - "Rzeknij mi więc łaskawie, dobrodzieju, jakie to są, biorąc pod uwagę całokształt rozważań i twoich, i reszty doktryny, a także wspomniawszy folkloru bajania, sposoby najefektywniejsze na smoka uśmiercenie?". Prosto w sedno, ogródek wcale. Jak błędy widzicie, wytknijcie. Swymi propozycjami też się rychło podzielcie.
Image
Postać archiwalna:
Renno Tresta
Awatar użytkownika
Renno Tresta
Gracz
 
Posty: 575
Rejestracja: 3 Kwi 2010, o 14:30

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Mistrz Ind'yk » 16 Mar 2016, o 16:39

- Tyś mnie chyba chciał przecwaniaczyć, co, synku? - odezwał się staruszek. - Mnie nie da się zwieść na moim szczycie góry, powiadam wam! I mówię wam to za darmo, nikt nie musi o to pytać, jednak traktujcie to jako wyjątek.
Cała drużyna szybko wstała z wygodnych pozycji i zaszarżowała w stronę staruszka, gdyż zrozumiała błąd księcia. Chcieli usłyszeć każde słowo, które padnie w odpowiedzi na pytanie Księcia. Było nie było i tak było niezłe, trafiało w sedno i do celu, który mieli przed sobą. Po prostu nie mieli okazji go przedyskutować. W chwili, gdy Czarownica dokuśtykała do Grajka, który znowu zaofiarował jej pomoc, tym razem w staniu, staruszek przestał ciągnąć długi łyk z naczynka i zaczął prawić:
- Na smoka jest jeden prosty sposób, znany od wielu wieków i sprawdzony nie raz. Kupą, mości panowie i panie, kupą na gada! - to zdanie prawie wykrzyknął, wyciągając wysoko rękę słabo zaciśniętą w piąstkę. - I mówi to folklor, i mówią to statystyki, i mówię to ja, choć czy mam w sprawie doświadczenie, niezbyt właściwie pamiętam. Żyję jednak dość długo, pewnie jakiego gada w życiu zdarzyło mi się ubić, kiedym jeszcze nie siedział na moim szczycie góry... Nie wiem, ale mogę wam powiedzieć, jeśli kto zapyta... - nikt jednak nie złapał się na przynętę dziadygi, dlatego po chwili staruszek kontynuował. - Polecam wam na smoka wybrać się razem, wykoncypować koncepcję wspólną, odpowiednią do waszych możliwości i wiedzy, ze wszystkich stron na raz lub z jednej po kolei. O śmiałkach, co to gady zabijali pojedynczo krążą tylko plotki, za to po takich, co się pokłócili i dali wybić po kolei, wszędzie leżą kości i przebite tarcze. Z tego mówię wam szczerze i prosto, kupą. Kupą, mości panowie i panie!
Wskazówka ta może nie była zbyt dokładna, ale i tak mówiła co nieco o tej opowieści i jej drodze. Drużyna stała przez chwilę w ciszy i myślała, czy przyjdzie im do głowy jakie pytanie, które mogą zadać od razu, jednak nic takiego się nie pojawiło na szczycie góry. Dlatego też książę, tym razem już lżejszym sercem i nie muszą uważać, zapytał:
- To może usiądźmy raz jeszcze i porozmawiajmy, tym razem uważniej i rozważniej? - odpowiedziały mu przytaknięcia i pozytywne miauknięcie, dlatego wszyscy odwrócili się znowu od staruszka i poszli usiąść przy obozowisku. Po kilku krokach odwrócił się jednak Machiavelli Niebywały Kuglarz i chytrym wzrokiem spojrzał na dziadygę. Po chwili na jego licu pojawił się szeroki uśmiech i spytał powoli:
- Staruszku kochany, powiedz mi teraz, czy byłbyś w stanie opowiedzieć smutniejszy żart, niż najtragiczniejszy i najdramatyczniejszy z tych najsmutniejszych, które już znam?
Dziadek uważnie przyjrzał się się Błaznowi Niebywałemu Kuglarzowi, długo przyglądał się jego oczom. W tym czasie cała drużyna ponownie się odwróciła i przypatrywała ze zdziwieniem tej scenie. Ich towarzysz właśnie zmarnował swoje pytanie w sposób, który wydawał się najgłupszy we wszystkich bajkach i baśniach, które znali. Staruszek w końcu odezwał się, tym razem nie tak ochoczo i z większą rozwagą:
- Nie.
I tym słowem najwyraźniej skończył swoją odpowiedź, bez większej historii i komentarzy. Proste pytanie, prosta odpowiedź. Zapewne lepiej było unikać prostych pytań.
Tymczasem Machiavelli Niebywały Kuglarz odwrócił się od dziadka ze smutną miną i na oczach swoich towarzyszy, jak gdyby nigdy nic, przeszedł do swoich tobołów, usiadł i zaczął jeść kiełbasę. Widać było, że jako pierwszy z trójki tych, co otrzymali odpowiedź, dostał dokładnie to, czego chciał.
Awatar użytkownika
Mistrz Ind'yk
Gracz
 
Posty: 1735
Rejestracja: 21 Cze 2011, o 12:42

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez BE3R » 20 Mar 2016, o 12:44

Zasmucony zaś był wielce, i z wyniku i zaś z trasy. Miast pokonać przeszkód wiele wnet spotkają koniec trasy. Lecz po drodze znów dziadyga co się mędrcem sam nazywa. Łysy pacan pomarszczony jak zwis osła wymiędlony. No cóż trudno pewnie znowu będą radzić mądrze co za narośl ma na jądrze.
Obrażony wielce przecie za nic miał księcia wywody. Wiedział przecie to i owo, no IHARR, pech i błoto. Czekał zatem ze spokojem aż się ktoś wykaże bojem. I czekać długo nie musiał, dziadek barda wziął wychuział. Książe wypadł nieco lepiej, coś się widzi ryj oklepie, kuglarzowi niebywałemu ciut do uja podobnemu. Rumak zacny choć uczciwy stwierdził że ma w dupie dziwy. i rycersko bez krępacji zadał sam i bez owacji, pytanie swe staruszkowi.
- Czy księżniczka drogi panie, to co pragnę z całej duszy spełnić w stanie jest? Nadstawił uszy mędrca słów zaś oczekując, w nich sens sprawy upatrując
Awatar użytkownika
BE3R
Gracz
 
Posty: 1761
Rejestracja: 27 Paź 2011, o 21:47
Miejscowość: Chorzów

Re: Bajśń o miłości. Dzień drugi: Odpowiedzi

Postprzez Vestibor Rothal » 21 Mar 2016, o 21:56

Spuścił głowę po słowach dziadka, nieco spochmurniał na twarzy, posłusznie za księciem podążył wnet, by arystokracie nie narazić się. Siadł, jak inni siedli, plan słuchał uważnie. Dziadek plan ich przejrzał wnet i odpowiedzi udzielił złej. Potem błazen co lico miał, ni do człeka, ni żaby podobne, szansę swą zmarnował tak, jak najgorsza dziewka, dziedzictwo swe. Zastanowić się trzeba, bo szans coraz mniej, o co spytać należy, na jedną rzecz grajek wsławiony wpadł, pomyśleć nam tu należy.
- Drodzy uczestnicy wyprawy tej, myślę, że lepiej dla nas byłoby ni rzucać na wiatr słów, usiądzmy ten pierwszy raz, rozsiądzmy się wygodnie. Pozwólcie, że ja zagram wam, balladę swą na okoliczności. Pasuje jak ulał piosnka ta, a jeśli wolicie swe szanse zmarnować szybko, ja po cichu zagram dla siebie sam, jednak zachęcam do posłuchania.
Jak rzekł tak zaczął poeta czynić, lutnie swą przyniósł i piękny swój głos wnet z gardła się wydobył. Jeśli słuchać nie będą go chcieli i zamilknąć i kontemplować słowa piosnki tej, bard pod nosem śpiewać będzie dla siebie.

Swe palce Pięknolicy na instrumencie swym położył, dwa niepewne wydawać by się mogło ruchy wykonał, dżwięki zawisły nad przepaścią tą, nad którą grupa siedziała. Coraz pewniej i mocniej, coraz głębiej do dusz ludzkich dżwięki dostają się, wydawać się mogło by, że piękniej się nie da, jednak każdy dżwięk rozkosz jeszcze powiększa. Z pół minuty zeszło jak nic, nim gardło swe bard otworzył, podobnie jak wcześniej wpierw po cichu, jakby dla gór, jakby dla przyrody śpiewał. Jednak coraz głośniej jest, dżwięk się echem odbija. Głęboka to była i donośna pieśń, ni smutna, ni wesoła, taka pośrednia można by rzec, do zadumy skłaniająca.

- Razu pewnego, łowił plebeusz rybki na targ, sprzedawał je w okamgnieniu.
Dobrze mu żyło się, wiesz jeśli chcesz, rodzinę miał kochającą.
Niestety suchy też przyszedł czas, on sam głodować nie zaczął.
Bo przecież fach w ręku miał, co mu jedzenie zapewniał.
Przyszedł raz karczmarz do niego wnet i błagać go o rybę zaczął.
Rybak odmówił, śmiejąc się, on innym nie pomoże...

Jak to ballady, ciągną się i ciągną, a ich przesłanie nie jeszcze jasne. Tak było i tym razem, kilka osób przyszło jeszcze do rybaka, żadnej z nich nie pomógł, a gdy jego dopadł głód, on sam bez przyjaciół zmarł. Przesłanie było proste jak cep, zastanów się nim coś powiesz. Bard nie dawał z siebie wszystkie, ale jego dżwięki były tak piękne, że nawet ptaki na pobliskim drzewie wpatrywały się w Pięknolicego i swymi wątłymi głosikami wtórować mu poczęły.
Awatar użytkownika
Vestibor Rothal
Gracz
 
Posty: 150
Rejestracja: 8 Lis 2015, o 00:22


Wróć do Archiwum sesji

cron