Minął Dzień pierwszy wielkiej wyprawy, a szybko po nim pojawił się ten następny, ten Drugi. Zaczął się równie spokojnie, jak jego poprzednik się skończył: drużyna szła, gaworzyła i była w miarę bezpieczna. Przez ten krótki czas wiele się jednak zmieniło w krajobrazie drogi, którą poruszali się śmiałkowie. Gościniec przestał biec pomiędzy polami uprawnymi, przeszedł też szybko przez piękne gaje, przeskoczył żwawo kilka rzek i strużek, a nawet zahaczył na chwilę o miło szumiący las. Biegł jednak dalej, wciąż do przodu i przodu, a drużyna bezwiednie podążała za nim. Czasem jest tak, że idzie się drogą, a czasem jest tak, że to droga idzie nami. Czasem jest tak, że gonimy za czymś, co jest u końca drogi, czasem jest tak, że ten koniec sam od nas ucieka. I w końcu czasem jest tak, że droga zachodzi w góry, a my musimy zacząć się wspinać.
I tak właśnie było w przypadku naszych śmiałków.
Szybko doszli do stoków pierwszej góry na swojej drodze, jednak nie była ona dla nich upragnionym celem. Szczęśliwi muszą być ci, którzy podróżują tylko do podnóży gór, gdyż nie poczują nigdy trudu wspinaczki. Jeśli jest tak rzeczywiście, to trzeba przyznać, że drużyna ratunkowa nie miała szczęścia, nic a nic.
Na początku droga zaczęła wspinać się niepozornie, jakby nie chciała zniechęcać podróżnych do siebie. Potem, właściwie nagle, skoczyła w górę i zaczęła robić problemy. Drużyna jednak szła, nie miała wyboru.
Na przedzie na swym dzielnym rumaku podążał książę. Od czasu wyjazdu z zamku minęło już całkiem sporo czasu, więc ta dziwna para skończyła swą kłótnię o lancę, znalazła jednak szybko inny problematyczny temat, który wymagał metafizycznego zgłębienia ich poglądów. Innymi słowy mówiąc, przekomarzali się jak książę z gadającym rumakiem mają w zwyczaju.
Za nimi podążał grajek, trochę przysłuchując się ich słowom, trochę się z nich wyśmiewając, trochę wykuwając nowe rymy, trochę po prostu nic nie robiąc. Jak to zwykle artystyczne darmozjady, robił wszystko i nic, a pewnie jeszcze miał dostać za to zapłatę w przyszłości.
Dalej szła wiedźma, która po prostu szła, oprócz patrzenia spode łba, rzucania bezzębnych uśmiechów, częstowania jabłkami i starzenia się. Można by rzec, że to ostatnie zajmowało jej zdecydowanie najwięcej czasu.
Za nią szedł jej czarny kot. Nadal dumny, nadal z gracją, choć z ubrudzonym kurzem futerkiem i trochę oklapłymi uszkami. Wiedźma najwyraźniej zapomniała lub nie chciała rzucić na niego zaklęcia czystości, a sam zwierzak nie miał czasu na porządną higienę przez ostatnie kilkanaście minut, co wyraźnie mu doskwierało. Wcześniej przyglądał się wyraźnie otoczeniu i zmianom krajobrazu, od rozpoczęcia wspinaczki coraz częściej spoglądał na stan swojego futerka.
Kawałek za nim szedł leśnik, uważnie rozglądając się dookoła. Czujnym wzrokiem wpatrywał się w otaczającą ich naturę, jakby szukając w niej szansy na coś. Na co jednak nie dało się domyśleć, gdyż jego nieobecny wzrok nie skupiał się na niczym na dłużej. Zainteresowany i niezainteresowany, łowca jak zwykle był samotnikiem stroniącym od normalności normalnych ludzi.
No i był jeszcze, Błazen Niebywały Kuglarz, choć on został już dość mocno w tyle i tylko pokrzykiwał co jakiś czas do swoich towarzyszy: "Daleko jeszcze?!" piskliwym głosem, w którym nie było żadnej nadziei. I miał rację sprytny Machiavelli Niebywały Kuglarz, było jeszcze bardzo daleko i bardzo ciekawie przed drużyną.
Droga jak to droga, biegła dalej bez wytchnienia, dlatego drużyna podążała dalej. Każdy miał swoje zajęcia, każdy miał swoje plany i każdy miał swoje myśli, choć nie wiadomo, czy ktoś nie próbował akurat myśleć myślami innych. Szli jednak dalej, szli i szli, aż, jak to w takich przypadkach bywa, doszli.
Stanęli na szczycie góry, z którego niestety nic nie było widać, gdyż chował się już głęboko w chmurach otaczających wielką skałę. Było tam pusto i cicho, trochę duszno, a przede wszystkim mało miejsca, gdyż szczyt nie był pokaźnych rozmiarów, a otaczały go ciasno chmury.
Siedziała tam też jedna osoba na kamieniu. Na pierwszy rzut książęcych i końskich oczu wydawało się, że był to zwykły staruszek, z łysą a zarazem siwą głową, wyschnięty a zarazem zaimpregnowany, pomarszczony i poplamiony. Gdy cała drużyna podeszła bliżej, zobaczyli, że te pierwsze wrażenia były prawdziwe, jednak było w staruszku jeszcze coś, co nie mogło zostać pominięte.
Otóż staruszek wydawał się wiedzieć, tak po prostu. Być może wynikało to z tego, że przeżył tak wiele. Być może z tych wszystkich lat, które udało mu się przetrwać. Być może z doświadczeń, które zebrał po drodze. A może zwyczajnie z tego, że ktoś umieścił go kiedyś na szczycie góry, żeby wiedział.
- Witajcie - powiedział i poczekał na reakcję podróżnych..
- Skoro już doszliście tutaj, to mam dla was propozycję - zaczął bez ogródek staruszek, uśmiechając się do nich swym wyschniętym, bezzębnym i szczerym uśmiechem. - Jestem tu po to, żeby wiedzieć rzeczy, ale nie tylko. Jestem też po to, żeby rzeczy mówić. Jak wiecie wszyscy, wiedza równa się jednak czemuś większemu, czemuś przemożnemu, czemuś ciążącemu, ale także uwznioślającemu. Wiedza to odpowiedzialność, wiedzą można krzywdzić, ranić, zabijać, ale także ratować, pomagać i wspierać. Dlatego wiedza nie może być lekkim darem, dawanym bez przemyśleń, nie może być słowem rzuconym na wiatr. Wiedzą można czynić.
W tym momencie zaczął kaszleć suchym kaszlem, po czym wyciągnął zza pazuchy rzeźnioną manierkę i pociągnął z niej długi łyk.
- Z wiedzą jest jak z życiem. Trzeba na nią uważać.
Schował naczynie z powrotem pod ubranie, po czym naciągnął kamizelę, żeby lepiej na nim wisiała.
- Jednak nie po to się wie, żeby siedzieć cicho, powiadam wam to z własnego doświadczenia. Dlatego też skoro ja wiem, a wy pewnie nie, odpowiem wam. Każdemu z was po razie, pytajcie więc mądrze i z rozwagą, najlepiej o to, czego nie wiecie, czego się nie domyślacie, czego zrozumieć macie potrzebę. Najlepiej pytajcie o to, czego nie wiecie, że nie wiecie, choć to pewnie jest dość trudne, jakby się nad tym zastanowić.
Po tych słowach staruszek zaczął spoglądać na nich z ciekawością, jednak od tego całego patrzenia znowu ogarnął go kaszel, sięgnął więc za pazuchę i znowu łyknął z drewnianego naczynia. I siedział tak staruszek na kamieniu, na szczycie góry, pomiędzy chmurami i wiedział. A przed nim stało siedem postaci, które mogły z tego skorzystać.