*Jeszcze się z nocy czerwieni Couruscant
Ósma piętnaście bar dolne miasto
Wchodzę w jego progi, choć nie jest tego wart
Życie po chodnikach się wala
Upchane pod ścianą z niewzruszonego duranetonu
Na którym ktoś zły senatora obraził graficznie
Mija mnie to niewzruszone i warczy
Rade byłoby w swój rynsztok wciągnąć mnie całego
Od dużego palca stopy po czubek ucha
I powiedzieć mi, że jestem brzydki
I najlepiej, bym przejął się tym dogłębnie
Do żywego, do krwi i najpierwotniejszych uczuć
A ja otrzepuje się z gówna od tysiącleci zalęgającego
I krzyczę Couruscant prosto w twarz*
Nosz w rzyć chędorzona wasza parszywa brudna mać! Żeby tak godzinę job wasz świat pokręcony stać tu i czekać aż się w końcu chujstwo otworzy!
*W drzwiach baru – ruchomych drzwiach zaznaczyć należy – pojawiła się sylwetka troglodyty, z łapami jak u gundarka, twarzą mordercy i spojrzeniu szaleńca. Wskoczył niczym rażony sithową błyskawicą do środka. Na wytartym parkiecie piruet na pięcie wywijając*
kultury za grosz, co za świat! *Splunął przez ramie maksymalnie zdegustowany Republikańską stolicą. Bo któż to widział, byw barze, który to przecież miejscem rozwój umożliwiającym winien być działy się takie niestworzone cuda. Bo rzecz jasna na Kalee takich rewelacji nie było. I dobrze, krzywda się jeszcze kiedy komu stanie, a wtedy to i plącz i lament nie pomoże. Zachciało się pokazać ze STOLICA, phhh…
Kaleesh, bo tym gadem niecodzienny przybysz był, rozejrzał się dziko, by porozganiać te wszystkie ciekawskie spojrzenia frajerów co to się na niego obejrzeć śmieli.
Osz to żadne swego zdania w ważnym temacie nie ma.
Ciężka sprawa. Shey-pl przeczesał pazurami kasztanowego irokeza, i ruszył, kiwając się jakby po kielichu był, a jego baczny wzrok niesymetrycznych źrenic błądził po tajemniczym wnętrzu baru średniej klasy…*
[zapraszam wszystkich zainteresowanych na niezobowiązującą, ale obiecującą rozrywką fabularną pt. „z kamerą wśród kaleeshian”]