Inygo, nienaturalnie daleko od ciągnącego się za nim pecha, mógł rozkoszować się gwieździstą nocą – w przeciwieństwie do swojego towarzysza - bez najmniejszych przeszkód. Wypite wcześniej piwo lekko szumiało mu w głowie, w połączeniu z wiejskim krajobrazem wywołując u cyborga niesamowite, dawno niespotykane uczucie bezpieczeństwa, błogości i braku problemów. Nawet dług, jaki aktualnie posiadał, wydawał się jakby o kilka tysięcy kredytów mniejszy. Czysty, zasłużony odpoczynek około dwóch godzin przed świtem, nieprzerwany na dobrą sprawę niczym.
No, może poza gadaniem Zostata.
W tym samym czasie Thrak miał niemałe problemy – niemal rozerwany przez pocisk rakietowy, prawie przywalony przez budynek, w środku wioski pełnej zaalarmowanych wieśniaków z lekkimi ranami na lewej nodze. Z jednej strony mógł ruszyć biegiem w kierunku statku, z drugiej mógł to przypłacić poważnymi powikłaniami podczas gojenia się uszkodzeń tkanki. Decyzja, czy podjąć ryzyko, należała tylko i wyłącznie do niego.
Brat Alstena miał mniej szczęścia – przywalony przez gruzy baru leżał nieopodal dłużnika z roztrzaskaną czaszką. O dziwo, broń i ostatnia sztuka amunicji została nietknięta nawet najmniejszym odłamkiem, odrzucona o kilka metrów.
Teraz życie Skiraty było tylko i wyłącznie w jego rękach. Jedna błędna decyzja mogła skutkować pozostaniem w wiosce, wśród rozwścieczonych rolników, gotowych ugotować nietutejszego rozbójnika we wrzątku, a później upiec nad ogniskiem, jeśli nie uda im się wyłuskać go pancerza w żaden inny tradycyjny sposób – widłami czy motykami.
Bo samo dostanie go w swoje zniszczone pracą ręce mieli niemal jak w banku na Potrójnym Zerze, jeśli Thrak nie odnajdzie drogi do statku przed świtem.