Content

Opowiadania

Ten Zły Bóg

Image

Ten Zły Bóg

Postprzez Tren Dinmaar » 6 Gru 2010, o 22:59

Ten Zły Bóg

Jest to pierwsza część, pisałbym dalej, ale chcę wiedzieć czy się przyjmie i czy ktokolwiek będzie to czytał... Bo pomysłów mam w cholerę! :D

-------------------------------------------------------------------------

Jak przetrwać w świecie, w którym żądy sprawuje tyran? Gdzie każde "nie" jest odbierane niczym herezja, a ludzie, mający w sobie chociaż cząstkę dumy, są skazani na życie w ciągłym strachu. Jak zachować neutralność, gdy możliwa jest tylko jedna, słuszna strona? Czym jest moralność? Czy chęć oddania życia za rodzinę, przyjaciół czy tradycję jest dobra? A może wszyscy powinniśmy się poddać, a nasze umysły wprowadzić w błogi stan niewiedzy... Jak postąpić? Co jest jeszcze prawe, a co już takie być przestało? Nie wiem... Czuję się zagubiony...

Deszcz uderzał o ziemię strumieniami, w momencie gdy zamyślony człowiek zmierzał przed siebie... Odziany był w stare, zniszczone ubrania, a ich wypłowiały, szary kolor nadawał ponury wyraz jej właścicielowi. Mężczyźnie imieniem Rick. Osobie, która w tej właśnie chwili zastanawiała się nad swym własnym życiem... W rękach trzymał karabin AK-47, a jego ponurą twarz, skrytą w gąszczu długich czarnych włosów, oraz bujnej brodzie, szpeciła blizna ciągnąca się od podbródka, z lewej strony twarzy, wysoko w górę, niknąc na samym czubku głowy.
- Rick. Rick! Słyszysz mnie?
Odezwał się niski, umięśniony mężczyzna. Twarz miał niemal całą skrytą pod ogromnym kapturem, z głębi którego wystawał tylko długi, blady nos.
- Ta... Słyszę, słyszę...
Wydobył się ochrypły głos Ricka, jakby nieobecny, wciąż znajdujący się w ponurych myślach na temat życia i śmierci... Dobra i zła... Lecz po chwili, odchrząknął i przekręcił głowę w stronę niskiego, zakapturzonego człowieczka. Uśmiechnął się, a jego szpetna blizna jedynie pogorszyła sprawę.
- O co chodzi, Matt? Znowu chcesz zrobić przerwę? Mówiłem ci, nie ma na to...
- Nie, nie!
Odparł szybko mężczyzna imieniem Matt. Jego głos zdawał być nerwowy, jakby chciał prędko wytłumaczyć o co chodzi.
- Bo wiesz... Ja i reszta grupy, zastanawiamy się, czy to rozsądne iść do... do... No wiesz gdzie!
Rick zmarszczył czoło.
- Ale przecież to był wasz pomysł.
- Tak, tak! Ale wiesz... Bo podobno tam roi się od mutantów...
- Bujda! Byłem tam! Żadne mutanty! Tylko szczury, nic więcej! Rozumiesz?
- Ok, ok...
Powiedział Matt i skinął głową... Widocznie nie chciał się kłócić z Rickiem, ale przecież szli już trzeci dzień. Jeszcze tylko kilka godzin i będą na miejscu. A im bliżej, tym grupa stawała się bardziej nerwowa. Wszyscy słyszeli opowieści o mutantach żyjących w podziemiach. Żerujących na grupach uciekinierów i odludków. Słyszeli historie o rozrywanych ciałach, okropnych jękach i przerażającym wyglądzie stworów. Parę dni temu nikt nie wierzył w te historyjki. Ale im bliżej kompleksu byli, tym bardziej narastał strach i niepewność...
Rick okręcił głowę i spojrzał za siebie. Grupka siedmiu osób, z nim i Mattem łącznie, szła w zaparte... I mimo okropnej pogody, żałosnych racji żywności oraz nieustannego zagrożenia, nie dawali za wygraną.
To już dwa lata... - Pomyślał Rick. - Dwa lata, odkąd Religia wszystko zniszczyła a cholerne cyborgi wyszły na ulice... Z początku zapowiadali powrót swojej potęgi. Ta... Gówno prawda. Nikt i tak już nie wierzył, więc rozpoczęli rzeź... Nie wiem jak im się udało, lecz muszę przyznać, że nie doceniłem duchownych... Ich szalone pomysły zniszczyły świat, który znałem. Nawet teraz, wędruję po gruzach czegoś co kiedyś zwane było Polską... Nie znam tego kraju. Nikt z nas nie zna, ale gdy widzę śmierć i zniszczenie wokoło. Napełnia mnie smutek i przerażenie, tak wielkie że mogłoby wydrzeć mi serce. Lecz ci ludzie, za mną, liczą na moją pomoc. Jestem ich przywódcą... Liderem. Cholera! Nigdy nie chciałem być liderem!
Po czym kopnął ze wzburzeniem kamień leżący nieopodal... I właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Nagły krzyk kogoś z tyłu, a chwilę później seria pocisków i metaliczny głos -HERETYCY! KOMENDA: POJMAĆ - ton nie pozostawiał wątpliwości... Przybyli Inkwizytorzy. Mechaniczna grupa pół ludzi, pół cyborgów... Istot wysokich na co najmniej dwa metry, odzianych w metalowe pancerze z czerwonym krzyżem wymalowanym krwią swych ofiar. Cztery ręce tego tworu budziły postrach wśród każdego, nawet najtwardszego człowieka. Dwie organiczne, dzierżące ostrza, i dwie mechaniczne z zamontowanym palarizatorem na jednej i działkiem obrotowym na drugiej. Na domiar złego, ich plecy wyekwipowano w ogromne, przerażające skrzydła! Które co gorsza działały...
Rick przełknął ślinę, serce mocniej mu zabiło, a jedyne co zdołał z siebie wydusić to:
- BIEGIEM!
Sam, strzelając na oślep, rzucił się w szaleńczą ucieczkę pomiędzy gruzami, doszczętnie zniszczonej Warszawy. Nie oglądał się za kompanami... Ale słyszał odgłosy strzał, krzyku, bólu, i wołania o pomoc... I nic nie mógł zrobić. Nad jego głową przeleciała seria pocisków, niszcząc sklepienie jakiegoś budynku, do którego jednym, wielkim susem zdołał wskoczyć. Zakręcił ostro w prawo, unikając kolejnych strzał i wyskakując przez dziurę w ścianie znów wybiegł na zewnątrz. Klucząc między budynkami, zaryzykował spojrzenie za plecy... Widok był iście mrożący krew w żyłach. Trzech potężnych Inkwizytorów, masakrujących i łapiących uciekinierów. Rick nigdy nie wiedział co dzieje się ze schwytanymi, ale tak naprawdę to nigdy nie chciał tego wiedzieć. Na jego własne szczęście, Inkwizytorzy nie byli zbyt szybcy. Do czasu gdy nie wzlecieli w powietrze... Jednakże na razie żaden z nich nie wpadł na taki pomysł. Rick rzucił się do środka zniszczonego budynku po prawej. Niefortunnie potknął o wystającą ze ściany rurę, i chwiejąc się padł w dół, zlatując po schodach do piwnicy... Cały obolały, powoli wstawał z ziemi. Nie słyszał żeby zbliżał się ktokolwiek, a w jego sercu zapłonęła iskierka nadziei. - Może mnie zgubili? - Pomyślał - Może zabrali resztę i zostawili tu na pastwę losu! - Niestety, jego myśli przerwał nagły huk, wydobywający się ze ściany opodal... Inkwizytor przebił swoją ogromną łapą mur budynku i powoli wkraczał do środka - PODDAJ SIĘ - Mówił metaliczny głos.
- Nigdy!
Wrzasnął w jego stronę Rick, po czym rzucił się w bok i wbiegł w głąb starej piwnicy... Okazało się że była ona dość rozległa. Ponadto, w pewnym momencie Rick zauważył coś dziwnego... Była tam drabinka, schodząca jeszcze niżej, wgłąb ziemi. Niestety ciemność nie pozwalała zobaczyć co znajduje się na dole. Zdesperowany Rick postanowił zaryzykować i zsunął się po drabince. Chwilę później wylądował w mokrym, śmierdzącym kanale.
- Co do? Kanał w piwnicy?!
Zdziwił się mężczyzna... Lecz jeszcze większe osłupienie spowodował brak karabinu. - Cholera! Musiałem go upuścić gdy potknąłem się o tę przeklętą rurkę! - Rzucił w duchu Rick. Jedyne co mu zostało to pistolet... Z trzema nabojami.
Ruszył przed siebie. W kanałach strasznie cuchnęło, ale najwidoczniej zgubił swoich prześladowców... Tak jak i całą grupę która szła razem z nim. - Kurwa! Wszystko szlag trafił! Akurat pod koniec podróży musieli nas dopaść! Jak przez trzy dni szliśmy i nikogo nie było! To teraz nagle! Chyba że... - Rick nagle zrozumiał, że być może z jakiegoś powodu Inkwizytorzy chronią tego miejsca... Bądź co bądź nie pojawiają się od tak tylko po to by zmasakrować grupkę wycieńczonych podróżników. Ich cel musiał być głębszy niż się na pozór wydaje... Nagle, Rick z przerażeniem wyobraził sobie że go porywają, robią na nim dziwne eksperymenty i przesłuchują by ostatecznie zmienić w cyborga lub, co gorsza, bezmózgiego mutanta... Po chwili otrząsnął się z tych ponurych myśli i zrozumiał że czeka go jeszcze długa droga przez cuchnące, mroczne kanały...
- Cholera... Mógłbym chociaż mieć latarkę.
Główna postać:
Image
Postacie poboczne:
Image
Image
Image
Awatar użytkownika
Tren Dinmaar
New One
 
Posty: 347
Rejestracja: 6 Maj 2010, o 00:08
Miejscowość: Bydgoszcz

Wróć do Opowiadania

cron