Content

Opowiadania

Kroniki Arvenoth

Image

Kroniki Arvenoth

Postprzez Kirył » 18 Lip 2012, o 22:22

Oto moja opowieść o jednym z bohaterów, z autorskiego świata. (Załączam mapę)

W wyniku głębszego zastanowienia ( i nalegań ze strony współpisarzy oraz Indyka), postanowiłem rozbudować początkowe fragmenty. Oznaczyłem to linijka gwiazdek, akcja przeskakuje mniej więcej o godzinę (maksymalnie dwie) wydarzenia z której na bieżąco uzupełniam. (Mogą być błędy interpunkcyjne, gdyż przecinki nigdy nie były moją mocną stroną)

Oto i historia:

Everik. Tak miał na imię. To jeszcze pamiętał. A także swojego zabitego brata - Lorika. Po tylu miesiącach tortur tylko tyle zostało w jego umyśle. Kiedyś dumny żołnierz. Dzisiaj śmieć, karykatura człowieka którym kiedyś był. Ale wciąż żył. Przy zdrowych zmysłach i przy życiu trzymało go tylko jedno. Zemsta. Poprzysiągł zemstę każdemu ze swych oprawców – członkom Białej Gwardii – elitarnej straży cesarza Imperium Freventu – i straży więziennej. W miarę jak skupiał się na swej przeszłości, przypominał sobie nowe fragmenty minionych lat. Wyruszyli na wojnę. On i Lorik zaciągnęli się do armii by zarobić na utrzymanie rodziny. To miała być ich ostatnia kampania. Mała wyprawa przeciwko sąsiedniemu księstwu. Skończyło się na wojnie z Imperium. Zaszli tak daleko, książę z każdą kolejną bitwą był coraz bardziej pewny siebie, lecz to ściągnęło na nich zagładę. Pod Beleroth ich armia została zmiażdżona. W tej bitwie poległ Lorik. Everik zatracił się we wściekłości i rzucił się sam na całą jednostkę Białej Gwardii. Lecz, zamiast polec w boju i dołączyć do brata – okrutny żart bogów – został wzięty do niewoli. Ostatnie pięć lat, spędził na torturach w stolicy księstwa, które zostało podbite przez Imperium. W jednym z nielicznych przebłysków świadomości na tyle sprawnej by myśleć i pamiętać. Wezwawszy Mrocznego Boga Zemsty, Teithusa na świadka, poprzysiągł pomstę każdemu żołnierzowi, który walczył tamtego dnia po stronie Białego Płomienia.

To musi być złudzenie, pomyślał więzień, to nie może być Lorik! To nie może być on! Przecież on nie żyje od pięciu lat! A jednak, postać wyglądająca jak zmarły brat Everika, przeszła przez drzwi - zamknięte drzwi. Żołnierz nie mógł uwierzyć w to co widzi, dopiero słowa ducha utwierdziły go w przekonaniu, że nie śni.
- Braciszku, do czego cię doprowadzili… Nie martw się, przynoszę wieści od Teithusa dzięki łasce jego brata Raldasha. Mściciel przyjmuje twą przysięgę z radością. Jutro będziesz wolny by szerzyć dzieło pomsty. Dopadnij wszystkich i wyślij ich do piekieł! Pomścij mnie i siebie! Truciciel rozkazuje ci zdobyć broń godną sługi Boga i nauczyć się sposobów walki jego wyznawców. Mój czas się skończył. Pamiętaj. Jutro wolność, a potem zemsta! Podążaj… południe… las… pustynia…
Duch Lorika zniknął z tymi słowami na ustach. Everik rozmyślał o tym co się stało przez kilka minut po czym nadwątlone wieloletnimi torturami siły opuściły go. Zemdlał.

Huk. Wrzaski bólu. Te odgłosy wyrwały więźnia ze snu. W porę. Do jego celi ktoś wchodził. O dziwo więzień nie miał na sobie kajdan. Wchodzącym do celi był znienawidzony przez wszystkich więźniów oprawca - Tevar. Zanim strażnik zorientował się co się dzieje, i zanim sam Everik zdążył pomyśleć co zrobić już zerwał się z podłogi i rzucił na oprawcę. Zaskoczony Tevar nie miał szans, po chwili leżał u stóp swego byłego ‘podopiecznego’ z gardłem poderżniętym własnym nożem, który więzień w mgnieniu oka wyrwał mu zza pasa.

To było niesamowite! Ta moc, która przepełniła go gdy zabił jednego z tych którym przysiągł zemstę. Dar Teithusa był potężny. Zdawało się, że z każdym zabitym celem siła Everika rosła. Lecz po chwili były więzień zorientował się, że jest to chwilowe.

Energia po zabiciu Tevara nie starczyła na tak długo jak sądził. Ledwo zdążył wyjść na główny korytarz twierdzy, w której był przetrzymywany, a już był niemal tak słaby jak w chwili przebudzenia w celi. Jego ciało było zbyt osłabione po latach tortur by przyjąć i zmagazynować całą energię martwego mężczyzny. Musiał szybko znaleźć następny cel. Uzbrojony w okrwawiony sztylet oprawcy Everik przemykał w cieniu w poszukiwaniu kolejnego celu, kolejnej dawki energii. Jego zadanie nie było łatwe. Korytarze twierdzy były wyludnione, nie raz jednak znajdował na ścianach ślady bytności ludzi, czy raczej ślady ich tragicznej śmierci. Plamy krwi i kupki kości pozbawionych mięsa, które wyglądały na obgryzione, niektóre nawet nieudolnie rozszczepione w próbach dobrania się do szpiku. Były więzień nie wiedział co jakie stworzenia grasowały po twierdzy, lecz jedno było pewne – nie pochodziły z żadnego znanego Everikowi regionu Arvenothu.

Kontynuując drogę w dół korytarza, były więzień słabł coraz bardziej, i coraz częściej natykał się na zmasakrowane zwłoki. Wreszcie dostrzegł biegnącą w jego stronę człowieka – co więcej – strażnika twierdzy. Jego cel, Schowawszy się w cieniu czekał, by wyskoczyć wprost na biegnącego i zadać mu śmiertelny cios. Jednakże zobaczywszy przed czym – jak się okazało – ucieka tamten mężczyzna, Everik rozważył ewentualne przyłączenie się do niego w biegu o uratowanie życia. Przemyślawszy jednak szybko za i przeciw, zrozumiał, że obecne osłabienie nie pozwoli mu uciec zbyt daleko i to on, w ostatecznym rozrachunku stanie się pokarmem bestii. Pozostało mu tylko jedno wyjście – wykonać pierwotny plan, zabije strażnika i zacznie uciekać przed potworem. Im bliżej byli, gwardzista i ścigająca go bestia, tym lepiej Everik mógł przyjrzeć się temu ostatniemu. Wyglądała dokładnie jak koszmar, który nawiedzał ziemie Arvenothu przed kataklizmem – Mantikora. Potwór, którym stare baby straszyły młodzież powrócił. Wielkie, mierzące sporo ponad dwa metry – w dodatku uskrzydlone! – cielsko lwa z kolczastym ogonem i, co było najstraszliwszym elementem tej poczwary – niemal ludzka twarz, z ogromnymi, zakrwawionymi kłami. Zagadka walających się, rozszczepionych kości została rozwiązana.

Nie było już odwrotu. W chwili gdy strażnik przebiegał w odległości może metra od kryjówki Everika, ten skoczył ze sztyletem w ręce. Nie był to może najlepszy skok w historii, ale to nie miało znaczenia, wystarczył, by zbliżyć się do przestraszonego strażnika. Nie docenił jednak siły – biorącej się ze strachu – którą dysponował ten człowiek. Zamiast wbić bez problemu nóż pod żebro i zakończyć szybko żywot nieszczęśnika, spostrzegł ze zdumieniem, że przestraszony gwardzista wykręcił swe ciało i uniknął niespodziewanego ataku – czysty, instynktowny unik. Zrozpaczony młodzian był przekonany o swej szybkiej ( a może jednak powolnej i bolesnej?) śmierci. Ten skok to była jego ostatnia nadzieja. W otwartej walce może miałby szansę ze strażnikiem, lecz teraz – zagrożony niemal pewnym atakiem Mantikory i szybko słabnący - jego śmierć była niemal pewna. Wściekłość na los – szansę ucieczki zniweczoną przez perspektywę pożarcia przez bestię – i na samego siebie za własną nieudolność sprawiła, że zamiast prób ratowania się ucieczką Everik pewniej chwycił sztylet i stanął naprzeciw oniemiałego gwardzisty.

Na szczęście dla więźnia, skok udał się w jednym – zupełnie niespodziewanym – aspekcie. Otóż uderzając w strażnika, mimo jego uniku, ostrze mające zadać mu śmierć, przypadkiem odcięło pas z przytroczoną do niego bronią. Krótki miecz jaki był na wyposażeniu – jako standardowe uzbrojenie - większości jednostek w armii Beleroth z donośnym brzękiem upadł na marmurową posadzkę – dzięki sile pędu uciekającego kilka metrów poza zasięgiem obojga ludzi. Jednakże szczęście i przewaga były po stronie Everika jedynie przez krótką chwilę. Żołnierz – zapewne nauczony w karczemnych burdach – posiadał również krótki kordzik ukryty w cholewie wysokich oficerskich butów; dopiero teraz, więzień zorientował się, że choć młody jego przeciwnik nosi już kapitańskie szlify. Wyciągnąwszy swe ostrze zniwelował przewagę Everika, a nawet sam zyskał przewagę – w walce na krótkie ostrza nie było miejsca na pomyłkę, zbyt mały dystans pomiędzy walczącymi sprawiał, że każdy błąd mógł skończyć się śmiercią. Przeciwnicy zaczęli wzajemnie się okrążać czekając na potknięcie drugiej strony.

Całe zajście bardzo interesowało Mantikorę, stworzenie stanęło w połowie korytarza, mniej więcej trzydzieści metrów od walczących, i obserwowało starcie dwóch ludzi. Jeden ubrany jak więzień, drugi – jak żołnierz. Bestia miała rozkazy, atakować wszystkich w mundurach, lecz oszczędzać wszystkich innych – zwłaszcza tych w więziennych strojach. Widząc walkę pomiędzy dwojgiem humani, nie wiedziała co czynić. Jedynym wyjściem, jakie przyszło jej do głowy, było nawiązanie kontaktu z jej panem – magiem cienia Hexarionem.
Panie! Widzę dwoje walczących ze sobą ludzi! Jeden ma na sobie strój więźnia.
Nie mam zbyt dużo czasu, jak wygląda ten więzień?!
– nadeszła pospieszna odpowiedź Hexariona. Mantikora od razu przesłała obraz walczących do umysłu maga. Jego „oczom” ukazał się mężczyzna średniego wzrostu – nieco ponad 5 i pół stopy wysokości. Niegdyś jego ciało musiało być dobrze zbudowane i umięśnione, jednak teraz wyglądał jak szkielet obleczony skórą i pozostałościami mięśni. Długie, brązowe włosy i broda, szare oczy, wysokie czoło. Nos wyglądał jakby w przeszłości był kilka razy złamany – w końcu przez 5 lat był torturowany. Mocno zarysowana szczęka i lekko szpiczaste uszy – charakterystyczne dla ludzi z południowego wschodu Arvenoth. Podobno to na tych ziemiach tysiące lat przed kataklizmem, zniewoleniem ludzi, a nawet przed panowaniem Mrocznych mieszkała wymarła dawno rasa „wysokich” elfów, dalekich krewnych elfów drow, które jako jedyni szpiczastousi przetrwali w swych kryjówkach do dzisiejszych czasów, jednak nie spotyka się ich często. Ludzie z tych ziem nazywają elfy „przodkami”.
TO ON! Nie atakuj, chyba, że jego życie będzie w śmiertelnym niebezpieczeństwie. W takiej sytuacji go ocal! – po tych słowach kontakt myślowy się urwał. Nie dało się go odnowić, Hexarion zablokował połączenie ze swym sługą, co czynił jedynie w trakcie walki z innym magiem. Mantikora nie miała innego wyjścia jak posłuchać rozkazu. Zwinęła się w kłębek obserwując i czekając, jak potoczy się walka.


**********************************************************************************


Los zdawał się mu sprzyjać gdyż za murami miasta dostrzegł kolejnego ze swych wrogów. Zanim strażnik czekający przy koniu zdążył się odwrócić, napełniony mocą Pomsty były więzień doskoczył do niego i złapał za szyję. Po kilku sekundach było po wszystkich. Złamał mu kark. Przepełniony nową siła zdjął ze strażnika skórznię i sięgnął po miecz zabitego zaraz jednak zreflektował się – po co mu miecz, gdy on sam jest teraz najlepszą bronią? Poza tym po tylu latach tortur nie był w stanie utrzymać miecza ani poprawnie nim władać. Po chwili okazało się, że nie tylko władanie ostrzem stało się dla niego niemal niemożliwe, jazda konna była równie uciążliwa. Gdy opadnie z sił zdobytych po zabiciu dwóch celów prawdopodobnie spadnie z konia. Musiał znaleźć miejsce oddalone na tyle od Beleroth by nikt go nie odnalazł. Miejsce w którym zdoła zregenerować siły i nauczyć się nowych sposobów zabijania. Duch Lorika wspominał o lesie i pustyni na południu. Zgodnie z tym co pamiętał Everik, na południu był tylko jeden las. Straszliwa puszcza z której od czasów Bitwy o Fortecę nie wyszedł żywy żaden podróżnik. Puszcza Strażników. Podobno to tam narodzili się Strażnicy, demoniczne sługi Bogów Mroku. Nikt nie wiedział co zalęgło się tam po kataklizmie, który stworzył Krwawe Jezioro i nowe łańcuchy górskie. Uciekinier nie miał jednak wyjścia, tam nie dopadnie go żaden pościg. O tym lesie mówił także duch brata wysłany przez Teithusa. Chcąc czy nie, Everik musiał się tam wybrać. Czując, że siły powoli go opuszczają popędził konia.

Mimo wszystkich swych starań, Duch Pomsty, którym miał się kiedyś stać ten zmaltretowany cień człowieka nie dał rady odegnać słabości. Jednakże jakaś mistyczna siła utrzymała go w siodle do czasu dotarcia do Puszczy Strażników mimo zasłabnięcia w połowie drogi. Co więcej, gdy się ocknął po koniu nie było śladu, juki zaś leżały kilka metrów od niego.

To nie tak miało wyglądać! Miał mścić się na swych wrogach, a nie wałęsać się po lesie szukając Bogowie wiedzą czego… Niemniej tak nakazał mu duch Lorika, który ponownie objawił się bratu. Miesiąc zajęło mu dojście do siebie po latach spędzonych w więzieniu. Na szczęście po dziesięciu tysiącach lat od chwili gdy mieszkali tu ludzie, Puszcza była pełna zwierzyny łownej więc Everik nie miał problemów ze zdobyciem jedzenia po wyczerpaniu się zapasów które zdobył razem z koniem po ucieczce z Beleroth.
Od tygodnia młodzian, teraz znów pełen sił, odkrywał tajemnice opuszczonego lasu. To co ujrzały jego oczy napawało go zachwytem i strachem jednocześnie. Mury miast, budynki w głębi puszczy zachowane takie jakie były od czasu wygnania Mrocznych za barierę. W tych opustoszałych domostwach czas jakby się zatrzymał, jedzenie wciąż leżało na stole, a szkielety mieszkańców nadal spoczywały w pozycjach w jakich zastała ich nagła śmierć. Gdy młodzieniec próbował jednak dotknąć pożywienia to rozsypywało się na proch, podobnie kości. W to musiała być zamieszana jakaś potężna magia, tego był pewien.
Wreszcie. Dotarł w miejsce wskazane mu przez Lorika, o dziwo, gdy już dotarł do miasta (według legend było to miasto wybudowane na miejscu gdzie narodzili się Strażnicy i stało się centrum późniejszego Imperium – starożytny Verothan), nie było to trudne. Świątynie Mrocznych były ponad dwa razy wyższe od najwyższych wież w mieście. Świątynia Teithusa – cel podróży Everika – była pierwszą którą zobaczył.

Mrok. Pustka. Cisza. Te słowa chyba najlepiej opisują to co zobaczył Duch Pomsty gdy wszedł do świątyni. Jednak on nie zwracał na to uwagi, jedyne co widział, to duch Lorika, stojący na podwyższeniu przy ołtarzu po, którym niegdyś spływała krew niezliczonych ofiar – ludzkich ofiar.
Everik podszedł do ołtarza. Przy ołtarzu zatrzymał się, zmówił krótką modlitwę do Teithusa, która wyryta była na wejściu do budynku i spojrzał na ducha swego brata. Lorik odezwał się pierwszy.
- Bracie, nie ma czasu na rozmowy, musisz przejść test Teithusa. Żałuję, lecz takie otrzymałem rozkazy od Mrocznego.
Młodzian próbował coś powiedzieć, ale nie mógł wykrztusić ani słowa.
- Modlitwa, którą odmówiłeś przed chwilą, uniemożliwia ci odezwanie się słowem do czasu aż rozpocznie się test. Chodź za mną.
Poprowadził go mrocznymi tunelami w głąb świątyni. Tam zastał wielkie wrota przy których duch się zatrzymał.
- Za tymi drzwiami zacznie się test. Wolno mi tylko raz służyć ci radą i tylko raz pomóc ci tak, jakbym był tam z tobą. Broń musisz zostawić na zewnątrz, wszystko co potrzebne znajdziesz wewnątrz komnat, z każdej możesz wziąć tylko jedną rzecz! Tylko z ostatniej – jeżeli do niej wejdziesz i przejdziesz ostateczny test – będziesz mógł wziąć wszystko czego zapragniesz.
Wiedząc, że nie może wydać z siebie głosu, dopóki nie rozpocznie próby, zrezygnowany Everik przestąpił przez wrota.
- Chcę rady! Teraz – krzyknął od razu, gdy poczuł, że czar pękł i uwolnił jego usta. – Co mnie czeka w tym teście?
- Mądre pytanie bracie. Jednak pozwolono mi na nie odpowiedzieć jedynie pobieżnie. – duch zastanowił się po czym kontynuował. – Czekają cię cztery sale, włączając tą. W tej, czeka na ciebie jedynie część ekwipunku, sam ją wybierzesz, tak jak w kolejnych komnatach. Tam jednak czekać na ciebie będą testy, każdy z trzech testów, odnosi się do jednego z aspektów Teithusa. Trucizna, zemsta i skrytobójstwo. Więcej powiedzieć nie mogę. Została ci tylko jednorazowa pomoc z mej strony. Będę czekać w następnej sali.

To powiedziawszy duch poleciał w najmniej spodziewanym kierunku – w górę! Szybkim rzutem oka młodzieniec zauważył, że jedyne drzwi – poza tymi, którymi wszedł – znajdują się na szczycie pionowej ściany! Rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował, lecz nie dostrzegał nic, co pomogłoby mu wspiąć się na ponad dziesięciometrowy mur. Musiał wezwać brata na pomoc, chyba, że… dostrzegł to kątem oka, niemal przysypane przez złoto i klejnoty – przynętę na łasych skarbów – leżały skórzane rękawice z kolcami po wewnętrznej stronie dłoni, którymi niegdyś posługiwano się, do wspinaczki na takie ściany, obok nich, leżały buty z takimi samymi zaczepami. Bez zastanowienia zzuł stare buty i rękawice i na ich miejsce założył zestaw do wspinaczki. Pierwsze próby wspinania się były bardzo ciężkie. Gdy w końcu wspiął się na wysokość drzwi, był prawie tak obolały jak po torturach, których doświadczał w więzieniu.

Po otwarciu drzwi, Everik stanął w korytarzu, ostrożnie stawiając kroki, przeszedł wzdłuż ściany, w kierunku następnej sali, starając się nie dotykać więcej płyt podłogi niż musiał. Wszędzie mogły być pułapki. To była częsta metoda sług Teithusa, a w jego świątyni spodziewać się można mnóstwa takich sideł.
Druga komnata okazała się o wiele mniejsza. Na pierwszy rzut oka, nie było w niej nic, lecz – wedle słów Lorika – tutaj zaczynały się prawdziwe próby. Obolały po nieudolnych próbach wspinaczki mężczyzna rozejrzał się po komnacie, nie było w niej nic poza kilkoma kuframi. Jeden z nich był zamknięty, reszta otwarta. Na razie nie dotykał żadnych przedmiotów, nie wiedząc czego się spodziewać. Postanowił sprawdzić kolejne drzwi, podszedł do nich i pchnął lekko. Nie ustąpiły. Po bliższym przyjrzeniu się, stwierdził, że są zamknięte na klucz. Już wiedział co ma zrobić. Przeszukał zawartość wszystkich otwartych kufrów. Nie było tam klucza, były jednak skarby, które nawet jego – człowieka nie myślącego o niczym innym niż zemsta – zachęcały, by wybrał któreś z nich jako jedyny przedmiot, który zabierze z tej komnaty. Nie poddał się jednak chciwości. Szukał dalej. Został już tylko zamknięty kufer. Miał dwie opcje, sprawdzić go osobiście, oczywiście zabezpieczywszy się uprzednio – podejrzewał pułapkę w postaci zatrutej igły lub innego sprytnego mechanizmu, który mógłby go zabić niemal od razu – lub poprosić ducha swego brata by zrobił to za niego. Bezpieczniejszą opcją wydawało mu się wezwanie Lorika na pomoc, lecz jednocześnie wzdragał się przed tym – to nie była ostatnia próba, nie wiadomo co się może stać później.
Po niemal godzinie starań, nadal nie udało mu się otworzyć skrzyni samodzielnie, w pierwszych kilka minut odnalazł pułapkę – tak jak podejrzewał, była to igła nasączona trucizną. Nie widział jaką, i szczerze powiedziawszy chyba nie chciał wiedzieć. Mimo tak szybkiego znalezienia mechanizmu, nie zdołał go rozbroić. Nie potrafił zastawiać sideł na królika, a co dopiero rozbroić tak skomplikowany mechanizm. W końcu pogodził się z koniecznością wezwania pomocy zza grobu.
- Mimo szczerych chęci, nie potrafię poradzić sobie bez ciebie bracie. Proszę, pomóż mi.
Natychmiast pojawił się przy nim duch brata. Jakby czekał, aż w końcu Everik się zdecyduje.
- Wiedziałem, że do tego dojdzie. Tej próby nikt nie przejdzie bez pomocy i poświęcenia drugiej osoby. Przez ostatnie dziesięć tysięcy lat, rozsypały się w proch kości wielu śmiałków. W skrzyni jest klucz, który otworzy wszystkie zaklęte drzwi, nie masz z nim czego szukać przy zwykłych zamkach, neutralizuje tylko te magiczne.
Lorik dotknął zamka, w skrzyni a ten błyskawicznie się odblokował. Smutek zalśnił w jego oczach po czym znów się odezwał
- Od teraz jesteś zdany na siebie, będę cię obserwował, a jeżeli Mroczni pozwolą, to spotkamy się jeszcze kiedyś. Szerz zemstę bracie! W imię Teithusa! – duch bladł coraz bardziej, aż w końcu zniknął całkowicie. Po raz pierwszy od śmierci Lorika w bitwie pod Beleroth łzy pojawiły się w oczach Ducha Pomsty. Otrząsnął się. Nie czas na to, przed nim – prawdopodobnie – ostatni test.

Tajemniczą zawartością skrzyni, był klucz jakiś dziwny przedmiot, nie przypominał on wprawdzie klucza, lecz miał na sobie wyryte jakieś wężowate glify. Prawdopodobnie w zapomnianym języku Nag. Nie potrafił odczytać co oznaczają. Pamiętając co powiedział mu duch, podszedł do drzwi i przytknął ‘klucz’ do drewna w miejscu, gdzie zwykle znajdował się zamek. Coś zaskoczyło i drzwi otworzyły się szeroko ukazując kolejny korytarz, taki sam jak poprzedni.

Tym razem Everik nie dał rady ominąć wszystkich pułapek. Błąd okazał się bardzo bolesny. W końcu wyciągnięcie strzały z ramienia musi boleć… Na szczęście nie trafiła w żadną ważniejszą żyłę ani tętnicę. Szybkimi ruchami młodzieniec zabandażował ranę oddartym od tuniki kawałkiem materiału. Nauczony bólem Duch Pomsty ostrożnie podążył korytarzem. Przed jego oczyma ukazały się kolejne drzwi. Ostatni test. Był już zmęczony, nie pamiętał kiedy ostatni raz miał coś w ustach. Od czasu gdy opuścił obozowisko udając się do świątyni minęło blisko osiem godzin, spędzonych w ciągłym wysiłku i strachu. I tutaj los znów go zaskoczył, ramię, wciąż pulsujące bólem i niemal niezdatne do użycia, zostało ponownie zmuszone do pracy. Kolejna ściana, tym razem spadek w dół.

Everik próbował zejść po pionowej ścianie, nie zważając na ból. W końcu, w połowie drogi, ręka poddała się. Przy upadku dało się słyszeć cichy trzask. Kolejne fale bólu zalewały jego prawą nogę. Zaczęła zachodzić opuchlizna – Mogę nią ruszać, pomyślał, to pewnie skręcenie, ale i tak boli jak cholera. I znów, rozdzierający ból towarzyszący nastawianiu kości. Jakoś udało mu się podnieść i zrobić kilka chwiejnych kroków. Osłabienie i uszkodzenia ciała były poważne. Potrzebował ‘doładowania’ wątpił jednak, by nagle na drodze wyrósł mu któryś jego – dosyć licznych – celów do zabicia.
Otrząsnął się i rozejrzał po sali, w której się znajdował. Pierwszym co rzuciło mu się w oczy, był stojak ze zbroją. Znajdowała się na nim pełna zbroja skórzana, z jednym wyjątkiem, zamiast zwykłego hełmu, do elementu chroniącego plecy dołączono kaptur ze skóry, noszący taki sam symbol jaki widniał na większości ścian w tej świątyni, symbol Boga Zemsty, Teithusa. Kolejnymi dziwnymi elementami były zarękawia, czy raczej broń. Do lewego zarękawia dołączono bowiem małą kuszę podręczną ze sprytnie umieszczonym po wewnętrznej stronie dłoni spustem, była załadowana a przy skórzni znajdował się pas z zapasowymi bełtami. Drugie zarękawie zaś wyglądało jeszcze dziwniej. Na górnej części znajdował się jakiś dziwaczny mechanizm, z którego wystawał czubek jakiegoś ostrza. Zajęty oglądaniem – przeznaczonych najwyraźniej dla niego – przedmiotów, Everik nie zauważył, że nie jest już sam w komnacie. Wokół niego zaczęły pojawiać się widmowe postacie, które powoli nabierały określonych kształtów. Gdy duchy uformowały się w formy jakie przyjmowały za życia, widmowe ciała zmieniły się w prawdziwe.

Kiedy młodzian spostrzegł co się dzieje, było już za późno, nie miał broni, miał jedynie to dziwne zarękawie. Myślał gorączkowo co zrobić. Wtem zauważył mały przycisk na zewnętrznej powierzchni mechanizmu. Nacisnął go. Mechanizm zaskoczył i z zarękawia wysunęło się nieco ponad półmetrowe ostrze. Everik zrozumiał, była to tradycyjna broń zabójców służących Teithusowi – ostrze sameth. Jednak to nie było zwyczajne ostrze, na jego ostrzu wyryto wężowatymi glifami – takimi samymi jak na runie-kluczu – jakieś słowo. Tylko tyle zdążył zauważyć, zanim został zaatakowany przez pierwsze widmo. Z trudem rozpoznał jego twarz zniekształconą przez okropną ranę – zadaną przeszło siedem lat wcześniej mieczem Everika – twarz pierwszego członka znienawidzonej Gwardii, którego zabił. Atakowało go około osiem chodzących trupów. Część z nich rozpoznawał, części nie. Najbardziej rzucał się w oczy ten z rozciętą twarzą, lecz obok niego stali także Tevar z dziurą w sercu i bezimienny strażnik z nienaturalnie wygięta szyją, którego zabił uciekając z Beleroth. Próbował odskoczyć przed pierwszym atakiem. Udało mu się to tylko połowicznie, musiał zasłonić się nowo zdobytym orężem. Ból w nodze z każdym gwałtowniejszym ruchem stawał się coraz bardziej nieznośny. Młody mężczyzna widział tylko jedną – bardzo niepewną – szansę na przeżycie tego nierównego starcia. Miał nadzieję, że jego nienawiść do byłego oprawcy wystarczy, by oszukać śmierć i raz jeszcze zapewnić mu moc po zadaniu Tevarowi śmiertelnego ciosu. Coraz bardziej zmęczony wykonywaniem – coraz mniej skutecznych – uników, zbliżył się znów do stojaka na zbroję. Nie miał szansy zadać ciosu z bliska martwemu oprawcy, musiał spróbować innym sposobem. Zasłaniając się ostrzem sameth chwycił leżące przy zbroi zarękawie z kuszą. Zebrawszy całą pozostałą mu siłę odskoczył w róg komnaty. Dało mu to wystarczająco dużo czasu, by założyć zarękawie na owiniętą bandażem lewą rękę. Modlił się do Teithusa by cięciwa kuszy pozostała sprawna mimo upływu czasu. Albo Mroczny mu sprzyjał, albo po prostu miał niebywałe szczęście - cięciwa była w idealnym stanie! Everik przypomniał sobie chwile szkolenia w armii, gdzie razem z bratem – mimo, że preferowali broń sieczną – uczyli się strzelać z kusz. Wycelował prosto w głowę Tevara i zacisnął pięść by uaktywnić mechanizmy spustowe. Mimo swych niepozornych rozmiarów, broń dysponowała wielką siłą. Nawet na tak mały dystans, który nie pozwolił bełtowi nabrać zbyt dużej prędkości moc uderzenia była wystarczająca. Bełt wbił się w czaszkę Tevara niemal po same pióra. Ku wielkiej uldze młodzieńca, magia zadziałała, znów poczuł rozchodzącą się po jego ciele energię, tym razem nieco mniejszą niż poprzednio, ale to wystarczyło. Nawet ranna noga przestała go boleć.
Napełniony nowymi siłami Everik rzucił się na martwych mścicieli. Po chwili okropna rana na twarzy pierwszej w jego życiu zabitej osoby pogłębiła się i kolejne widmo przeszłości padło martwe. Teraz energia zostawała dłużej w jego ciele, nie był wrakiem człowieka jak w dniu ucieczki z lochów Beleroth, tkanki jego ciała były w stanie na dłużej przyjąć Energię Pomsty. To dawało mu nadzieję.



Poprzednia wersja (aktualnej jeszcze nie mam) wyglądu bohatera
Aktualna wersja mapy (Beleroth jest stolicą państwa Leosh, leżącą niedaleko jego wschodniej granicy)
POSTAĆ GŁÓWNA
Image



POSTACI ARCHIWALNE
Tex Arvo - Mandalorianin


„– Na moim sihillu – warknął Zoltan, obnażając miecz – wyryte jest starodawnymi krasnoludzkimi runami prastare krasnoludzkie zaklęcie. Niech no jeno który ghul zbliży się na długość klingi, popamięta mnie. O, popatrzcie. – Ha – zaciekawił się Jaskier, który właśnie zbliżył się do nich. – Więc to są te słynne tajne runy krasnoludów? Co głosi ten napis? – „Na pohybel skurwysynom!””
Awatar użytkownika
Kirył
Gracz
 
Posty: 176
Rejestracja: 6 Maj 2012, o 22:11
Miejscowość: Tomaszów Mazowiecki

Wróć do Opowiadania

cron