Od dłuższego już czasu chciałem napisać opowiadanie osadzone w mglistej rzeczywistości Silent Hill, wciąż brakowało jednak odpowiedniego bodźca. Gdy przyjechałem do zamglonego i typowo jesiennego Yichang, wiedziałem już że jest to odpowiedni moment, by położyć palce na klawiaturze. Jeśli tekst kogoś zainteresuje, dalszy ciąg wrzucał będę starą i sprawdzoną metodą odcinkową. Jeśli nie - napiszę może do szuflady Tymczasem (dość krótka) część pierwsza. Mile widziane wszelkie uwagi.
MGLISTA STRONA DUSZY
Reflektory czarnego Chevroleta Impala toczyły zaciekłą walkę z mrokiem. Pogrążona w ciemności droga w stanie Maine lśniła w świetle halogenowych świateł pojazdu. Zdawała się być żywym organizmem, wprawianym w ruch nieustającym bombardowaniem ciężkich kropli deszczu. Wycieraczki pracowały z najwyższą szybkością, bezskutecznie próbując pozbyć się strumieni wody zalewających przednią szybę
- Przy takiej pogodzie nie zdążymy do Bostonu przed północą – stwierdziła kobieta zajmująca fotel pasażera – Jak długo może padać ten przeklęty deszcz?
Niebo nad Nową Anglią było bezlitosne. Szczelnie otulające je chmury wisiały tak nisko, że zdawały się dotykać koron drzew.
- Gdybyśmy wyjechali trzy godziny wcześniej, bylibyśmy już na miejscu – odparł mężczyzna kierujący pojazdem.
- To były wspaniałe trzy godziny Steve – szepnęła mu do ucha, kładąc dłoń na jego udzie – Warto było zostać dłużej.
Pocałowała go w policzek i sięgnęła do panelu dotykowego pojazdu, by włączyć jakąś muzykę. Mężczyzna oderwał na chwilę wzrok od śliskiej od deszczu drogi i spojrzał na pasażerkę. Blondynka o hipnotyzującym spojrzeniu zielonych oczu uśmiechnęła się natrafiając na jego wzrok. Jej uroda wydawała się wręcz przytłaczająca.
Dancing alone again, again the rain falling
Only the scent of you remains to dance with me
Nobody showed me how to return the love you give to me
Muzyka stłumiła odgłos kanonady kropli rozbryzgujących się na dachu i miarowy pomruk dwustukonnego silnika. Od dobrej godziny nie napotkali żadnego pojazdu. Steven zaczął się zastanawiać, czy sprawcą tego dość niecodziennego zjawiska jest późna pora, parszywa aura, czy droga którą wybrali.
I never wanted to ever bring you down
All that I need are some simple loving words
Nagle zza ściany drzew skrywających najbliższy zakręt wyłoniły się potężne reflektory ciężarówki, zalewając przestrzeń oślepiającym blaskiem. Pojazd jechał wyraźnie zbyt szybko.
- Co to za idiota? – rzucił Stephen mrużąc oczy.
Ciężarówka niebezpiecznie zatańczyła na drodze, wjeżdżając częściowo na przeciwległy pas ruchu. Rozległ się donośny dźwięk klaksonu, podobny do tego montowanego na okrętach oceanicznych. Stephen odruchowo szarpnął kierownicą w prawo. Dziesięciokołowy potwór przemknął z hukiem tuż obok bocznych drzwi Chevroleta i w tym samym momencie muzyka wypełniająca wnętrze pojazdu ucichła. Kobieta powoli wypuściła powietrze z płuc, wciąż z lekkim przerażeniem wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
- Było blisko – słabo uśmiechnął się Stephen. Wtem jego wzrok przyciągnęła płonąca czerwonym blaskiem ikonka, sygnalizująca niski stan paliwa – Co jest do cholery? Przecież tankowałem niecałe dwieście mil temu.
Po prawej stronie drogi z ciemności wyłonił się znak drogowy z symbolem dystrybutora paliwowego, podpisany cyfrą dziewięć. Wskazywał na drogę odchodzącą w lewo.
- Mamy chyba szczęście – uśmiechnęła się kobieta – Dziewięć mil to nie tragedia.
- Chyba i tak nie mamy wyboru.
Lewy kierunkowskaz samochodu zamrugał kilka razy i pojazd skręcił w boczną drogę, mijając tablicę głoszącą: Brahms 24, Silent Hill 9.
Okolicę spowijała mgła, która zdawała się gęstnieć z każdą minutą. Światła przeciwmgielne Chevroleta rozbłysły jasnym blaskiem, zawzięcie wżerając się w szarawą otulinę.
- Spójrz – kobieta wskazała na spory, zielony znak, na którym widniał napis „Witamy w Silent Hill”.
Złote litery były miejscami mocno wyblakłe i wyraźnie przegrywały walkę z warunkami atmosferycznymi. W dodatku ktoś w miejsce litery „i” w słowie „hill” narysował czerwoną farbą pokraczne „e”
– Ktoś ma dość upiorne poczucie humoru – oglądnęła się przez ramię.
Znak zniknął za nimi, wzięty ponownie w objęcia mgły.
- Może to zabrzmi niemądrze, ale czuję się tu jakoś nieswojo – odezwała się po dłuższej chwili.
- To przez ten znak skarbie – uspokoił ją Stephen – Silent Hill to z pewnością po prostu kolejne senne miasteczko w hrabstwie Toluca. Tylko zatankujemy i wracamy na główną drogę.
Przytaknęła w milczeniu, kuląc się swoim fotelu.
Stacja ukazała się ich oczom po kilku minutach. W wilgotnych objęciach mgły przycupnęła nienachalnie tuż obok drogi. Była to niewielka placówka o dwóch dystrybutorach, skrytych pod płaskim zadaszeniem. Samochód zwolnił i majestatycznie podjechał do bliższego z urządzeń.
- Zaraz wracam – uśmiechnął się Steve – Nigdzie się nie ruszaj, dobra?
Dźwięk zatrzaskiwanych drzwiczek zabrzmiał nienaturalnie wśród spowijającej wszystko absolutnej ciszy. Miejsce sprawiało wrażenie całkowicie opuszczonego. Samotna lampa nieznacznie rozświetlała dwa obłażące z farby dystrybutory, zaś wnętrze budynku spowijała ciemność. Stephen podszedł do bliższego z urządzeń, jednak natychmiast stwierdził, że nie posiada ono węża paliwowego. Drugie zdawało się być kompletne. Z nadzieją uniósł pistolet i nacisnął na spust. Jedyną reakcją był cichy syk z wnętrza maszyny.
- Cholera – mruknął pod nosem. Jego wzrok powędrował ku budynkowi stacji.
„Otwarte 24/7” głosił znak po wewnętrznej stronie brudnych, przeszklonych drzwi. Stephen pchnął je delikatnie, jakby obawiając się, że każdy bardziej zdecydowany ruch może odesłać je w niebyt. Uchyliły się zadziwiająco cicho, jakby bojąc się zmącić idealną ciszę.
- Halo! Jest tu kto? – krzyknął mężczyzna.
Ciemność panująca w sklepie jedynie częściowo była rozpraszana przez samotną lampę na zewnątrz. Podłoga zasłana była warstwą śmieci. Panowało tu całkowite równouprawnienie. Obok pustych opakowań leżały produkty jeszcze zapakowane, obok żywności - stare gazety w towarzystwie zapasowych żarówek samochodowych. Wszystko to przykryte całkiem słuszną warstwą kurzu. Gdy Stephen zrobił kilka kroków, jego uszu dobiegł cichy, jednostajny szum zdający się dobiegać z zaplecza. Podświadomie ulegając nastrojowi miejsca i starając się zachować ciszę, ruszył w stronę źródła dźwięku. Miał rację. Blada poświata wypełniała skryte za przymkniętymi drzwiami pomieszczenie .
- Jest tu kto? – powtórzył pytanie, jednak ponownie nie otrzymał odpowiedzi.
Zajrzał do pomieszczenia znajdującego się za drzwiami z plakietką „Tylko dla personelu”. Niewielki telewizor wyświetlający jedynie zakłócenia, oświetlał zagracony pokój. Steven wszedł do środka i rozejrzał się uważnie. Podobnie jak cała reszta budynku, to pomieszczenie również sprawiało wrażenie nieużywanego od wielu lat. Na stoliku obok telewizora stało kilka szklanek, które już dawno utraciły swą przezroczystość. Róg pokoju zawalony był różnego rodzaju rupieciami, zaczynając od kilku krzeseł, a kończąc na tablicach reklamowych. Nagle z zewnątrz dobiegł kobiecy krzyk, w którym Stephen rozpoznał głos Rachel. Rzucił się w stronę wyjścia. Poślizgnął się na bliżej niezidentyfikowanym obiekcie i całym ciężarem ciała z hukiem runął na najbliższy regał. Poderwał się jednak natychmiast i dopadł drzwi wyjściowych. Samochód cierpliwie czekał w tym samym miejscu, lecz drobny szczegół uległ zmianie. Drzwi pasażera były otwarte.
- Rachel? – krzyknął Stephen doskakując do wozu.
Zajrzał do wnętrza i poczuł jak krew odpływa mu z twarzy. Z fotelu pasażera spoglądały na niego beznamiętnie martwe, niebieskie oczy manekina. Blond włosy peruki opadały miękko na poszarzałe, plastikowe ramiona, czasy nowości mające bardzo dawno za sobą. Usta kukły pociągnięte zostały znajomą szminką wiśniowego koloru, którą tak lubił.
- Rachel! – ryknął z całych sił, lecz mgła wchłonęła jego krzyk.
Wyszarpnął z kieszeni telefon i wybrał numer żony. Odpowiedział mu jedynie pojedynczy sygnał i miły kobiecy głos informujący, że znajduje się poza zasięgiem. Spojrzał na wyświetlacz. Pasek zasięgu faktycznie bezlitośnie wskazywał 0%.
- Cholera jasna – warknął wciskając urządzenie na powrót do kieszeni – Rachel! -podjął jeszcze jedną próbę. Odpowiedzią była jedynie cisza.
Przez głowę przebiegła mu desperacka myśl, że może w sklepie znajduje się działający telefon. Powiadomić policję – kołatało się mu w umyśle. Bieganie na oślep wśród ciemności i dodatkowo ograniczającej pole widzenia do kilkunastu metrów mgle, wydawało mu się szaleństwem. Wbiegł do sklepu, zmierzając w stronę zaplecza. Jeśli jakimś cudem znajdował się tu działający telefon, musiał znajdować się właśnie tam.
- Witamy w programie „Prawda, czy fałsz”! – męski głos wyraźnie dobiegł z pomieszczenia przed nim – Po raz kolejny nasz uczestnik zagra o milion dolarów! Dziś jest z nami Stephen! Nagródźmy go brawami!
Sklep wypełniły wiwaty rozentuzjazmowanego tłumu. Zbliżył się do odbiornika, który zdawał się emitować jedynie dźwięk. Wizję wciąż stanowiły jedynie zakłócenia. W tym momencie uwagę mężczyzny zwrócił nietypowy szczegół. Pochylił się nad stolikiem i ujął palcami przerwany kabel zasilający. Jedyny wychodzący z telewizora.
- Co jest grane? – szepnął do siebie rozglądając się wokół w poszukiwaniu ukrytej kamery – To jakiś żart? Kolejna z tych nędznych zabaw telewizyjnych zabaw z cyklu „zostałeś wkręcony”?! – krzyknął czując jak narasta w nim gniew.
- Przykro mi Steve, ale to zła odpowiedź – ku zaskoczeniu mężczyzny zaskrzeczał głos w odbiorniku.
W tym samym momencie na zewnątrz rozległ się donośny głos syreny alarmowej, przeciągłym, tępym dźwiękiem wypełniając całą okolicę. Ekran telewizora rozbłysnął na ułamek sekundy, prezentując półnagą kobietę, po czym skonał permanentną ciemnością . Pomieszczenie wypełnił mrok. Steven sięgnął do kieszeni, wyjmując telefon komórkowy. Coś dziwnego działo się z pokojem. W słabym świetle wyświetlacza zobaczył jak farba i tynk odpadają ze ścian, odsłaniając równą płaszczyznę zardzewiałego metalu, poplamionego tu i ówdzie ciemną cieszą. Kafelki, którymi wyłożona była podłoga, w jednej chwili zmieniły się w piasek i zniknęły gdzieś w bezkresnej pustce, zionącej teraz pod pełniącą funkcję podłogi sztywną, metalową siatką. Mężczyzna odwrócił się w kierunku drzwi, lecz w ich miejscu widniała teraz odrażająco wilgotna, metalowa powierzchnia. Przez moment wydawało mu się, że dostrzegł pod stopami jakiś ruch, lecz nie był w stanie powiedzieć, czy to wyobraźnia nie płata mu figla. Tak! To tylko cholerny, popieprzony sen – pomyślał – Muszę się jedynie obudzić. Dalej Steve! Z całej siły zacisnął oczy i otworzył je po chwili. Rdzawe, metalowe ściany nadal niewzruszenie trwały wokół niego. Powietrze wypełniał delikatny zapach spalenizny zmieszany z inną wonią, której Stephen nie był w stanie zidentyfikować. Włączył lampę błyskową w telefonie. Mocniejsze światło ukazało jego oczom całe pomieszczenie. W rogu zawalonym wcześniej rupieciami, dostrzegł ciemny wylot korytarza. Zbliżył się powoli i stając w progu wyciągnął przed siebie telefon. Wąskie schody stromo opadały w dół, niknąc w ciemności. Wyglądało na to, że to jedyne wyjście. Jeszcze raz obejrzał się za siebie i zrobił pierwszy krok. Na myśl przyszedł mu znak, na który Rachel zwróciła uwagę, gdy wjeżdżali na obszar miasteczka. Faktycznie nie mógł odegnać od siebie wrażenia, że zstępuje do samego piekła.