z cyklu Helotka, 5 000 BBY
Prolog
Kamień i złoto
Kamień i złoto
Kapłani zaintonowali pieśń.
Pieśń była starożytna, monotonna i niezrozumiała dla obecnych, ale nie trzeba było rozpoznawać słów, by przyswoić jej powagę, poczuć świętą atmosferę, żal za tym, co minęło. Pieśń opowiadała o dawnych wiekach, o czcigodnych przywódcach oraz ich zimnych grobach z kamienia i złota, a także o tym, że bogowie cenią sobie odwagę, gardzą tchórzami, a czasem są okrutni.
Kapłani kroczyli szeregiem, podzielili się na dwie grupy, przeszli komnatę spiralą, jak dwa węże splecione podczas brutalnej prokreacji. Poruszali się wolno i bezdźwięcznie, w rytmie spaceru pełnego zadumy.
Pieśń odbijała się echem od kamiennych murów oraz złotych zdobień.
Cztery cieniste sylwetki robotników przesunęły dźwignie bram. Komnata zatrzęsła się w potężnych posadach, łańcuchy zatrzeszczały, słońce zgasło za wrotami, a do walki z mrokiem stanęło teraz światło lamp oraz palenisk z kadzidłami. Ostry dym wypełnił wszystkie kąty, wdzierał się strużkami do płuc, zwężał źrenice i mrowił skórę.
Niewolnicy różnych ras, wśród nich kobiety i dzieci, niczym owady, masą naparli na korowód strażników. Każdy chciał być jak najbliżej Pana podczas ceremonii. To przynosiło szczęście. To dawało siłę. Każdy też chciał zobaczyć, jak to jest, gdy umiera bóg.
Wojownicy, wielcy, czerwoni i dzicy, odziani jedynie w biodrowe przepaski, skrzyżowali groźnie ostrza. Gdy któryś niewolnik za mocno napierał w narkotycznym transie, studzono jego zapał zimną stalą.
Jedno dziecko, dziewczynka brudna jak ziemia, przedarło się przez straż, sprytnie przecisnąwszy się pod szerokimi ramionami wojowników oraz pomiędzy drzewcami. Podbiegło do sarkofagu, odurzone kadzidłami, zahipnotyzowane osobą Pana.
Pan był potężny. Jego mięśnie połyskiwały, jego skóra była zdrowa, spojrzenie twarde, a usta wąskie. Miał szerokie ramiona i długą szyję, cały był wielki, dostojny, niewzruszony, do niedawna niepokonany. Wchodząc do sarkofagu, był spokojny. Jak przystało.
Wszyscy znali go jako namiętnego i silnego, bogatego i chciwego, surowego i sprawiedliwego, lecz nikt, nikt na całej planecie nie nazwałby go łaskawym. Bo Pan nie znał łaski, nie wybaczał błędów, nie tolerował słabości. Jak i poprzedni na jego miejscu, był obiektem uwielbienia, ale przede wszystkim wzbudzał lęk. Pana należało kochać lub nienawidzić.
Wystawił drapieżnie białe kły, gdy dziecko się zbliżyło. Czy był to uśmiech, czy grymas wściekłości, dziecko zadrżało i jęknęło.
- Rash...!
Dziecko nie zdążyło dokończyć okrzyku. Kapłan brutalnie złapał je za włosy i zabrał z dala od sarkofagu. Nim pisnęło w boleści, kapłan błysnął nożem, otworzył mu żyły na chudych przegubach.
Drugi kapłan wycisnął rękę dziecka z posoki niczym szmatę, namoczył włosie drapieżnika i chlusnął szkarłatem dookoła, recytując zaklęcie.
Zapach krwi ożywił komnatę, podniecił wojowników i samego Pana. Pan złapał krawędź sarkofagu, porysował paznokciami złocone płyty. Wygiął się spazmatycznie jakby w bólu, krzyknął, a później opadł bezwładnie.
Niewolnicy wrzasnęli w ślad za Panem. Wojownicy milczeli. Kapłani śpiewali. O czcigodnych przywódcach oraz ich grobach z kamienia oraz złota.
Złoto i kamień. Tylko to go czekało. Taki już był los rasy Panów. Kamień i złoto.
Pan usnął snem kamiennym i złotym.