Content

Opowiadania

Bezimienny

Image

Bezimienny

Postprzez David Turoug » 24 Gru 2015, o 01:15

Kashyyyk.
Rwookrrorro.

W mieście padało nieprzerwanie od kilku dni. Wszechobecna wilgoć przenikała wszystko, wzmagając charakterystyczny zapach futer Wookieech. Rdzenni mieszkańcy planety groźnie spoglądali ku nieznajomym. Ich zachowanie było jeszcze bardziej nerwowe niż zwykle. Połowę kantyny zajmowali żołnierze ubrani w białe zbroje oraz oficer w charakterystycznym szarym uniformie.

Urywany szloch.
Krótka szamotanina. Strzał.
Na środek lokalu legło kruche ciało mężczyzny w średnim wieku.
Drugi strzał. Drugi denat. Denatka.

– Nie zwykłem się tłumaczyć, ale tym razem zrobię wyjątek. – rzekł barczysty kapitan, delektując się gęstniejącą atmosferą baru. Żołnierz umyślnie prowokował miejscowych, gdyż wiedział, że każdy ich wrogi gest, skończy się krwawą jatką. – Zlikwidowaliśmy groźnych wrogów Imperium, którzy planowali zamach na panujący ład i porządek publiczny. Po raz kolejny wasz, podkreślę raz jeszcze, wasz ustrój uchronił życie setek obywateli. Niech to będzie przestrogą dla innych.

Pstryk.

Ktoś zrobił zdjęcia. Niebawem w HoloNecie ukaże się relacja, z pacyfikacji, kolejnych groźnych jednostek, zagrażających panującemu ładowi. I tylko gniewne pomruki Wookieech oraz głośno dudniące, o dach, krople deszczu, wydawały się protestować wobec całego zdarzeniu.
Żołnierze ustawili się w szyk, robiąc miejsce oficerowi, który niezwłocznie wykonał przepisowy zwrot, opuszczając pomieszczenie. Zaraz za nim wymaszerowali szturmowcy, zostawiając ciała wewnątrz. Zupełnie jakby minione wydarzenia ich nie dotyczyły…

***


Siedział w kącie i przyglądał się całej sytuacji. Parę lat temu, na innej planecie, w innych okolicznościach, zareagował. Ale nie dziś.

No właśnie – dziś? Kim był? Czyżby zobojętniał?

Wiedział dlaczego kobieta i mężczyzna zginęli. Byli częścią całego przedstawienia, reżyserowanego przez Imperium. Odpowiedź reżimu na ostatnie wydarzenia w wielu miejscach galaktyki. Twardy but imperialnej maszyny gniótł każdy kamień, niepasujący do równej drogi, jaką obrał Imperator. Jednak nie wszystkie z tych kamyków zostały skruszone na piasek. Część z nich potoczyła się własną, nieznaną ścieżką, natomiast inne poruszały swych towarzyszy, wywołując efekt lawiny. Nic nie było dziełem przypadku.

Jakim kamieniem był on?

Wookiee wynieśli ciała, robiąc to z należną czcią i szacunkiem. Ktoś próbował zrobić jeszcze kilka zdjęć, ale rośli bywalcy kantyny szybko spacyfikowali niespełnionego żurnalistę. Stary, pomarszczony Ithorianin uniósł podłużną, cienką szklankę wznosząc niemy toast ku pamięci zamordowanych. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni. Za nim swe trunki wznieśli pozostali - Wookiee, Twi’lekowie, Rodianie, kilku ludzi, dwóch Devaronian oraz Shistavanin. Po chwili namysłu, szkło znalazło się także w dłoni przybysza. Milczący hołd trwał jeszcze kilka sekund, uszanowany nawet przez ulewę, która uspokoiła się na moment.
Powoli atmosfera zaczęła się rozluźniać, niezrozumiałe warknięcia wypełniły pomieszczenie. Rdzenni mieszkańcy Kashyyyku poczęli rozmawiać między sobą, podobnie jak pozostali goście. Tylko on siedział w kącie obserwując klientelę. Kilka kropel wody spadło na jego głowę, jakby próbowało wyrwać go z marazmu. Nie wiedzieć czemu, mocno zirytowało to nieznajomego, który musiał przesunąć się o kilka centymetrów. Przy okazji szczelniej okrył siebie wysłużonym, ciemnobrązowym płaszczem. Wyglądało to jakby nie tylko chciał się ogrzać, ale także skryć przed wścibskimi spojrzeniami.

Dwa lata - tylko tyle i aż tyle przebywał na Kashyyyk.

Wspomnienia napłynęły do mężczyzny mimo jego woli. Przywiózł ze sobą kłopoty, co za złe mieli mu Wookiee. Ostatecznie pomogli mu, a on pomógł im. Każdy dzień był pracą na rzecz zaufania jakim obdarzyli go mieszkańcy planety. Mężczyzna mógł zgodnie z prawdą powiedzieć, że lesisty Kashyyyk stał się jego domem.
Od momentu urodzenia uciekał. Uciekał nawet nie mając o tym świadomości, jeszcze jako podrostek. Bywało tak, że długie miesiące spędzał na pokładzie statku, nie schodząc na stały grunt. Pamiętał ten charakterystyczny zapach stęchłego, długo niefiltrowanego, powietrza. O dziwo będąc dzieckiem był cierpliwy. Dzięki temu przywykł do trudnych warunków.

Cierpliwość.

Niezwykła cecha, szczególnie w świetle młodego wieku. Podobnie jak proces ‘mądrej’ ucieczki czy taktycznego wycofania w chwili gdy jest to konieczne, sztukę opanowania i spokojnego oczekiwania wpajali mu inni. Wszystko jednak miało swój kres.

Jak długo można uciekać?

Jak długo można być cierpliwym?

Specyficzne warknięcie wyrwało gościa kantyny z rozmyślań. Podnosząc wzrok ujrzał nad sobą rosłe, ponad dwumetrowe postaci. Nawet gdyby był niewidomy, wyczułby swąd ich futer. W pierwszych tygodniach zapach ten drażnił zmysły powonienia, jednak z czasem przywyknął do niego, co więcej w porównaniu ze sterylną wonią Imperium, wydawał się być czymś przyjemnym, a na pewno normalnym.
Wyaaaaaa. Ruh ruh. – zagaił pierwszy osobnik, o jasnobrązowym futrze, przepasanym na krzyż bandolierami zawierającymi prawdopodobnie zapasowe ogniwa energetyczne, a także standardowe medpakiety i stymulanty
Wooo hwa hwa? – dodał drugi Wookiee, o zdecydowanie ciemniejszym odcieniu kłaków, który był zarazem starszy od swego towarzysza.
Wrrrrrrr. – odparł humorystycznie człowiek, choć dźwięk jaki wydał nie miał praktycznie nic wspólnego z Shyriiwook. Nie mniej przybysze roześmiali się, wymieniając opinię, że warknięcie człowieka było czymś pomiędzy wyciem mynocka a beknięciem banthy. Dwudziestoparolatek, mimo dwuletniego pobytu na Kashyyyk, nie za dobrze poznał język „chodzących dywanów”, zorientował się jednak, że ci przyjaźnie powitali go, kurtuazyjnie pytając o jego samopoczucie. Jednak dalsza konwersacja wymagała skorzystania z dóbr technologii. O ile Wookiee rozumieli wspólny, o tyle obcy musiał posiłkować się translatorem.
Uoo waa gaa (Już czas). – rzekł poważnym tonem starszy z gości, wskazując na miejsce, gdzie przed paroma minutami rozegrała się egzekucja. Atmosfera przy stoliku ewidentnie zgęstniała. Mężczyzna wiedział, że kiedyś przyjdzie pora, w której społeczność planety zechce postawić się panującej władzy. On sam uważał, że taki czas jeszcze nie nadszedł, a raczej nie przyjmował do wiadomości, iż jest na siłach by uczestniczyć w tak ważnych wydarzeniach. W swoich oczach był cierpliwy i rozważny, natomiast Wookiee wytykali mu bierność. Choć to jeszcze nie był ten DZIEŃ, to zbliżał się ogromnymi krokami. Bez względu czy się na niego zgodzi czy nie, on nadejdzie. Zdecydowanie wcześniej, niż chciał i niż mu się wydawało. Dla niego – za wcześnie.
Mimo jego wątpliwości, kosmaci przyjaciele pokładali w nim spore nadzieje. Czy wiedzieli kim jest i czym dysponuje? Zapewne większość z nich tak. Wbrew galaktycznym opiniom, Wookiee byli bardzo inteligentni i jeszcze bardziej honorowi. Nie rzadko tych cech brakowało innym gatunkom, a przede wszystkim ludziom. Bezimienny uważał, że znajomi przeceniali jego możliwości. Czy było to oznaką skromności? Raczej nie, po prostu był racjonalny. W przeszłości kilkukrotnie usłyszał, że zbyt mocne stąpanie po ziemi może stwarzać ograniczenia. Niektóre bariery należało łamać. Coś musiało się przebudzić.
Uwana goya uhama. Oh ma bacca (Ciężko znaleźć prawdziwych przyjaciół w obecnych czasach. Musisz odnaleźć braci/przyjaciół). – kontynuował wypowiedź Wookiee, wskazując kudłatym palcem na młodego mężczyznę – Aaawww rooowwr rrrraahhhrr (Czas przewrócić kartę czasu i zacząć wszystko od nowa).
– Rozumiem. – odpowiedział krótko przybysz, wzmacniając swoją oszczędną frazę, delikatnym skinieniem głowy – Wyruszę za parę dni i wrócę, kiedy nadejdzie pora. Nie zawiodę.
Wyogg, ur oh. Ur bacca Wook (Postanowione. Serdecznie ci dziękuję. Jesteś naszym przyjacielem). – zaryczał Wookiee, a jego młodszy kompan poklepał go po barku. – Rhawk-Arrgh, rrrooaarrgghh.
Przybysze niespiesznie odeszli od stolika człowieka, ruszając jakby nigdy nic w kierunku kontuaru. Lokal zaczynał się przerzedzać, spojrzenie na chronometr dało odpowiedź, że i on powinien kończyć biesiadowanie. Zamówił jeszcze jedną szklankę, zawierającą idealnie niebieski trunek. Za prowizorycznym oknem, ulewa cały czas dawała o sobie znać i nic nie wskazywało, że zaraz się skończy. Sięgając po nophixa na dłoń nieznajomego spadła kropla. Była krystaliczna, chłodna i orzeźwiająca.

Dźwięk.

Bezimienny dałby głowę, że usłyszał jak wspomniana kropla styka się z jego ciałem. Było to niczym jedno, precyzyjne uderzenie mistrza w klawisz fortepianu. Wysoka nuta, stanowiąca preludium do wielkiego dzieła…
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Bezimienny

Postprzez Saine Kela » 24 Gru 2015, o 21:00

Muszę przyznać, że fajnie mi się czytało i nieźle mnie wciągnęła ta opowieść, aż chce się wiedzieć, co będzie dalej :D Bezimienna postać jest intrygująca
Image

Image

GG: 6687478
Awatar użytkownika
Saine Kela
Gracz
 
Posty: 710
Rejestracja: 18 Cze 2013, o 13:04
Miejscowość: Pandarium/Ruda Śląska

Re: Bezimienny

Postprzez BE3R » 25 Gru 2015, o 14:07

Jak na teaser jest nieźle, brakuje tylko fragmentu w którym szturmowcy mijają stertę konfederackich droidów leżących przed kantyną.

<papug> WIncyj !!
Awatar użytkownika
BE3R
Gracz
 
Posty: 1761
Rejestracja: 27 Paź 2011, o 21:47
Miejscowość: Chorzów

Re: Dantooine

Postprzez David Turoug » 14 Paź 2016, o 23:55

Dantooine - 71 ABY


Dantooine - niewielka, rolnicza planeta położona w sektorze Raioballo, na trasie z Anx Minor na Angor. Michael Stardust po miesiącach przemyśleń opuścił Kashyyyk, który przez kilka ostatnich lat był jego domem. Mężczyzna nie do końca był pewny swojej decyzji, jednak w jej podjęciu pomogli mu przyjaciele z Krainy Cieni oraz Ktoś kogo tam spotkał. Bezimienny zastanawiał się czy dobrze zrobił przecinając swą ścieżkę losu z legendarną w Galaktyce postacią, o której od lat nikt nie słyszał. Teraz nie miało to większego znaczenia, gdyż postawił swój pierwszy krok w zaniedbanym kosmoporcie rolniczego świata. Mimo niewielkiego znaczenia planety, w porcie panował spory ruch, spowodowany okresem żniw. Tysiące ton plonów było ładowane na transportowce, by wyżywić nieurodzajne światy w pobliskich sektorach.
Stardust raźnie ruszył przed siebie wtapiając się w tłum. W brązowej kurtce-pilotce wyglądał jak jeden z wielu pilotów oczekujących na koniec załadunku towaru. Przemierzając szare, durastalowe korytarze minął kantynę, zwalczając wielką ochotę na skosztowanie lokalnej wersji nophixa. Tuż przed wyjściem podszedł do terminala, aktywując jednocześnie interaktywny interfejs. Przez moment miał zamiar podłączyć swój datapad celem zgrania mapy i najważniejszych informacji, jednak zrezygnował z tego pomysłu, uznając że może pozostawić po sobie niepotrzebne ślady. Tak jak się spodziewał, nie znalazł żadnej wzmianki o pozostałościach dawnej Enklawy Jedi. To właśnie ona była jego celem podróży. Według otrzymanych informacji właśnie tam miał odnaleźć coś co pozwoli mu doskonalić swoje umiejętności i znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Był w końcu synem Jedi.

***


Pięć długich dni obserwacji, rozpytywania i gromadzenia informacji. Okazało się, że ruiny Enklawy Jedi są ogrodzone i niedostępne dla zwykłych istot. Co prawda Stardust nie zauważył na przylegających do niej terenów szturmowców, jednak wokół kręcili się ludzie w cywilnych ubraniach. Z ich wyglądu i zachowania jednoznacznie ustalił, że są to dobrze wyszkoleni, czujni żołnierze, pełniący stałą służbę patrolową. Co gorsza oba wejścia do lokacji były zaspawane i zastawione olbrzymimi głazami, natomiast górna część Enklawy była chroniona polem siłowym, które jednocześnie maskowało wnętrze budowli. Jedyną możliwość dostania się do środka, była droga podziemna. Sęk w tym, że Stardust nie miał najmniejszego pojęcia gdzie można znajdować się takie przejście i czy w ogóle istnieje. Na trop naprowadził go jeden z twi'lekańskich kupców, opowiadając legendę o zaginionej jaskini pełnej kosztownych kamieni szlachetnych i innych minerałów. Niestety nadzieja jak szybko się pojawiła, tak szybko zgasła. Bezimienny jeszcze tego samego wieczora udał się we wskazane miejsce, jednak znalazł tam tylko spory lej, częściowo usłany skałami i nadtopionym żwirem. Tam gdzie zachowała się ziemia, podłoże było przykryte nienaturalnie fioletową trawą. Choć podziemna część groty mogła się zachować, to dostanie się do niej, mogło odbyć się tylko przy udziale ciężkiego sprzętu. Michael chwilę stał nieruchomo, wdychając charakterystyczne, słomiane powietrze Dantooine. Choć była noc, a wiatr poruszał źdźbłami wysuszonej nieco trawy, nie odczuwał chłodu. Bezimienny kucnął by dotknąć jeden z przepołowionych kamieni. Niespodziewanie otoczenie zmieniło się, choć przebywał w tym samym miejscu, to czas i okoliczności były zupełnie inne. Padał rzęsisty deszcz, a niebo przeszywane było raz po raz błyskawicami. Wejście do jaskini było całe, jednakże obstawione przez dwa, może trzy plutony szturmowców. Nieopodal leżały dwa ciała, najprawdopodobniej ludzkie, choć Stardust nie mógł dostrzec ich twarzy. Dowódca żołnierzy ważył w ręku szary, podłużny cylinder, który zapewne był rękojeścią miecza świetlnego.

- Sir, wszystko zaminowane. Straciliśmy przy tym dwóch ludzi, wewnątrz rozpanoszyły się bestie. Im szybciej to wysadzimy... - zaczął meldować jeden ze szturmowców.
- Wiem co do nas należy. Wrzucić truchła do środka, wycofać się, a saperzy niech kończą robotę. - odparł zimnym głosem oficer - Nie mam zamiaru moknąć na tym zadupiu.
- Tak jest, sir!


Ludzie w charakterystycznych, białych pancerza krzątali się jeszcze parę minut, by następnie bezceremonialnie i bez żadnego szacunku wrzucić zwłoki do wnętrza groty. Wszyscy poczęli się wycofywać na bezpieczną odległość. Mimo woli Stardust również cofnął się, stając w połowie drogi między żołnierzami, a pieczarą. Po raz ostatni spojrzał ku nienaruszonemu wejściu, by sekundę później zmrużyć oczy przed żółto-jaskrawym błyskiem, który pogrzebał grotę pod setkami ton ziemi i kamieni. Mężczyzna zasłonił oczy dłonią przed opadającymi odłamkami, choć był to tylko podświadomy gest, gdyż grudki przelatywały przez Stardusta jakby go tam nie było.

<<Za intuicją podążać musisz...>>

Bezimienny wybudził się z letargu, mimo iż przeniósł się w przeszłość na parę chwil, był wyczerpany. Technika Śladu Mocy wymaga niezwykle silnej więzi z Mocą, a Michael miał świadomość, iż nie jest mistrzem w jej wykorzystaniu. Sam zaryzykowałby nawet stwierdzenie, iż umiejętność ta ujawnia się kiedy jej się podoba, a nie kiedy Jedi tego potrzebuje. Ostatecznie oba czynniki zgrały się w jeden moment. Stardust podniósł się z ziemi i zorientował się, że nie jest sam. Wokół niego stały trzy rosłe ogary kath. Zwierzęta musiały być już po nocnym żerowaniu, gdyż nie zachowywały się agresywnie. Delikatnie wysondował ich umysły, odkrywając że są raczej zaciekawione obecnością człowieka w tym miejscu. Bestie stały jeszcze przez chwilę, by leniwie ruszyć przed siebie. Kilkukrotnie ostatni z osobników, obracał łeb ku obcemu.
Stardust powrócił myślami do tajemniczego głosu, który wyraźnie wyartykułował cztery słowa. Niestety nie potrafił zidentyfikować do kogo należał owy głos. Przez głowę przeszedł mu jego ojciec Tal Vapor, a także mistrz jego taty Laertes Basai, którego Michael nigdy nie widział. Po raz kolejny z rozmyślań wyrwał go pomruk ogarów, które jakby czekały na dwunożną istotę. Jedi skarcił się w myślach, że zbyt długo zabawił w jednym miejscu i zaniechał niezbędną ostrożność. Wbrew zdrowemu rozsądkowi ruszył za zwierzętami. Te przyspieszyły kroku, kierując się ku niewielkiemu gajowi, obrośniętemu wysoką trawą i drzewami. Tuż przed nim ogary skręciły wzdłuż drzew, zwiększając dystans do Bezimiennego. Michael miał zamiar przyspieszyć, jednak coś tchnęło go, by wejść do osobliwego lasku. Decyzja wydawała się nieco irracjonalna, ponieważ niewysokie drzewa rozrastały się maksymalnie na sto metrów wzdłuż i wszerz. Gdzieniegdzie zamiast ziemi ułożone były podłużne, płaskie kamienie, na których swe piętno odcisnął duch czasu. Uroczysko wydawało się świetnym miejscem na spotkanie z ukochaną, a nie lokacją, która miała przynieść Stardustowi odpowiedzi na wiele pytań. Mocowładny schylił się, dotykając ziemi, jednak nic się nie wydarzyło. Zrezygnowany postanowił przemierzyć gaj w całości, po 30 minutach i dwukrotnej, wnikliwej obserwacji, zatrzymał się przy jednym z głazów. Wokół niego roiło się od zwykłych mrówek, które pojawiały się i znikały pod skałą. Po raz kolejny znak dały mu zwierzęta. Michael przymknął oczy, wyciągając przed siebie dłoń. Walka z kilkusetkilogramowym kamieniem trwała dłużej niż się spodziewał. W końcu odstawił go około metra od pierwotnego miejsca. O dziwo nie zauważył żadnej wnęki, ani dziury. Jedynie mrówki korzystały ze swych mikrokanalików, by przechodzić do niższych poziomów. Jedi westchnął i postawił stopę gdzie jeszcze przed chwilą lężał głaz. Ziemia była miękka, jednak nie ustąpiła pod nogą człowieka. Stardust podwoił swe wysiłki i po prostu skoczył na obrane miejsce. Gleba zapadła się, a Jedi ugrzązł na wysokości ud. Gdyby jakikolwiek Mistrz Jedi widział tą komiczną sytuację, na pewno pokręciłby z dezaprobatą głową. Mimo to Bezimienny osiągnął swój cel.

***


Przygotowania do wyprawy trwały dwa dni. Stardust wiedział, że nie ma sensu brać plecaka. Wszystko co było mu potrzebne musiał mieć na sobie. Decyzja okazała się trafna, gdyż przemierzał teraz na klęczkach wąski, ziemiany tunel, którego wysokość nie przekraczała metra. Był on rozświetlany przez niewielką latarkę, zawieszoną na szyi. Utrudnieniem był także spory spad oraz wszechobecne robactwo które starało się bronić swojego podziemnego królestwa. Lina którą Jedi pozostawiał za sobą, skończyła się po około 100 metrach, jednak nie był to obecnie palący problem. Zapierając się o górną krawędź tunelu, kontynuował długą i męczącą drogę. Z gaju do Enklawy Jedi był spory kawał drogi, niejeden podróżnik straciłby rachubę czasu i z wyczerpania zaniechał dalszego marszu. W końcu naturalny kanał zaczął się poszerzać, by zakończyć się dwumetrową, ziemistą komorą... bez wyjścia. Wyglądało to jak jakieś legowisko, choć jego mieszkaniec już dawno musiał z niego zrezygnować. Ciężkie krople potu spłynęły Bezimiennemu po czole, by zrosić czarną ziemię. Mężczyzna z trudem sięgnął po saperkę by rozpocząć mozolną pracę przekopywania podłoża, uważając by nie zasypać sobie drogi odwrotu. Po paru godzinach pracy i przerw, durastal uderzyła o twarde podłoże. Nie był to inny metal, a kamienne sklepienie. Choć Jedi starał się nie zostawiać po sobie charakterystycznych śladów, tym razem nie mogło obyć się bez użycia miecza świetlnego.

***


Skórzane buty wzbiły dokoła kurz, który pokrywał kamienną podłogę jednej z podziemnych kondygnacji Enklawy Jedi. Nim postawił drugi krok, wysondował otoczenie, jednak nie wykrył żadnych żywych istot. Powietrze miało lekko wilgotny posmak, choć wszechobecny kurz jakby zaprzeczał temu odczuciu. Specyficzny mikroklimat wnętrza, a może atmosfera tego miejsca, wpływała na Bezimiennego kojąco. Dopiero teraz doszło do niego, że być może od setek lat nikt nie przemierzał niższych poziomów dawnej siedziby Jedi. Cisza jaka tu panowała była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa. Stardust nie musiał korzystać z techniki Śladu Mocy, by wiedzieć, co wydarzyło się tu przed mniej więcej 45 standardowymi latami. Bezwzględny but Imperium dokonał eksterminacji ukrywających się tu Rycerzy, nie okazując łaski nawet wobec najmłodszych adeptów. Następnie zabezpieczono wszelkie wartościowe przedmioty i nośniki danych, by potem zburzyć i tak zrujnowana enklawę do końca. Pozostawione, zewnętrzne ruiny miały stanowić metaforę grożącej ręki, z wyciągniętym palcem. By tego było mało, otoczenie było permanentnie obserwowane i nadzorowane, tak żeby nikt nie spróbował dostać się do środka legendarnej Enklawy. W całym nieszczęściu, pośpiech szturmowców okazał się łaskawy dla najniżej położonych kondygnacji, które przetrwały zarówno eksplozje materiałów wybuchowych jak i znak czasu.
Syn Tala Vapora ruszył korytarzem, zostawiając za sobą ślad solidnego, skórzanego buta. Mimo to jego kroki nie bezcześciły mistycznej ciszy. Jedi skręcił za róg i w odległości około 20 metrów dostrzegł leżący na ziemi pomnik. Marmurowa figura przedstawiała nieznanego mu Mistrza, jednak nie to przykuło jego uwagę. Tuż obok potrzaskanego monumentu leżała okrągła część sufitu, która mogła zostać wycięta tylko jednym narzędziem. Jedno spojrzenie w górę, pozwoliło potwierdzić, iż ktoś dostał się tutaj w podobny sposób co Stardust. Od tego momentu musiało minąć sporo czasu, gdyż ślady były już praktycznie niewidoczne. Przez kilkanaście minut Michael krążył po korytarzach, jednak nie znalazł niczego czego się spodziewał. W miejscach gdzie kiedyś stały terminale, zostały po jedynie wsporniki, a z sal ćwiczebnych zionęła pustka. Przejście na wyższy poziom było dostępne, jednak wychodziło z niego tylko jedno wyjście do większej sali, a kolejna kondygnacja niestety nie była już dostępna. Możliwe, że po odgruzowaniu schodów dałoby się spenetrować kolejne piętro, jednak Jedi wolał nie ryzykować swoim życiem.
Wrócił niżej i opierając się o zimną, kamienną ścianę ciężko westchnął. Intuicja jednak go zawiodła, nie tego spodziewał się po wizycie w dawnej Enklawie Jedi na Dantooine. Właściwie czego oczekiwał? Przez długi czas wahał się czy w ogóle powinien podejmować podróż w celu znalezienia odpowiedzi na liczne pytania. Mógł zostać na Kashyyyku i wykorzystywać nauczone techniki z holokronu swojego ojca, do pomocy Wookieem. Jednak w Krainie Cieni spotkał kogoś, kto powiedział mu że warto walczyć i mieć nadzieję. O co w końcu chciał walczyć? O jakieś wyższe wartości? O pamięć o ojcu? O odbudowę Zakonu Jedi? Czy może o odnalezienie własnego celu? A może w każdym z tych pytań znajdowała się cząstka tego, o co warto i należało walczyć? Niestety holokron jego ojca, Tala Vapora nie był doskonały. Był świetnym materiałem szkoleniowym i zapisem minionych lat. Był świadectwem działalności członków Zakonu po tragedii z roku 27ABY. Niestety holokron nie odpowiadał na pytanie jak należało działać w obecnych czasach. 44 lata po ataku na Świątynię Jedi, na Coruscant, gdzie śmierć poniosło setki Jedi. Mściwa i bezwzględna doktryna Imperium dosięgnęła także tych, którym udało się uciec z matni i ukryć na nieuczęszczanych szlakach Galaktyki. W 59ABY roku siły imperialne dopadły fregatę typu Corona - "Nostalgię", którą dowodził jego ojciec Tal Vapor, natomiast w 68ABY dowiedział się, że w Dzikiej Przestrzeni zlokalizowano wrak takiej samej jednostki, którą dowodziła Mistrzyni Sara Terago, jednej z ostatnich członkiń Najwyższej Rady Jedi, na czele której stał sam Wielki Mistrz Luke Skywalker. Od tego momentu na swojej drodze spotkał tylko dwóch rycerzy, schorowanego 60-letniego Sai Yan-Yina oraz 85-letniego Chissa Marilla Verg`iss`tea, który w obliczu pogromów użytkowników Mocy, porzucił swoją dotychczasową ścieżkę. Czy w obliczu tych wszystkich wydarzeń można było mieć jeszcze jakąś nadzieję? Stardust do tego momentu chciał w to wierzyć i pewnie właśnie dlatego ruszył na Dantooine. Wszystko co jednak odnalazł, to jakiś stary ślad po mieczu świetlnym. Widocznie ktoś, podobnie jak on, starał się znaleźć kierunek w jakim należało podążać. Czy go znalazł?
Stardust wyrwał się z rozmyślań, gdy doszło do niego, że zamiast odpowiedzi, znajduje co raz więcej pytań i niejasności. W zwykłym ludzkim odruchu, kopnął w klasyczne, dwuskrzydłowe drzwi. Futryna głośno zatrzeszczała, a zawiasy skrzypnęły przerywając ciszę. Bezimienny skarcił się w myślach za swoje nieprzemyślane zachowanie, które pokazywało, że mimo nadnaturalnych umiejętności, nie był pozbawiony typowych ludzkich wad. W końcu był człowiekiem.
Skoro narobił już hałasu, a drzwi do wielkiej, okrągłej sali stanęły przed nim otworem, postanowił obejrzeć ostatnie z pomieszczeń, do którego miał dostęp. Wewnątrz nie było żadnych tablic, monumentów czy terminali. Na środku znajdowało się kilka marmurowych siedzisk, w różnej kondycji. Jedne były praktycznie nienaruszone, a jedynie przyprószone pyłem, inne pęknięte na pół z licznymi zarysowaniami. Michael głęboko westchnął w geście zrezygnowania i rozczarowania. Przemierzył kilka systemów, by odnaleźć cel bądź przynajmniej drogę do tego celu. Zamiast tego w jego głowie zrodziły się kolejne pytania bez odpowiedzi. Jedi ściągnął z szyi latarkę i przestawiając górną część zmienił jej właściwość na lampkę, którą postawił w centralnej części sali. Następnie spoczął na jednym z siedzisk, by zastanowić się nad powrotną drogą. Na Dantooine spędził ponad tydzień, w kantynie barman wiedział już że zawsze zamawia nophixa, a piloci oczekując na zlecenie pozdrawiali go skinieniem głowy. Nie mógł pozwolić sobie na dalsze pozostanie, na tej rolniczej planecie. Po opuszczeniu ruin Enklawy, ruszy do kosmoportu i skorzysta z pierwszego lepszego transportu na... No właśnie dokąd miał lecieć? Wrócić na Kashyyyk? A może spróbować szczęścia w innej lokacji, związanej z działalnością Jedi? Bezimienny przez natłok pytań, poczuł się mocno znużony. Lekko przymknął oczy by poddać się medytacji. Wydawało mu się, że ciężkie powieki przysłoniły jego zmysł wzroku jedynie na parę sekund, jednak gdy je otworzył, zauważył że stojąca na środku latarka świeci bardzo słabym światłem. Gdy do niej podszedł urządzenie zupełnie zgasło, na szczęście Jedi miał przy sobie zapasowe ogniwo energetyczne. Nim jednak je wymienił w sali zrobiło się jaśniej, a źródło blasku dochodziło z drzwi. Michael momentalnie odrzucił latarkę i sięgnął po miecz świetlny, którego niebieska klinga również rozświetliła część okrągłej sali.
- Nerwowy jesteś, spięty. Pytań wiele, odpowiedzi brak, tak sądzę. - rzekło źródło światła, wchodząc do pomieszczenia.
Stardust dopiero teraz ujrzał postać, a może raczej pewien byt, emanujący ciepłym, jasnym światłem. Twór mierzył nie więcej niż 70 standardowych centymetrów i był ubrany w charakterystyczną szatę Jedi. W pierwszej chwili zaniemówił, nie wiedząc jak zareagować, dopiero po kilkunastu sekundach wydusił z siebie jedno słowo, jakie mu się skojarzyło.
- Yoda?
- Wielkim Mistrzem był on, być może największym. Miecz swój odłożyć możesz, krzywdy nikt wyrządzić ci nie chce. - odparł pogodnie byt, wdrapując się na jedno z siedzisk. Osłupiały mężczyzna dostrzegł iż istota posiada długie włosy i jest płci żeńskiej. Minęło jeszcze parę sekund, nim wyłączył swój miecz świetlny.
- Byt Mocy... nieśmiertelność. Kim jesteś? - wydukał dalej zaskoczony człowiek.
- W pełni Mocy oddać się musisz. Zaskoczonym być nie możesz! Nieśmiertelność, phi! Moc, to Moc! Pytasz kim jestem? Myślałam, że bardziej ważkie pytania nurtuję cię. Wsłuchaj się w Moc, uspokój umysł, emocji za wiele odczuwasz. - powiedziała nieco karcąco istota, by dodać - Mistrzyni Thane, jeśli to ci pomóc ma i wątpliwości rozwiać twe.
- Thane, Thane, hmm tak... W holokronie ojca jesteś wspomniana. Mówił o tobie z wielkim szacunkiem. Tylko czemu Dantooine? Czy...?
- W zamierzchłą przeszłość zanurzasz się! O historii należy pamiętać, jednak zapomnieć o teraźniejszości i przyszłości nie można. Tego co było zmienić nie możesz, na to co będzie wpływ masz. - odpowiedział cierpliwie Duch Mocy - Na Dantooine połączyłam się z Mocą. Pojedynek fizyczny przegrać to nie wstyd, Moc jednak wygrać mi pozwoliła, oto jestem.
- Zginęłaś tu? Pojedynek? Co..?
- Pytania rodzisz jak młodzik. Wieczności z tobą siedzieć nie będę. Uległam ciemnej Valkirianie, jednak przez to potężniejsza stałam się, oto jestem. - wyjaśniła Mistrzyni Thane, tłumacząc przyczyny swojego bytu w ruinach Enklawy Jedi na Dantooine. Duch Mocy miał jednak rację, że Stardust wciąż zadaje pytania nie do końca związane ze swoją wyprawą w to miejsce.
- Mój ojciec, czy on...? - znowu zaczął pytaniem, jednak nie dane mu było skończyć.
- Tal Vapor Mocą jest, a Moc jest nim. Szlachetnym Rycerzem był, odpowiem jednak, iż porozmawiać z nim tak jak ze mną nie zdołasz. Głos jego usłyszeć możesz, w Moc musisz wsłuchać się. Podobnym do niego jesteś, on pytań wiele zadawał. Cierpliwy był mistrz Laertes Basai szkoląc go. Twoje myśli są głośniejsze niż słowa! O Sarę Terago zapytać pragniesz, tęskno ci do bliskich. Mistrzynią ona twoją była. Tak potężną wojowniczką była, Moc jest nią, a ona jest Mocą.
Michael tym razem zamilkł próbując zrozumieć sens słów, wypowiadanych przez istotę. Przestawny szyk oraz często powtarzane te same frazy bywały delikatnie irytujące, jednak Jedi nie chciał urazić czy też spłoszyć Mistrzyni Thane. Miał już zamiar zapytać co decyduje o tym, że ktoś pozostaje na tym świecie jako Duch Mocy, a ktoś inny odchodzi na zawsze, ale ugryzł się w język. Przybył tu szukać odpowiedzi, wskazówek, holokronów, datakronów i tym podobnych, a zastał coś czego się nie spodziewał. Pytanie czy to działo się tylko w jego głowie czy była to jednak rzeczywistość.
- W Galaktyce narasta bunt, co raz większe społeczności starają się walczyć o wolność. Jedni przystępują do otwartej walki, inni angażują się w walkę słowem, dywersją. Niektórzy starają się łączyć w ugrupowania. Jednej z nich przewodniczy Jaina Solo, są też tacy którzy działają na własną rękę. Powinni się zjednoczyć, prawda?
- Na tory właściwe rozmową sprowadziłeś. Pamiętać musisz, iż wojna nikogo wielkim nie czyni. Uciśnieniu przeciwstawić się jednak należy. Siła w jedności i zdecydowaniu. Wiedzieć musisz iż w totalnej walce zatracić się nie można! Nienawiść, śmierć narzędziami ciemnej strony są. Szukać musisz, intuicji zaufaj.
- Szukać?
- Odpowiedzialności boisz się, choć nie powinieneś. Szukasz kogoś kto drogę wskaże ci, pomocną dłoń wyciągnie. Skomplikowane twe myślenie. Samotni szukasz będąc pośród ludzi, a będąc sam towarzyszy oczekujesz. Pamiętaj, biernie patrząc, wskórać nic nie zdołasz. Działać musisz.
- Ktoś tu był przede mną... - kontynuował rozmowę Stardust, jednak i tym razem nie dane było mu skończyć.
- Tysiące Jedi przed tobą było, na tacy podane wszystko byś chciał. A co będzie po tobie? Wpływ na to masz. Szansę dać innym możesz, działać musisz! - powiedział zdecydowanym tonem byt Mocy, przeszywając mężczyznę ciepłym spojrzeniem.
- Gdzie powinienem zacząć szukać? W pojedynkę mimo wszystko łatwiej się przemieszczać, a w grupie... Przecież Zakonu i tak sam nie odbuduję.
- Wielkie cele przychodzą same! Zakon trwa póki Jedi istnieją, inni zająć się tym powinni. Pytasz gdzie zacząć, choć już początek za tobą. Cienka jest granica między jasnością, a ciemnością. Natomiast ciemność z jasnością dzieli przepaść, choć czasem przeskoczyć się ją da. Intuicji ufać musisz, nieoczekiwanego spodziewać się trzeba. Pomoc często nadchodzić może, gdy nie spodziewamy jej się. - odparł zagadkowo Duch Mistrzyni Thane.
- Sugerujesz, że pomoc otrzymam od kogoś, kto był po przeciwnej stronie? Podwójnych agentów w dzisiejszych czasach jest od groma. Nie można im ufać. - rzekł nieco już zirytowany Stardust - W HoloNecie pojawiają się wzmianki o tajemniczych magach, nie będę sprawdzał każdej lepianki na Tatooine czy szałasu na Endorze. Wiesz kim jest Jon Antilles?
- Emocje swe uspokój. Cierpliwość z której tak słyniesz, uleciała ci? Osobę Antillesa pozostaw, celem twojej drogi on nie jest, nie teraz. W podróż dalszą wyruszyć niezwłocznie musisz, na Dantooine wracać nie powinieneś. - rzekł byt, podnosząc się z siedziska - Ktoś kto poznał ścieżkę ciemności i wrócił z niej czeka. Choć Jedi nie był, pomóc może. Niech wiek jego cię nie zwiedzie. Na Alderaan udać się musisz.
- Jak mam się z kimś spotkać, skoro nie wiem o kogo chodzi. Alderaan? Nie istnieje od dziesiątek lat. Mistrzyni, potrzebuję konkretnych wskazówek. - Bezimienny starał się zachować spokój, jednak z rezonu wybił go fakt, iż Duch Mocy ruszył ku wyjściu.
- W przeszłość patrzeć lubisz. Holokron ojca uważnie przejrzeć musisz. Listę członków Zakonu Luke'a Skywalkera studiować polecam. Z Alderaanu pochodził David Turoug, oddanym i mądrym Jedi był on.
- Był, czyli nie żyje. Sama mówiłaś Mistrzyni, że mam działać teraz i myśleć o przyszłości, a nie o zamierzchłych czasach. Idąc tym tropem może powinienem udać się na Dagobah gdzie żył Yoda? - odparł krnąbrnie Stardust, postępując parę kroków ku odchodzącej istocie, by zapytać o całą zaistniałą sytuację - Czy to wymysł mojej głowy czy jednak to się dzieje tu i teraz?
- A czy żyję ja czy nie? Mocą jestem, a Moc mną. Głowy twej wymysł rzeczywistym być nie może? Bądź czy rzeczywistość w twej głowie mieścić się nie może? Moc jest z tobą, młody Jedi. - rzekła cicho Mistrzyni Thane, na chwilę odwracając się i wskazując palcem w swego rozmówcę - Za intuicją podążać musisz...

***


Stardust otworzył oczy i nerwowo rozejrzał się po sali. Był cały zlany potem. Okrągła sala była rozświetlana przez rozłożoną na środku lampkę, obok której leżało najprawdopodobniej zużyte ogniwo energetyczne. Michael odruchowo spojrzał ku drzwiom, gdzie jeszcze przed chwilą duch Mistrzyni Thane wskazywał na niego palcem. Nikogo tam jednak nie było. Bezimienny bez zbędnej zwłoki zabrał urządzenie wraz z wyczerpaną baterią i ruszył na niższy poziom, skąd miał zamiar wyruszyć na powierzchnię. Powrót okazał się bardziej karkołomny niż podróż w drugą stronę, jednak dzięki swym umiejętnościom i znajomości wąskiego tunelu, obyło się bez przykrych niespodzianek. Choć w jego głowie kłębiło się jeszcze więcej pytań, to po mistycznych doświadczeniach z ruin Enklawy Jedi, wracał także z kilkoma odpowiedziami. Wydostając się na powierzchnię w gaju, usiadł na ściółce i wziął głęboki oddech, charakterystycznego, słomianego powietrza Dantooine. Bezimienny w końcu podniósł się, by ruszyć ku kosmoportowi, gdzie miał nadzieję znaleźć środek transportu w okolice Nowego Alderaanu. Na niebie piętrzyły się ciemne chmury, z których po chwili zaczął padać rzęsisty deszcz. Piorun dwukrotnie uderzał gdzieś w oddali, rozjaśniając okolicę. Stardust nim doszedł do miasteczka był cały przemoknięty, choć nie stanowiło to dla niego problemu. Tuż przed wejściem do strefy doków, spojrzał na nieboskłon, gdzie zza chmur przedostał się jasny promień Diny - lokalnej gwiazdy systemu Dantooine.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Bezimienny

Postprzez Saine Kela » 15 Paź 2016, o 09:39

Yay, ciekawie i sporo smaczków do rozwinięcia :D
Image

Image

GG: 6687478
Awatar użytkownika
Saine Kela
Gracz
 
Posty: 710
Rejestracja: 18 Cze 2013, o 13:04
Miejscowość: Pandarium/Ruda Śląska

Re: Bezimienny

Postprzez David Turoug » 21 Paź 2016, o 15:39

Przemyślenia w przestrzeni



Minęły dwa dni odkąd Stardust opuścił Dantooine. Obecnie znajdował się na trasie nadprzestrzennej zwanej korytarzem Salin, która dawniej funkcjonowała jako Szlak Wojowników. Podstarzały transportowiec trzeszczał, huczał i trząsł się jakby przechodził silną odmianę fislańskiej grypy, a mimo to mknął przez czas i przestrzeń. Bezimienny miał zamiar dotrzeć statkiem do Jabiim, skąd liczył na bezpośredni lot na Nowy Alderaan. Mimo okropnych warunków, w jakich przyszło mu podróżować, myślał nad tym, co spotkało go w ostatnim czasie. W ruinach Enklawy Jedi nie znalazł datapadów, holokronów ani innych zapisków, doświadczył jednak niesamowitego spotkania z Duchem Mocy – Mistrzynią Thane. Sam nie do końca był przekonany czy wydarzyło się to naprawdę, czy był to sen, a może coś w rodzaju wizji. O dziwo po mistycznym widzeniu holokron jego ojca, Tala Vapora, otworzył przed nim kolejną szufladkę. Zupełnie jakby Stardust wszedł na kolejny poziom poznania Mocy.
Przede wszystkim przybliżył sobie postać napotkanej Jedi. Mistrzyni urodziła się w roku 374 BBY, więc musiała pamiętać spory okres czasu, w którym Republika upadała, by zostać zastąpiona przez Imperium Galaktyczne. Członkini Najwyższej Rady była też świadkiem odrodzenia demokratycznego ustroju, nim połączyła się z Mocą w roku 22 ABY, gdy poległa w pojedynku z Darth Valkirianą. Ze szczątkowych informacji wynikało, że przedstawicielka rasy Yody była niezwykle pogodna, cierpliwa i chętnie niosła pomoc każdemu kto jej potrzebował. Setki lat praktyk, doświadczeń i pogłębiania swych umiejętności musiały wskazywać na to, że była jednym z potężniejszych członków Zakonu Luke’a Skywalkera. Silny związek z Mocą pozwolił Thane pośrednio pozostać w obecnym świecie, w postaci Ducha Mocy. Bezimienny rozmyślał przez chwilę jak taki byt, znajdujący się na krańcach Zewnętrznych Rubieży, może znać obecną sytuacją polityczna w Galaktyce. Szybko jednak odpowiedział sobie na to pytanie, za wszystko odpowiedzialna była właśnie Moc.
Choć w głowie Stardusta rodziły się kolejne pytania, to miał świadomość, że część z nich zostanie wyjaśniona na Nowym Alderaanie. Właśnie stamtąd miał pochodzić niejaki David Turoug. Choć Thane wypowiadała się o nim w samych superlatywach, to ostatecznie nie mogła być to żadna legendarna postać Zakonu. Z uzyskanych wiadomości nie wynikało, że należał do Rady w Świątyni na Coruscant, a wszelkie inne dane były bardzo szczątkowe. Należało też brać pod uwagę skuteczne działania Imperium, które dokładnie wymazywało z historii wszelkie wiadomości dotyczące użytkowników Mocy. Nie mniej Nowy Alderaan i nazwisko Turoug były jedynymi punktami zahaczenia, pozwalającymi prowadzić dalsze działania, mające doprowadzić go do innych Jedi. Zastanawiający był fakt, że Duch Mocy odradził mu podjęcie poszukiwań Jona Antillesa, który przez parę ostatnich lat zdążył stać się żywą legendą. Jedni wierzyli w niego, niczym w Wybrańca, inni powątpiewali w jego istnienie. Nikt jednak nie pozostawał wobec tajemniczego człowieka obojętny. Nawet mocno stąpające po gruncie Imperium wyznaczyło za jego głowę nagrodę. Stardust mógł tylko cieszyć się, że przez swoje dotychczasowe życie nie wszedł w bezpośrednią konfrontację z siepaczami obecnej władzy.
Z rozmyślań wyrwał go charakterystyczny dźwięk oraz wzmożone wibracje pokładu. Frachtowiec transportowy najwidoczniej wyszedł z nadprzestrzeni, by zadokować na jednej ze stacji, a może planet, w celu uzupełnienia zaopatrzenia oraz wzięcia na pokład kolejnych podróżników, zapewne kategorii trzeciej. Mężczyzna wiedział, że wśród nich jest wiele ubogich rodzin, poszukujących szczęścia i swojego domu w różnych zakątkach galaktyki. Szukali swojej drogi i celu, podobnie jak Stardust. Wśród takich pasażerów nie brakowało także szumowin, szukających łatwej okazji do wzbogacenia się kosztem innych. Było pewne, że wszelkie zło nigdy nie zostanie zlikwidowane do cna, jednak w dążeniach Michaela była wizja ograniczenia szeroko pojętej nikczemności. Oczywiście takie podejście należało traktować jako utopię, jednak odrodzenie Zakonu Jedi na pewno korzystnie wpłynęłoby na większość galaktycznego społeczeństwa. Nim jednak doszłoby do zjednoczenia użytkowników Mocy, należało ograniczyć wpływy Imperium. Wiedział on, że w przyszłości nie będzie można dopuścić do upolitycznienia się Zakonu oraz jego podległości jakiejkolwiek władzy. Rycerze nie powinni zostać czyjąkolwiek armią, powinni służyć wszelkim istotom potrzebującym pomocy. Niestety do realizacji powyższych celów było niezmiernie daleko. Bez wsparcia pewnych ugrupowań, restauracja Zakonu wydawała się niemożliwa i tu powstawało błędne koło.
Jedi sięgnął po swój datapad, by przejrzeć swoje notatki i zapiski. Znajdowały się w nich wszelkie, nawet najmniejsze informacje, mogące świadczyć o obecności istot czułych na Moc. Nie było tego wiele. W rubryce "Dzika Przestrzeń" widniało nazwisko blisko 90-letniego Chissa Marilla Verg`iss`tea, który jednak prosił, by dać mu spokój. Na planecie, nad którą zginął ojciec Stardusta, jakiś czas temu przebywał schorowany Sai Yan-Jin, jednak istniało duże prawdopodobieństwo, że połączył się z Mocą. Krótka wzmianka mówiła o Tatooine i tajemniczej znachorce, która uszła przed Łowcami Nagród i zniknęła. Nie wiadomo gdzie przebywała obecnie Jaina Solo, będąca główną przywódczynią zorganizowanego ruchu oporu. Podobnie było z tajemniczym Jonem Antillesem. Najmniejszej plotki nie znalazł także o Anakinie Solo, nie był też pewny czy Ben Skywalker rzeczywiście został stracony, w końcu Imperium organizowało w przeszłości trzy egzekucje, osoby podawanej za syna Wielkiego Mistrza Jedi. Pewną poszlakę znalazł także na Kashyyyk, jednak jego przyjaciele kategorycznie odmówili mu informacji na ten temat. Prawdopodobnie jeden z Wookieech był Rycerzem Jedi, jednak by uniknąć dekonspiracji zaszył się w Krainie Cieni, gdzie niejedna z legend Galaktyki znalazła schronienie. Teraz Stardust mógł dopisać do tego Nowy Alderaan, jednak obok nazwy postawił spory znak zapytania. W końcu Jedi stanowiący poszlakę nie żył od dziesiątek lat. Z lektury wyrwał go głos z korytarza, widocznie nowi pasażerowi szukali swych kajut.
– Mamo, co teraz będzie? – spytał dziecięcy głos.
– Poradzimy sobie, cokolwiek by się nie działo będzie dobrze. – odpowiedziała kobieta, zmęczonym, choć pełnym nadziei tonem.
– Ale na pewno? Gdzie lecimy? – dopytywał maluch.
- Tak synku, wracamy do taty, do rodziny. Rodzina jest najważniejsza...
Dalszych słów nie dosłyszał, gdyż nieznajomi poszli przed siebie. W głowie powtórzył sobie jednak ostatnie, zasłyszane zdanie "rodzina jest najważniejsza" i coś go tchnęło. Choć domniemany David Turoug najprawdopodobniej nie żył, to mógł posiadać kogoś bliskiego. Stardust skreślił postawiony przy Nowym Alderaanie znak zapytania, a następnie zabezpieczył dane przed dostępem niepowołanych osób i odłożył datapad na szafkę. Sam wygodniej usadowił się na pryczy, zamykając oczy, przystąpił do medytacji, by spróbować odgadnąć czy intuicja podpowiedziała mu dobrze. Następny przystanek, z międzylądowaniem na Jabiim, Nowy Alderaan.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25


Wróć do Opowiadania

cron