UPADEK
Jifo Grooda był największym pechowcem galaktyki. Tak przynajmniej o sobie myślał sam zainteresowany, a większość mieszkańców Taris powtarzała to bez zastanowienia za nim. Zawsze mu nie szło i czegokolwiek by się nie tknął kończyło się to spektakularną porażką i salwami śmiechu otoczenia; jego pechowość i nieudacznictwo było wręcz legendarne.
Grooda był rodianinem urodzonym i wychowanym na Taris. Tyle o nim było wiadomo na pewno. Reszta była tylko niepewnymi plotkami i rozmaitymi żartami powtarzanymi wszędzie i przez wszystkich. Powtarzano więc na przykład, że gdy się urodził na niebie pojawiła się czerwona kometa. Mówiono, że gdy Jifo idzie do prostytutki to ta mu płaci, żeby sobie poszedł. Często też mówiono o "Groodowym interesie". W skrócie: ukraść dwie działki Przyprawy, sprzedać za pół ceny a kredyty tak uzyskane przećpać.
Z fizycznego punktu widzenia niczym się nie wyróżniał i na tle swoich pobratymców wyglądał zwyaczjnie nijak; zielonskóry rodianin jakich było na Taris wielu. Miał twarz absolutnie przeciętnie nijaką i nikt nie był wstanie dokładnie opisać jego wyglądu. W pewnych kręgach taka nierozpoznawalność była by zaletą, jednak Grooda zupełnie nie potrafił wykorzystać tego atutu. Ba! Ze względu na noszoną wszędzie kurtkę pilota cała ta jego zdolność bycia nijakim szła w niwecz. Kurtka była jego znakiem rozpoznawczym i niczym syrena alarmowa z daleka oznajmiała, że Jifo nadchodzi. Groodowi w niczym nie przeszkadzało to, że nigdy nie oderwał się od powierzchni Taris i nie dotarł nawet do orbity tej planety a za sterami statku kosmicznego siedział tylko raz. Na lądowisku. Lubił tę kurtkę i ta towarzyszyła mu przez całe życie. Każdy kto zobaczył przechadzającego się ulicami i pomostami Taris rodianina w kurtce pilota od razu wiedział, że ma do czynienia z Jifo Groodem.
Jifo był rozpoznawalny i nieanonimowy.
Był rozpoznawany przez patrole służby porządkowych, które tyle razy zamykały go w areszcie, że Jifo przestał nawet uciekać przed nimi gdy wiedział, ze ma coś na sumieniu a patrole nie specjalnie trudziły się tym, żeby go gonić bo i tak dawał się złapać. Był rozpoznawany przez handlarzy i kupców, kiedy to pojawiał się u nich z propozycją intratnego interesu. Rodianin najczęściej był odsyłany z kwitkiem po wcześniejszym obśmianiu. Był rozpoznawany przez drobnych przestępców ulicznych którzy nie chcieli brać go na akcje bo wiedzieli, że "Jifo ma pecha i przynosi pecha". Był rozpoznawany przez liderów lokalnych grup przestępczych, którzy nie chcieli go mieć w szeregach swojej organizacji; za to z chęcią wiedzieli by go u konkurencji.
Nie miał lekko. Pomimo to trwał na Taris. Żył. Jakoś tam prosperował. Nawet miał swoją dziewczynę. Więc może ten pech był przerysowany? Może nie było tak źle?
***
Jifo był smutny a z nieba lał się deszcz. Rodianinowi nie przeszkadzało to. Nawet mu ten deszcz pasował. Zmywał łzy z jego oczu. Właśnie rzuciła go dziewczyna i smętność pogody była obrazem jego czarnych rozpaczliwych myśli. I wtedy z nieba nadleciała kapsuła ratunkowa i zmiażdżyła go w jednej chwili wyciskając z jego ciała wnętrzności i życie. Kapsuła przebiła się przez kilka poziomów Taris wlokąc za sobą resztki jego jestestwa i kurtki.
Na kapsule był napis: "ENDAR SPIRE".
KONIEC