Content

Opowiadania

[Devaron] Nie wszystko złoto, co się świeci

Image

[Devaron] Nie wszystko złoto, co się świeci

Postprzez Zaahr Dromrahk » 13 Paź 2019, o 16:54

A tak mnie naszło. Jeżeli ktoś ma siłę przez to przebrnąć to mile widziana każda krytyka. W końcu pomaga się doskonalić. Wiem, nie mam cierpliwości do rozległych opisów, zawsze mnie też to męczyło podczas czytania czyichś dzieł.


71 ABY, Devaron, Montellian Serat, pół roku przed wydarzeniami z [Tatooine] Bestia.

Dym w kantynie zagęszczał atmosferę sprawiając, że sufit był ledwo widoczny. Kadra barmańska znajdująca się za ladą na środku szerokiego pomieszczenia ledwo dawała radę z wydawaniem drinków i zakąsek. Wokół długiej lady w półmroku znajdowały się gęsto postawione stoliki o różnych wielkościach i kształtach – u Dromrahków każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie, bez względu na cel wizyty. Między stolikami cichutko przemykały devaroniańskie kelnereczki, zarówno te włochate jak i te bardziej w bardziej cywilizowanym guście.
- Czysty Sabak! – Zaahr krzyknął i rzucił kartami na stolik zwracając na siebie uwagę istot przy sąsiednich stolikach. Chwilę potem zabrał się za przysuwanie w swoim kierunku całkiem sporej sumki kredytów.
- Poodoo! – krzyknął czerwonoskóry devaronianin o skręconych rogach po jego prawej.
- Żona mnie zabije… - wymamrotał kolejny devish o zielonej karnacji i z małymi rogami siedzący naprzeciwko Zaahra.
- No nieźle – ostrożnie jakby badając sytuację skwitował przysadzisty mężczyzna w średnim wieku po lewej od Dromrahka. Posiadał krótko obcięte siwe włosy, a jego twarz była pełna zmarszczek. Zdecydowanie typ byłego żołnierza.
- Zgodnie z wcześniejszą umową, kto zgarnie wszystkie kredyty z puli musi opowiedzieć historię wszystkim przy stoliku, a słuchający nie mogą mu przerwać - Zaahr powiedział popijając sok juma. Szósty z kolei. Dlaczego jeszcze grzecznie nie spał z głową na lub pod stolikiem? Cóż, mogło to mieć związek z łatwością z jaką można było nabyć sulfur w tych stronach.
- No więc co chcecie za historie? I pamiętajcie, nie możecie mi przerwać, będę miał wtedy moralne przyzwolenie na zabicie was – rogacz aż zacierał ręce. Mogłoby się wydawać, że możliwość opowiedzenia historii cieszyła go bardziej niż wygrane kredyty.
- Nie wiem, obojętnie… – zielonoskóry trzymając głowę w rękach wyraźnie nie mógł jeszcze pogodzić się z przegraną w karty.
- Może opowiedz o jakimś swoim zleceniu… - nieśmiało zaproponował siwowłosy.
- Tak! Opowiedz o tym jak zostawiliście świadków przy kasowaniu tych trzech oficerów! – mówiąc te słowa rogacz po prawej od Dromrahka znacząco się ożywił.
- Co kurwa? – Zaahr zareagował momentalnie.
- No wiesz… ta historia co przedwczoraj nam ją opowiada…
- Dajcie spokój, nie wierzcie w te bajki! – Zaahr machnął ręką z nieco zmieszanym uśmiechem.
- Bajki? Niby czemu… – skrętorogi aż się obruszył.
- Bo przedstawiają mnie w złym świetle, Viss. Nigdy nie skasowałem żadnych oficerów. Poza tym, nigdy nie zostawiłem żadnych świadków więc to pierwsze automatycznie jest bezdyskusyjną prawdą. Takie historie uderzają w moją reputację. Dlatego opowiem wam inną historię o innym, tym razem prawdziwym zleceniu, na które trafiłem zaledwie dwa tygodnie temu…

***


…przy tym stoliku. Tak, to jest mój stolik i nawet pod nim jest moja guma do żucia. Zawsze gdy tu przychodzę oczekuję, że to miejsce zostanie jak najszybciej zwolnione przez kogokolwiek kto ośmielił się je zająć. A bywam tu średnio siedem razy w tygodniu, żeby nie wyjść z wprawy w ogrywaniu takich leszczy jak wy! Grałem w karty mniej więcej o tej samej porze z jakimiś popaprańcami, z resztą jak zwykle. Może było to z wami, może grał ze mną Gruby Relt, może była też Iskierka – drugi pilot Rogatego Włóczegi, mogła być to nawet moja matka. Z resztą nieważne z kim. Ważne było tylko to, że wygrywałem.
- Czysty Sabak! – powiedziałem z wdziękiem przyciągając ku sobie uśmiechającą się w moją stronę całkiem dużą sumkę kredytów.

***


- Czysty Sabak? – powiedział z niedowierzaniem jeden z rogaczy
- Nie miałem czystego Sabaka od miesięcy a ty dopiero co miałeś jednego i opowiadasz nam, że ostatniego miałeś dwa tygodnie temu?
- Gram tu średnio siedem dni w tygodniu, a to raczej duże prawdopodobieństwo. Poza tym mieliście mi nie przerywać…
- Ja też gram tu średnio siedem dni w tygodniu i tak jak Viss nie miałem żadnego od miesięcy – powiedział jeden z devaronian, ten co właśnie przegrał pensję żony.
- Nic nie rozumiecie! Każdą opowieść tak jak dobry kawał mięsa trzeba przyprawić. Jeżeli powiem, że wygrałem większą ilością punktów to co to będzie za historia. Cel uświęca środki więc można założyć, że miałem Sabaka…

***


…a nawet jeśli nie miałem Sabaka to wygrałem, a jak już powtarzałem tylko to się liczyło. Bo może to być szokujące dla was, murglaków ale tylko to jest w życiu ważne. Kto jest na górze. Widzicie, niby po wygranym wyścigu podów mamy podium składające się z trzech miejsc. Ale jednak zawsze jedno miejsce jest wyżej niż reszta. Drugie i trzecie miejsca zawsze były i będą nagrodą pocieszenia. Dobra, nieważne. Ogołociłem tych frajerów do zera. I cholernie dobrze się przy tym bawiłem. Oczywiście kilka z nich zaczęło oskarżać mnie, że jak tak można i że na pewno oszukiwałem. No zachowywali każdy fajfus, który nie przyzwyczaił się jeszcze do smaku porażki, czyli w skrócie – jak wy. Zaproponowałem pojednawczą kolejkę na ich koszt to kilka z nich się obruszyło, że przecież ja mam ich kredyty i tak poobrażani poszli sobie. Został tylko ten jeden wszystkożerca, podobny do siwego co go dzisiaj ograłem. Wiecie, niby twardziel, ale jednak murglak. Pieniążki wygrywało się od niego równie łatwo co od zgonującego gunganina.
- Ty jesteś Zaahr Dromrahk?
- Nie, ja tylko ograłem cię w karty – nigdy od razu nie potwierdzajcie swojej tożsamości. Zwłaszcza, gdy krążą o was jakieś niestworzone bajeczki, że kogoś tam zabiliście.
- Mam dla ciebie robotę, Zaahr – powiedział i przekazał mi datapad. Widzicie żółtodzioby? Tak to się robi! Dlatego tak ważna jest w życiu re-pu-ta-cja. Zawsze starałem się dementować te nieprawdziwe bajki na mój temat i potwierdzać te prawdziwe historie i to zawsze procentowało. Choćby tym, że gość którego właśnie pozbawiłem wszystkich kredytów chciał przekazać mi jeszcze większą kwotę. Kiedy przeglądałem informacje w datapadzie mój pracodawca robił to co wszyscy pracodawcy – streszczał to co było w datapadzie w najwygodniejszy dla siebie sposób. Jak każdy pracodawca myślał, że jestem kolejnym jeleniem, który nie umie czytać, a datapad dawał do łapy tylko z grzeczności. Gość był bardzo powściągliwy, co zawsze powinno być alarmującym objawem. Nawet ja czasami muszę być powściągliwy, żeby ukryć niewygodne fakty. Dlatego nie dowiecie się imienia mojego kontaktu. Niemniej, przybył on na Devaron w poszukiwaniu czegoś co ma dla niego dużą wartość jak twierdził sentymentalną. Jakiś artefakt związany z jakimiś starymi wierzeniami w uczciwość i współczucie. Wiecie, to ta nudna część opowieści, pozbawiona głównej atrakcji czyli mnie. W każdym bądź razie twierdził, że ta świecąca niebieską poświatą kostka jest w Świątyni Eedit na Devaronie. A raczej w jej ruinach. Imperium dawno temu zbombardowała ją, co więcej zabezpieczyli ruiny pułapkami. Od dawna nikt się nie zapuszczał w to miejsce owiane złą sławą. Niektórzy nawet twierdzili, że tam straszy ale z przyprawianiem historii też można przesadzić, więc zostawimy ten temat na inną okazję. Coś tam jeszcze gadał, że cała sprawa wymaga dyskrecji i takie tam standardowe pierdolenie. No cóż, lepiej nie mógł trafić. Potrafię dotrzymać słowa, to znaczy opowiadać historię tylko tym, którym ufam. Poza tym nie macie imienia gościa, a świecąca na niebiesko kostka nic wam nie powinna mówić. Przynajmniej nic nie mówiła moim ziomkom z czarnego rynku, a oni są przynajmniej o połowę mniejszymi murglakami niż wy. W każdym bądź razie z dozą nieufności przyjąłem to zlecenie. Postanowiłem najpierw popytać o mojego pracodawcę. Nikt z informatorów nie wiedział za wiele oprócz tego, że pojawił się na Devaronie niedawno i wszystko wskazywało na to, że był jakimś kolekcjonerem takich gadżetów. I rzeczywiście dbał o dyskrecję. Odezwałem się też do mojego najstarszego brata, Zauca który jest kapitanem we flocie Devaronu czy przypadkiem mój klient gdzieś tam nie widnieje na czarnych listach. To też był słaby trop. Podobnie wyglądało moje zbieranie informacji na temat samej Świątyni Eedit. Lojaliści nie mieli za dużo informacji o samych zabezpieczeniach. Wyglądało na to, że Imperium również zależało na dyskrecji. W kwestii Eedit nie ufali nawet devishom. Jako że lubię siebie, ale przede wszystkim dlatego, że wy lubicie mnie to postanowiłem nie narażać swojej cennej egzystencji dla kilkunastu tysięcy kredytów. W związku z tym pewnego wieczoru zorganizowałem rekrutację, tutaj u Dromrahków. Wspaniała okazja, żeby najpierw zagrać w karty. I wygrać, najlepiej w moim stylu - z klasą.

***


- Czysty Sabak! – Zaahr wykrzyczał po raz trzeci tego dnia.
- Nie… ja wychodzę, to już nie jest nawet śmieszne. Twoja historia to sterta poodoo – zielonoskóry devaronianin wstał od stołu. Reakcja Zaahra była momentalna. W mgnieniu oka w jego ręce znalazła się „Zemsta Vilmarha” – popularny na Devaronie pistolet blasterowy.
- Jeżeli zaraz nie usiądziesz to cię zabije. Albo każe to zrobić whiphidowi, który stoi tutaj na ochronie… - zielonoskóry zrobił wielkie oczy i ostrożnie zaczął siadać na krześle. Viss licząc, że uda mu się zbyć Zaahra z historii powiedział:
- A tak swoją drogą Zaahr… czemu macie whiphida na ochronie? Ten futrzak nawet słowa nie potrafi powiedzieć we wspólnym.
- Nie rozumiem co macie do whiphida. Potrafi urwać łeb na wskazanie palcem w kierunku problematycznego klienta, a to praktyczna umiejętność jaką kierowała się menadżer podczas rekrutacji. Chętnie bym zgłębił temat branży ochroniarskiej w kantynach mojej rodziny gdyby miało to bezpośredni związek z moją osobą!
- Ale, Zaahr to już trzeci Sabak. Nie ma fizycznej możliwości, żeby mieć takie szczęście. Zaczynam podejrzewać, że musisz swojemu szczęściu jakoś pomagać – powiedział mężczyzna siedzący naprzeciwko Zaahra. Chyba jego jedynego interesowała ta opowieść. Bardzo ostrożnie przyglądał się swojemu rozmówcy zarówno teraz jak i podczas opowiadania historii.
- Pewnie, że nie było fizycznej możliwości żebym wygrał czystym Sabakiem. Po prostu sprawdzałem waszą czujność. Muszę wiedzieć czy wy nie oszukujecie i przypadkiem nie słuchacie mojej historii jednym uchem. Ja nawet wtedy w te karty przegrałem…

***


…ale nie liczy się to jako przegrana bo była celową porażką w celu zdobycia zaufania tych leszczy, z którymi przegrałem. Wiem, wiem – idzie się pogubić. W każdym bądź razie pozwoliłem im być na kilka chwil Zaahrem Dromrahkiem. Taki ze mnie hojny gość. Już wcześniej dowiedziałem się z kim siadam do stołu i byłem tak samo powściągliwy jak mój klient. Wiecie, datapad, streszczenie dla analfabetów, świątynia, dyskrecja, itepe itede. Wlepiłem im potem ogon, żeby przypadkiem nie zrobili mnie w balona tak jak ja zrobiłem mojego klienta. Od mojego informatora dowiedziałem się, że nie byli tacy wspaniałomyślni jak ja, pewnie dlatego, że nie mieli szczęścia do kart. Swoją drogą śmieszy mnie o mówieniu o „szczęściu do czegoś”. Na pewno znacie taki typ gościa siedzącego w rogu kantyny, jakiś śmierdzący moczem starzec w kapturze, który nagle z dupy mówi że szuka dyskretnego transportu na drugi koniec galaktyki. Na pewno każdy z was wpadł na kogoś w tych klimatach. Bo widzicie, czasami warto posłuchać takie stare truchło, choćby dlatego, że takim obłąkanym dziadkom zdarza się powiedzieć coś mądrego. Na przykład coś w klimatach „z mojego doświadczenia nie ma czegoś takiego jak szczęście”. Wiecie co? I ja się z taką opinią zgadzam. Jeżeli masz szczęście to znaczy, że jesteś cholernie dobry w tym co robisz i potrafisz dostrzec okazję. I tym razem ja dostrzegłem okazję. Po co ryzykować życie skoro ktoś to może zrobić za ciebie? Dlatego skontaktowałem się z moim kolejnym bratem Lugiem – pierwszym pilotem „Rogatego Włóczęgi”. Wiecie, ten przygłupi mięśniak co kręci się tu równie często co ja. W związku z brakiem szyi jest w stanie wytrzymać średnio półtorej sekundy dłużej od przeciętnego devisha przy bliskim spodkaniu z whiphidem z ochrony. Wzięliśmy skrzynkę whisky, trochę sulfuru gdyby któryś z nas przegiął z alkoholem, Lug wziął swój ciężki karabin blasterowy i polecieliśmy na speederach przez dżunglę w kierunku świątyni.
Ustawiliśmy się w plenerze na wzgórzu. Bardzo dobry widok na ruiny świątyni. Ja obserwowałem wejście do świątyni przez które weszły murglaki, którym zleciłem znalezienie artefaktu, a Lug popijał whiskey.
- A jak nie wrócą? – Lug zapytał. Jak zawsze ten kretyn śmiał kwestionować moje plany.
- To nic nie stracimy. I tak nie planujemy im zapłacić po robocie więc co za różnica czy umrą w świątyni czy tutaj…

***


- Przypomnij mi Zaahr, żebym nigdy nie brał od ciebie żadnego zlecenia… - powiedział Viss popijając swój sok juma.
- Przestań, przecież wiesz że można na mnie polegać. Poza tym to był ten jeden jedyny moment w życiu Luga kiedy miał rację. Dobrze, że przy tym byłem. Teraz można pytać się go przy obstawianiu w wyścigach i obstawiać odwrotnie niż radzi. Nie miałem nawet okazji być dwulicowym sukinsynem bo po wejściu do świątyni nikt więcej nie widział tych typów.
- I co wtedy? Najęliście kolejnych?
- Niee… to był od początku głupi pomysł…

***


…dlatego znowu zwróciłem się do mojego najstarszego brata Zauca. Wytrzasnął jakieś papiery o „testowaniu sprzętu o przeznaczeniu bojowym”, zwrócił się do kilku kumpli starszych rangą i pożyczył sobie sondę zwiadowczą. Mówiłem już, że znając odpowiednich ludzi w wojsku za skrzynkę whiskey można załatwić wszystko?
- Czy przypominałem wam, że ona musi wrócić w nienaruszonym stanie? – Zauc marudził stojąc nade mną i Lugiem przed wejściem do świątyni kiedy uruchamialiśmy małego droida w kształcie dysku. Nasz najstarszy brat był zdecydowanie tym najmniej ciekawym. Dlatego pewnie został w wojsku. Mały droid wysunął mechaniczne odnóża, odbił się od podłoża i uruchomił mały silniczek repulsorowy po czym wleciał do ruin. W związku z tym, że nie wiedzieliśmy czego dokładnie szukamy to obserwowaliśmy jego poczynania przez małą konsolę wydając mu polecenia. Można powiedzieć, że byliśmy pierwszymi istotami, które widziały ruiny świątyni i dalej żyją. Wszystko szło gładko do czasu gdy napotkaliśmy jedno ze skrzyżowań.
- Gdzie teraz, panowie? – powiedział Lug. Był najsilniejszy więc to on dobrał się do konsoli sterującej droidem.
- W lewo – powiedziałem kierując się moim niezawodnym przeczuciem. Wszystko byłoby dobrze gdyby ten debil wiedział, która to jest strona. Lug zaczął skręcać droidem w prawo kiedy oboje z Zauc’iem wykrzyczeliśmy:
- Drugie lewo! – jednak było już za późno. Droid wpadł na laserową minę, a konsola dała nam wyraźnie do zrozumienia, że nic z niego nie zostało…

***


Whiphid podszedł do stolika Zaahra i zaczął coś mamrotać w swoim języku.
- Dobra panowie, piąta godzina! Zamykamy lokal. Dziękuje za uwagę! – Zaahr klasnął w dłonię i zaczął szykować się do wyjścia. Najwyraźniej był jedyną osobą w grupie, która rozumiała ochroniarza. Z resztą oprócz jeszcze kilku istot w kantynie zostali tylko oni.
- Czekaj, odnalazłeś w końcu ten artefakt? – siwowłosy najwyraźniej był jedyną osobą, która go słuchała.
- Pewnie, że tak. Musieliśmy zapłacić za tego droida. Drugi droid kosztował nas trzecią skrzynkę whiskey i tym razem skręciliśmy w PRAWO. Gdyby wszyscy robili co każę, życie byłoby prostsze...
- Tak po prostu? Myślałem, że za trzecim razem wpadłeś na coś bardziej finezyjnego…
- A co ty kurwa próbujesz mnie obrazić? Może wpadłem, a może nie. Fakt jest taki że znudziło mi się opowiadanie tobie historii i chcę już iść do domu. Jeżeli byś taki miły to zostaw temat w spokoju
- I co odebrałeś nagrodę?
- Nie dasz za wygraną, co? Z resztą nie powinienem się tobie dziwić. Moje życie jest bardzo interesujące. Niestety gość od zlecenia zmył się z systemu. Potem dowiedziałem się, że kwestionował moje metody „jako mocno niedyskretne”. A teraz wyczerpałeś swoją ilość pytań. Jak chcesz dowiedzieć się więcej wpadnij tu jutro i nie zapomnij przynieść swoich kredytów. Pokażę ci, że czysty Sabak trafia się częściej niż wam, murglakom się wydaje… - niestety jego rozmówca nie miał tyle czasu.

***


Smeeleeya… - stojąc przed drzwiami do apartamentu rogacz nucił pod nosem kawałek, który jeszcze tlił mu się w głowie. Kod zabezpieczeń do swojego apartamentu udało mu się wpisać za ostatnim trzecim razem. Zdecydowanie przeszkadzał mu w tym procesie atak czkawki, będący skutkiem ubocznym ilości wypitego dziś alkoholu. Drzwi wsunęły się w do ściany a jego oczom ukazał się mały korytarzyk prowadzący do salonu. Nim automatyczne czujki uruchamiające światło wyczuły jakikolwiek ruch, Zaahr usłyszał strzał z blastera. Błętkitna wiązka trafiła go w plecy i na dobre pozbawiła świadomości.

Gdy się obudził leżał już ze skutymi kończynami przy barku w salonie. Skute ręce były dodatkowo połączone kajdankami z podstawą wysokiego barowego krzesła unieruchamiając go na dobre. Jego mieszkanie, a przynajmniej ta jego część którą mógł ogarnąć wzrokiem była kompletnie zdemolowana. Ktoś czegoś szukał. Dodatkowo cholernie bolała go głowa.
- Obudziła się… śpiąca królewna… - siwowłosy wycedził siedząc na fotelu trzymając buty na szklanym stoliku. Gdy zobaczył, że rogacz nieobecnym wzrokiem rozgląda się po pomieszczeniu, podszedł do niego i złapał go silnym uchwytem za żuchwę.
- A teraz powiesz mi powiedzieć gdzie schowałeś artefakt albo pozwolisz mi się obić. Tak czy siak oba z tych wyjść sprawią mi przyjemność – powiedział potrząsając jego głową.
- Powiem ci gdzie go schowałem… - zaczął Zaahr. Wydawało się, że jeszcze do końca nie rozumiał powagi sytuacji. Po chwili namysłu dodał:
-… jak pocałujesz mnie w czerwoną dupę – Mężczyzna zacisnął tylko zęby i uderzył devaronianina z główki. Krew szybko zaczęła ulewać się z rozcięcia na czole rogacza w kierunku jego twarzy. Były żołnierz postanowił iść za ciosem – złapał rogacza za kołnierz i uderzył go z pięści w twarz.
- Liczyłem, że wybierzesz drugą opcję – mężczyzna wyprostował się i wyciągnął z małej torby przyrząd, który Dromrahk dobrze znał – cążki do wyrywania paznokci.
- Przez twój kretynizm nie mam za wiele czasu więc musimy zrezygnować z kilku etapów tego przesłuchania. Tak czy siak… wymiękniesz. Prędzej czy później. W końcu zrozumiesz, że to nie jest kolejna gierka - Mężczyzna jednym ruchem ściągnął but rogaczowi i zaczął wyrywać mu paznokieć dużego palca. Zaahr wydarł się niemiłosiernie kiedy płytka paznokcia wykręcana na lewo i prawo traciła kontakt ze skórą.
- Możesz krzyczeć… zaraz puścimy ten twój zasrany jizz. Jakieś życzenia?

(kilka godzin później)
Z każdą minutą mężczyzna tracił cierpliwość. I był przy tym coraz bardziej nieprzyjemny. Zaahr nie miał już paznokci w obu stopach. Jego twarz była opuchnięta od coraz do kolejnych ciosów. Opuchlizna przykryła całkowicie lewe oko. Po raz nasty próbował stracić przytomność ale jego oprawca nie chciał mu na to pozwolić. Klęcząc przy nim, potrząsał go za kołnierz kiedy głowa devisha totalnie bezwładnie uciekała na wszystkie strony.
- Wiedziałem, że to był zły pomysł. Zlecać to takim szumowinom jak ty. Nic się dla was nie liczy. Tylko pieniądze! Gdybyś tylko kurwa siedział cicho, ale ty musiałeś się przechwalać po kantynach! – ostatnie słowa wręcz wywrzeszczał.
- To jest ważniejsze ode mnie czy od ciebie! Więc jeszcze raz… gdzie jest holocron?
- Co? – Zaahr słysząc nowe słowo skupił resztki swoich sił na rozmowie.
- Po prostu powiedz gdzie to jest i będzie po wszystkim!
- Na skraju… Montellian Serat jest opuszczony magazyn… wcale nie jest opuszczony… Dromrahkowie… znają hasło… - ledwo wymamrotał. Mężczyzna podsunął mu pod rękę datapad.
- Podaj współrzędne – Zaahr zrobił to z trudem. Gdy wpisał ostania wartość, siwowłosy pozwolił mu stracić przytomność.

Obudziło go pikanie komunikatora. Otworzył oczy. Koszmar się jeszcze nie skończył. Siwowłosy wciąż nad nim stał.
- Jesteście? Macie terminal? – mężczyzna pytał nieznaną istotę przez komunikator.
- Świetnie. Teraz hasło. Podaj hasło
- Czekaj… zabijesz mnie, prawda?
- Tak. Zbyt dużo wiesz. Mogę Cię tylko zapewnić, że staramy się zrobić coś dobrego w tej Galaktyce. Niestety to ty zmusiłeś nas do tych… metod - po tym wszystkim w jego głosie dało się słyszeć pierwiastek współczucia.
- Zanim to zrobisz… ostatnie życzenie…
- Najpierw hasło, nie ufam ci… - mężczyzna powiedział po czym po raz kolejny podsunął mu datapad pod dłoń. Rogacz wpisał hasło po czym wymamrotał, wskazując na barek:
- w dolnej szufladzie… powinna być karafka… to Merenzańskie Złoto – siwowłosy podszedł do szuflady, otworzył ją i wrócił z w półpełną karafką ze złotym płynem w środku.
- Ukradłem to szwagrowi… nigdy jednak nie próbowałem… - mężczyzna mógł czuć tylko litość wobec tak nędznej pozbawionej zasad kreatury. Nawet w chwili śmierci jedyne co mógł wymyśleć to alkohol. Ale kim był żeby go oceniać? Być może kiedyś gdy sam znajdzie się w jego sytuacji gdy w końcu dorwie go Imperium, jedyne co będzie chciał przed strzałem w łeb to odrobina przyjemności. Nalał trunek do szklanki i podał ją do dłoni rogaczowi. Ten jednak nie był w stanie jej utrzymać. Po kilku próbach poprawienia chwytu rogaczowi mężczyzna sam wlał mu złocisty płyn do gardła.
- Chujowe – Zaahr powiedział z lekkim uśmiechem – reszta jest twoja… - mężczyzna wstał i wypił duszkiem resztę zawartości ze szklanki po czym wyjął pistolet blasterowy z kabury i przyłożył mu go do czoła.
- Wyczerpałeś życzenia. Teraz pożegnaj się życiem.
- Czysty Sabak! – Zaahr okrzyk zakończył długim, pełnym bólu jękiem.
- Co?
- Czysty Sabak. Czwarty w tym miesiącu – mężczyzna stojąc nad Zaahrem nagle zrobił się czerwony z gniewu.
- Co ty wygadujesz? – powiedział tracąc cierpliwość.
- Niee… to jest bardziej Układ Idioty. Czysty Sabak byłby bez tego hasła… - Zaahr nie mógł się zdecydować
- Ty sukin… - twarz żołnierza zaczęła zmieniać barwę na fioletową. Jego oczy nabiegły krwią. Nie minął moment kiedy to nagły atak kaszalu zaczął powoli go pozbawiać równowagi.
- Murglaki nigdy się nie nauczą… nigdy nie pij z devaronianiem… ja z moimi dwoma wątrobami i metabolizmem… po tym czym przyprawiłem ten alkohol... będę miał co najwyżej sraczkę… - Zaahr patrzył jak mężczyzna upada obok niego, krztusząc się własną krwią. Obserwował go jak umiera, czekając aż ten powoli straci dech i ucichnie. Na zawsze. Wkrótce po pół minuty nastała cisza.
- Halo. Może ktoś mnie uwolnić? – rogacz rzucił w przestrzeń. Wyglądało na to, że będzie pierwszą osobą, która umrze na kaca.

(mniej więcej w tym samym czasie, opuszczony magazyn niedaleko Montellian Serat)

Trochę im zajęło. Barak z zewnątrz wydawał się dość niepozorny. W środku jednak znajdowały się schody na dół – droga do ukrytego magazynu jednej z rodzin przestępczych na Devaronie i gdzieś tam był cel ich misji. Dwójka ludzi (kobieta i mężczyzna), bothanin i dresselianka zeszli po schodach do długiego, kiepsko oświetlonego korytarza. Wszyscy uzbrojeni po zęby. Na końcu korytarza natrafili na duże wrota. Mężczyzna podszedł do terminala po prawej i wpisał hasło. Wbrew im oczekiwaniom drzwi nie rozsunęły się. Zamiast tego za ich plecami ze ścian wysunęły się dwa obrotowe działka strażnicze. Lufy zaczęły się kręcić wydając charakterystyczny hałas, który miał być ostatnim dźwiękiem w ich życiu. Mężczyzna zaśmiał się nerwowo.

***


Dwójka istot ubranych na zielono weszła pośpiesznym krokiem do salonu jednak mocno dali po hamulcach gdy zobaczyli zdemolowane mieszkanie. Opuchnięty na twarz Zaahr wciąż leżał na ziemi. Jego stopy były całe we krwi, obok leżały cążki do wyrywania paznokci. Jego "towarzysz" leżał na brzuchu w kałuży własnych wymiocin i krwi. Można było sobie tylko wyobrazić smród.
- Zaahr, miałeś się ze mną skontaktować. Minęły trzy dni… - Trukess Veinad, szwagier Zaahra momentalnie zamilkł kiedy zobaczył go na podłodze.
- Uwolnij mnie… - najemnik wskazał tylko na ciało leżące obok niego. Trukess i towarzyszący mu oficer Korporacji Czerka rzucili się do ciała siwowłosego szukając klucza, który mógłby uwolnić spętanego devaronianina.
- Wody... – Trukess jak na zawołanie rzucił się do zlewu przy barku i nalał do pierwszej lepszej szklanki wodę. Oficer Czerki nieco zmieszany uwalniał kończyny biedaka podczas gdy Veinad wlewał mu wodę do ust.
- Co tu do cholery się stało… Nie masz paznokci u stóp… - Zaahr postanowił jednak nie odpowiadać. Gdy tylko jego ciało zostało uwolnione, zaczął się czołgać przez salon.
- Co robisz?
- Muszę się wysrać… - Dwójka pracowników Czerki stała przez chwilę i z zamurowaniem patrzyli jak Dromrahk czołgał się w kierunku toalety.
- Normalnie jest w lepszym stanie… - Trukess powiedział starając się jakoś uratować siebie i Zaahra w oczach oficera Korporacji odpowiedzialnego za rekrutację. Chciał jeszcze coś dopowiedzieć jednak zdążył wcześniej dostrzeć swoją karafkę stojącą na barku. Tą, która zginęła mu kilka tygodni temu. I wtedy to właśnie uświadomił sobie, że nie jest w stanie wyjaśnić tej sytuacji. W salonie znowu nastała cisza. Bardzo wymowna cisza.
Image
Awatar użytkownika
Zaahr Dromrahk
Gracz
 
Posty: 130
Rejestracja: 7 Cze 2018, o 17:42
Miejscowość: Toruń/Gdańsk

Wróć do Opowiadania

cron