ROZDZIAŁ 1: ŻÓŁTODZIÓB
Detektyw Meiss był cierpliwym i spokojnym człowiekiem. Miał żonę, dziecko i pozornie niczym nie wyróżniał się z tłumu innych szarych ludzi spotykanych codziennie na ulicach. Jedynym elementem dzięki któremu był rozpoznawany w Atlantic City był jego zawód. Chcąc czy nie opinia „lokalnego szeryfa” przylgnęła do niego już bardzo dawno temu. Poszukując prawdy odznaczał się inteligencją i błyskotliwością. Jego brązowe włosy powoli zamieniały się w siwą już czuprynę, a na nieogolonej twarzy pojawiały się coraz to nowe zmarszczki. Nosił elegancki garnitur, a na nim ciemny, długi płaszcz dochodzący aż do kostek. Dzisiejszego wieczoru nic w jego aparycji nie wskazywało, że to ten sam charyzmatyczny przedstawiciel władz miasta. Został obudzony o 3 nad ranem i siłą ściągnięty z powrotem na komendę. Nie zdążył nawet zjeść typowego dla siebie śniadania, złożonego z jajek na twardo i tostów, ani zrobić łyka kawy. Cóż za pilna sprawa musiała zawracać mu głowę o tak niebezpiecznej i nieprzyzwoitej porze.
Dochodząc do wejścia z daleka już zauważył stojącego na środku korytarza, jego zastępcę Hendersona. Trzymał on dwa plastikowe kubki i dwa lukrowane ciastka z pobliskiej cukierni.
- Przynajmniej się przygotował. – mruknął do siebie detektyw i wyciągnął rękę w stronę brązowego naczynia – Dlaczego nie ściągnęliście mnie od razu na miejsce zbrodni? Papierkową robotę odwalam zawsze po wstępnych oględzinach. Powinieneś to już wiedzieć, Jack.
- Wiem, sir. Niestety, miejsce zbrodni dziś znajduje się tutaj.
- Tutaj, czyli gdzie? Na posterunku?! Kto miałby zabijać w takim miejscu, to niedorzeczne.
- Niestety, sir. Dziś, przed godziną znaleziono martwą panią Angelę Gispons. Sprzątała tutaj – odpowiedział policjant pomagając sobie aktami denatki.
- Prowadź.
Jonatan Meiss wszedł do małego pokoiku umieszczonego na samym końcu korytarza. Pracuje jako policjant już od prawie dziewiętnastu lat, a nigdy nie zaglądał w głąb tego pomieszczenia. Pokój oświetlała jedynie mała żarówka wkręcona luźno do sterczącego z sufitu kabla. Detektyw nie czuł się tutaj bezpiecznie. Było ciemno i zimno, a welurowy dywan wyciszał każdy zrobiony przez Meissa krok. Od razu uznał, że każdy kto miałby tutaj popełnić morderstwo zrobiłby to bez zwracania na siebie większej uwagi.
Na podłodze leżało ciało kobiety. Kobiety, z którą tak często rozmawiał i żartował. Mimo, że nie widywał jej zbyt często, chwile spędzone przy wspólnym sprzątaniu jego gabinetu wspominał bardzo miło. Miała około sześćdziesiątki, wysoka o bujnych kształtach, ubrana w szary sweter i jeansy.
- Angela Gispons, sprzątaczka zatrudniona trzy lata temu, nie odnotowano u niej żadnych wykroczeń ani przestępstw – rozpoczął ostrożnie Henderson, patrząc kątem oka na detektywa.
- Jak zginęła? – zapytał stanowczo detektyw pochylającego się nad ciałem denatki lekarza.
- Silny cios tępym narzędziem w tył głowy, prawdopodobnie pałką policyjną. Zmarła jakieś dwie godziny temu. By mieć dokładniejsze dane potrzeba sekcji zwłok.
Gdy tylko doktor skończył mówić, stróż stojący w drzwiach poinformował Meissa, że musi natychmiast stawić się u szefa. Jonatan był zaskoczony, gdyż nie usłyszał nawet kroków wchodzącego policjanta.
- Informuj mnie na bieżąco. Niech zrobią zdjęcia – powiedział do swego zastępcy i wyszedł.
Szef komendy policji w Atlantic City okazał się tęgim mężczyzną o surowym charakterze. Uważał, że aby coś osiągnąć trzeba bardzo ciężko pracować, a że sam nie mógł robić zbyt wiele z powodu zdrowia, przekładał całą swoją energię na innych pracowników. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, poprawił krzywo zawiązany krawat i kazał wejść swojemu najlepszemu policjantowi.
- Jonatan, wiesz, że cię szanuję? – rozpoczął spokojnie facet
- Wiem, sir.
- Dziś dostałem to – powiedział i rzucił przed oczy Meissa jakiś oficjalny list – prześlą tutaj jakiegoś żółtodzioba w robi konsultanta. Ma się czegoś nauczyć, odbyć trochę praktyki, no wiesz. Jest bardzo młody zaciekaw go czymś i masz go z głowy. Będzie pracował wraz z tobą nad sprawą tej sprzątaczki. Morderstwo na komendzie jest mi szczególnie nie na rękę.
- Wie szef, że ja lubię działać sam?
- Wiem, ale ja też lubię działać sam i jeśli nie chcesz tu jakiś ludzi z góry, rozwiąż te sprawę. Jak on się tam nazywał?
- Avilius Kane… - odpowiedział cicho detektyw.
ROZDZIAŁ 2: PARTNER
Detektyw Meiss usiadł wygodnie na fotelu i podniósł kubek z kawą. Zrobił głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. Jaki on będzie? Czy spełni jego oczekiwania? Miał wprawdzie dzieci, ale nie przebywał z nimi zbyt często, co skutecznie zapewnił mu ciągły potok ciężkiej pracy. Ma żonę, ładną, filigranową, o niebieskich oczach, która pewnie już przyzwyczaiła się do jego stylu życia. Karcił się w myślach za to, że obawia się spotkania z tym chłopakiem. Kane. Avilius Kane. Czy tak ma nazywać się jego następca? Może czas odejść i przekazać pałeczkę następnemu pokoleniu. Tylko czy mógłby to zrobić? Praca była dla niego azylem. Ucieczką. Chwilowym oderwaniem się od rzeczywistości. Czasem pracował kilkadziesiąt godzin bez przerwy, bez wytchnienia, jak w transie, odsuwając aktualne problemy na dalszy plan.
Porucznik Meiss potrząsną mocno głową. Oderwał się od napływu myśli i pytań zajmujących teraz jego umysł. Spojrzał na zegarek. Była 3.55. Wstał z siedzenia i poprawił garnitur.
Zaraz miał zjawić się ten żółtodziób. Nagle rozległ się głośne pukanie do drzwi. Detektyw nakazał wejść do środka i stanął jak wryty w miejscu, nie mogąc się poruszyć.
- Przyprowadziłem tego Kane’a, sir. Mogę odejść?
- T.. tak. – wyjąkał stróż prawa i spojrzał na jego nowo przybyłego „partnera”. To był dzieciak. Średniego wzrostu, młody z kruczoczarnymi włosami. Miał na sobie jeansy i czarną koszulkę. Mógłby być jego synem, a miał wraz z nim pracować nad śmiercią pani Gispons. To musiało być jakieś nieporozumienie. Spodziewał się młodego chłopaka, ale nie wiedział, że przydzielą mu dziecko. Detektyw wątpił nawet czy jest on pełnoletni.
- Witam panie Meiss, nazywam się Avilius Kane.
- To musi być jakieś nieporozumienie. Nie jesteś za młody jak na policję?
- Mam wystarczająco lat, by chodzić do Akademii. Miałem się do pana zgłosić.
- Tak, zgadza się. Zatem nic tu po nas. Sprawdźmy czego teraz uczą takich żółtodziobów.
Chłopak wydawał się skryty, ale i arogancki. Detektyw postanowił, że trzeba będzie go trochę utemperować, by zmiękł i zobaczył kto tu ma większe doświadczenie.
Jonatan szedł szybkim krokiem, wraz ze swoim zastępcą oraz "żółtodziobem" Aviliusem Kane'em.
- Co wiemy? - zapytał swego zastępcę, Detektyw Meiss.
- W czasie morderstwa na komendzie było 6 osób. Denatka Angela Gispons, posterunkowi Harvey Karm oraz Peter Covis, stażystka ucząca się od zmarłej, Veronika Laris. Było również dwoje naprawiających elektryków Jack Gispons i David Trent.
- Ten elektryk to jakaś rodzina? - zapytał stanowczym głosem detektyw Meiss.
- To mąż pani Gispons. Od pewnego czasu byli w separacji...
Jonatan spojrzał na młodego Aviliusa. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem jego nowego "partnera". Był przekonany, że obaj pomyśleli o tym samym. Motyw.
ROZDZIAŁ 2: PIERWSZA POWAŻNA SPRAWA
Meiss postanowił się na chwilę „wyłączyć”. Rozsiadł się na swoim fotelu, zamknął oczy i wyobraził sobie miłą scenkę z udziałem jego własnej rodziny. Jego drobna żonka podawała mu obiad, a on szczęśliwy bawił się z Matem układając wysoką wieżę z mocno zużytych już drewnianych klocków. Słońce wpadając ostrożnie przez roztwarte żaluzje, przywodziło na myśl wakacje na Florydzie. Jedyne jakie Jonatan pozwolił sobie zrobić w ciągu ostatnich paru lat. Mimo to, ciągle nie mógł zapomnieć o czekających go przesłuchaniach i niedokończonych sprawach, które niczym koszmar senny nie dawały mu zapomnieć o czekającej go szarej rzeczywistości miasta Atlantic City.
Detektyw poderwał się nagle z wygodnego miejsca, zrobił ostatni łyk ohydnej dostarczonej przez Hendersona kawy i wyszedł ze swojego gabinetu pełen nadziei, że nadchodzący ranek da mu choć trochę czasu na oderwanie się od wciąż powracającej rutyny. Rutyny, której nie mógł przeboleć, a ból ten nasilał się wraz z kolejną minutą spędzoną w tych samych, nudnych ścianach posterunku. Człowiek jako zdobywca nie powinien siedzieć w jednym miejscu. Wywodząc się od zwierząt przystosowani jesteśmy do podróży, oglądania nowych miejsc i wreszcie dokonywania zmian w swoim jakbyśmy chcieli kolorowym życiu.
- Obejrzałeś już wszystko? - zapytał znudzonym głosem Meiss po raz kolejny odwiedzając małe pomieszczenie, gdzie znaleziono denatkę. Wewnątrz było o wiele jaśniej niż o 3, gdy widział ten pokój po raz pierwszy detektyw. W rogach, na welurowym dywanie stały wielkie lampy, które oświetlały całe miejsce zbrodni. Co parę chwil błyskał flash aparatu trzymanego przez policyjnego fotografa. Na samym środku kucał młody chłopak.
- Zauważyłem parę istotnych szczegółów, sir – mruknął Kane i nie czekając na odpowiedź przystąpił do raportu z własnych oględzin. - Wydaje mi się, że to nie cios w tył głowy zabił tę kobietę. Jak można zauważyć na twarzy denatki, jest wiele ranek w okolicach nosa i brody. To tak jakby ktoś bezcześcił zwłoki.
- Masz na myśli, że została uderzona tępym narzędziem już po śmierci? - błyskotliwie odczytał myśli Aviliusa, Jonatan.
- O to mi właśnie chodziło. Ktoś bił ciało, które spoczywało na podłodze już w tej pozycji. Doprowadziło to do wielu siniaków, które można odnotować na przedzie – tutaj nowy partner Meissa, odchylił lekko głowę zmarłej pani Gispons i pokazał dokładnie. - Ponadto, w ręce denatki znalazłem to.
Detektyw wziął z ręki chłopaka foliowy woreczek. W środku znajdował się mały kawałek szarego papieru. Na nim znajdowały się jakieś znaki, lecz urwane w połowie nie dały się w stanie odszyfrować. Prawdopodobnie były częścią czegoś większego, lecz na tą chwilę brzmiały „a-044”.
- Kawałek papieru? Raczej nie da nam zbyt wiele – westchnął Jonatan przewracając w palcach „nowy dowód w śledztwie”.
- Wszystko ma swój logiczny porządek. Ten papierek też – rzucił wyniośle Kane wstając z podłogi.
- Dobra, dobra. Nie bądź taki do przodu, bo rzeczywistość Cię do pionu postawi i wtedy będzie płacz – odpowiedział drwiąco detektyw chowając woreczek do kieszeni.
- Tak, sir – zakończył dyskusję Avilius spoglądając kwaśno na swojego, wyżej postawionego rangą partnera.
Detektyw Meiss był cierpliwym i spokojnym człowiekiem. Miał żonę, dziecko i pozornie niczym nie wyróżniał się z tłumu innych szarych ludzi spotykanych codziennie na ulicach. Jedynym elementem dzięki któremu był rozpoznawany w Atlantic City był jego zawód. Chcąc czy nie opinia „lokalnego szeryfa” przylgnęła do niego już bardzo dawno temu. Poszukując prawdy odznaczał się inteligencją i błyskotliwością. Jego brązowe włosy powoli zamieniały się w siwą już czuprynę, a na nieogolonej twarzy pojawiały się coraz to nowe zmarszczki. Nosił elegancki garnitur, a na nim ciemny, długi płaszcz dochodzący aż do kostek. Dzisiejszego wieczoru nic w jego aparycji nie wskazywało, że to ten sam charyzmatyczny przedstawiciel władz miasta. Został obudzony o 3 nad ranem i siłą ściągnięty z powrotem na komendę. Nie zdążył nawet zjeść typowego dla siebie śniadania, złożonego z jajek na twardo i tostów, ani zrobić łyka kawy. Cóż za pilna sprawa musiała zawracać mu głowę o tak niebezpiecznej i nieprzyzwoitej porze.
Dochodząc do wejścia z daleka już zauważył stojącego na środku korytarza, jego zastępcę Hendersona. Trzymał on dwa plastikowe kubki i dwa lukrowane ciastka z pobliskiej cukierni.
- Przynajmniej się przygotował. – mruknął do siebie detektyw i wyciągnął rękę w stronę brązowego naczynia – Dlaczego nie ściągnęliście mnie od razu na miejsce zbrodni? Papierkową robotę odwalam zawsze po wstępnych oględzinach. Powinieneś to już wiedzieć, Jack.
- Wiem, sir. Niestety, miejsce zbrodni dziś znajduje się tutaj.
- Tutaj, czyli gdzie? Na posterunku?! Kto miałby zabijać w takim miejscu, to niedorzeczne.
- Niestety, sir. Dziś, przed godziną znaleziono martwą panią Angelę Gispons. Sprzątała tutaj – odpowiedział policjant pomagając sobie aktami denatki.
- Prowadź.
Jonatan Meiss wszedł do małego pokoiku umieszczonego na samym końcu korytarza. Pracuje jako policjant już od prawie dziewiętnastu lat, a nigdy nie zaglądał w głąb tego pomieszczenia. Pokój oświetlała jedynie mała żarówka wkręcona luźno do sterczącego z sufitu kabla. Detektyw nie czuł się tutaj bezpiecznie. Było ciemno i zimno, a welurowy dywan wyciszał każdy zrobiony przez Meissa krok. Od razu uznał, że każdy kto miałby tutaj popełnić morderstwo zrobiłby to bez zwracania na siebie większej uwagi.
Na podłodze leżało ciało kobiety. Kobiety, z którą tak często rozmawiał i żartował. Mimo, że nie widywał jej zbyt często, chwile spędzone przy wspólnym sprzątaniu jego gabinetu wspominał bardzo miło. Miała około sześćdziesiątki, wysoka o bujnych kształtach, ubrana w szary sweter i jeansy.
- Angela Gispons, sprzątaczka zatrudniona trzy lata temu, nie odnotowano u niej żadnych wykroczeń ani przestępstw – rozpoczął ostrożnie Henderson, patrząc kątem oka na detektywa.
- Jak zginęła? – zapytał stanowczo detektyw pochylającego się nad ciałem denatki lekarza.
- Silny cios tępym narzędziem w tył głowy, prawdopodobnie pałką policyjną. Zmarła jakieś dwie godziny temu. By mieć dokładniejsze dane potrzeba sekcji zwłok.
Gdy tylko doktor skończył mówić, stróż stojący w drzwiach poinformował Meissa, że musi natychmiast stawić się u szefa. Jonatan był zaskoczony, gdyż nie usłyszał nawet kroków wchodzącego policjanta.
- Informuj mnie na bieżąco. Niech zrobią zdjęcia – powiedział do swego zastępcy i wyszedł.
Szef komendy policji w Atlantic City okazał się tęgim mężczyzną o surowym charakterze. Uważał, że aby coś osiągnąć trzeba bardzo ciężko pracować, a że sam nie mógł robić zbyt wiele z powodu zdrowia, przekładał całą swoją energię na innych pracowników. Gdy usłyszał pukanie do drzwi, poprawił krzywo zawiązany krawat i kazał wejść swojemu najlepszemu policjantowi.
- Jonatan, wiesz, że cię szanuję? – rozpoczął spokojnie facet
- Wiem, sir.
- Dziś dostałem to – powiedział i rzucił przed oczy Meissa jakiś oficjalny list – prześlą tutaj jakiegoś żółtodzioba w robi konsultanta. Ma się czegoś nauczyć, odbyć trochę praktyki, no wiesz. Jest bardzo młody zaciekaw go czymś i masz go z głowy. Będzie pracował wraz z tobą nad sprawą tej sprzątaczki. Morderstwo na komendzie jest mi szczególnie nie na rękę.
- Wie szef, że ja lubię działać sam?
- Wiem, ale ja też lubię działać sam i jeśli nie chcesz tu jakiś ludzi z góry, rozwiąż te sprawę. Jak on się tam nazywał?
- Avilius Kane… - odpowiedział cicho detektyw.
ROZDZIAŁ 2: PARTNER
Detektyw Meiss usiadł wygodnie na fotelu i podniósł kubek z kawą. Zrobił głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze. Jaki on będzie? Czy spełni jego oczekiwania? Miał wprawdzie dzieci, ale nie przebywał z nimi zbyt często, co skutecznie zapewnił mu ciągły potok ciężkiej pracy. Ma żonę, ładną, filigranową, o niebieskich oczach, która pewnie już przyzwyczaiła się do jego stylu życia. Karcił się w myślach za to, że obawia się spotkania z tym chłopakiem. Kane. Avilius Kane. Czy tak ma nazywać się jego następca? Może czas odejść i przekazać pałeczkę następnemu pokoleniu. Tylko czy mógłby to zrobić? Praca była dla niego azylem. Ucieczką. Chwilowym oderwaniem się od rzeczywistości. Czasem pracował kilkadziesiąt godzin bez przerwy, bez wytchnienia, jak w transie, odsuwając aktualne problemy na dalszy plan.
Porucznik Meiss potrząsną mocno głową. Oderwał się od napływu myśli i pytań zajmujących teraz jego umysł. Spojrzał na zegarek. Była 3.55. Wstał z siedzenia i poprawił garnitur.
Zaraz miał zjawić się ten żółtodziób. Nagle rozległ się głośne pukanie do drzwi. Detektyw nakazał wejść do środka i stanął jak wryty w miejscu, nie mogąc się poruszyć.
- Przyprowadziłem tego Kane’a, sir. Mogę odejść?
- T.. tak. – wyjąkał stróż prawa i spojrzał na jego nowo przybyłego „partnera”. To był dzieciak. Średniego wzrostu, młody z kruczoczarnymi włosami. Miał na sobie jeansy i czarną koszulkę. Mógłby być jego synem, a miał wraz z nim pracować nad śmiercią pani Gispons. To musiało być jakieś nieporozumienie. Spodziewał się młodego chłopaka, ale nie wiedział, że przydzielą mu dziecko. Detektyw wątpił nawet czy jest on pełnoletni.
- Witam panie Meiss, nazywam się Avilius Kane.
- To musi być jakieś nieporozumienie. Nie jesteś za młody jak na policję?
- Mam wystarczająco lat, by chodzić do Akademii. Miałem się do pana zgłosić.
- Tak, zgadza się. Zatem nic tu po nas. Sprawdźmy czego teraz uczą takich żółtodziobów.
Chłopak wydawał się skryty, ale i arogancki. Detektyw postanowił, że trzeba będzie go trochę utemperować, by zmiękł i zobaczył kto tu ma większe doświadczenie.
(***)
Jonatan szedł szybkim krokiem, wraz ze swoim zastępcą oraz "żółtodziobem" Aviliusem Kane'em.
- Co wiemy? - zapytał swego zastępcę, Detektyw Meiss.
- W czasie morderstwa na komendzie było 6 osób. Denatka Angela Gispons, posterunkowi Harvey Karm oraz Peter Covis, stażystka ucząca się od zmarłej, Veronika Laris. Było również dwoje naprawiających elektryków Jack Gispons i David Trent.
- Ten elektryk to jakaś rodzina? - zapytał stanowczym głosem detektyw Meiss.
- To mąż pani Gispons. Od pewnego czasu byli w separacji...
Jonatan spojrzał na młodego Aviliusa. Jego wzrok spotkał się ze spojrzeniem jego nowego "partnera". Był przekonany, że obaj pomyśleli o tym samym. Motyw.
ROZDZIAŁ 2: PIERWSZA POWAŻNA SPRAWA
Meiss postanowił się na chwilę „wyłączyć”. Rozsiadł się na swoim fotelu, zamknął oczy i wyobraził sobie miłą scenkę z udziałem jego własnej rodziny. Jego drobna żonka podawała mu obiad, a on szczęśliwy bawił się z Matem układając wysoką wieżę z mocno zużytych już drewnianych klocków. Słońce wpadając ostrożnie przez roztwarte żaluzje, przywodziło na myśl wakacje na Florydzie. Jedyne jakie Jonatan pozwolił sobie zrobić w ciągu ostatnich paru lat. Mimo to, ciągle nie mógł zapomnieć o czekających go przesłuchaniach i niedokończonych sprawach, które niczym koszmar senny nie dawały mu zapomnieć o czekającej go szarej rzeczywistości miasta Atlantic City.
Detektyw poderwał się nagle z wygodnego miejsca, zrobił ostatni łyk ohydnej dostarczonej przez Hendersona kawy i wyszedł ze swojego gabinetu pełen nadziei, że nadchodzący ranek da mu choć trochę czasu na oderwanie się od wciąż powracającej rutyny. Rutyny, której nie mógł przeboleć, a ból ten nasilał się wraz z kolejną minutą spędzoną w tych samych, nudnych ścianach posterunku. Człowiek jako zdobywca nie powinien siedzieć w jednym miejscu. Wywodząc się od zwierząt przystosowani jesteśmy do podróży, oglądania nowych miejsc i wreszcie dokonywania zmian w swoim jakbyśmy chcieli kolorowym życiu.
- Obejrzałeś już wszystko? - zapytał znudzonym głosem Meiss po raz kolejny odwiedzając małe pomieszczenie, gdzie znaleziono denatkę. Wewnątrz było o wiele jaśniej niż o 3, gdy widział ten pokój po raz pierwszy detektyw. W rogach, na welurowym dywanie stały wielkie lampy, które oświetlały całe miejsce zbrodni. Co parę chwil błyskał flash aparatu trzymanego przez policyjnego fotografa. Na samym środku kucał młody chłopak.
- Zauważyłem parę istotnych szczegółów, sir – mruknął Kane i nie czekając na odpowiedź przystąpił do raportu z własnych oględzin. - Wydaje mi się, że to nie cios w tył głowy zabił tę kobietę. Jak można zauważyć na twarzy denatki, jest wiele ranek w okolicach nosa i brody. To tak jakby ktoś bezcześcił zwłoki.
- Masz na myśli, że została uderzona tępym narzędziem już po śmierci? - błyskotliwie odczytał myśli Aviliusa, Jonatan.
- O to mi właśnie chodziło. Ktoś bił ciało, które spoczywało na podłodze już w tej pozycji. Doprowadziło to do wielu siniaków, które można odnotować na przedzie – tutaj nowy partner Meissa, odchylił lekko głowę zmarłej pani Gispons i pokazał dokładnie. - Ponadto, w ręce denatki znalazłem to.
Detektyw wziął z ręki chłopaka foliowy woreczek. W środku znajdował się mały kawałek szarego papieru. Na nim znajdowały się jakieś znaki, lecz urwane w połowie nie dały się w stanie odszyfrować. Prawdopodobnie były częścią czegoś większego, lecz na tą chwilę brzmiały „a-044”.
- Kawałek papieru? Raczej nie da nam zbyt wiele – westchnął Jonatan przewracając w palcach „nowy dowód w śledztwie”.
- Wszystko ma swój logiczny porządek. Ten papierek też – rzucił wyniośle Kane wstając z podłogi.
- Dobra, dobra. Nie bądź taki do przodu, bo rzeczywistość Cię do pionu postawi i wtedy będzie płacz – odpowiedział drwiąco detektyw chowając woreczek do kieszeni.
- Tak, sir – zakończył dyskusję Avilius spoglądając kwaśno na swojego, wyżej postawionego rangą partnera.