Content

Opowiadania

Byłam tu. D.

Image

Byłam tu. D.

Postprzez Peter Covell » 23 Lis 2010, o 17:38

Słowo wstępu.
Korzystając z świętego prawa autorów prozy, prezentowanej w dowolnej formie, chciałbym zacząć od możliwości powiedzenia kilku słów pod adresem tych, którzy zdecydują się przeczytać poniższe opowiadanko.
Akcja "Byłam tu. D." skupia się na czasie między jej zdradą względem Kelana (Coruscant, "Szalony Saper"), a powrotem na scenę jako aktywna postać, co prawdopodobnie nastąpi do końca tego roku kalendarzowego. Dni numerowane są oczywiście od chwili, gdy po raz ostatni widziała Navarra, ale sprawa z nimi nie jest taka prosta, bowiem opisywane przeze mnie wydarzenia dnia 56 nie miały jeszcze w mgławicowym świecie miejsca - dojdzie do nich z chwilą publikacji ostatniego odcinka. Jeśli zaś chodzi o pojawiające się w tekście retrospekcje do wcześniejszych wydarzeń, dzieją się one w czasie bliżej nieokreślonym, ale bardzo możliwe, że znajdziecie o nich wzmianki w HoloNecie.
Nie marudzę już i życzę miłej lektury, jednocześnie zachęcając do słów krytyki pod adresem autora tego skromnego tekstu.


Odcinki w wersji PDF:
Odcinek 1
Odcinek 2


***


BYŁAM TU. D.


Coronet, Korelia.
Dzień 56.


-Mam co do tego złe przeczucia…
Słowa twi’lekanki zagłuszyło wycie wiatru targającego szczupłym ciałem młodej kobiety, która z właściwą sobie gracją, starała się utrzymać równowagę na wąskiej belce kilkaset metrów nad poziomem ziemi. Szeroko rozstawiła ramiona, by sobie w tym pomóc, ale uderzające w nią podmuchy zimnego powietrza i lodowatych kropli deszczu nie dodawały jej pewności siebie. Jeśli postawi jeden zły krok lub jej reakcja na zmieniające się warunki będzie spóźniona, choćby o milisekundę, roztrzaska się na powierzchni ulicy. To, co z niej zostanie da się zidentyfikować jedynie na podstawie badań DNA zeskrobanych z ferrabetonu resztek.
Doprawdy, podnosząca na duchu świadomość.
Czarny kostium, jaki miała na sobie, przemoczony był do suchej nitki i ściśle przylegał do ciała. Gdyby ktoś teraz obserwował twi’lekankę, niewątpliwie zwróciłby uwagę na jej kształtne biodra, wąską talię i krągłe piersi, dla których niejeden mężczyzna stracił już głowę. Czasem nawet dosłownie. Prawda jest taka, że dłuższe przebywanie w towarzystwie skrytobójczyni i łowczyni nagród nie należy do najbezpieczniejszych sposobów spędzania wolnego czasu. Niestety, nie każda z jej ofiar zdawała sobie z tego sprawę.
-Tylko nie spoglądaj w dół, tylko nie spoglądaj w dół… - słowa te powtarzała niczym wyuczoną mantrę, która miała uchronić ją przed zdradzieckim rzutem oka na to, co było pod nią. Wbijając spojrzenie w drugi koniec metalowej belki, odliczała kroki, jakie zostały jej do końca tego ryzykownego spaceru. Choć nie należał on do tych najłatwiejszych, musiała przyznać sama przed sobą, że szło jej całkiem nieźle – zwłaszcza, gdy wzięło się pod uwagę niesprzyjające warunki pogodowe.

Ukryty w ciemnym pokoju mężczyzna obserwował twi’lekankę, która zbliżała się już do końca spaceru na wąskiej stalowej belce. Starał się stać w bezpiecznej odległości od szyby okna, by pozostać niewidocznym dla każdego, kto mógłby dostrzec jego bladą twarz. Szczerze wątpił, by ktokolwiek zwrócił na niego uwagę, skoro nikt nie zauważył zabójczej akrobatki nad swoją głową, ale nie miał zamiaru rezygnować z ostrożności.
Nie po tym, co go spotkało.

Daylana z westchnieniem ulgi stanęła na rusztowaniu przylegającym do budowanego wieżowca Linex Robotics. Ten kilkusetmetrowy biurowiec miał być połączony powietrznym mostem ze stojącym po drugiej stronie kilkupasmowej alei, „bratem bliźniakiem”. Ze względu na gwałtowny wzrost znaczenia Linex Robotics na galaktycznym rynku, niższe piętra powstającego drapacza chmur już były wykorzystywane przez pracowników. Firma zajmowała się produkcją droidów domowych i protokolarnych, a jej oferta obejmowała roboty od niewielkich sprzątających, przez przygotowujące żywność i opiekujące się dziećmi, po ekspertów w dziedzinie protokołu dyplomatycznego. Śmiało można było powiedzieć, że Linex był najszybciej rozwijającym się graczem w tej branży.
Fakt ten oczywiście nie podobał się konkurencji.
Cztery dni temu Daylana otrzymała wiadomość, że jeśli zniknie Irman Crowe, prezes filii Linex Robotics na Korelii, na jej konto wpłynie okrągła sumka pięćdziesięciu tysięcy kredytów. Kupa szmalu dla kobiety, która dokładnie pięćdziesiąt sześć dni wcześniej wysłała swojego wspólnika i sporadycznego kochanka do imperialnych kopalni na Mygeeto. Bez wahania zgodziła się przyjąć zlecenie, a teraz odmrażała sobie tyłek wystawiając go na podmuchy zimnego wiatru na wysokości piętra, którego numeru wolałaby nawet nie znać.


Sektor Koreliański, Nar Shaddaa
Dzień 11.


Łysawy mężczyzna po pięćdziesiątce, którego brzuch przypominał napompowaną do granic możliwości dętkę, z niesmakiem spoglądał na leżące u jego stóp zwłoki właściciela klubu Hipnoza. Fakt, że denat miał na sobie jedynie bokserki, a na łóżku spoczywało ciało nagiej kobiety, pozwalał przypuszczać, że w chwili morderstwa, ofiary nie były przygotowane na to, co je czekało.
-Hebsley, powiedz mi, że coś masz – grubas zwrócił się do młodszego od siebie o połowę blondyna o atletycznej budowie ciała.
-Mężczyzna to Talak Cee, właściciel klubu tanecznego pod mieszkaniem. Przyczyną śmierci najprawdopodobniej była utrata krwi na skutek rozcięcia aorty szyjnej.
-Na bogów, Hebsley! Ktoś mu prawie uciął głowę, a ty mi tutaj pierdolisz o utracie krwi. Widzę, co było, kurwa, przyczyną śmierci. Dziewczyna, kim ona jest?
-W jej torebce znaleźliśmy dowód tożsamości i natychmiast porównaliśmy nazwisko z naszą bazą danych. Według niej Cynthia Rinosea była prostytutką. Kilka razy zatrzymana za posiadanie narkotyków, dwa razy za drobną kradzież. Mieszka w drugim końcu sektora, kazałem tam kogoś wysłać, żeby się rozejrzał.
-Droidy policyjne już coś znalazły?
-Na razie żadnych śladów włosów, naskórka, śliny, ani tym bardziej odcisków palców. Ta, która to zrobiła dobrze zacierała za sobą ślady.
-Kobieta? Czy jeśli facet ma poderżnięte gardło od ucha do ucha to zaraz winna musi być kobieta. Hebsley, ulegasz stereotypom!
-Zostawiła wizytówkę – policjant wyciągnął rękę, w której trzymał niewielki, żółty kartonik zapisany odręcznym pismem. – Najlepsze zostawiłem dla pana na koniec.
-Pokaż to! – warknął gruby gliniarz, po czym przeczytał na głos zapisane na „wizytówce” słowa. – Byłam tu. D.


Coronet, Korelia.
Dzień 56.


Metalowe szczeble drabinki były śliskie od deszczu i Daylana musiała uważać, by się nie ześlizgnąć i nie runąć w dół. Prawdopodobnie zatrzymałaby się na którymś z „pięter” rusztowania, jednak nie miała zamiaru się poobijać, ani tym bardziej narobić zbędnego hałasu, który mógłby przyciągnąć czyjąś uwagę.
Kiedy wreszcie znalazła się na pożądanej wysokości, zerknęła na chronometr na ręce. Fluorescencyjne, doskonale widoczne w ciemności, cyferki wskazywały na 22.56 czasu lokalnego. Na Korelii na dobę składało się dwadzieścia pięć standardowych godzin, co oznaczało, że do północy zostały jej jeszcze nieco ponad dwie. Czarnym rękawem zasłoniła świecący wyświetlacz elektronicznego urządzenia i ruszyła wzdłuż zewnętrznej ściany budynku aż dotarła do otworu. Na tym piętrze okna jeszcze nie były wstawione, więc bez najmniejszego problemu dostała się do środka.
-Nareszcie nie kapie na głowę – powiedziała sama do siebie spoglądając za siebie, na zewnątrz. – Całkiem ładny widok stąd będzie.
Sięgnęła do pochwy na plecach i z satysfakcją stwierdziła, że spoczywające w niej wibroostrze wysuwa się bez najmniejszych problemów. Podobnie sprawa się miała z nożami ukrytymi w wysokich butach, shurikenami przy pasie, a także verpińskim pistoletem w kaburze na biodrze. Zadowolona z wyników inspekcji uzbrojenia, ruszyła w kierunku schodów prowadzących na niższe piętra. Szła lekko schylona, gotowa w każdej chwili dobyć jedną ze swoich śmiercionośnych gwiazdek. Daylana niewątpliwie była prawdziwą mistrzynią w pozbawianiu życia przy ich użyciu, lecz umiejętność ta na niewiele się zdawała, gdy miała do czynienia z przeciwnikiem zakutym w pancerz.
Stąpając tak, by nie uczynić najmniejszego hałasu, weszła na pierwszy stopień. Trzymała się blisko lewej strony schodów, plecy opierając o ścianę i uważnie nasłuchując. Ponieważ nie dotarł do niej żaden dźwięk zdradzający obecność osób niepożądanych, nieco przyspieszyła kroku. W momencie, gdy znalazła się na dole i wyjrzała za róg ściany, czyjaś pięść uderzyła ją w szczękę sprawiając, że na moment przed oczyma Daylany zaświeciły bliźniacze słońca Tatooine.





BYŁAM TU. D.
Część druga



Mos Eisley, Tatooine.
Dzień 18.


Wychodząc z półmroku panującego w kantynie, Daylana odruchowo zmrużyła oczy i przysłoniła je dłonią. Oba słońca planety stały wysoko na niebie i bezlitośnie prażyły każdą istotę, która odważyła się wystawić na zbyt długie ich działanie.
Daylanie nie podobało się ani Tatooine, ani strój, jaki miała na sobie. Jasne spodnie o szerokich nogawkach, ściągniętych w kostkach, luźna tunika niekrępująca ruchów, ale zupełnie niepodkreślająca kobiecych kształtów i okropna chusta na głowie, która miała chronić przed słońcami, nie leżały w jej guście. Choć było gorąco jak w piecu hutniczym, a ona sama najchętniej rozebrałaby się do samej bielizny, zdawała sobie sprawę z tego, że w bardzo krótkim czasie jej skóra zamieniłaby się w zwęglony pergaminek.
-Szlag by to trafił… - mruknęła pod nosem po raz kolejny tego dnia przypominając sobie jak bardzo nienawidzi tego miejsca. Sprawdziła czy jej droid wciąż unosi się na wysokości jej ramienia, a stwierdziwszy, że wciąż znajduje się tam, gdzie jego miejsce, powiedziała cicho. – Piszczek, następnym razem, gdy będę chciała lecieć na Tatooine, lepiej od razu ustaw współrzędne skoku nadprzestrzennego na jądro jakiejś gwiazdy. Będzie tam równie gorąco, ale agonia przynajmniej będzie krótsza.
Niewielki robot zaświergotał coś w języku binarnym i zachybotał się w powietrzu ze strachu na samą myśl o wydaniu komputerowi nawigacyjnemu statku polecenia skoku w serce słońca. Kilkanaście milisekund później jeszcze raz zanalizował słowa Twi’lekanki i z ulgą właściwą małym, elektronicznym urządzeniom, stwierdził iż będzie to niemożliwe, gdyż Daylana „Kruka”, czyli swój statek, sprzedała ponad tydzień temu na Nar Shaddaa.
Kobieta powolnym krokiem ruszyła ku miejscowemu bazarowi rojącego się od potencjalnych kupców i handlarzy próbujących sprzedać im niemal wszystko, co na Tatooine sprzedać się dało. Z zaciekawieniem przyglądała się trzem ronto prowadzonym z przeciwnego kierunku. Wielkie, czworonożne zwierzęta o długiej szyi zdawały się zupełnie nie przejmować unikającymi zdeptania przechodniami. Na tłum składali się przedstawiciele najróżniejszych ras, których mnogość wprawiała w zdumienie nawet Daylanę przyzwyczajoną do różnorodności etnicznej niższych warstw Coruscant. Nie brakowało Rodian o owadzich głowach, ledwo sięgających jej pasa Jawów, czerwonoskórych Zeltronów, apatycznych Ithorian o szyjach i głowach przypominających młotki, wielkogłowych Bithów czy Sullustian o olbrzymich, czarnych oczach przywodzących na myśl pustkę kosmicznej przestrzeni. Kobieta zauważyła też kilkunastu osobników, których rasy nie była w stanie nazwać lub – gdy skrywali swoje twarze głęboko w cieniu kapturów – rozpoznać. Mos Eisley było przystanią, w której przed oczami galaktyki mógł ukryć się każdy i wielu z tego azylu korzystało wiedząc, że ani Imperium Galaktyczne, ani Nowa Republika nie zainteresują się tą zapiaszczoną dziurą.
Niestety, przynajmniej jedna z tych osób przekona się, iż ten azyl nie jest tak bezpieczny, jak mogłoby się wydawać. Daylana już o to zadba…


Coronet, Korelia.
Dzień 56.


Daylana poczuła w ustach smak krwi, a gdy odruchowo przesunęła językiem po zębach zdała sobie sprawę z tego, że przynajmniej dwa z nich się ruszają. Cios był naprawdę solidny, ale kobieta nie straciła całego uzębienia tylko dlatego, że jej przeciwnik tego nie chciał – gdyby miał takie widzimisię, w tej chwili klęczałaby na ziemi wypluwając siekacze czy trzonowcami. Twierdzenia tego dowodziły jego szerokie ramiona przesłaniającego Daylanie większą część pola widzenia, a także bicepsy rozmiarów nogi małej banthy.
-Oh, zajebiście… - mruknęła prostując się powoli i spoglądając w oczy przeciwnika. – Nie powinieneś być przypadkiem martwy?


Mos Eisley, Tatooine.
Noc z dnia 18 na 19.


Mos Eisley nie było nawet cieniem Coruscant, ale i tutaj część miasta zdawała się nigdy nie chodzić spać, więc Daylana, by pozostać niezauważoną musiała przemieszczać się poza zasięgiem wzroku podejrzanych typów spod ciemnej gwiazdy. Pochylona przebiegła po wąskim gzymsie prowadzącym wzdłuż ściany budynku, kilka metrów nad targowiskiem, a gdy dobiegła do jego krawędzi skoczyła przed siebie. Obiema dłońmi chwyciła się belki stanowiącej część rusztowania jakiegoś straganu, okręciła wokół niej i znów pomknęła w powietrzu – prosto w kierunku ściany po drugiej stronie. Daylana prawą ręką złapała krawędź gzymsu, ale lewa zsunęła jej się na dół. Rozpaczliwie zaparła się nogami na pionowej ścianie, próbując znaleźć oparcie dla stóp, ale całym ciałem czuła, że upadek zbliża się wielkimi krokami.
Porażka nie wchodziła w grę.
Udało jej się złapać gzyms drugą ręką i powolutku podciągnąć, a następnie stanąć na wąskim występie. Daylana skryta była w głębokim cieniu niemal uniemożliwiającym jej dostrzeżenie, więc pozwoliła sobie na kilkadziesiąt sekund bezruchu, w czasie których głębokimi wdechami uspokajała nerwy i starała się przywrócić tętno do normalnego poziomu. Wreszcie, gdy serce przestało łomotać jak oszalałe, wznowiła swoją podróż.

Kilka minut później Daylana bezszelestnie wkradła się do sypialni Tyrola Welsha. Wchodząc przez okno musiała uważać, by nie narobić hałasu, bowiem na ziemi stała szklana, półmetrowa figurka jakiegoś dziwnego zwierzęcia, która aż prosiła się o to, by nieuważny włamywacz ją przewrócił i zaalarmował całą okolicę.
Twi’lekanka spojrzała na łóżko, na którym spał Tyrol obejmujący kochankę. Kobieta zdawała się niknąć w jego olbrzymich ramionach obejmujących jej drobne ciało. Skucie tak wielkiego mężczyzny było zadaniem niemożliwym, gdyby zechciał stawiać opór i właśnie dlatego Daylana postanowiła użyć kapsułki z gazem usypiającym rozgniecionej pod samym nosem śpiącego Tyrola Wesha. Bądź co bądź, instrukcje dotyczące wykonania egzekucji były dość jednoznaczne.
Z niemałym trudem zaniosła mężczyznę do kuchni, gdzie ułożyła na ziemi, a następnie przykuła kajdankami do rury przy ścianie. Kobietę położyła naprzeciwko niego, tak by dobrze ją widział. Z pochwy w bucie wyciągnęła nóż o długim, zakrzywionym ostrzu i zaczęła czekać aż zaaplikowany ofiarom gaz przestanie działać.


Coronet, Korelia.
Dzień 56.


-Zapewniam cię, że ten, kto zapłacił ci za zabicie mnie był równie mocno zdziwiony jak ty – odpowiedział mężczyzna. – Dosłownie nie mógł uwierzyć, że to nie sen, gdy przykuwałem go do ładunku wybuchowego. Mam nadzieję, że się rozerwał przed śmiercią.
-Oh, na pewno nie zrobiłeś tego w tak dobrym stylu jak ja – odpowiedziała Daylana pozornie opanowanym głosem. – Co prawda trochę tu ciemno, ale odnoszę wrażenie, że proteza jest doskonale wykonana. Zupełnie nie widać różnicy między nią, a prawdziwą ręką.
-Mogę dać ci adres lekarza, dziwko. Na pewno ci się przyda.


Mos Eisley, Tatooine.
Noc z dnia 18 na 19.


Trzeba przyznać, iż momentami Daylana obawiała się, że Tyrolowi uda się wyrwać ze ściany rurę, do której był przykuty. Miała nadzieję, że jego wrzaski nie przyciągną uwagi sąsiadów, ale po chwili zorientowała się, że w tym mieście wszyscy zdają się udawać, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje i nad wszystkim przechodzić do normalności.
Płacono jej za poderżnięcie gardła na oczach Tyrola Welsha, więc to zrobiła.
Gdy z kobiety wysączyła się już cała krew, a jej kochanek stracił wszystkie siły i wreszcie przestał się wydzierać i łkać na zmianę, Daylana z niewielkiego plecaka wyciągnęła starą piłę ręczną oraz termodetonator, który umieściła poza zasięgiem rąk jej ofiary.
-Masz pięć minut – powiedziała. – Po tym czasie ładunek wybuchnie, a ty zginiesz. Człowiek, który płaci za twoje życie daje ci jednak szansę. Jeśli chcesz żyć, możesz próbować się uwolnić za pomocą tej, niemal starożytnej, piły ręcznej. Niestety, problem polega na tym, że nie poradzi sobie ona z kajdankami, ale mięso i kości powinna przeciąć…
-Ty suko! Znajdę cię! Znajdę i zabiję!
Daylana nie słuchała wrzasków Tyrola, ale po prostu wyszła z mieszkania tak, jak weszła. Przemykając po dachach budynków Mos Eisley oczekiwała odgłosu eksplozji i zastanawiała się czy Welsh miał tyle odwagi, by odciąć sobie rękę, a tym samym dać szansę na ucieczkę…
Numer GG: 8933348
Nie pisz, jak nie masz po co. Nie pisz, żeby przypomnieć o odpisie Mistrza Gry. Nie pisz, jeśli chcesz pogadać o pogodzie.
I, na Boga, nie zawracaj dupy pytaniami "Co u Ciebie?"
Awatar użytkownika
Peter Covell
Administrator
 
Posty: 4247
Rejestracja: 27 Wrz 2008, o 15:56
Miejscowość: pod Poznaniem

Re: Byłam tu. D.

Postprzez Tzim A'Utapau » 23 Lis 2010, o 23:36

Wyjaśnienie: wszelkie poniższe uwagi to już pretensje na poły rojone i pedantycznie niepoprawne, bo zdrowy człowiek nie ma się w tym tekście do czego przyczepić i może tylko skomentować: Ja chcę więcej.

Zapis dobry, rozwijanie akcji w czasie perfect; narracja opisów i motywów dynamicznych + dialogi tak wyważona, że można ten tekst wskazać komuś na pisarskich warsztatach jako wzór.
Typowo filmowe sceny, przez co przyjemne w odbiorze i pasują do tematyki oraz fabuły. Niektórzy marudzą na tę coraz powszechniejszą technikę budowania obrazu w tekście, mi tam się to zawsze podobało. Z Żeromskim w szranki języka nikt współcześnie nie stanie, więc trzeba szukać innych dróg waloryzacji ;)
(Nie wiem czemu, scena śledztwa kojarzy mi się mocno z tą z filmowych Watchmenów, gdy zamordowano Komedianta. Pewnie żadnego związku nie ma, podobnych scen w stylu kryminalnym jest mnóstwo przecież, ale wrażenie pozostaje)

Dla kogoś czepialskiego mankamentem może być nieznaczne nadużywanie cudzysłowu. Krytycy są na to obecnie uczuleni, bo to drugi najbardziej nadużywany znak interpunkcyjny.
zatrzymałaby się na którymś z „pięter” rusztowania

Tu na przykład absolutnie zbędny. Cudzysłów podkreśla słowo, wyróżnia je z tekstu, nadaje mu ironiczny charakter albo wskazuje cytat tudzież metajęzyk. Przeczytanie tego zdania z akcentem na "pięter" brzmi dziwnie ;)
Analogicznie z
zapisane na „wizytówce” słowa


Parę przecinków postawionych z rozpędu, niektóre z nich na moje oko błędami nie są, a co najwyżej wskazują, że autor o interpunkcję dba, tylko niekoniecznie ma ochotę rozważać funkcję każdego członu zdania złożonego (rzecz zrozumiała, acz warta dopracowania).

Nie wiem co mam do słowa shuriken, ale nie spodobało mi się XD

Na sam koniec wskazałbym dużą liczbę zaimka "która". Ze dwa zdania zabrzmiały wręcz jak konstrukcje łacińskie ;)

A tak w ogóle powtórzę, że jest lepiej niż dobrze i tu kończę krytykę, a treściwie wyrażę zadowolenie ze spędzenia czasu nad przeczytaniem tego tekstu. Dobry fanfik SW. O!
Image

Postacie archiwalne:
Image
Image
Tau z Lakonów - stoczniowiec, infant Fondoru
Sate Nova (ERG 1212) - imperialny gwardzista
Asa-Lung - zmiennokształtny
Korjak z Malastare - Feeorin, windykator Czarnego Słońca
Awatar użytkownika
Tzim A'Utapau
Gracz
 
Posty: 1589
Rejestracja: 4 Lis 2010, o 20:34

Re: Byłam tu. D.

Postprzez Peter Covell » 24 Lis 2010, o 00:11

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się takiej opinii, więc jestem nią mile zaskoczony, a moje ego czuje się połechtane ;) Cieszą mnie też Twoje "pretensje na poły rojone i pedantycznie niepoprawne", bo jak już daję opowiadanie do oceny liczę na konstruktywną krytykę, która wyjdzie mi na dobre (przynajmniej taką mam nadzieję).

Cudzysłów podkreśla słowo, wyróżnia je z tekstu, nadaje mu ironiczny charakter albo wskazuje cytat tudzież metajęzyk. Przeczytanie tego zdania z akcentem na "pięter" brzmi dziwnie

Analogicznie z
zapisane na „wizytówce” słowa


No tak, prawdą jest, że kocham cudzysłowy. W pierwszym wypadku nie byłem pewien czy słowo "piętra" będzie odpowiednie do "rusztowania" - stąd ten znak interpunkcyjny.

Nie wiem co mam do słowa shuriken, ale nie spodobało mi się XD

Te miotane gwiazdki używane przez samurajów. Mało star warsowe, prawda, ale są znakiem rozpoznawczym Daylany od momentu stworzenia tej postaci, więc po prostu nie mógłbym z nich zrezygnować ;)

Na sam koniec wskazałbym dużą liczbę zaimka "która". Ze dwa zdania zabrzmiały wręcz jak konstrukcje łacińskie

Nawet nie wiesz ile mnie kosztuje wycięcie z tekstu połowy zaimków "który", "które", "której" etc :D Odkąd pamiętam, zawsze z tym był u mnie problem, choć nawet mnie takie nadużywanie tego słowa irytuje. Taki paradoks, ot.
Numer GG: 8933348
Nie pisz, jak nie masz po co. Nie pisz, żeby przypomnieć o odpisie Mistrza Gry. Nie pisz, jeśli chcesz pogadać o pogodzie.
I, na Boga, nie zawracaj dupy pytaniami "Co u Ciebie?"
Awatar użytkownika
Peter Covell
Administrator
 
Posty: 4247
Rejestracja: 27 Wrz 2008, o 15:56
Miejscowość: pod Poznaniem

Re: Byłam tu. D.

Postprzez Tzim A'Utapau » 24 Lis 2010, o 00:38

W pierwszym wypadku nie byłem pewien czy słowo "piętra" będzie odpowiednie do "rusztowania" - stąd ten znak interpunkcyjny.

Któryś z naszych poetów (za cholerę nie pamiętam który, niestety) miał taki żarcik, że jeśli dwa słowa do siebie pasują, można je napisać nawet jedno nad drugim :D . Również mam kłopot z cudzysłowami (u siebie w tekstach niestety tego nie widzę), a to wina publicystyki internetowej - tam nas nimi ciągle błędnie karmią. Spróbuj kiedyś z nich w ogóle zrezygnować w tekście i zobacz, czy będzie dobrze wyglądało. Jeśli będzie, łatwiej się ewentualnie przestawisz.
Zasady interpunkcji nadal zgłębiam, ale gdy widzę I "piętra" rusztowania I automatycznie zastanawiam się, co z tymi piętrami jest nie tak, podczas gdy I piętra rusztowania I wydają się zrozumiałe, a nawet bardzo trafne (no bo jak określić te poziomy?).

Zapomniałem jeszcze wspomnieć, że spodobało mi się przeplatanie przedstawiania bohaterki na samym początku (pierwszy akapit) - mam konkretnie na myśli rys: postać wykonuje zadanie, tymczasem narracja bardziej nas przybliża do niej samej, niż do czynności którą robi. Trudno jest przedstawić czytelnikowi jakiegoś bohatera, ominąć przy tym nazbyt rozbudowane motywy wspomnień itp. Tobie się udało, całość wyszła naturalnie, tak jak powinna w dobrej prozie tego typu.
Jako ciekawostkę dodam, że scenę akrobatyczną pisałem jeszcze dziś do kontynuacji mass effect i po przeczytaniu tego tekstu będę musiał napisać ją od nowa ;). Możemy to nazwać dydaktyzmem w "Byłam tu. D." :mrgreen:
Image

Postacie archiwalne:
Image
Image
Tau z Lakonów - stoczniowiec, infant Fondoru
Sate Nova (ERG 1212) - imperialny gwardzista
Asa-Lung - zmiennokształtny
Korjak z Malastare - Feeorin, windykator Czarnego Słońca
Awatar użytkownika
Tzim A'Utapau
Gracz
 
Posty: 1589
Rejestracja: 4 Lis 2010, o 20:34

Re: Byłam tu. D.

Postprzez Peter Covell » 19 Gru 2010, o 18:34

Po długim, długim czasie - część druga w pierwszym poście ;) Zachęcam do czytania, komentowania i oceniania, a także krytyki ;)
Numer GG: 8933348
Nie pisz, jak nie masz po co. Nie pisz, żeby przypomnieć o odpisie Mistrza Gry. Nie pisz, jeśli chcesz pogadać o pogodzie.
I, na Boga, nie zawracaj dupy pytaniami "Co u Ciebie?"
Awatar użytkownika
Peter Covell
Administrator
 
Posty: 4247
Rejestracja: 27 Wrz 2008, o 15:56
Miejscowość: pod Poznaniem


Wróć do Opowiadania

cron