Content

Karty odrzucone

Lucius Cannemore

Lucius Cannemore

Postprzez Harvos » 22 Maj 2013, o 15:32

Sami chcieliście resetu i nowych KP, to teraz ścierpcie tą :P


1. Nazwa postaci: Lucius Morvaille Cannemore

2. Rasa: Człowiek.

3. Profesja: Złodziej, szpieg i młodociany zabójca.

4. Data i miejsce urodzenia: Rok 58 ABY, Nar Shaddaa.

5. Usposobienie:
Czego można się spodziewać po niespełna dwunastolatku? Przecież to tylko dziecko - choć takie, które rosło z bronią zamiast pluszowego misia i dłońmi umazanymi w krwi, nie błocie z piaskownicy. I chociaż nie jest to nic niespotykanego wśród tych, którzy mieli pecha wychowywać się na tym księżycu, to Lucius jest przypadkiem niewątpliwie wybitnym.
W tym malutkim ciele zamknięta jest osobowość godna co najmniej trzydziestoletniego socjopaty, który mimo mikroskopijnego wzrostu patrzy na wszystkich z góry. Lucius nie mówi jak dziecko. Jego mowa jest równie dojrzała jak wulgarna; nie kryje pogardy, którą obdarzył chyba cały Wszechświat. Nie ma w nim już krzty dziecięcej niewinności. Co prawda dorośli, których spotyka, nigdy nie traktują jego groteskowo niepasujących do wieku słów zbyt poważnie. Zdaje sobie z tego sprawę, ale jednocześnie wie, jak szybko wzbudzić w nich odpowiedni posłuch. To umysł mordercy, z którego krew wyprała pierwiastek dziecka, nim ten zdążył dojrzeć.
Życie ukształtowało więc tą małą, dziwaczną kreaturkę. Nie jest ani trochę sympatyczna, choćby wzbudzała pierwszym wrażeniem falę matczynego instynktu.
Lucius jest, w parze ze swoją iście wizjonerską inteligencją wyprzedzającą jego wiek upartym, wrednym, małym sadystą. Nie lubi ciebie i nie będzie twoim milusińskim. Jeśli coś mu się nie podoba, powie o tym, jeśli kogoś nienawidzi - a nienawidzi wszystkiego wkoło - będzie dawać tego oznaki.
Nie oddaje się przy tym bezmyślnej toksyczności i dla osiągnięcia celu jest w stanie pokojowo kooperować. Gdy wie, że powinien trzymać język za zębami, lub że powinien zgrywać potulne dzieciątko, zrobi to. Nie jest głupi i wie, że ci, którzy go otaczają, są więksi, silniejsi i czasami ich protekcja może dać mu wiele.
Tak jest gdy wchodzi w interakcję z innymi osobami. Gdy jednak chodzi o zabijanie ich, Lucius nie zwykł się powstrzymywać. Tak - jest tylko dwunastolatkiem. W jakiś sposób jednak stał się żartem losu i dziecko to uosabia okrucieństwo w wyrafinowanej, czystej formie; swobodnej i bezprecedensowej.
Tak, jak inne grzebią w mrowisku, męcząc jego mieszkańców, tak on pociąga za spust, podcina gardła i dusi. Zawsze bez wahania i krzty ludzkich odruchów, jakby bez zastanowienia nad tym, czy te mrówki jednak cierpią. Raz z jakąś ciekawością, fascynacją, przechyliwszy główkę i wpatrzywszy się w ofiarę pustym wzrokiem - lub przeciwnie, z falą buzującego, niemego szału.
Ciężko powiedzieć, by w osobowości Luciusa zostało jeszcze coś, co mogłoby być ziarenkiem jakiejś pozytywnej cechy. Jeśli iskra dziecinności jeszcze gdzieś tam pozostała, to jest tak stłamszona, że ma swoje pięć minut dopiero wtedy, gdy umysł śpi i chłopiec na krótką chwilę, kurczowo wbijając palce w poduszkę, znów jest mały, niewinny i wystraszony.
Być może da się z nim w miarę pokojowo współżyć, a nawet toczyć rozmowę na poziomie. Założywszy, że nie wyprowadzi się małego pana Cannemore z chwiejnej równowagi, i nie wzbudzi czymś wcześniej całkowitej pogardy lub odrazy. Jest bowiem, jak było już wspominane, nieprzeciętnie dojrzałym i inteligentnym, choć jeszcze malutkim, człowiekiem.
To z pewnością stało się też jedną z tych rzeczy, które sprawiają, że patrzy na świat wkoło przez filtr pogardy. Otoczony zawsze był przez bandy wielkich i dorosłych, ale - prymitywów, brutali, ćwierćinteligentów lub całkowitych bezmózgów, śliniących się w klubach i rzygających za barami. Śmierdzący przemytnicy, tępi siepacze, obleśni gwałciciele, urżnięci w trzy dupy, włochaci "mężczyźni", obłapujący równie urżnięte, puste worki mięcha zwane "kobietami", sługusi spasionych Huttów i imperialne psy, ukrywające ten sam prymitywizm za mundurem i wyklepanymi formułkami. W takim świecie przeżył swoje krótkie dzieciństwo i tak widzi cały świat, gdyż dzieciństwo to de facto jeszcze trwa.
Lucius Morvaille Cannemore gardzi nim - gardzi całym światem, gardzi mężczyznami i kobietami, brzydzi się nimi, ich dotykiem, ich smrodem i ich pustymi łbami pełnymi szamba... Ogień i Krew - tyle pozostawia w sercu dla tego wszystkiego.
A jeśli o dotyk chodzi... jest to prawdopodobnie jedyna rzecz, której to nieustraszone, bezlitosne, wyprute z emocji dziecko się boi. Wywołuje u niego mieszankę paniki, gniewu i odrazy, w skrajnych przypadkach wywołując reakcje obronne w postaci wystrzelenia czyjegoś mózgu na ścianę. Lucius stara się z tym walczyć, aby zawsze móc zachować kamienną twarz i nie okazywać niczego niepotrzebnie. Niestety, powoli zmierza to w stronę maniakalnej fobii.
Nad tym wszystkim pozostaje jeszcze dziwne poczucie honoru. Co prawda zmienił się w większej części w pychę, lecz mimo tego jest obecny. Jeśli Lucius traktuje kogoś z osobistą pogardą, to najpewniej jest to jakoś uzasadnione; tak samo gdy ktoś udowodni, że jest wartym swego słowa, lub gdy po prostu dowiedzie swej dzielności w boju i czynie, mały zabójca potraktuje go i zapamięta z chłodnym szacunkiem. Tak, duma i resztki szacunku są tym, co nie pozwala mu popaść w całkowite szaleństwo swego - wydawałoby się, pełnego jedynie żółci i czerni - serca.


6. Wygląd:
Nawet jak na swój znikomy wiek, Lucius Morvaille jest tak drobny, że zdawałoby się, iż jest małą, śmieszną kukiełką wiecznie zdenerwowanego człowieka.
Mierzy niecałe 140 centymetrów wzrostu, przy czym jego postura wydaje się być wiecznie skulona, ruchy nieznaczne, a kroki niedługie. Wydawałoby się, że coś tak małego nie może być żadnym zagrożeniem, ale między innymi właśnie dzięki swej drobności Lucius jest tak bardzo zwinny i zręczny.
Co tu dużo mówić - ma krągłą, dziecięcą buźkę, która mogłaby uchodzić za "śliczną", gdyby nie jej ciągły wyraz. Uśmiech nie pojawia się na tych małych ustach chyba nigdy, a brwi zdają się być ciągle zmarszczone. Wiecznie podkrążone, głębokie, szafirowe oczy patrzą na wszystko wkoło pustym, pogardliwym spojrzeniem.
Błyszczące, lekko kręcone włosy o średniej długości okrywają tą twarz jasnym, złotym kolorem. Zazwyczaj są jednak skryte pod wielkim kapturem - tak jest po prostu lepiej i bezpieczniej. Zawsze jest szansa, że jakiś wstawiony przygłup weźmie go za Jawę na sterydach, albo przedstawiciela innej małej rasy.
Kaptur zaś jest częścią wielkiego, ciemnego płaszcza, pod którym Lucius skrywa swoją niewielką osobę, razem z rękoma. Ma pod nim wszystkie swoje zabawki, zawsze gotowe do dobycia. Nie nosi właściwie niczego innego godnego uwagi - tak najlepiej wtapia się w tło, czy byłby to tłum dziwolągów w kantynie, czy czarny kąt uliczki.

(Obrazka nie ma, bo jeszcze nie znalazłem żadnego fajnego avatara. Opis może nieznacznie się zmienić, by do niego dostosować)

7. Umiejętności:
- Cudowne dziecko - Poza nieprzeciętnie dojrzałym umysłem i ogromną inteligencją, dziedziny, w których został obdarzony wyprzedzającym czas talentem, nie są "cudownymi". Mianowicie, strzelanie, podkradanie się i zabijanie. Mało jest rzeczy równie absurdalnych jak dwunastoletni "zabójca", ale kiedyś ten raz-na-milion się zdarza, prawda?
Niektóre dzieci zostają genialnymi pianistami, kompozytorami, artystami, matematykami. Grają lepiej niż pięćdziesięcioletni amatorzy i łamią teorie, które stawiają starzy naukowcy. A Lucius, cóż...
- Strzelec - Blastery tańczą w tych malutkich dłoniach. Poza talentem, wychował się z pistoletami zamiast grzechotki i misia. Ruchy jego rąk są tak wprawione i automatyczne, jakby była to jazda rowerkiem lub czytanie. Bez długiego przymierzania, bez najmniejszego drgnięcia, w mgnieniu sokolego oka potrafi wyciągnąć broń i oddać strzał celny na takiej odległości, na której szturmowiec miałby problemy z trafieniem karabinem... na leżąco i po minucie przymierzania się.
Krótkość jego rąk tylko powiększa nieludzką szybkość, z jaką potrafi wyciągnąć blaster i zabić. Gdyby był słynny, ktoś mógłby mawiać, że zastrzeliłby swój cień, nim ten sięgnąłby do kabury. Nie trzeba wspominać o sztuczkach w stylu podrzucania monetą i trafianiem jej w powietrzu, czy żonglowanie trzema blasterami. Przywykł do używania dwóch naraz, a dodatkowo zawsze trzeba mieć przy sobie jonowy, bo nigdy nic nie wiadomo.
Jeśli zadanie tego wymaga, niewiele gorzej sprawdzi się z karabinem - ale rozmiar sprawia, że o wiele lepiej czuje się z pistoletami w dłoniach.
- Wibrosztylet - Jego drugi talent rzadziej znajduje zastosowanie, ale Lucius uwielbił się w nim o wiele bardziej. Małe, nieludzko zwinne dłonie potrafią zadać śmierć z zaskoczenia w mgnieniu oka. Oczywiście, przy swojej znikomej sile w otwartym pojedynku nie ma większych szans - ale ta broń do tego nie służy. Potrafi nią podrzynać gardła, przebijać serca i brzuchy, przybijać dłonie do stołów - i wszystko to czynić z gracją, naturalnością i szybkością, która może wzbudzić strach w istotach większych od niego dwa razy.
- Zwinność - Razem z małpią zręcznością i drobnym rozmiarem czynią z niego naturalnego skrytobójcę. Przez swoje krótkie, ale intensywne życie przemykał przez wąskie uliczki, właził po rurach, przeciskał się przez kanały, skradał przez alejki, skakał po pojazdach i ukrywał się w cieniu. Rzec można, że wszystko to przychodzi mu równie naturalnie i bez mrugnięcia okiem, jak innym, normalnym dzieciom w tym wieku skakanie po placach zabawach. Jest małym cieniem, przemykającym od kąta do kąta, jak kot. Co ciekawe, od takich podchodów woli konfrontacje, w których może wymienić z kimś ogień otwarcie i spojrzeć mu w oczy, nim go zabije.
- Wiedza - Poznał jej tyle, ile musiał, czy tego chciał, czy nie. Nie jest wszechstronnym obieżyświatem i nie potrafi nawet pilotować żadnego statku, poza nieudolnym uciekaniem jakimiś swoopami. Nie potrafi też włamywać się do systemów ani recytować koordynatów wszystkich planet w Jądrze. Ale poznał tajniki przetrwania w dżungli gangów i morderców oraz przyswoił - choć koślawo - parę ulicznych dialektów i wyrażeń w językach obcych ras.

8. Ekwipunek:
- Ciemny, obszerny płaszcz. Jest gruby, przy kapturze podbity miękkim futrem; kryje właściciela od stóp do głów, razem z rękoma.
- Taktyczne szelki, z kieszeniami i uchwytami na bronie. U poprzedniego właściciela były częścią kamizelki z pancerzem chroniącym od strzałów, ale Lucius pozbył się blachy, stawiając wszystko na lekkość i szybkość. Łączą się z pasem, skrywającym wszystkie inne, mało znaczące drobnostki.

- Śmierciodzierżca - Unikatowy pistolet Bryar - - Najcenniejsza i zapewne jedyna cenna rzecz, którą posiada Lucius. To jego główna broń, "odziedziczona" po ojcu. Jest zmodyfikowanym, przekonwertowanym na materiały godne roku 45 ABY pistoletem Bryar. Pod względem parametrów nie różni się od oryginału niczym poza wagą - jest niezauważalnie mniejszy, ale dwa razy lżejszy. To broń mogąca zarówno rozwalić pijaczynę w ciasnej kantynie, jak i oddać dalekosiężny strzał na chorą odległość - doskonale pasując do "talentów" Luciusa.
- KYD-21 - drugi z pistoletów, mający swoje miejsce w lewej dłoni właściciela. Można by było powiedzieć, że to broń poboczna, ale Lucius bez trudu jest w stanie operować dwoma blasterami na raz podczas regularnej wymiany ognia. Jest to też preferowany pistolet, gdy trzeba oddać strzał z ukrycia - robi o wiele mniej hałasu i światła niż Śmierdziodzierżca.
- Wibrosztylet - Czasem jednak trzeba nie robić hałasu i światła w ogóle. To trochę szerszy, ale krótszy niż zazwyczaj wibrosztylet - nie wykonany na zamówienie i pozbawiony wyniosłej nazwy. Ale w odpowiednich, stworzonych dla siebie sytuacjach jest niezastąpiony.
- Pistolet jonowy - mały i pozbawiony imienia; Lucius nie jest w stanie wyrecytować nazw wszystkich modeli broni w Galaktyce. Zwłaszcza tych, które wykradł z pobojowiska.

9. Posiadany dobytek/majątek:
Poza Śmierciodzierżcą, wartym z pewnością co najmniej dziesięciokrotność przeciętnego blastera, Lucius nie posiada żadnego dobytku ani majątku. Nosi ze sobą łącznie 2 tysiące kredytów za ostatnie zlecenie, ale w perspektywie drogich podróży przez Galaktykę nie jest to dużo.

10. Historia:
(Uprzedzam, że nie miałem pomysłu.)

Nie ma nic niezwykłego w historiach nieszczęsnych dzieci, urodzonych na Nar Shaddaa i przeżywających na nim mało niewinne dzieciństwo. Aby żyć, trzeba się dostosowywać, a człowiek - i inne istoty rozumne - są w większości zdolne do przystosowania do każdych warunków. Księżyc ten może nie jest w całości slumsem i nie muszą wydzierać sobie czerstwych bułek z okrwawionych dłoni, by przeżyć. Ale już narodzenie się pod ciemną gwiazdą na niższych jego poziomach stawia warunek: słabi muszą zginąć. Bądź zmienić się.
Lucius Morvaille urodził się w roku 58 ABY, jako syn łowcy artefaktów Edmure'a Cannemore i nieznajomej, prawdopodobnie prostytutki. Zmarła przy długim, krwawym porodzie, który nieomal zakończył się śmiercią dla samego dziecka. Lucius przyszedł na świat jako wcześniak, wyjątkowo słaby i cherlawy. Jedynie szybka interwencja i sprowadzenie najbliższego specjalisty uratowało go, jednocześnie przysparzając ojcu kolejnych długów.
Należy od razu powiedzieć; nie był istotą chcianą. Był bękartem, dzieckiem z burdelu, którego nie pozbyto się w łonie jedynie za sprawą miękkiego - słabego - serca ojca. Była to zapewne jedyna ojcowska dobroć wymierzona wobec Luciusa; przez resztę krótkiego dzieciństwa był traktowany jak na niechcianego bękarta przystało. Dziwnym aż było, że protoplasta z uporem nadał mu swoje nazwisko.
Kimkolwiek była jednak jego matka, musiała chyba być najpiękniejszą prostytutką w całym sektorze. Lucius Morvaille odziedziczył po niej wszystko - wyglądał jak dziecko szlachcica, mały książę, nie zaś pomiot z burdelu. I choć ojciec traktował go jedynie jak obciążenie, uroda tego oblicza zawsze stapiała trochę lody jego serca, nie pozwalając, by całkowicie porzucił syna.
Swą wartość Lucius począł udowadniać już od szóstego roku życia, gdy ojciec począł go zapoznawać z bronią. Musiał z niejakim zdziwieniem przyznać, że dziecko to najwyraźniej bawiło się blasterami od jeszcze wcześniejszych lat - z taką łatwością mu wszystko to przychodziło. Żaden ojciec nie byłby zadowolony, gdyby po latach dowiedział się, że młody grzebał w jego zakazanych rzeczach. Edmure był jednak tak urzeczony dziwaczną sprawnością syna, że powściągnął gniew i niechęć do niego, widząc szansę na wychowanie partnera zadań, który być może go przewyższy.
Cannemore senior był łowcą artefaktów, ale w jego przypadku profesja ta nie stała daleko od łowców nagród. Aby przetrwać i realizować swoje zadania, musiał niewiele mniej operować bronią - zwłaszcza, że w tym sektorze zadania te zawsze wiązały się z niebezpieczeństwem i zdobywaniem wrogów. Wysokie płace sprawiały, że kredytów nigdy mu nie brakowało, więc utrzymanie bękarta było właściwie problemem jedynie psychicznym i transportowym. Mały Lucius tylko kilka razy opuszczał księżyc; nigdy nie przeszkadzał przy tym ojcu, posłusznie siedząc cicho i czekając; czasami patrząc z ukrycia na to, co się dzieje. Po prawdzie jednak Edmure nie wiedział, czy syn rzeczywiście jest posłuszny, zastraszony, czy dziwny bądź nawiedzony - jego milczenie i brak wyrazu podczas tych wypadów było prawie niepokojące.
Skoro już o tym mowa, dzieciak nie płakał dużo. Gdy tylko nauczył się mówić - a dopiero wtedy ojciec odebrał go z jakiegoś śmierdzącego przytułku w pobliżu miejsca jego narodzin - nie okazywał słabości ani płaczu właściwie wcale. Najwyraźniej pozbawione namiastek niewinności, pierwsze lata życia wypłukały z Luciusa wrażliwość. Nie mając żadnej podpory ani źródła czułości, w ciszy i potulności wykonywał polecenia, stanowiąc zagadkę nawet dla swojego ojca.
A może po prostu urodził się geniuszem, wyprzedzającym swym umysłem swój wiek?

Gdy Lucius miał osiem lat, wydarzyło się to, co zdarza się setki tysięcy razy na tym księżycu. Ojciec, chcąc czy nie, był częścią światka przestępczego - i narobił sobie kilku wrogów. Mały nie pamięta, o co mogło pójść; najwyraźniej ojciec wydarł różne cenne rzeczy o kilka razy za dużo sprzed nosa innych łowców. W końcu zmówili się i poszli odzyskać obiekt najświeższego zlecenia, tracąc cierpliwość. W swym uporze Edmure Cannemore rozpoczął burdę, która skończyła się strzelaniną z fatalnym skutkiem. Zwycięzcy zabrali nie tylko "artefakt", ale i większość dobytku ojca. Nim opuścili jego tymczasowe mieszkanie w dolnych poziomach, przetrząsnęli je w poszukiwaniu gotówki. Lucius obserwował to wszystko w tępym milczeniu, skryty w otworze wentylacyjnym pod sufitem. Jeden z napastników został z tyłu, gdy tamci już odjeżdżali - uparcie twierdził, że jest tu jeszcze coś, ale jego towarzysze już zaspokoili swoją chciwość i nie chcieli tracić czasu.
Dziecko wiedziało, że właśnie straciło zarówno ojca, jak i źródło utrzymania. W domu pozostała jeszcze jedna rezerwa kredytów, i jeśli straciłby także ją, to zdechłby na śmietniku. Prawdę mówiąc, nie interesowała go żadna osobista zemsta, nie popłakał się jeszcze i nie wpadł w panikę. Buzująca adrenalina napompowała tylko jeden ośrodek: przetrwać. Kredyty. Broń.
Nieznajomy mężczyzna robił mnóstwo hałasu, i zwinny, drobny Lucius zdołał wygramolić się z kryjówki niezauważonym. Człowiek ten zabrał pistolet Bryar ojca - który sam w sobie był niemałym skarbem, tamci zabrali resztę asortymentu. Jedyną niebezpieczną rzeczą, która pozostała w domu, był kuchenny nóż.
Lucius widział już wiele razy, jak zabija się człowieka. Odurzony adrenaliną nie zawahał się ani na moment. Szybkim, szarpliwym ruchem wbił ostrze w szyję, zachodząc pochłoniętego przerzucaniem szuflad człowieka od tyłu. Dzięki odzieniu, ten nie zginął od pierwszego ciosu, ale element zaskoczenia spełnił swoje zadanie i dziecko dźgnęło go po raz drugi, trzeci, czwarty. Potężna dłoń wypuściła blaster, nim zdążyła w całości wyciągnąć go zza pazuchy.
Klęcząc tak w kałuży krwi, wycierał kąciki oczu mokrymi od czerwieni piąstkami. Adrenalina opadła i znów był tylko dzieckiem, zmiażdżonym tym, co się przed chwilą wydarzyło. Ale w gruncie rzeczy nie rozpaczał z powodu ojca zbyt wiele. Poza pokazaniem broni i fachu, ten nie obdarzył go niczym, a już na pewno nie miłością. Płakał, bo był małym dzieckiem umorusanym w krwi i nie wiedzącym, co będzie teraz. Nie może tu zostać, bo tamci wrócą. Musiał iść dalej, po swoim pierwszym trupie.

Oczywiście, Lucius nie stał się w tamtym momencie małym, wypranym z emocji rzeźnikiem, którym jest teraz. Jedno zabicie, w dodatku w obronie domu, nie czyni z nikogo psychopaty - zwłaszcza na Nar Shaddaa. Stał się szczurem wąskich uliczek, przemykającym między śmietnikami, zsypami i kantynami. Przez rok złodziejskiej walki o jedzenie i ciągłego zmieniania miejsca pobytu, był zmuszony zabić tylko kilka razy. By utorować sobie drogę ucieczki, by zdobyć amunicję, by wykonać jakieś tanie zlecenie, które cudem znalazł u Chissa, który koniecznie potrzebował kogoś mikroskopijnych rozmiarów. By przetrwać. Normalnemu dziewięciolatkowi takie rzeczy by się nie udawały, ale Lucius nie był normalny. Był przecież cudownym dzieckiem.
Spał w kątach, ładowniach, przyczepach, w cudem wynajętych pokojach, brudnych hotelikach i w portach. Jego przytulanką był blaster, a kredkami sztylet. Jego przedszkolem były cienie śmietników i alejek.

Był jednak mały, słaby i sam. A wkoło pełno było istot większych, starszych, silniejszych i zgrupowanych. Ledwo udawało mu się uchodzić z życiem, a zabijanie było ostatecznością, mając zapewnić mu możliwość ucieczki. Każde dziecko boi się krwi. Ale jak miało się okazać, ten niecały rok szczurzego życia byłby o wiele prostszy, gdyby to właśnie z zabijania uczynił swój filar utrzymania. W końcu był cudownym dzieckiem.
Cudownym i pięknym. Jego szlachecka uroda obróciła się przeciw niemu, gdy miał pecha zadrzeć z niewłaściwymi ludźmi, w niewłaściwym miejscu i czasie. Teraz słabo pamięta to zdarzenie, bo zwyczajnie wycierał je sobie z pamięci - niemal jak przez mgłę.
Trzeba powiedzieć krótko. W głodzie i biedzie wykradł co nieco nie tym, co trzeba. Było ich czterech, członkowie jakiegoś gangu z niższych poziomów. Byli tak urżnięci, że Lucius był pewien, iż uda mu się ich przechytrzyć. Niestety, tym razem szczur został przyłapany za ogon i przegrał z fizyczną siłą. Poziom alkoholu we krwi czterech zabijaków zaś sprawił, że wzięli go za dziewczynkę. Przy skrytej pod strupami i brudem niebiańskiej urodzie dziewięciolatka nie było to trudne. Schwytali więc na gorącym uczynku małą, obdartą dziewczynkę ze slumsów, szukającą jedzenia. Nakarmili ją.
Najpierw dostał obuchem w głowę, tak, że stracił siłę do opierania się i na wpół otępiały został rzucony na stertę gratów. Nie pofatygowali się nawet ściągnąć jego spodni portek do końca - być może w porę by się zreflektowali. Trwało to wieczność i pomimo ogłuszenia, Lucius był zmuszony doświadczać każdej sekundy. Gdy skończyli, jego umysł umierał, a ciało krwawiło ze wszystkich otworów. Nie chciało im się nawet przeszukać go, dzięki czemu jego broń pozostała nietknięta. Obok palił się przewrócony kocioł i suchy prowiant; zostawili "dziewczynkę" na śmierć głodową. Ogień i krew.

Obdarty z szaty, niewinności, godności i życia, dziewięciolatek tracił przytomność i siłę; świat wkoło rozmył się w mleko i zniknął. Po zapewne wielu godzinach, z bólem którego nie sposób opisać, obudził się - choć bardzo pragnął, by tak się nie stało.
Przez wszystkie poprzednie lata, choć nie było ich wiele, rósł otoczony przez cuchnący kryminałem świat, widząc i słysząc rzeczy o których nie śnią dzieci z cywilizowanych światów. Zbrukał swoje małe, niewinne dłonie w krwi po łokcie, by przetrwać, kradł i zabijał, gdy musiał. Teraz zaś obrzydlistwo tego światka dosięgnęło go bezpośrednio, otoczyło go parszywymi dłońmi. Ciężko sobie wyobrazić, co dzieje się w psychice takiego dziecka, ale dokonało szybkich, burzliwych i nieodwracalnych zmian.
Chciał tylko ognia i krwi. Nie chodziło nawet o "porachunek". Brzydził się tak bardzo tym światem, jego mieszkańcami, życiem i cywilizacją w ogóle, iż pragnął tylko pokryć to wszystko w morzu ognia i krwi. Pojął, że nie bez powodu narodził się z takim talentem. Inne cudowne dzieci mogą narodzić się geniuszami i grać na instrumentach w pięknych domach, otaczane opieką czułych matek. A Luciusowi pozostała w głowie tylko jedna, zapętlona melodia.
Najpierw postanowił odnaleźć tych czterech ludzi. Nie było to trudne, zwłaszcza, że przestał się już powstrzymywać. Po tym zdarzeniu był już innym człowiekiem i miał przed sobą jasny cel: wyrżnie ich co do nogi, a potem będzie zabijać kolejnych, aby stać się coraz potężniejszym i bogatszym. Odkryje swój talent, wypielęgnuje swój geniusz, aby zabrać do grobu kolejnych, odrażających, obrzydliwych. Gorszych. Podludzi, podistot. Wszyscy byli teraz gorsi, niżsi i nic nie warci. Wszyscy byli jego wrogami, wszystkimi się brzydził, wszyscy rozdrapywali jego rany samym swoim istnieniem. Dopiero morzem krwi zmyje z siebie to plugawstwo, tą hańbę, tą krzywdę.

Pierwszego znalazł jeszcze w tym samym miesiącu. Tym razem był trzeźwy i samotny. Właśnie skończył z inną, tym razem prawdziwą, dziewczynką. Ta jednak widać z tego żyła.
Lucius bez czajenia się, kierowany mieszanką szaleństwa i adrenaliny, wyszedł mu na spotkanie i oddał strzał, niż ten zdążył się zastanawiać, co takiego się zbliża. Bandzior był jeszcze na wpół nagi. Dziwka natychmiast uciekła z piskiem, ale dziecko nawet na nią nie spojrzało.
Gdy człowiek, chwytając się za piekące od strzału ramię, począł gorączkowo szukać swojej broni w stercie zrzuconych ubrań, Lucius nagle był już pięć metrów od niego. Drugi strzał był mocniejszy i ugodził w kolano jegomościa, wypełniając powietrze kłębem dymu i smrodem palonego ciała. Zaskoczony gangster, jeszcze niedawno taki potężny i podbojowy, przewrócił się pokracznie do tyłu.
- C... c.. zo jest... - wydukał bezkształtnie, z bólu, zaskoczenia i przerażenia tracąc w gębie język. Kto wparowuje do alejki za burdelem tak bezpardonowo i otwarcie atakuje nieznajomego gościa? Przecież ktoś musiał go zauważyć, to nie Tatooine... no, chyba że "strażnicy" leżeli z dziurami w głowach.
Lucius rozchylił drżące usta, ale nie zdołał powiedzieć nic. Jego oczy płonęły ni to tryumfem, ni przerażeniem. W jedno uderzenie serca pchnął wibroostrzem, prosto w trzewia człowieka.
Nim minęło pół minuty, dzieciaka już tu nie było.

Następny miesiąc poświęcił na szukanie pozostałych trzech ludzi. Tym razem nie było to już tak proste. Nim wzmianki i tropy obróciły się w rzeczywistość, minęły kolejne miesiące, ale ostatecznie wszyscy zginęli. Tak, był tylko gówniarzem, który nie powinien być w stanie wyrządzić nikomu krzywdy. I dzięki temu, że nikt nie zwracał uwagi na tak nędzną istotkę, mógł przetrwać i zabijać. Był mały, był niepozorny, był cichy jak mysz i zwinny jak małpa. A jego umysł nie był już umysłem dziecka.
Każdemu kolejnemu oprawcy ich ofiara serwowała coraz to wymyślniejszą, okrutniejszą śmierć; wolną i upokarzającą. Narobił sobie tym kłopotów i wrogów, zwrócił na siebie oczy ich macierzystego gangu. Bardzo dobrze. Będzie mógł wziąć zlecenia od przedstawicieli innych. Ktoś może potraktować go poważnie.

Mijały miesiące i lata, i mały, genialny Lucius nurzał się coraz bardziej w odmętach swojego "talentu", odnajdując w tym wszystkim namiastki drogi życia. Znów był śmietnikowym szczurem, niezauważalnym cieniem, ale tym razem wędrował od kąta do kąta, by zadawać śmierć lub wydzierać dobytki, ku uciesze zleceniodawców. W wieku dwunastu lat miał już na koncie więcej śmierci niż wielu dorosłych szturmowców kończących służbę. Niestety przebywanie w tej samej strefie zbyt długo musiało się skończyć, by mógł przetrwać. Na wyższych poziomach już nikt nie traktował go tak poważnie, jak członkowie rywalizujących gangów, którym przynosił głowy wrogów.

A gdy opuści Nar Shaddaa, będzie musiał całkowicie pracować na namiastki nowej "reputacji". I dobrze, zrobi to. Wykąpie się w krwi szumowin całej Galaktyki, będzie poszukiwać potęgi i bogactwa, by móc lepiej zadawać śmierć. Nie ważne gdzie, komu i jak. Tak długo, jak szlifuje swój haniebny talent, jedyną rzecz, którą obdarzył go los, idzie wciąż do przodu. Wielcy i potężni siłacze, których spotykał wysyłany w interesach, bali się małego, nieznanego dzieciaczka w swych ostatnich chwilach. Błagali o litość. A kto okazał kiedykolwiek litość jemu?

Kiedyś będą się bać znając go, ale nigdy nie spotykając. To by go zaspokoiło. Potężne szumowiny i brutale tego wszechświata bojący się imienia dziecka.




Smacznego, Tau.
POSTAĆ GŁÓWNA
Image
Awatar użytkownika
Harvos
Gracz
 
Posty: 922
Rejestracja: 12 Paź 2008, o 18:11
Miejscowość: Беларусь

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Jack Welles » 25 Maj 2013, o 11:47

Wszystko fajnie pięknie, ale czy nie było szkoda Ci czasu na pisanie postaci, której grywalność będzie na poziomie wszystkich tych przekombinowanych eksperymentów genetycznych sprzed restartu?

W każdym razie historia, którą przedstawiłeś jakoś mnie nie przekonuje. Dzieci mogą mieć predyspozycje by kimś tam się w przyszłości stać, ale potrzebna ku temu jest nauka - samo z siebie nie zacznie zajebiście grać na pianinie lub ( jak w przypadku Twojej historii) zabijać. I tak cudem jest to, że udało mu się uniknąć śmierci po odwiedzinach gangsterów i przeżyć pierwszy miesiąc na ulicy, a tutaj jeszcze mamy prócz tego zabawę w mordowanie. W sumie to nie powinien również przeżyć samego gwałtu: obtarcia anusa to najmniejsze zmartwienie w tym wypadku. Najprawdopodobniej pozostały jakieś uszkodzenia organów wewnętrznych, perforacja jelita grubego i odbytnicy oraz wdało się jakieś zakażenie w tyłek (wszak krwawił) - taki zestaw bez intensywnej opieki lekarskiej równa się śmierci (oglądałeś może American History X? uwaga spojler)
Główny bohater - dorosły facet został w pierdlu wyruchany w tyłek przez co leżał przez pewien czas w więziennym szpitalu

W sumie można by było tak kontynuować dalej (choćby to, że nijak w tej historii idzie się doszukać klimatu SW), ale nie widzę sensu. Jak już mówiłem (mimo, że pod względem technicznym wsio jest w jak najlepszym porządku) Twoja karta mnie nie przekonuje i z przykrością (na prawdę!!!) jestem na Nie.
Image
Image
Image
Awatar użytkownika
Jack Welles
Gracz
 
Posty: 2552
Rejestracja: 31 Gru 2008, o 21:04
Miejscowość: Olsztyn

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Harvos » 25 Maj 2013, o 12:57

potrzebna ku temu jest nauka - samo z siebie nie zacznie zajebiście grać na pianinie


Dlatego w historii jest napisane, że od szóstego roku życia ojciec udzielał mu w tym zakresie nauki. :P

Generalnie nie spodziewałem się innego odezwu, jak zaznaczałem - totalnie nie miałem pomysłu na historię i do końca zdaję sobie sprawę z jej absurdalności. Ale nie szkoda mi było czasu, bo pisało mi się to przyjemnie. Ot, zachcianka chwili.
Możemy potraktować to jako eksperyment i rozgrzewkę przed sensowniejszą kartą.
Ja też mogę czasem coś odwalić, nie? :P
POSTAĆ GŁÓWNA
Image
Awatar użytkownika
Harvos
Gracz
 
Posty: 922
Rejestracja: 12 Paź 2008, o 18:11
Miejscowość: Беларусь

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Kelan Navarr » 25 Maj 2013, o 13:02

Harvos i spontaniczne szaleństwo :shock:
Image
Awatar użytkownika
Kelan Navarr
Gracz
 
Posty: 2329
Rejestracja: 28 Gru 2008, o 00:13

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Jack Welles » 25 Maj 2013, o 13:05

Harvos napisał(a):
potrzebna ku temu jest nauka - samo z siebie nie zacznie zajebiście grać na pianinie


Dlatego w historii jest napisane, że od szóstego roku życia ojciec udzielał mu w tym zakresie nauki. :P

Generalnie nie spodziewałem się innego odezwu, jak zaznaczałem - totalnie nie miałem pomysłu na historię i do końca zdaję sobie sprawę z jej absurdalności. Ale nie szkoda mi było czasu, bo pisało mi się to przyjemnie. Ot, zachcianka chwili.
Możemy potraktować to jako eksperyment i rozgrzewkę przed sensowniejszą kartą.
Ja też mogę czasem coś odwalić, nie? :P


Jest różnica pomiędzy nauką syna posługiwania się bronią, a szkoleniem w skrytobójstwie. To że zabiorę swojego hipotetycznego syna na strzelnicę by sobie postrzelał i nauczył się strzelać celnie do tarczy, nie oznacza, że zrobi to z niego maszynkę do zabijania ;)
Image
Image
Image
Awatar użytkownika
Jack Welles
Gracz
 
Posty: 2552
Rejestracja: 31 Gru 2008, o 21:04
Miejscowość: Olsztyn

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Shas » 25 Maj 2013, o 13:07

No w obecnych czasach... to właśnie to znaczy Jack. Tak jak danie klapsa czyni z ciebie przemocnika domowego i brutala.
I know what dude I am I'm the dude playin' a dude disguised as another dude.
Shas
New One
 
Posty: 477
Rejestracja: 7 Mar 2010, o 19:29

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Alice » 25 Maj 2013, o 18:53

Przeczytałam historię, w sumie najbardziej interesująca mnie część po wyzłośliwianiach na sb. Trochę jest to dla mnie przekombinowane jeśli chodzi o osiągnięcia postaci w stosunku do jego wieku. Aż strach się bać, gdyż nie do końca ukształtowany dzieciak ma rozbudowaną psychikę seryjnego mordercy. Aż spojrzałam na okres w którym była moja postać jak miała 12 lat. No cóż, ludzi jeszcze nie zabijała. Dlatego popraw to albo też skasuj jeśli nie chciałabyś grać tego typu bohaterem.
Wolę jednak coś mniej przekombinowanego i fragowego
Image
Awatar użytkownika
Alice
Gracz
 
Posty: 387
Rejestracja: 27 Lut 2012, o 14:43

Re: Lucius Cannemore

Postprzez Harvos » 25 Maj 2013, o 18:58

Arya Stark z P. Lodu i Ognia zaliczyła pierwsze kille w wieku 9 lat, tak nawiasem mówiąc. :P

Ale dobra, eksperymentalny pomysł nie wypalił - Popek, czytaj to szybciej, wyrokuj, dokonaj formalności i kasuj, żeby Tau nie zobaczył. :roll:
POSTAĆ GŁÓWNA
Image
Awatar użytkownika
Harvos
Gracz
 
Posty: 922
Rejestracja: 12 Paź 2008, o 18:11
Miejscowość: Беларусь


Wróć do Karty odrzucone

cron