Akcja przenosi się z: [Ploo IV]Naukowcy z FeluciiImperialny prom klasy Svelte, przemalowany na barwy organizacji, której służył spokojnie podchodził do stacji Hutta Zordo. Na pokładzie panowała dosyć napięta atmosfera i to co najmniej z kilku powodów. Załoga składała się w pełni z ludzi, choć to była pamiątka po zeszłej pracy niż kwestia złego podejścia do obcych. "Zaćmienie" nie lądowało w Zordo's Haven po raz pierwszy, tak naprawdę to była ich druga wizyta w tym "niebie" dla wszelkich kryminalistów lub ludzi których interesy są uznawane za dosyć "niejasne". Po raz pierwszy była ich dziesiątka, niestety po ostatnich wydarzeniach wróciła dziewiątka. Bilans nie wyglądał najlepiej odkąd ten mały zespół się przebranżowił tracili człowieka na akcje. Najpierw Hank Patterson,a teraz George Tomlinson. Obaj zginęli w skutek odniesionych ran na polu bitwy i obaj mieli bardzo podobne pochówki, przypominające ceremonie wojskowe jednak w dużo skromniejszych i improwizowanych warunkach.
Gdy dokowanie w hangarze dobiegło końca z opuszczonego trapu zeszła trójka ludzi. Ich postawa i chód wyrażały postawę "zejdź mi z drogi", a stukot ich butów odbijał się głucho od wąskich korytarzy stacji. Trzej mężczyźni byli ubrani w czarne pancerze bojowe pochodzenia imperialnego, ich twarze odkryte, pozbawione hełmów wyrażały skupienie jednak wzrok był jakby nieobecny.
Jeden z nich palił cygaro wśród swojego bogatego i pielęgnowanego zarostu. Był z nich najstarszy i oczywiście najbardziej doświadczony, jednak to nie on tu dowodził. W tej chwili Price intensywnie myślał o przyszłości i o młodziaku, który szedł po jego lewej stronie. W ostatnim czasie Eddie opiekował się nim, zdołał mu nawet uratować życie więc w jakiś mały i nieprofesjonalny sposób czuł się za niego odpowiedzialny. Musiał w duchu przyznać, że Vardo szybko zaaklimatyzował się w zespole, a po dwóch akcjach jego tymczasowa ksywka „młody” padała co raz rzadziej, miał tylko nadzieję, że nie podzieli losu jego dwóch, teraz już byłych kolegów. Eddie szybko porzucił te myśli i wypuścił z ust ogromną chmurę gryzącego i śmierdzącego dymu z cygara. Zazwyczaj usłyszał by kąśliwe uwagi w stylu „jak można palić to gówno ? „ lub „ jak możesz nas tym katować ? ‘, ale nie tym razem. Deckard nie przejmował się niczym i mimo, że znajdował się kilkadziesiąt centymetrów od niego, odnosił wrażenie że znajduje się lata świetlne od tego miejsca, co niepokoiło Price-a. Widział go już w podobnym stanie na Naboo, gdy „Bies” spotkał swój „koszmar” z przeszłości, wtedy właśnie popełnił błąd, a życie ich wszystkich zmieniło się i to nie koniecznie na lepsze ... Choć musiał oddać mu sprawiedliwość, że Mike ma powód, przekazanie doktorka okazało się stresujące, a do tego dość zaskakujące...
- Wyjście z nad przestrzeni za trzy..., dwa..., jeden... – odliczał Jack Nance pierwszy pilot maszyny o dość sympatycznym przydomku „Anioł Nocy”
Świat nagle zwolnił, a gwiazdy przestały tworzyć rozmazane pasy Nance był skupiony i trzymał mocno stery, gotowy do natychmiastowej reakcji. W tym czasie drugi pilot Mike Metcalf przez wszystkich nazywany „Viper” obserwował przyrządy.
- Kontakt ! Gwiezdny Niszczyciel Imperium – krzyknął
- Podnieś głowę Viper – usłyszał głos należący do Deckarda, który również znajdował się w kokpicie za plecami obu pilotów.
Metcalf posłusznie podniósł wzrok i natychmiast ujrzał sylwetkę ogromnego okrętu, wokół którego jak stado much krążyło mnóstwo myśliwców.
- Co robimy szefie ? – zapytał Nance
- Wywołaj ich zobaczymy co mają nam do powiedzenia.
- Mam złe przeczucia – wtrącił Viper
Nance spojrzał na niego i przez chwile chciał zwrócić mu uwagę, ale czuł to samo co kolega, nerwowe napięcie w okolicach żołądka...
- „Zaćmienie” do Niszczyciela Imperium, odbiór. – „Anioł” próbował utrzymać zrelaksowany profesjonalny ton, ale gęsta atmosfera panująca w kokpicie nie ułatwiała mu tego zadania.
- „Akuła” – bo tak brzmiała nazwa tego okrętu – odpowiada i natychmiast nakazuje przedstawienie swojej tożsamości i zamiarów.
- O kurwa ! – jęknął Viper – tylko nie to !
- O co chodzi ? – zapytał z nieukrywanym zdenerwowaniem Decks
- To okręt należący do Imperialnego wywiadu... – urwał Nance
- Szefie uciekajmy stąd póki jeszcze możemy – błagał Viper
- Jack odpowiedz im. – odparł Mike
- Jesteś pewien ? – zapytał pierwszy pilot
- Niczego nie jestem pewien – podniósł głos – po prostu im odpowiedz.
- Tu „Zaćmienie” statek należący do prywatnej firmy militarnej BlackWater, przewozimy Garry'ego Ohwa, którym podobno jesteście zainteresowani. – przekazał w eter
Odpowiedź jaka nadeszła wstrząsnęła wszystkimi wewnątrz maszyny, a na karku pojawiły się krople zimnego potu. Oficer z potężnego okrętu po prostu się roześmiał.
- Należącego do prywatnej firmy militarnej – prychnął – Dobre sobie. Niech wam się nie wydaje, że nie wiemy z kim mamy do czynienia panie Nance... – zrobił złośliwą przerwę, a pilot na pokładzie promu spojrzał prosto w twarz Deckarda. – Mam nadzieję, że nie jaki Deckard teraz nas słucha, jeśli nie to przekażcie mu, że macie wylądować w głównym hangarze i przekazać tego naukowca.
- To koniec – rzucił Viper – rozstrzelają nas...
- Viper opanuj się ! – huknął Mike, który był na pograniczu paniki, a krzyk był dobrą metodą na dodanie sobie otuchy. - Jack zmień kurs i skacz gdziekolwiek byle dalej stąd. – rozkazał, ale zanim pilot wykonał polecenie w komunikatorze rozległ się ponownie głos tego samego oficera.
- Aha zapomniałem dodać, nie próbujcie ucieczki, jesteście już w zasięgu promienia ściągającego. – przemówił z otwartym trumfem. Metcalf spojrzał na przyrządy.
- On ma racje... – wyszeptał i zapadła długa cisza.
- Nance wprowadź nas, ja przygotuje ludzi – powiedział Deckard i ruszył w stronę trzewi promu. – Aha lepiej sięgnijcie po swoje blastery – dodał odwracając się w drzwiach, dwójka pilotów tylko po sobie spojrzała...
Kilkanaście minut później kiedy prom bezpiecznie spoczywał w hangarze „Akuły” rozpoczęły się wydarzenia, które przynajmniej wtedy zdawały się surrealistyczne. Gdy otworzył się trap wewnątrz Svelte pokazało się kliku szturmowców w czarnych zbrojach oraz doktor Ohw z przystawionym do głowy pistoletem blasterowym. Cała trójka poczuła się jakby właśnie śniła, Price i Vardo opuścili broń i wstali na równe nogi. Przed nimi rozciągał się przerażająco pusty hangar, żadnych szturmowców, strzałów, okrzyków czy poleceń.
Dopiero po chwili usłyszeli pojedyncze kroki i przez główne wrota wkroczył pewnie mężczyzna w mundurze oficerskim i dwóch szturmowców z lekceważąco opuszczoną bronią. Nie zareagowali nawet gdy Vardo i Price wzięli ich na muszkę.
- O ile się nie mylę to mógłbyś opuścić ten pistolet Mike. – odezwał się oficer, który zatrzymał się kilka metrów przed trapem.
Deckard nie odpowiedział jedynie flegmatycznie położył rękę wzdłuż ciała, znał tego człowieka, teraz nawet potrafił połączyć go z głosem słyszanym w kokpicie.
- Doktorze gdyby był pan na tyle łaskawy i bez przeszkód podążył za tymi szturmowcami. – odezwał się tak elegancko, jakby znajdował się na balu w jakiejś ambasadzie.
- Jak to się skończy ? – odezwał się w końcu Mike, gdy utykający doktor opuścił pokład.
- A jak ma się skończyć ? – zapytał retorycznie, Mike nawet odniósł wrażenie, że ta rozmowa go bawi, co w cale nie było by takie dziwne... – 50 tysięcy kredytów dostaniecie wedle umowy, całe szczęście, że nie wzięliście ze sobą reszty oferm, bo nie byliby warci wydanych na nich pieniędzy, no ale zadanie musiało jakoś wyglądać. – uśmiechnął się
- I tak po prostu nas puścisz ?
- A dlaczego by nie ? – znowu zaczął od pytania – W imieniu Imperium Galaktycznego dziękuje wam za dowiezienie w jednym kawałku naszego doktora. – powiedział teatralnie i podążył za oddalającymi się szturmowcami i Ohw-em
- Co to kurwa miało znaczyć ? – padło pytanie z głębi maszyny, głos należał do Paddyego.
- Później – rzucił przez ramie Deckard, wciąż obserwując odchodzącego spokojnie oficera, który po chwili się zatrzymał i odwrócił.
- Pamiętaj Dekcs mam cię na oku. – Mike nie mógł wytrzymać tego ironicznego uśmiechu.
- Nance, zabierz nas stąd....
Price ponownie wrócił do rzeczywistości i spostrzegł, że znaleźli się już w biurze należącym do BMON...