Content

R.I.P.

Morgofh (Erin Z'har)

Postaci martwe.

Morgofh (Erin Z'har)

Postprzez Morgofh » 11 Sty 2014, o 16:54

1. Nazwa postaci: Morgofh (dawniej Erin Z'har)

2. Rasa: Człowiek

3. Profesja: Brak- pustelnik/ włóczęga

4. Data i miejsce urodzenia: 25 ABY Tatooine.

5. Usposobienie: Potencjalnie miły i życzliwy "staruszek" od czasu do czasu odwiedzający miejscową ludność w celu wyłudzenia odrobiny jedzenia bądź wody. Zaradny oraz niekiedy ciężko pracujący by dostać cokolwiek. W rzeczywistości chciwy, dwulicowy, przebiegły. Jeśli będzie miał chociaż cień szansy, wykorzysta przeciwko Tobie każdą głęboko skrywaną słabość, pobudzi najgorsze obawy, a już na pewno okłamie. W każdym razie lepiej by Twoje życie nigdy nie musiało spoczywać w jego rękach. Nie dba o przyziemne (jego zdaniem) uczucia takie jak miłość czy przyjaźń bo w jego przekonaniu są całkowicie pozbawione wartości. Cyniczny, a jednocześnie chorobliwie ambitny i darzący uparcie do celu. Na jego szacunek zasługują jedynie istoty o silnej osobowości przedstawiające sobą wysoki iloraz inteligencji. Imponuje mu okazanie wiedzy na temat mocy. Jeżeli z jakiegoś powodu jest u Twego boku (bądź Ty u jego), możesz być niemal pewien, że nie jest tak bez powodu. Z nieznanych nawet sobie samemu przyczyn raczej nie przepada za Twi'lekami.


6. Wygląd: Mężczyzna w średnim wieku... Patrząc na niego, gdzieś tam pod fałdami kaptura jesteś w stanie dostrzec jedynie bujną, buro-siwą brodę, długie, opadające na barki, skołtunione włosy oraz zielone oczy ufnie wpatrzone w świat. Średniego wzrostu, chudy (niemal wiotki) osobnik raczej nie rzucający się w oczy. No, pod warunkiem, że nie stoi pośrodku piaskowego pustkowia podparty o lasce. Odziany w prostą, brązową szatę podróżną zakrywającą starą, przetartą tunikę i spodnie. Teoretycznie rzecz biorąc na pierwszy rzut oka mógłbyś śmiało rzec, iż
stoi przed Tobą starzec gotowy do odbycia ostatniej wędrówki do innego świata.
Mimo wszystko całość stanowi jedynie prostą iluzję, a najprościej dostrzec to po gładkiej skórze dłoni, które choć należą do człowieka zbliżającego się do pięćdziesięciolecia, dają znać o swojej ukrytej sile za każdym razem gdy "starzec" zmuszony jest chwycić za broń. Ponadto lata spędzone na pustkowiach Tatooine-u zahartowały Erina zmuszając go do ciągłej pracy nad własną kondycją (zwłaszcza gdy trzeba było czmychnąć bandzie Tuskenów).


7. Umiejętności:

- Mądry, inteligentny i... zręczny. Jeśli mimo wszystko ma wchodzić w otwartą walkę/bójkę, polega głównie na szybkości oraz finezji. "Uderzyć raz, ale czule."
Niestety pomimo dobrej kondycji, traci na sile fizycznej. Potrafi zgrywać słabego i bezbronnego do momentu, gdy nie wyczuje dobrej okazji by szybko obezwładnić napastnika (chociażby przez zwykłe ogłuszenie prymitywną, drewnianą pałką) bądź buchnąć mu coś z kieszeni.

- Za dziecka bardzo starał się poznać świat poprzez czytanie różnych materiałów oraz manuskryptów przywożonych z tajemniczych wypraw przez ojca: zwłaszcza tych dotyczących historii Sith oraz Jedi. Posiada dość rozległą wiedzę na ten temat (popartą lekką obsesją).

- Ma cholernie dobrą, rozwiniętą pamięć.

- O ile ma dość ubogie doświadczenie z blasterami oraz inną bronią dystansową (nie licząc zwykłej procy), o tyle miał parę okazji wzięcia do ręki wibromiecza i nauczenia się podstaw walki- chociażby trzymania gardy, zejść, piruetu, obrony, a także ataków.
Można uznać, że we władaniu mieczami ma średnie doświadczenie. W każdym bądź razie umożliwiające mu samoobronę bądź zabicie kogoś.

-Dobrze prowadzi ścigacze. Ciężko jednak coś powiedzieć o jego zdolnościach pilotażu statków kosmicznych. Nigdy nie latał. Na temat pilotażu posiada jedynie wiedzę teoretyczną zasięgniętą od ojca.

- Charyzmatyczny oraz przekonujący. Umie dobrze grać/ naśladować kogoś kim w istocie nie jest.

8. Ekwipunek:

- Stara szata z kapturem
- Wibronóż (przypięty do przedramienia prawej ręki)
- Kij podróżny z dodatkowym ukrytym nożem: rękodzieło naszego bohatera często służące do użytku codziennego na pustkowiu (bądź cichego wbicia komuś w plecy jeśli nie jest opancerzony). "Wyciągany" nóż ukryty w kosturze jest niestety bezużyteczny w otwartej walce.
- Worek z dobrami podstawowymi: czterema survivalowymi racjami żywnościowymi i litrem wody.
- 635 kredytów
- Podarte, skórzane buty.

9. Posiadany dobytek/majątek:

- Gliniany dom/chałupa na Tatooinie będąca "spuścizną" po rodzicach.

10. Historia:

Dawno, dawno temu... w odległej...
Stop.

Tak właściwie to nie w takiej odległej i nie tak dawno temu. No, chyba, że rok 25 ABY wydaje się komuś epoką tak antyczną, aż godną miana starożytnej. Ja jednak nadal żyję (choć wierzcie mi kochani, do tej pory nie mam pojęcia jak to możliwe), oddycham, mówię i kroczę przez ten świat. A za mną wędruje nieśmiertelny duch pustyni oraz piaski martwych wydm. Wiatr zawodzi cichym szeptem pośród umarłych fal pomarańczowego oceanu skąpanego w ostatnich promieniach słońca.
"Trzeba wracać do jaskini. Nadchodzi zmierzch.
Patrzę więc wpatrzony w krwawą, czerwoną tarczę obejmującą swymi ramionami ostatni skrawek tonącej w ciemnościach ognistej powierzchni. Moja własna apokalipsa widziana mymi oczyma. Taka sama jak następna... a potem kolejna. I jeszcze jedna. Od wschodu do zachodu na pustkowiu Tatooine-u.
Powiadają mili moi, że dobra opowieść jest jedną z nauczycielek. Oraz, że każdy jest panem swojego losu- kowalem mogącym ukształtować swoje życie oraz przyszłość tak jak tylko zechce. Moja przeszłość została jednak ukształtowana nie do końca tak, jakbym sobie tego życzył. Opowiem wam historię.
Historię Morgofha pustelnika. Tu, teraz.
W kolejnej, ostatniej godzinie mojego umierającego świata.


- Mamo! Patrz co mam!
Biegłem boso przez pole niosąc na ramionach kolejną część droida. Świetlista tarcza prażyła niemiłosiernie, a przy tym gorący piasek okraszony gdzieniegdzie gorącymi kamieniami parzył mi stopy. Mimo to nie przestawałem biec. Musiałem się pochwalić. Musiałem pokazać oraz wypiąć dumnie pierś. Spróbować udowodnić matce, że jestem do czegoś zdatny.
Przekraczając próg zimnej lepianki, wytarłem brudne stopy o szorstką matę będącą pełniącą rolę wycieraczki, a potem wkroczyłem do środka taszcząc za sobą kolejny element robota. Matka stała przy stole i ścierała kurze. Właściwie to nigdy nie pojmowałem po co, skoro następnego dnia musiała robić to samo. Podobnie jak zmywać naczynia, zamiatać i pracować w terenie z wujem Zintarem mieszkającym nieopodal.
Spojrzawszy na mnie obojętnie (co nieszczególnie mnie dziwiło) wzruszyła beznamiętnie ramionami.
- Znowu wydałeś pieniądze od ojca na jakiś syf.
Podsumowała krótko nie przerywając sunięcia ścierką po mokrej powierzchni blatu.
- Ale mamo!...
- Zamknij się! Tak, mówiłeś mi już setki tysięcy razy, że zbudujesz droida, który będzie za mnie sprzątał, gotował i zmywał.
Rzucenie szmatą o podłogę. Chwila konsternacji.
- Ja chcę dobrze...
Głębokie westchnięcie poparte bezradnością, bezpodstawnym gniewem i frustracją. Oczywiście z jej strony. Ja stałem nieruchomo, a ciarki przechodziły po moim ciele pokrywając jak pod wpływem nagłego uderzenia zimnego wiatru. Wiedziałem co nadchodzi.
Następny wymierzony policzek. Jedyne co zdołałem zrobić to opuścić poczerwieniałą twarz.
- Ile razy Ci mówiłam żebyś wziął się w końcu do roboty Ty mały, śmierdzący nierobie!? W polu nie ma komu robić, do gara nie ma co włożyć, A Ty łazisz nie wiadomo gdzie, wracasz po nocach albo po południu nie mówiąc mi gdzie... ścigacz, który dostałeś od ojca też musiałeś rozpieprzyć!
Żaden z zarzutów nie był prawdziwy. Tata zawsze przywoził nam tyle kredytów, że mieliśmy dostatecznie dużo pieniędzy na wszystko włącznie z jedzeniem. Ba, jakby nieco zaoszczędzić, nie musieliśmy mieszkać na tej jałowej planecie. Moglibyśmy spokojnie wyjechać gdzieś z dala od tej mdlącej pustyni, paskudnej, miejscowej kaszy, która zawsze przyklejała mi się do podniebienia i skalistych grzbietów. Co do ścigacza natomiast, po prawdzie został on rozwalony przez pijanego wuja kiedy leciał do miasta na mocnym rauszu. Ścigacz był mój, a więc całą winę zwalono na mnie. W rzeczywistości wszelkie fundusze jakie mieliśmy jakimś cudem znikały stopniowo kiedy mama wychodziła gdzieś w środku nocy (podczas jednego z takich wyjść nakryła mnie wracającego cichcem do domu- wtedy najbardziej mi się oberwało). W każdym bądź razie nie wnikałem gdzie były nasze pieniądze. Byłem zbyt młody... zbyt głupi.
Zdzielony po raz drugi uciekłem do swojej izby zamykając za sobą drzwi wyklepane z desek, a potem zasunąłem żelazną zasuwę by nie mogła wejść. Usłyszałem jeszcze parę przykrych wiązanek ale to było nieistotne. Ważne było to, co miałem w pokoju. Przez zalane łzami smutku oczy widziałem stojącego po środku pokoju robota, którego od wielu miesięcy próbowałem ukończyć. Dla mamy. Nigdy jednak nie potrafiłem znaleźć na targowisku odpowiednich komponentów. Ba, raz mnie nawet oszukano sprzedając mi atrapę któregoś z podzespołów. Przeznaczyłem na ten cel prawie wszystkie oszczędności z dzieciństwa.
- Kiedyś będziesz ze mnie dumna.
Powiedziałem cicho w próżnię.
Wbrew swym oczekiwaniom, droida nigdy nie ukończyłem.
;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;


- Może to Cię zainteresuje.
Ojciec wyciągnął zza pleców skórzane zawiniątko, które następnie rozłożył przede mną na ziemi odsłaniając coś co przypominało trochę pastuch elektryczny do poganiania bydła- w rzeczywistości jednak było to coś innego. W każdym bądź razie tak sądziłem. Tata był inny. Poświęcał mi cały swój wolny czas, zabawiał mnie, uczył czytać, pokazywał jak z ruchów warg odczytywać słowa w różnych językach, nawet jeśli się ich nie słyszało, opowiadał historie ze swoich wypraw. Według tego co kiedyś mi "zdradził", był jakimś archeologiem oraz badaczem. Zastanawiało mnie to, dlaczego nie mieszka ze mną i z mamą, dlaczego mnie nie chroni- czemu przebywa tak długo poza domem. Oraz z jakiego powodu muszę się z nim widywać daleko poza domem... Zwykł odpowiadać, iż muszę być silny, a pewnego dnia na pewno mnie stąd zabierze. Wtedy też będziemy razem mknąć przez galaktykę i NIC ani nikt nie stanie nam na drodze do szczęścia. Oczywiście słysząc coś takiego w tamtym czasie byłem pełen dziecięco-młodzieńczego zawodu, ale w moich oczach ten człowiek stanowił wzór, którego nie mogłem zawieść. Słysząc w jednej z opowieści słowo "Jedi" spytałem swojego rodziciela co to takiego. Rozprawiał mi wówczas o rzeczach tak niebywałych, niesamowitych i obcych, że przez długi okres czasu pomimo bezgranicznej ufności jaką darzyłem tatę, ciężko było mi uwierzyć by kiedykolwiek istniał ktoś taki jak Darth Revan żyjący ponoć wiele tysięcy lat temu czy Anakin Skywalker, który przywrócił równowagę czemuś co powszechnie Ci rycerze nazywali "mocą". Słuchałem tych historii z wielkim zainteresowaniem, a choć były one mało prawdopodobne (no bo powiedzmy sobie szczerze, niemożliwym jest przesunięcie kamienia z pomocą siły umysłu czy jakiejś tam energii!) to pewnego razu poprosiłem ojca by zamiast pieniędzy przywiózł mi coś związanego z upadłym, niemal zapomnianym dziedzictwie.
I dostawałem- zazwyczaj jakieś ręczne odpisy z notatek taty, czasem pokazywał mi różne przedmioty znalezione w jaskiniach. A ja czytałem i słuchałem.
Marzyłem.
- Synu, jesteś tam?
- Tak tato... co to?- Spytałem, wskazując palcem dziwny oręż leżący na skórzanej płachcie.
- To jest wibromiecz.
- Co?
- Służy do walki. Jesteś już dostatecznie duży. Pokażę Ci jak z niego korzystać.
- Tato?
- Tak?
- A czy będę mógł go zatrzymać?
- Nie synu. Pewnego dnia dostaniesz ode mnie coś znacznie cenniejszego. Jeszcze przyjdzie na to czas. A teraz...- ojciec dobył własnego oręża zza pleców, rozstawił szeroko nogi w postawie do ataku i wymierzył we mnie sztych miecza. Skinieniem głowy wskazał drugi, leżący przede mną.
- Broń się!
Krzyknął.
;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;

Lata mijały a pomimo złożonej obietnicy jego dalej nie było. Matka tak samo pyskata jak zawsze, tym razem nie mogła zrobić mi krzywdy- byłem wystarczająco silny by móc się bronić (a czasem nawet oddać). Mimo to mój tryb życia nie uległ zmianie. Poranna pobudka, praca w polu, krótki wypad na targ, powrót do domu, kłótnia, sen. Tak codziennie. Spytacie zapewne co takiego obiecał mi ojciec? Otóż podczas ostatniej od czterech lat wizyty poza paroma notatkami z wypraw podarował mi również wibronóż- spytany skąd to ma, podobnie jak blaster przewieszony przez plecy oraz pancerz, udał, że nie słyszy i dalej ciągnął swoje- spieszyło mu się. Dał mi również kontakt do
człowieka, który rzekomo na jedno skinięcie palcem miał "zakończyć moje problemy".
Od tamtej pory taty nie zobaczyłem już nigdy, a każdą noc spędzałem w głębokim przeświadczeniu, iż nadszedł czas bym zrobił coś ze swoim żałosnym życiem. Sięgnąłem po wyciągniętą dłoń. Przywołałem JEGO.
;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;

Według tego co wspominał mi tata, jego znajomy Rodian na sam wydźwięk mojego imienia powinien zrozumieć o co chodzi. Pewnej nocy spotykając się przy barze zdołaliśmy wszystko ustalić. Już potem następnego dnia wracając z targu zobaczyłem jak zbrojna grupa stoi skupiona przed moim domostwem, a dwóch z nich wyglądających jak świnie wyprowadza za fraki moją matkę. Pierwszym odruchem bezwarunkowym było przybiegnięcie tam, powalenie ich wszystkich i ocalenie mamy. Niemal jednocześnie jednak został on stłumiony przez wewnętrzną nienawiść. Coś co pożerało mnie od środka, nie dawało spać po nocach, drążyło moje serce. Chęć zemsty. Nigdy mnie nie doceniała, nigdy nie dała mi wsparcia chociaż podobno mój ojciec bardzo ją o to prosił. Nigdy nie otrzymałem od niej żadnej troski. Tylko baty każdego wieczoru, krzyk oraz lament na brak pieniędzy, które przepuszczała w kantynie. Byłem zły. A cała ta złość dała o sobie znać poprzez zaciśnięte pięści i wewnętrzny konflikt. Coś ze mnie uleciało, a potem narodziło się na nowo. Coś, czego nie potrafiłem określić.
Jeszcze tego samego dnia otrzymałem zapłatę w postaci sześciuset kredytów za oddanie matki w ręce Huttów. "Co z nią potem zrobili?" spytacie.
Gdyby mnie to jeszcze obchodziło...
;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;

Moje czyny nie przeszły bez echa. Pomimo sporej odległości od najbliższego osiedla oraz szybko przeprowadzonego pojmania, zostałem nakryty- wuj Zintar zdołał dostrzec całe to wydarzenie, (podobno widząc również jak przyjmuję pieniądze od najemników) a potem rozniósł plotkę po wszystkich znajomych. Dalej wieść potoczyła się aż do największych ośrodków handlowych oraz miast. Wśród znajomych twarzy nikt nie mógł spojrzeć mi w oczy. Nie umieli. Czuli obrzydzenie. Właśnie dlatego po kolejnych dwóch latach znojnego życia wśród złorzeczących mi ludzi oraz sąsiedztwa, w wieku dwudziestupięciu lat zabrałem cały swój dorobek (poza domem, rzecz jasna) i uciekłem.
Jak szczur. Po to, by zapomnieli.
;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;;

Czwarty rok na pustkowiach. Wczoraj uciekłem kolejnej grupie Tuskenów, którzy próbowali mnie dorwać w otwartym polu. Całkiem nieźle zorganizowani, ale jak na mój gust trochę tępi. Przynajmniej dzięki nim poza żmudnym przemierzaniem pustyni w poszukiwaniu pożywienia, mam jakąś rozrywkę. Ot pobiegam dla sportu. Cały czas pielęgnuję w swej pamięci kwiaty przeszłości próbując pogodzić jedno z drugim oraz dojść do jakiegoś wniosku. Po jakimś czasie ludzie na Tatooinie zapomnieli jak wyglądam. Przynajmniej niektórzy. Tych, którzy mnie kojarzyli zazwyczaj mijałem szerokim łukiem. Innych natomiast, u których zwykłem potajemnie kupować zapasy potrafiłem mamić zwyczajową gadką o biednym człowieku pozostawionym przez rodzinę gdzieś w sercu pustyni. Kiedy przyjmowałem od nich racje i odchodziłem, myślałem o tym żeby kiedyś opuścić tą planetę. Zostawić ją, nigdy nie wracać. Spalić ostatni, będący za mną most. Wymieść wszystko co miałem. Odszedłem do świata zapomnienia żyjąc w przeświadczeniu, że musiałem.
"Tak musiało być."
Erin odszedł. Stracił człowieczeństwo.
Tu, w ciemnościach pustyni. Tu, gdzie narodził się Morgofh.

11. Inne

- Podczas przesiadywania w tawernie, zdołał zasłyszeć plotkę jakoby jego ojciec dawno temu ukrył na Tatooinie swój statek. Nie wiadomo gdzie jest ani czy ta pogłoska jest prawdziwa (a nawet jeśli jest, to trzeba przyjąć, że ów pojazd po tylu latach spędzonych gdzieś pod piaskiem może być już jedynie bezużyteczną kupą złomu). Klasa statku? Nieznana i prawdopodobnie niezbyt wysoka. Dała jednak niewielki cień nadziei naszemu bohaterowi na rychłe opuszczenie planety bez ponoszenia kosztów pieniężnych. No, pomijając kwestię paliwa...
Image

GG: 621195
Awatar użytkownika
Morgofh
Gracz
 
Posty: 33
Rejestracja: 8 Sty 2014, o 19:33
Miejscowość: Kartuzy

Re: Morgofh (Erin Z'har)

Postprzez Mistrz Gry » 8 Kwi 2018, o 19:09

Wiek ma swoje prawa
czasu nie oszukasz
rankiem się nie budzisz
i to cała sztuka
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02


Wróć do R.I.P.