Chrzęst kilku łamanych gałęzi, był ostatnim dźwiękiem, świadczącym o niedawnej obecności młodego Rodianina. Cisza jaka zapadła, przez dłuższą chwilę mącona była jedynie przez przyspieszone oddechy czwórki imperialnych żołnierzy.
- Zbieramy się – Deivis zgodził się z Belamim. – Czas nie działa na naszą korzyść.
Niezależnie od sytuacji w wiosce, próba zbliżenia się do niej bez podjęcia stosownych kroków bezpieczeństwa, byłaby przejawem skrajnej głupoty i aktem samobójczym. Nawet gdyby mieszkańcy okazali się na tyle wyrozumiali w kwestii planowanej przez intruzów kradzieży łodzi, że zechcieliby w ogóle wysłuchać, co mają do powiedzenia. Zachowując dotychczasowy szyk, czwórka wyczerpanych ludzkich istot, ruszyła w ostatni – jak mieli nadzieję – odcinek drogi lądowej. Podążając za otwierającym pochód Treciem, ostrożnie stawiali każdy krok, bojąc się zdradzić swoją pozycję przed najprawdopodobniej oczekującymi ich mieszkańcami wioski. Z palcami drgającymi nerwowo na spustach, gotowi w każdej chwili odpowiedzieć ogniem, zbliżali się do wioski. Tak przynajmniej wynikało ze wskazań holomapy dzierżonej niezmiennie przez Treca. Prawie wpadli na pierwszy budynek, który zmaterializował się tuż przed ich oczami, niczym w magicznej sztuczce. Nikt na nich nie czekał. Osada sprawiała wrażenie opuszczonej. Ciszy nie mącił odgłos rozmów, czy zwykłych, typowych dla tego typu społeczności prac. Salan sprawdził ich położenie na mapie i ruchem dłoni wskazał kierunek dalszego marszu. Minęli kolejną konstrukcję mieszkalną, utworzoną w głównej mierze z jakiegoś lokalnego rodzaju drewna, o czerwonawym zabarwieniu. Dla dodatkowej ochrony przed wszechobecną wilgocią i niebezpiecznymi stworzeniami, osadzona była na licznych balach, utrzymujących budynek blisko dwa metry nad ziemią.
Każdemu ich krokowi towarzyszyło nieprzyjemne uczucie podążającego za nimi i przewiercającego na wylot obcego wzroku.
- Nie podoba…
Trec nie zdołał dokończyć. Odcinające się od reszty budynku ciemniejszym prostokątem okna jednego z domostw, rzygnęły w ich stronę falą promieni energetycznych. Szarość mgły zabarwiła się upiornym karmazynem. Prawym ramieniem Treca szarpnęło i olbrzym padł na ziemię. Ukochane działko wypadło mu z rąk i z cichym pacnięciem zagłębiło się w błocie. Reszta oddziału odruchowo rzuciła się za dające osłonę przed nieprzyjacielskim ogniem bale. Zapach palonego drewna zmieszał się z wilgocią mgły.
- Trec! Jesteś cały!? – krzyknął Młody, widząc towarzysza gramolącego się do najbliższej osłony.
- Nic mi nie jest – odkrzyknął mężczyzna, gdy w końcu oparł się plecami o jeden z pali. Jedną ręką trzymał jednak osmalone szpetnie ramię.
- Ten mały gnojek musiał ich ostrzec – mruknął do siebie Belami. – Wiedzieli, że idziemy.
- Jak daleko do przystani!?
Trec uniósł holomapę do oczu i przybliżył obraz.
- Według tych odczytów, jakieś niecałe sto metrów! Pytanie, czy na pewno czeka tam jakaś łódź!
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryCiekawostka:
W przypadku ubicia młodego, konsekwencją byłaby trauma psychiczna Deivisa, która w przyszłości mogłaby znaleźć przełożenie na kontakty z resztą załogi. Umożliwiłoby jednak dotarcie do łodzi niezauważonym. W tym przypadku, jak widać, jest inaczej
Każda akcja ma swoje konsekwencje