Wieczorem, a w każdym razie o porze, którą na statku umownie nazywano wieczorem, Daesha'Rha, umyta i przebrana w suchą odzież, usiadła na swoim łóżku w pozie do medytacji. Mai'fach mówiła, że podczas medytacji nie trzeba sterczeć na baczność ze skrzyżowanymi nogami - ważne jest, aby mięśnie były rozluźnione i nie potrzebowały energii do utrzymania tej pozycji. Dlatego Daesha'Rha siedziała oparta o ścianę, z nogami lekko podwiniętymi pod sobą.
Po rozpoczynających medytację wdechach uspokoiła myśli i pozwoliła im popłynąć swobodnie swoim torem.
Przypomniała sobie swoją pierwszą operację na żywym zwierzęciu. Było to już w trakcie studiów, podczas praktyk w hodowlach. Pomimo tego, że było to trudne i emocjonujące przeżycie, lubiła do niego wracać. Dużą przyjemność sprawił jej wtedy widok starego falumpaseta, który stawiał niezręczne kroki na zoperowanej, ale nie bolącej już nodze.
Ale chyba najwięcej emocji wywoływały u niej porody. Wielokrotnie była ich świadkiem, już jako mała dziewczynka, a później przyjęła niezliczoną chyba ich ilość. Zawsze rosło jej serce na widok młodych zwierząt, które na wątłych nóżkach próbowały stawiać pierwsze kroki.
Historia lubi się powtarzać. Po skończeniu studiów myślała, że na zawsze pożegnała się z egzaminami. A tu czekał ją kolejny, nie pierwszy zresztą. I nie ostatni.
Rankiem stawiła się ponownie w gabinecie Mai'fach. Kobieta przywitała ją i wskazała miejsce przy swoim biurku.
- Trzymaj - powiedziała, wręczając jej datapad - Usiądź sobie tutaj i rozwiązuj. Za dwie godziny wychodzimy.
Nie pozostało jej nic innego, jak zabrać się za pracę.
Pytania wymagały odpowiedzi otwartych i chociaż Daesha'Rha wiedziała, że Mai'fach nie czepia się przecinków, a same pytania nie są stworzone, by łapać na niewiedzy, rozwiązywanie testu wymagało skupienia i wysiłku. Twi'lekanka traktowała to w większości jak streszczenie czynności, które musiałaby wykonać w praktyce.
Ledwie zauważyła, kiedy minął wyznaczony czas. Mai'fach odebrała od niej urządzenie, nie poświęcając chwilowo odpowiedziom żadnej uwagi. Daesha'Rha poczuła się tym rozczarowana, bo miała wrażenie, że po tych dwóch godzinach jest bardziej wyczerpana, niż po wczorajszym biegu.
- No, zbieraj się - powiedziała tymczasem nauczycielka, wręczając jej tym razem torbę z narzędziami, które dała jej na początku ich wspólnych zajęć - Idziemy do ambulatorium, bo nam pacjent, że tak powiem, stygnie.
- Słucham?
Mai'fach nie zamierzała odpowiedzieć - wyszła z gabinetu, nie czekając na Twi'lekankę, która podniosła się z lekkim opóźnieniem.
Rzeczywiście poszły do ambulatorium. W sali, w której zazwyczaj ćwiczyły, było pusto i cicho. Wszystko byłoby jak zwykle, gdyby nie odbiegający od normy...
- Jasny szlag - wyrwało się Daesh - Skąd ty wytrzasnęłaś całego trupa?!
Mai'fach, zadowolona ze swojej psoty, zignorowała naruszenie uczniowsko-mistrzowskiej etykiety.
- Czy to ważne? - zapytała niefrasobliwie - Ważne jest to, że twój pacjent jest ranny.
- Gdzie? Wygląda na relatywnie... zdrowego.
- A choćby tutaj.
W dłoni Mai'fach pojawił się nagle stojak od kroplówki. Kobieta szybkim, wystudiowanym ruchem wyrżnęła denata w udo. Rozległ się trzask i jednoczesne mlaśnięcie. Bardzo nieprzyjemne.
- Co do...!
- Operuj, Daesha'Rha. Ratuj mu... nieżycie.
Daesha'Rha zaczęła operować.
Podwinęła rękawy, szybko odkaziła ręce i włożyła rękawiczki. Wyjęła z torby nóż, skalpel i piłę do kości (na wszelki wypadek). Rozerwała spodnie nieszczęśnika i skrzywiła się na widok szybko rosnącego sińca.
- Biwalirudyna?
- Owszem. Uważaj na koszulę.
Środek przeciwzakrzepowy, który Mai'fach wstrzyknęła trupowi, rozrzedził krew i powstrzymał aglutynację. Pierwsza struga splamiła prześcieradło, kiedy Twi'lekanka nacięła skórę.
Rana wyglądała tym gorzej, im głębiej docierała Daesha. Mięsień prosty uda i mięsień krawiecki zostały zmiażdżone, tak samo, jak większość naczyń krwionośnych wokół nich. Wolała nie sprawdzać kości, ale już po dźwięku stwierdziła, że kość udowa musiała przynajmniej pęknąć.
No i pękła. Na szczęście obyło się bez odprysków i przemieszczeń. Daesha'Rha unieruchomiła całą nogę, upewniła się, że pęknięcie nie jest głębokie, po czym pokryła je żelem opartym na działaniu bacty. Miał pomóc kości zrosnąć się bez większych powikłań.
Przeszła tymczasem do naczyń krwionośnych. Na większości zastosowała zaciski i zaczęła je teraz zszywać. Nigdy tego nie lubiła, za dużo z tym było paprania, ale jak mus, to mus. Poradziła sobie sprawnie. Wystarczyło zszywać niebieskie z niebieskim, a czerwone z czerwonym.
Pozostały tylko zmiażdżone mięśnie. Na nie nie miała już patentu.
- Masz nie tylko fizyczne narzędzia, Daesh - powiedziała Mai'fach, bacznie obserwując jej zmagania.
Faktycznie, przypomniała sobie Twi'lekanka. Tylko nie była przyzwyczajona do korzystania z Mocy podczas pracy.
Niemniej jednak postanowiła spróbować. Odłożyła na chwilę skalpel, przymknęła oczy. Wyciągnęła rękę nad otwartymi mięśniami i Sięgnęła.
Znajome uczucie ciepła. Ukierunkowała je, narzuciła mu swoją wolę. Ciepło przeszło do jej palców, a z nich - widziała to w głowie, bez otwierania oczu - w kierunku uszkodzonych tkanek. Widziała komórki mięśni odbudowujące błony, włókna aktyny i miozyny ponownie łączące się i tworzące sarkomery. Najdrobniejsze naczynia włosowate splotły się ponownie, sztucznie rozrzedzona krew dopłynęła do miofibryli. Wiązki mięśniowe odbudowały się, ścięgna naprężyły. Mięśnie znowu były całe.
Daesha'Rha spojrzała na swoje dzieło, całkiem z niego zadowolona zabrała się za szycie.
Kilkanaście szwów później było po wszystkim.
- Twój egzamin dobiegł końca - powiedziała Mai'fach, kiedy Daesha'Rha zbierała swoje narzędzia do sterylizatora. Kobieta tymczasem pochylała się nad ciałem z miną znawcy - Niczego sobie szew.
- Dziękuję - odparła, zrywając rękawiczki i wrzucając je do kosza - Mam nadzieję, że to już koniec, bo jeśli nie masz nic przeciwko, chciałabym upaść na twarz. Na swoim łóżku.