Ayle razem z Fennem nawiewają z Tatooine.
Coś go zbudziło. Niespokojny sen, może koszmar. Spróbował się zerwać z miejsca, gwałtownym ruchem. Szybko tego pożałował. Związane ręce utrzymały go w pozycji siedzącej, natomiast nierozważny ruch tylko nasilił pulsujący ból głowy. Zderzenie z rzeczywistością okazało się nieprzyjemne. Pot zebrał mu się na czole, poczuł jak krople spływają mu po plecach. Otwarł głową o rękaw, pozbywając się nieprzyjemnego uczucia i chroniąc oczy. Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Gardło miał kompletnie zaschnięte. Jego ciało nie zareagowało najlepiej na spotkanie z blasterem ogłuszającym. Fenn pociągnął za spust kilka razy za dużo. Ayle miał wrażenie, że dopadła go gorączka, ale ze względu na ból głowy, jak zresztą i całego ciała, ciężko mu było się skupić, a co dopiero ocenić w jakim jest stanie.
Rozejrzał się dookoła. Rozpoznał wnętrze, było mu bardzo znajome. Przemieścił się pod ścianę, uśmiechając się pod nosem. Porwano go jego własnym statkiem. Mimo to ucieszył się, że Bryza nie pozostała na planecie. Wpakował w nią sporo pieniędzy oraz energii, ona zaś odwdzięczyła mu się swoją niezawodnością. Pilotując niewielki frachtowiec przeżył najwspanialsze chwile swojego życia.
Nasunęło mu to jednak pewną myśl. W jaki sposób imperium namierzyło ich tak szybko? Przemytnik widział tylko jedno rozwiązanie - Reese podczepił mu jakieś urządzenie namierzające. W całym tym pośpiechu nie sprawdził statku przez wylotem z Anchorhead. Jego błąd mógł kosztować życie wielu ludzi. Zrobił jednak, co miał zrobić. Dostarczył naszyjnik odpowiedniej osobie. Następną misję wyznaczył sobie sam - przeżyć. W międzyczasie do hangaru dotarł Fenn, zapewnie nastawiając wcześniej autopilota bądź pozostawiając kogoś za sterami.
- Fenn... - zaczął Zeltron, lecz ochrypły głos ugrzązł mu gdzieś w gardle.
- Nie masz dużo czasu. Musisz mnie przekonać, że żaden z ciebie imperialny agent, zanim dolecimy na miejsce. Inaczej stoczysz kilka rozmów z rebeliantami - kupiec stanął kilka kroków od niego, w dłoni dzierżąc ten sam blaster ogłuszający, w każdej chwili gotowy do wystrzału.
- Fenn... - zaczął ponownie - Ostrzegałem, że imperium może się szybko zlecieć. Trzeba było od razu spieprzać - oparł głowę o ścianę i westchnął ciężko. Wiele argumentów zdawało się działać na jego niekorzyść. Musiał jakoś przemówić mu do rozsądku.
- Jestem Ayle Dara. Pilot, hazardzista, przemytnik. Na pewno jesteś w stanie to sobie jakoś sprawdzić, popytać parę osób. Nigdy nie współpracowałem z imperium. Wręcz przeciwnie, parę razy zadziałałem na ich niekorzyść. Zapewne kojarzysz zarazę rakghouli z Taris. W trakcie całej tej plagi w Podmieście wybuchło małe zamieszanie. Byłem tam, pomagając pewnej kobiecie uniknąć losu imperialnego więźnia. Możliwe, że w trakcie połamaliśmy jakiegoś urzędnika i kilku jego strażników. Już jeden występek przeciwko władzy, czyż nie? - uśmiechnął się pod nosem, przypominając sobie kuriozalną sytuację oraz wpływ jego feromonów na sekretarkę oraz Mirax. Postanowił jednak pominąć ten szczegół.
- Ograbiłem przy okazji wspomnianego urzędnika z dokumentów i imperialnego żetonu. Możliwe, że dokumenty wciąż da się znaleźć gdzieś, w którejś skrytce. Żeton, połączony z feromonami zapewnił mi kolację u Reesa. Przez chwilę naprawdę uwierzył mi, że jestem kimś ważnym. Dało mi to wystarczająco dużo czasu, żeby do ciebie dotrzeć. Zaś dlaczego to zrobiłem? - na ostatnie pytanie nie było racjonalnej odpowiedzi. Nie dla kogoś, kto trzeźwo myśli. Ayle miał jednak swoje ideały, swoje priorytety. Nigdy nie cofał się, gdy w grę wchodziła adrenalina. Jeżeli coś zgadzało się z jego definicją przygody, hazardzista stał pierwszy w kolejce.
- Bo mnie poprosiła, ta kobieta, Twi'lekanka. Kazała mi cię odnaleźć, na Tatooine. Takie było jej ostatnie życzenie, głupio byłoby odmówić. Poza tym... mogłem utrudnić życie imperialnym, są irytującą bandą. Wszystkie te restrykcyjne kontrole doprowadzają mnie do szału. I oprócz tego... to naprawdę brzmiało jak ciekawa przygoda. Życie jest za krótkie, żeby przepuszczać takie okazje - spojrzał na Fenna raz jeszcze. Powiedział mu wszystko, co miał do powiedzenia. Całą prawdę. Nawet trochę więcej, wspominając o Taris.
- Zrób sobie z tymi informacjami co tylko zechcesz. Chcesz pytać, to pytaj. Odpowiem, nie mam nic do ukrycia - rzucił jeszcze. Nie czuł, żeby zdołał go przekonać. Nie szukał jednak zaufania, na to było za wcześnie. Musiał jedynie uniknąć śmierci, zyskać czas, który pozwoliłby mu to zaufanie zbudować.