Content

Mgławicowe Lato: odsłona druga

Zaginiona biblioteka

Image

Zaginiona biblioteka

Postprzez Nantel Grimisdal » 16 Sie 2017, o 06:32

Zaginiona biblioteka

Odłożył pustą butelkę na stół, przy okazji przewracając pozostałe, zajmujące już połowę powierzchni blatu. Sięgnął po następną, kolejną już tego dnia. Ręka trzymająca flaszkę zatrzymała się na chwilę w powietrzu, kiedy wśród bełkotliwych pijackich myśli pojawiło się wspomnienie z dawnych lat.
Stojąc na czele swojego oddziału przedzierał się przez połacie niezbadanej planety. Szukał wiedzy i znalazł ją. Kolejny holokron jeszcze z czasów Republiki. Chwilę wcześniej stoczył o niego walkę z jednym z Sithów. Zwycięską, ale i tak było mu żal przeciwnika, którego musiał zabić. Nie takie rozwiązania były godne jedi.
Miał cel w życiu. Cel, którym mógł wspomóc Rebelię, wspomóc swoich przyjaciół, a przede wszystkim Marę Jade- Skywalker. Marę, która dała mu zadanie odzyskania wiedzy zaginionej w wojnach. A potem jej zabrakło. Zabrakło wszystkiego, a z odważnego młodego poszukiwacza stał się jedynie podłym starym najemnikiem, który brał kolejne zlecenia tylko po to, by mieć za co pić. I chociaż miecz świetlny nadal tkwił ukryty wśród jego rzeczy, a starych umiejętności chyba nie zapomniał mimo nieużywania ich od lat, to nagonka nowego Imperium do reszty odebrała mu chęć powrotu do dawnego życia, spychając go jeszcze głębiej w nałogi i monotonię.
Upadł nisko. Miał tego świadomość, ale już dawno nie miał sił i motywacji, by zmienić ten stan. Potrząsnął głową, by odgonić natrętne myśli. Niezgrabnymi ruchami otworzył kolejną butelkę i pociągnął z niej tęgi łyk taniej gorzałki. Mieszkanie w niższych partiach Taris było podłe jak całe jego obecne życie, ale przynajmniej dawało nie najgorsze schronienie i dostęp do ogłupiającej propagandy Imperium. Słuchanie jej podczas picia było jego nową rozrywką. Coś jak oglądanie smutnych kabaretów.
Sięgnął do panelu przy stole i włączył wyświetlacz. Od razu uruchomił się na jego ulubionej stacji z wiadomościami z całej galaktyki.
Dzisiaj na Korelii miał miejsce kolejny atak lokalnej komórki terrorystycznej. Napastnicy przypuścili atak na magazyny z bronią lokalnych posterunków porządkowych, jednak zostali odparci dzięki wytrwałej i skutecznej obronie naszych żołnierzy. Jednocześnie miejscowe władze zaprzeczają, by była to część większej liczby skoordynowanych ataków i zapewniają, że był to jedynie wyskok kilku niezrównoważonych szaleńców. Pojmani zostali już skazani i straceni…
Pokręcił głową z niedowierzaniem, że ktoś jeszcze stawia w tej galaktyce opór machinie Imperium. Pociągnął kolejny łyk z butelki. W tym samym momencie rozbrzmiał dźwięk jego komunikatora.
- A czego to znowu chcą… - wybełkotał pijacko, odbierając wiadomość.
- Kyle Faros?
Pytanie padło ze strony zakapturzonej postaci, której hologram pojawił się przed najemnikiem. Płaszcz zakrywał prawie całą jej posturę, nie dając żadnej możliwości oceny rozmówcy. Mimo wszystko głos postaci wydał mu się znajomy. Zamiast jednak odpowiedzieć na pytanie, kiwnął jedynie głową i po raz kolejny zwiększył stopień opróżnienia trzymanej butelki.
- Słyszałam, że przyjmujesz zlecenia. No i jesteś najlepszym łowcą w tej części galaktyki.
- To źle słyszałaś. Czego chcesz?
- Och, daj spokój Dagosie. Pijaństwo aż tak przytępiło ci zmysły, że nie poznajesz starej przyjaciółki?
Drgnął. Opróżniona do połowy butelka wysunęła si…ę z jego odrętwiałych z szoku palców i uderzyła z głuchym łoskotem o podłogę, przewracając się i tworząc kałużę u jego stóp. Kyle Faros było oczywiście jego fałszywą osobowością, którą stworzył, gdy usuwał się w cień. Swojego prawdziwego imienia nie słyszał już od… od zbyt dawna. Większość osób, które je znała, już dawno nie żyła. Została ledwie garstka, z którą z resztą nie utrzymywał kontaktu. Nim jego zdumienie zniknęło i zdążył choćby pozbierać myśli, postać zsunęła z głowy kaptur i tym razem aż odebrało mu dech w piersi z wrażenia. Oklapł z sapnięciem na fotel, wpatrując się w hologram, jakby zobaczył ducha. Tym „duchem” była Mara Jade - Skywalker.
- Też jestem zaskoczona twoim wyglądem. Los obszedł się z tobą gorzej ode mnie.
Doskonale wiedział, o co jej chodzi. Zarośnięty, z siwymi potarganymi włosami, w brudnym poplamionym ubraniu musiał wyglądać dość żałośnie. Lata pijaństwa odbiły się na jego twarzy, a zapach kwaśnego alkoholu stale towarzyszył jego osobie. Dobrze, że chociaż jego Mara nie czuła.
Zebrał się w sobie i wyprostował trochę w fotelu. Widok przyjaciółki, którą uważał za zmarłą lata temu niemal momentalnie go otrzeźwił.
- Mara? A więc te plotki…
- Tak. Te plotki to prawda. To długa historia, ale żyję. Jestem tu. Tu i teraz. I znowu walczymy, Dagosie.
- Te wszystkie ataki…
- Były konieczne. Działamy na wszystkich frontach. Wiesz… Muszę ci przyznać, ze gdy dotarła do mnie informacja, ze żyjesz, byłam mocno zaskoczona. Myślałam, że nie spotkam już wielu dawnych przyjaciół.
- Kiedy wróciłaś? Co się stało? Jak? Nawet nie wiesz, ile pytań ciśnie mi się na usta.
- Wiem, Dagosie. Potrafię sobie wyobrazić twój szok i zagubienie. Szczególnie stan, w jakim cię wiedzę boli mnie jako twoją przyjaciółkę. Wszystko ci wytłumaczę, jak tylko będziemy mogli się spotkać. Niedawno skończyliśmy pierwsza od dawna radę i…
- Znowu polityka? Nie chcę się do niej zbliżać.
- Tak, polityka. Wiem, że jej nienawidziłeś, ale w tym momencie jej nie uniknę. Gdybyś tu przybył, od razu wciągnęła by cię w swoje wiry.
- Jak zwykle. Nie chcę się jej już tykać. Czyli w najbliższej przyszłości nie dowiem się, gdzie cię znaleźć? – radość z widoku przyjaciółki w tym momencie nieco zmalała.
- Ależ nie! Przybywaj, kiedy chcesz. Tyle się jednak dzieje, że nawet nie wiem, gdzie będę jutro i co przyniosą nowe wydarzenia.
- To ja wolę poczekać. Nie jestem już taki, jak kiedyś.
- Jesteś, mój przyjacielu. Nie wmawiaj sobie, że twoja obecna sytuacja nie może się zmienić. Dawne czasy…
- Minęły. Bezpowrotnie. Nie ma już dawnego Dagosa Horaina.
- A gdybym chciała wysłać cię na nową misję? Nie chciałbyś? Jesteś teraz najemnikiem, nieprawdaż? Najemniku Dagosie, daję ci więc zlecenie!
Ostatnie zdanie Mara niemal wykrzyczała. Najwyraźniej chciała tym pobudzić przyjaciela i przypomnieć mu o czynach, których był w stanie dokonać w przeszłości.
Wpatrywał się w hologram. Jakaś część niego właśnie obudziła się na dźwięk ostatnich słów mistrzyni jedi. Przez chwilę jeszcze walczyła ze zwątpieniem i rezygnacją, które narastały w nim przez lata, jednak w końcu wygrała. On też był jedi. Wprawdzie był już posunięty wiekiem, ale trening, który odbył w młodości, czynił go nadal sprawnym, a Moc jeszcze w tym pomagała. Może jego przyjaciółka miała rację i nadal było o co walczyć
- Zgoda. Powiedz mi, co mam zrobić.

***


- Dagos? To naprawdę ty?
Twi’lekanka przysiadła się do jego stolika ledwo chwile po tym, jak sam usiadł. Nie musiał nawet zwracać na siebie uwagi. Wiedział, że jej bystre oczy wypatrzą go od razu po wejściu do kantyny. Mimo że zestarzał się i zaniedbał odkąd widzieli się ostatni raz, miała niesamowitą zdolność pamiętania rysów twarzy i drobnych charakterystycznych gestów. Teraz siedziała przed nim, dokładnie tak, jak pamiętał ją sprzed lat. Była młodsza niż on i nadal przyciągała uwagę. Jej niebieska skóra podkreślała smagłą linię, a długie nogi skrywała pod roboczymi spodniami. Długie i chude palce splotła przed sobą na stole. Zadbane dłonie za nic nie zdradzały jej profesji, co innego jednak jej ulubiony pistolet blasterowy zamocowany przy pasie.
- Aż tak parszywie wyglądam? – roześmiał się. – A myślałem, że zgolenie brody pomoże. Miło mi cię widzieć, Kira.
Twi’lekanka była jedną z jego starych znajomych. Kilka lat po zniknięciu Mary Jade - Skywalker znalazł jeszcze na krótko kolejna zaufaną załogę. I chociaż ekipa była zgrana, trawiący go od środka żal za utraconym powołaniem zmusił go ponownie do opuszczenia swoich kompanów, tak jak zrobił to swojemu oddziałowi, gdy dotarło do niego, że Mara zaginęła. Byli jego przyjaciółmi, ale nie zrozumieliby tego, co czuł. Nie chciał ich też narażać, kiedy Imperium polowało na mocowładnych. Oprócz twi’lekanki do tej pory przeżyli tylko Zaroth, Grex i Kate. Nie widział ich od dawna, ale miał nadzieję, że uda mu się wszystkich przekonać do kolejnej misji. Robiliby to samo, tylko teraz dla wyższego celu, a nie tylko dla zarobku.
- Co tutaj robisz? – zmierzyła go badawczym wzrokiem. – Nie dawałeś znaku życia od dawna. Już myślałam, że po tym jak kazałeś nam się ukryć i o sobie zapomnieć, nigdy cię nie zobaczę.
- Cóż, muszę przyznać, że ukryłaś się bardzo dobrze. Ciężko było cię odnaleźć. Dużo ciężej od pozostałej trójki,.
- Pozostałej trójki? U kogo jeszcze byłeś?
- Zarotha i Kate. Miałem nadzieję, że pomożesz mi przekonać też Grexa.
- Do czego? Co ty kombinujesz?
- Ona wróciła. Ta, o której kiedyś ci wspominałem. Potrzebuję was żebyśmy… żebym znowu mógł jej pomóc, jak robiłem to kiedyś. Zauważył, że znacznie spokojniej przyjęła wiadomość o zmartwychwstaniu Mary.
Wprawdzie nie znała jej osobiście, ale kiedyś opowiedział jej, kim była mistrzyni jedi i jak ważna była też dla losów Galaktyki. Kira sprawiała wrażenie, że spodziewała się usłyszeć od niego tego typu nowinę. Może dużo wcześniej niż on słuchała plotek, a może mówiła jej to wrodzona intuicja? Skarcił się w duchu, że sam bardziej nie interesował się dochodzącymi z różnych stron informacjami o rebeliantach. Nie uwierzył nawet w wiadomość, którą swego czasu hakerzy umieścili włamując się do sieci holonetu Imperium. Może wtedy odnalazłby Marę wcześniej.
- Nie jestem przywiązana do swojej obecnej kompanii, więc dołączę do ciebie znowu, ale czego szukamy tym razem?
Kira szybko podjęła decyzję, tak jak się tego spodziewał. Nigdy nie miał problemów z namówieniem jej do ryzykowania życia w kolejnej misji.
- Tego, co zawsze. Zaginionej wiedzy. Tym razem na Ryloth. I tym razem w słusznej sprawie.
- Zatem na Ryloth. Po drodze zabierzemy pozostałych i przekonamy tego gbura Grexa.
Poderwał się od stolika razem z nią. Jej zapał i świadomość, ze może na nią liczyć, znacznie podniosły go na duchu.

***


Wchodzili w atmosferę Ryloth. Cała piątka siedziała w kokpicie lekkiego frachtowca Kate, obserwując wynurzający się zza płomieni obraz planety. Udało mu się przekonać ich wszystkich, by znowu z nim polecieli i po raz kolejny rozpoczęli poszukiwania. Nawet zrzędliwy zazwyczaj Grex szybko spakował torby i do nich dołączył. Cieszył go fakt, że stare więzi tak wiele dla nich znaczyły. Nie pomylił się co do nich, byli jego przyjaciółmi, którzy chcieli mu pomóc. Wiedział, że on powinien odwdzięczyć się im tym samym, dlatego zebrał wszystkie swoje siły, jakie pozostały mu po latach, by zadbać o szczęśliwy powrót każdego z nich. Jego miecz świetlny znowu wisiał u pasa, gdy spoglądał na ich twarze. Wszyscy – togrutanin Grex będący ich mechanikiem, zdeterminowana jak zwykle Kira, żywiołowa Kate siedząca za sterami i milczący Zaroth, tak jak on od lat robiący za najemnika – byli niejako pod jego opieką jako reliktu jedi, który wciągał ich w niebezpieczeństwo z powodu własnych spraw związanych z Mocą i wiedzą o niej.
Powiedział im o celu ich wyprawy, a także o tej, która mu go dała. Zaufanie w tej kwestii po prostu im się należało, a każdemu z nich było daleko do zdradzania Imperium jakichkolwiek tajemnic. Mara Jade – Skywalker poprosiła go by kolejny raz odnalazł zaginioną wiedzę. Z sobie tylko znanych źródeł dowiedziała się, że na Ryloth została ukryta mała biblioteka jedi jeszcze z czasów Republiki przed rządami Palpatina. Przypuszczalnie znalazł się mistrz jedi, który myślał na tyle trzeźwo, by dobrze ocenić zagrożenie płynące z Ciemnej Strony Mocy i jej zwolenników. Gdzieś w dżunglach na równiku ukrył budowlę, w której zachował tyle wiedzy starego zakonu, ile tylko zdołał. Miejsce wybrał nieprzypadkowo, bo okolica miała emanować silną aurą Ciemnej Strony, co ukrywało bibliotekę przed niepowołanymi poszukiwaczami. Martwił go tylko fakt, że Mara przestrzegała go, by nie dać się zwieść aurze i zachować czystość umysłu. Nie wiedział, czy po latach wciąż dostatecznie dobrze pamiętał trening w obchodzeniu się z Mocą.
W końcu przeszli do niższej warstwy atmosfery i ujrzeli rozciągający się pod nimi pas zieleni na równiku. Poza nim reszta powierzchni planety była skalista i w jego odczuciu raczej wymarła. Wiedział jednak, że to tylko złudzenie. To właśnie w tamtej części żyła większość mieszkańców, bowiem życiodajne lasy były znacznie groźniejsze choćby z powodu takich drapieżników jak gutkurry i lyleki. W dalszym ciągu też planeta i twi’lekowie byli wyzyskiwani w kopalniach przyprawy, których większość mieściła się właśnie na skalistych pustkowiach.
Zeszli jeszcze niżej, aż w końcu ich statek zaczął lecieć tuż nad wierzchołkami drzew. Taki manewr z pewnością pozwoli im na uniknięcie przypadkowego wykrycia. Mara podała im przypuszczalne współrzędne, w których mieli zacząć poszukiwania, ale dżungla pod nimi była tak gęsta, że musieli najpierw znaleźć jakiekolwiek miejsce nadające się do lądowania. Niestety, najbliższe było oddalone od ich celu dość znacznie i czekało ich kilka dni przedzierania się pieszo przez las.
- Kate, wyląduj tutaj. Nic lepszego już nie znajdziemy. Będziemy musieli się przedrzeć.
Kilka chwil później odgłos silników ucichł tuż po tym, jak statek wylądował pewnie na polanie wśród wysokich drzew.
Cała grupa zgromadziła się przy włazie. Każdy z nich był odpowiednio wyposażony na taką wyprawę. Nie po raz pierwszy musieli przedzierać się mało przyjazne, dzikie tereny. Wiedział, że nawet nie musi im przypominać, by byli czujni przez cały czas.
Zaroth otworzył trap i wyszli na pokrytą wysoką trawą polanę. Wokół panował półmrok. Większość światła była pochłaniana przez listowie drzew sięgających wysoko ponad nimi. Zewsząd dochodziły najróżniejsze odgłosy lasu, od pisków małych zwierząt gdzieś przy gruncie po świergot miejscowych ptaków w koronach drzew. Od razu po otwarciu włazu uderzyło ich też duszne i parne powietrze.
- Pójdziemy w tamtą stronę. Uważajcie, gdzie stawiacie stopy. Pójdziemy ścieżkami wydeptanymi przez zwierzęta. Będziemy maszerować przez kilka godzin, dopiero potem rozbijemy obóz na noc - Kira jako urodzona na Ryloth miała teraz najwięcej do powiedzenia.
Wyruszyli bez zbędnej zwłoki. Twi’lekanka robiła im za przewodnika. Szedł tuż za nią, a dopiero jego śladem podążała pozostała trójka, gdzie cały pochód zamykał Zaroth. Już po kilku minutach każdy z nich od duchoty i gorąca był cały mokry. Koszula kleiła mu się do pleców, a z twarzy ciekły krople potu. Wiedział, że jako najstarszy z całej ekipy będzie miał największy kłopot z warunkami tutejszego klimatu, ale nie spodziewał się, że wiek i lata zaniedbania aż tak osłabią jego organizm. Wziął się w garść. Młodsi od niego członkowie załogi jakoś sobie radzili i musiał dotrzymać im kroku.
Maszerowali tak kilka godzin, tylko co jakiś czas robiąc krótkie przerwy na złapanie oddechu. Teren jak na razie był dość płaski i na szczęście bez mokradeł i tym podobnych utrudnień na szlaku. Uniknęli też wszelkich spotkań z miejscową drapieżną fauną. W końcu zaczęło zmierzchać i Kira znalazła małą polankę na obóz. Z ulgą przyjął możliwość dłuższego odpoczynku, a temperatura też zmalała do bardziej znośnej.
- Słuchajcie. Musimy ustalić warty żeby nic z tej dżungli nas nie zaskoczyło. Pozostali zgodzili się z nim lub skinięciem głowy.
- Myślę, że damy Kirze odpocząć, żeby jutro dalej nas prowadziła, a sami podzielimy się po dwie standardowe godziny.
Kiedy zjedli i rozwiesili swoje worki i maty pod gałęziami niższych z drzew, czwórka z nich poszła spać, zostawiając Kate na straży. Tak jak pozostali, nie potrzebował dużo czasu, by zasnąć po męczącym dniu. Zamykając oczy widział jeszcze ich przyjaciółkę, siadającą wygodnie na gałęzi z bronią w pogotowiu.
Obudziło go delikatne szturchnięcie. Kiedy otworzył oczy, zobaczył wiszącą nad nim rękę Zarotha, który miał pełnić przed nim wartę. Podciągnął się z wiszącego posłania i z mroku wyłoniła się reszta sylwetki budzącego go przyjaciela.
- Cisza i spokój. Powodzenia staruszku.
Zaroth zrobił miejsce, by mógł wejść na gałąź, po czym sam wślizgnął się do wiszącego pod gałęzią posłania. Przeszedł na miejsce, gdzie jak widział przed zaśnięciem, siedziała Kate. Miał stąd dobry widok na okolicę i na całą śpiąca załogę. Odpiął od pasa swój miecz świetlny i położył sobie na kolanach. Siedział tak jakiś czas, nasłuchując odgłosów dżungli. Jednocześnie jego myśli zaczęły krążyć wśród wspomnień sprzed lat. Odkąd odezwała się do niego Mara, coraz częściej pozwalał sobie na powrót myślami do dawnych czasów. Coraz bardziej też zbierał się do tego, by znowu zagłębić się w Moc, poczuć ją, tak jak kiedyś robił to codziennie. Uznał, że teraz nadarzyła się w końcu odpowiednia chwila.
Tak, jak robił to przed laty, nauczony przez swojego mistrza, otworzył się na otaczającą go energię, zanurzając się w Mocy. Poczuł, jak Jasna Strona Mocy obejmuje go i wypełnia. Odetchnął, jakby pierwszy raz od dawna nabrał świeżego powietrza do płuc. Czuł się jak nowo narodzony. Skupił uwagę na swoich przyjaciołach. Wyczuwał ich energię, choć jak na razie słabo. Lata rozbratu z Mocą osłabiły jednak jego zdolności. Nie poddawał się jednak i uspokajając się poprzez medytację spróbował jeszcze raz, tym razem obejmując swoją uwagą również okolicę. Daleko było mu do sprawności sprzed lat, jednak ucieszył go fakt, że nadal potrafił to, czego kiedyś się uczył.
Jego dwie godziny warty minęły bardzo szybko. Cały czas spędził na medytacji, starając się płynąć poprzez Moc i wyczuwać otoczenie. Szło mu różnie, powoli przypominał sobie dawne nauki. Pod koniec mógł już skupić się także na aurze otoczenia. Była niepokojąca, budziła w nim złe przeczucia. Nie były one jednak ponad to, co mógł zaobserwować spoglądając na las swoimi oczami, więc zbytnio się tym nie przejął. Ponownie otoczyła go aura Jasnej Strony, złe przeczucia pod jej wpływem zniknęły, kiedy dzięki niej nabrał pewności i nadal pozostawał w dobrym nastroju. Naładowany pozytywną energią po kontakcie z Jasną Stroną Mocy ledwo zauważył, że czas obudzić Grexa na jego zmianę.
Z radosnym uśmiechem potrząsnął nim i kiedy ten gramolił się na gałąź marudząc coś o jego potrzebie snu, ułożył się wygodnie, czując, że dzisiejsza wędrówka pójdzie mu znacznie łatwiej.

***


Stał w ciemnym korytarzu. Jedynymi źródłami światła były pochodnie zawieszone na czarnych granitowych ścianach i świetlisty prostokąt na końcu korytarza. Sufit niknął gdzies w mroku, wsparty na rzędach granitowych kolumn. Zrobił krok do przodu i jego odgłos odbił się echem po pustej przestrzeni. Nagle w świetlistym końcu pojawił się zarys ludzkiej sylwetki.

***


Obudził go krzyk Kate. Niemal natychmiast zerwał się i chwycił gałęzi nad jego głową. W porannym nikłym świetle zobaczył, jak dziewczyna pochyla się nad ciałem jego przyjaciela Grexa, którego jeszcze niedawno budził ze snu. Głowa togrutanina zwisała bezwładnie, a jego ręce zastygły nieruchomo wzdłuż jego ciała. Został tak, jak siedział – z bronią na kolanach , zwrócony w ich stronę. Kate klęczała przy nim, na darmo próbując go przywrócić do życia gwałtownymi uderzeniami w klatkę piersiową. Grex był martwy.
Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Zamrugał oczmai, jakby miało to sprawić, że obudzi się z koszmarnego snu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Nadal widział przed sobą Kate klęczącą przy togrutaninie, a na gałęzi stała już reszta obudzonych i zaalarmowanych towarzyszy. W końcu Kira oprzytomniała i podeszła do Kate, by ją uspokoić. Przeciskając się do przodu, dotarł do ciała.
Trup grexa opierał się o drzewo. Klękając przy nim dostrzegł, że na jego ciele nie ma żadnych widocznych ran, ani skaleczeń, ani zasinień. Nic nie wskazywało też, by otruł się jakąś toksyną pochodzącą od miejscowej rosliny lub zwierzęcia. Gdyby nie jego martwy wzrok i lodowata wręcz skóra, wyglądał, jakby spał.
Uderzyła go nieprzyjemna myśl o tym, że zlekceważył przeczucia płynące z Mocy, zamiast się w nie zagłebić i zbadać. Potrząsnął głową, by zachować trzeźwe myślenie i nie dać się ponieść emocjom. Nie był to moment na poddanie się wyrzutom sumienia. Musiał zachować trzeźwe myślenie, by opanować sytuację.
- Nie mam pojęcia, od czego umarł – Zaroth klęczał tuż obok niego. – Wygląda, jakby umarł we śnie. Żadnych śladów.
- W nocy coś widzieliście? Ja nic. Jak budziłem go na warte, było spokojnie.
- Jak widać, ta puszcza uspiła naszą czujność. Nawet twoją.
Zagłębił się ponownie w Moc. Z całej siły skupił swoją uwagę na martwym towarzyszu. Badął aurę wokół i szukał wszelkich śladów, które mogłyby dać chociaż cień przypuszczeń, co stało się z ich kolegą. Mimo, że nadal nie wrócił do pełnej sprawności w używaniu Mocy, nocny trening trochę mu pomógł. Bez niego pewnie nie zauważyłby delikatnego ciemnego śladu, który jakby wysączał się z głowy togrutanina. Ciemna Strona Mocy była niczym delikatny dymek i stanowiła ślad po czyjejś obecności. Ślad, który już zanikał, ale dzięki czemu poznał, co uśmierciło Grexa. Mara ostrzegała do przed zagrożeniem z tej strony, a on znowu nie sprostał wyzwaniu. Coś posługujące się Ciemną Stroną czyhało na nich w tej dżungli. Nie mógł jednak powiedzieć kompanom prawdy. Wzbudziłoby to w nich jeszcze większy niepokój, czy wręcz strach, na wieść, z czym musza się zmierzyć, a tym właśnie żywiła się Ciemna Strona. Będzie musiał stawić jej czoła samodzielnie.
- Co teraz robimy? – odezwała się Kira, wciąż tuląca do siebie rozdygotaną Kate.
Musiał pomyśleć. Postawił sobie za cel dowiezienie ich z tej misji całych i zdrowych. I od razu zawiódł. Patrzył na ciało swojego przyjaciela i nie mógł darować sobie, że do tego dopuścił. Ślad znaleziony w Mocy mówił mu, że podczas tych dwóch ostatnich godzin snu stało się coś złego. Coś, czego nie przewidział, a Grex był tylko pierwsza z ofiar, którą poniosą, jeśli będzie chciał przeć do celu. Jeśli będzie ignorował przeczucia. Wiedział jednak też, że muszą wykonać misję. Teraz już nie tylko dla Mary Jade – Skywalker, czy jej rebelii, ale też dla Grexa. Mimo złych przeczuć zdecydował się, ze pójdą dalej.
- Musimy iść. Nie chcę go tu zostawiać, ale nie damy rady go ponieść. Zabrzmi to sztampowo, ale jesteśmy teraz winni Grexowi dotarcie do celu. To jedyne, co możemy jeszcze dla niego zrobić.
Spojrzał na nich. Nie protestowali. Nikt z nich nie chciał tego przyznać na głos, ale było to jedyne słuszne wyjście w tej chwili. Wiedział też, że nie będę chcieli zawrócić i się poddać.
Z posępnymi minami spakowali się i ruszyli dalej przez las. Odzywali się tylko w niezbędnych sprawach, głównie Kira, wskazująca im dalsza drogę. Szli w milczeniu, co jakiś czas zatrzymując się na krótki odpoczynek. Teren zaczął się trochę wznosić, nie był już równy i wygodny, a na ich drodze pojawiły się zbocza wąwozów, które dodatkowo ich spowalniały.
Podczas jednej z przerw przyjrzał się, jak trzymają się jego towarzysze. Kira i Zaroth jakoś sobie radzili. Najgorzej śmierć Grexa przeżyła Kate. Nie odzywała się nawet zapytana, odpowiadając jedynie pomrukiwaniami lub skinięciem głowy. Z tego, co pamiętał, z Grexem znała się najdłużej z całej ekipy. Nic więc dziwnego, ze tak przeżyła jego śmierć. Potrzebowała czasu, by się z tego otrząsnąć, ale dopiero jak odlecą z Ryloth, będzie czas i sposobność, by z nią o tym porozmawiać. On sam na razie odsunął wszystkie myśli o Grexie na bok, nie pozwalając sobie na rozproszenie i poddanie się emocjom. Tak, jak sobie postanowił.
Wędrówkę zakończyli dopiero, gdy ciemności w lesie zrobiły się zbyt duże, by móc iść dalej. Kira na obozowisko wyznaczyła brzeg wąwozu, w dole którego płynął wartki strumień. Niemożliwe zmęczeni, tak jak poprzedniego dnia, i tym razem umówili się na warty. Jednak tym razem nie mogli sobie pozwolić już na ani chwilę spokojnego snu.
- Zaorth, ty pierwszy – zarządził. – Proszę, cokolwiek wyda wam się niepokojące, nie działajcie sami. Obudźcie resztę i dopiero wtedy sprawdzimy, co to takiego.
Najchętniej sam objąłby wszystkie warty. Ciemna Strona Mocy to było coś, z czym przede wszystkim on powinien się mierzyć. Potrzebował jednak snu tak jak wszyscy, więc pozostawało mu co najwyżej połączyć się z Mocą i zachować maksymalną czujność nawet podczas snu.

***


Granitowy korytarz ponownie wypełnił przestrzeń wokół niego. Czarny kamień połyskiwał w tańczącym świetle pochodni rozwieszonych na kolumnach. Przed sobą widział ten sam świetlisty prostokąt, co ostatnio. I tą samą postać, której ciemny zarys majaczył mu w oddali. Zerwał się do biegu. Mijał kolejne rzędy kolumn, a postać na końcu stawała się coraz większa i wyraźniejsza. Już był prawie przy niej. Już zdawało mu się, że za chwilę rozpozna postać stojąca przed nim.

***


Obudził się zdyszany. Serce łomotało mu się w piersi. Spojrzał w stronę Zarotha opartego o kamień. Nie ruszał się. Nie żył? Nie. Spał. Noc była jasna. W świetle gwiazd widział, jak klatka piersiowa delikatnie podnosiła się i opadała wraz z każdym oddechem. Niepokój jednak nie znikał. Rozejrzał się, szukając posłań dziewczyn. Kira właśnie przewróciła się na drugi bok. Kate… Kate się nie ruszała. Podszedł do niej. Miał złe przeczucia. Czemu wcześniej nikt nic nie wyczuł? Czemu on nic nie wyczuł? Nachylił się nad nią. Nie żyła…
- Kate… - głos łamał mu się w gardle.
Odgłos jego kroków obudził śpiącą dwójkę. Podeszli do niego i zastygli niemal w miejscu, widząc martwa towarzyszkę.
- Ja… - zaczął Zaroth, ale nawet nie miał okazji dokończyć.
Gdzieś od strony lasu doszedł ich uszu narastający hałas łamanych gałęzi i wrzasków zwierząt. Coś przedzierało się przez las. Coś dużego albo… cała grupa czegoś dużego. Pierwsza oprzytomniałą kira.
- W nogi! To garkurry!
Chwyciła tylko swój sprzęt i pognała w dół zbocza wąwozu, ku płynącej w ciemnościach wodzie. Razem z Zarothem też chwycili swoją broń i rzucili się za nią pędem. Zdążył się jeszcze odwrócić, by spojrzeć w stronę leżącego ciała Kate. Po raz kolejny zostawiał kogoś w tej przeklętej dżungli. Po raz kolejny zwiódł.
Potknął się. To wyrwało go z rozmyślań, które zmierzały już w stronę działania Ciemnej Strony Mocy. Przyspieszył kroku. Gnani przez garkurry nie mieli ani chwili, by zastanowić się nad śmiercią towarzyszki. Dotarli na dno wąwozu i zaczęli biec kamienistym brzegiem strumienia. Goniące ich stado dotarło do ich obozowiska. Po lesie rozległ się wrzask stworzeń, kiedy dorwały się do ciała Kate. Nie zaprzestały jednak pogoni, wciąż pchane swym nienasyconym głodem.
Biegli dalej. Przez noc i przez wąwóz, poza którym nie widzieli nic więcej. Co chwila któreś z nich potykało się na luźnym kamieniu, czy korzeniu wystającym ze zbocza. Stwory były coraz bliżej, a ich siły szybko zaczęły maleć.
W końcu dotarli do miejsca, gdzie strumień zamieniał się w mały wodospad i opadał jakieś kilkanaście metrów w dół, by dalej płynąć wśród skał. Zatrzymali się, a on szybko się rozejrzał. Po prawej dostrzegł miejsce, gdzie byli w stanie zejść, trzymając się skał, ale powoli. Zbyt wolno, jak na tempo ich pościgu. Wskazał ręką miejsce po prawej.
- Tam! Schodzimy!
Pierwsza poszła Kira, zaraz za nią on, ale zanim jego głowa zniknęła poniżej poziomu skał, zobaczył jak spomiędzy przejścia wyżej wypada rozpędzone stado. Zaroth spojrzał w jego stronę. Zwykle spokojny i milczący najemnik, miał teraz wyraz determinacji na twarzy. Już wiedział, co się zaraz stanie.
- Idźcie. Za trzymam ich tutaj. Za Kate…
Chciał protestować, ale wiedział, że nie ma to większego sensu. Zaroth był zdeterminowany. Nie trudno było zgadnąć, że wyrzucał sobie śmierć tej dziewczyny, ale i tak ciężko było się pogodzić z jego decyzją. Nie wierzył, że Kate umarła przez niego, z powodu jego błędu. Zasnął na warcie, ale ktoś tak doświadczony jak Zaroth nie mógł zrobić tego z własnej woli. To ta nieuchwytna siła Ciemnej Strony doprowadziła do tego. Był tego pewien.
Z góry rozległ się dźwięk strzałów z karabinu blasterowego. Zielone smugi rozświetliły zarówno wąwóz nad nimi jak i wodospad, przy którym schodzili w dół. Zaroth miał dobre oko, więc już po chwili wystrzałom zawtórował wrzask umierających garkurrów. Kilka stworzeń padło, wciąż jednak napierały. Udało mu się razem z Kirą zejść na dół i znów puścili się biegiem. Słyszał za sobą kolejne serie z karabinu i odgłosy spadających do wody stwórów. W końcu wszystko ucichło, a jedynym pozostałym dźwiękiem był plusk rozgarnianej przez nich wody. Odwrócił się, ale załom skalny całkiem zasłonił mu widok. Kolejny z jego towarzyszy został już na zawsze w tej piekielnej dżungli. Garkurry już ich dalej nie goniły. Słychać było jedynie ich oddalające się wrzaski. Najwyraźniej nieźle przetrzebione, biegły się teraz w przeciwną stronę.
Nie odezwał się do Kiry nawet słowem. Tym razem i on, mimo usilnych prób, poddał się niespokojnym myślom i smutkowi. Zbyt dużo ich przyjaciół zginęło, a oni nawet nie dotarli tam, gdzie powinni. Właściwie nawet nie wiedzieli, gdzie dokładnie teraz są. Kira nadal prowadziła ich dwójkę wzdłuż koryta strumienia w wąwozie. Jak na razie nie było widać żadnego wyjścia, po którym mogliby się wspiąć. Może trafią wtedy na jakąś wioskę tubylców? Wtedy z pomocą twi’leków wróciliby na statek. Chciał uratować chociaż ostatnią osobę ze swojej załogi. Nie powinien był przyjmować zlecenia od Mary. Ta planeta, ten las dobitnie pokazały mu, że to już nie jego czasy, a on dawno powinien był odejść na emeryturę. Szli dalej przez resztę nocy, coraz bardziej zmęczeni, aż w wąwozie nie zaczęło rozjaśniać się od wschodzącego słońca. Chciał przystanąć i odpocząć, ale Kira kategorycznie mu zabroniła i zmusiła do dalszego marszu.
W końcu dotarli do miejsca, gdzie strumień opływał w dość wąskim przejściu dużą skałę. Nad ich głowami nadal wznosiły się ściany wąwozu. Kiedy podeszli bliżej, dostrzegli, że woda wcale nie omija skały, a głowę jakiejś starej, przewróconej już rzeźby. Większa część twarzy zakapturzonej postaci wyglądała ponad lustro wody, ale nie rozpoznawał, kogo może ona przedstawiać. W tym samym momencie dostrzegł przed sobą jeszcze coś. Wierzchołek czarnej, granitowej piramidy.
- Dotarliśmy… - Kira odezwała się tuż za nim. – Po tym wszystkim…
- Trzymaj się i nie rozpraszaj. Nie wiemy, co jeszcze może tam na nas czekać.
Wskoczył na głowę posągu, by lepiej przyjrzeć się czarnej konstrukcji. Kira została z tyłu, pilnując ich pleców. Noc już minęła, ale światła w wąwozie nadal było mało i niepewnie rozglądała się na wszystkie strony.
Przed nim rozciągała się czarna piramida. Była poniżej poziomu, na którym teraz stali. Niedaleko strumień spadał w dół wodospadem, ale zauważył zejście, po którym dość łatwo mogli przejść w dół, do podstawy budowli. Nagle zauważył poruszającą się z tamtej strony w ich kierunku postać. Szła wolno owym przejściem, trzymając się za bok. To Zaroth z trudem szedł w ich stronę.
- Kira! To Zaroth!
- Zaroth? Ale jak? – w głosie Kiry zdziwienie mieszało się z ulgą.
Skoczył ku niemu i pomógł mu wdrapać się na głowę posągu, gdzie mógłby na chwilę przysiąść w suchym miejscu. Mocno przytrzymał go za barki, by nie upadł. Jego towarzysz wyglądał na wycieńczonego, ale kiedy spojrzał mu w oczy, zmroziło mu krew w żyłach.

***


Stał w tym samym granitowym korytarzu. Teraz jednak nie otaczała go ciemność. Wszystko było rozświetlone od światła padającego z prostokątnego otworu przed nim. Na samym środku zaś majaczyły ciemne kontury postaci, którą widział już wcześniej. Były rozmazane, postrzępione, jakby cały czas się zmieniały. Nie widział tego, ale czuł, że stojąca przed nim postać się uśmiecha. Dopiero teraz zrozumiał. Duch Sitha, potężnego sługi Ciemnej Strony stał przed nim i kpił z niego. Od początku ciągnął swoich towarzyszy na śmierć. Nie był gotowy na spotkanie z tą istotą. Cały czas, odkąd tylko weszli do dżungli, ona bawiła się z nimi, po cichu zabijała, a on nie miał dość sił i umiejętności nawet na to, by ją wyczuć. Grex’a i Kate zabiła po cichu. Atak garkurrów też pewnie był przez nią spowodowany. W końcu Zaroth, nad którym przejęła kontrolę. Nie mieli szans. Nigdy nie powinni byli się tu zjawiać… Spojrzał w czerwone oczy stojącego przed nim czarnego ducha i poddał się.

***


Czerwone, pałające nienawiścią oczy były wpatrzone prosto w niego. W pewnej chwili poczuł potworny ból, w okolicach brzucha. Swąd spalonego mięsa dotarł do jego nozdrzy, kiedy Zaroth albo ten, który przejął nad nim kontrolę, przebił go jego własnym mieczem świetlnym. Nawet nie zaważył, kiedy Zaroth mu go wyrwał. Z ciemniejącym przed oczami obrazem spadł z głowy posągu w czarne wody strumienia. Jego ostatnią myślą było to, że zawiódł. Zawiódł ich wszystkich…

***


Kira patrzyła jak Zaroth przebija jej przyjaciela jego własnym mieczem świetlnym i zrzuca jego ciało w dół do wody. Teraz stał odwrócony do niej plecami, a jasne, niebieskie światło świetlnego ostrza rozświetlało mrok panujący w wąwozie. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Wszystko było niczym niekończący się koszmar. Spojrzała za siebie, szukając drogi ucieczki, ale za nią była tylko rzeka i skaliste ściany. Poczuła nagły ruch i gdy odwróciła się ponownie w stronę Zarotha, ten był już przy niej. Jakim cudem tak szybko?
Patrzyła w czerwone, pałające nienawiścią oczy swojego dawnego przyjaciela, ale nie znalazła w nich już nikogo, kogo wcześniej znała. Jego twarz wykrzywiał grymas bólu i wściekłości. A potem była już tylko ciemność.
Image

Piękno tkwi w oku patrzącego. Strach też...
00
+++++ ++++
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
 
Posty: 538
Rejestracja: 26 Kwi 2016, o 19:55
Miejscowość: Koszalin

Re: Zaginiona biblioteka

Postprzez Axis » 2 Wrz 2017, o 20:20

Tekst dość depresyjny. Aura beznadziejności (emocjonalnej i mentalnej) towarzyszy czytelnikowi od samego początku. Rysujesz głównego bohatera, jako człowieka niemal złamanego, pije, bo nic innego mu nie pozostało. Nawet fragmenty, które powinny podnieść na duchu, jak spotkanie z dawno zapomnianą przyjaciółką czy ponowne wejście w kontakt ze swoją drużyną, nie zmieniają w żaden sposób klimatu. Jest mroczno i przygnębiająco, co zważywszy na fabułę, było do przewidzenia i pasuje idealnie.
Podoba mi się twój główny bohater, złamany życiowo Jedi nie jest czymś, co normalnie widuje się w uniwersum. Był dla mnie prawdziwy i zmyliłeś mnie nieco, bo byłam pewna, że to on zabija nieświadomie przez sen, właśnie dlatego, że jest słaby, a Ciemna Moc jest silna.
Tragiczne zakończenie w idealny sposób kończy ten tekst. Jako czytelnik czułam, że zmierzałeś do tego od samego początku, choć przewidywałam nieco inny rozwój wypadków. Oznacza to, że opowiadanie zostało skonstruowane z pewną myślą od początku do końca. Tekst ma swoje słabe momenty, jako choćby ucieczka przed stadem, bo w moim odczuciu zupełnie siadło tam napięcie. Zrozumiała była dla mnie reakcja Zarotha, ale jego motywacja jak dla mnie wyszła nieco płasko. Bardziej przekonujący w mojej ocenie byłby chęć ocalenia towarzyszy, gdy dla niego jest już za późno niż poczucie winy.

Podobało mi się, choć jak już wspominałam, tekst jest straszliwie depresyjny.
Image
GG: 8232072
Awatar użytkownika
Axis
Gracz
 
Posty: 209
Rejestracja: 2 Gru 2011, o 11:33

Re: Zaginiona biblioteka

Postprzez BE3R » 4 Wrz 2017, o 22:19

Zacne, żałuję tylko że już po pierwszym wrzucie można się domyśleć udziału ciemnej strony i tego że cała akcja zakończy się epickim failem. A napisane naprawde świetnie.

<papug> Image
Awatar użytkownika
BE3R
Gracz
 
Posty: 1761
Rejestracja: 27 Paź 2011, o 21:47
Miejscowość: Chorzów

Re: Zaginiona biblioteka

Postprzez Saine Kela » 9 Wrz 2017, o 12:29

Kurcze... nie wiem, co napisać. Rzeczywiście tekst bardzo depresyjny i bardzo tragiczny. Do końca kibicowałam postaciom, ale skończyło się źle. To dobrze i źle, dobrze dla samego opowiadania i źle, bo osobiście wolałabym żeby aż tak tragicznie się nie skończyło. Ale podobało mi się :D
Image

Image

GG: 6687478
Awatar użytkownika
Saine Kela
Gracz
 
Posty: 710
Rejestracja: 18 Cze 2013, o 13:04
Miejscowość: Pandarium/Ruda Śląska

Re: Zaginiona biblioteka

Postprzez Probos Azad » 9 Wrz 2017, o 15:37

Fajne. Podobnie jak Axis myślałem, że jedi ma rozstrojenie jaźni i to on stoi za śmiercią towarzyszy. Sądziłem, że nawet kontakt z Marą jest kreacją jego wyobraźni i efektem postępującej choroby psychicznej. Trochę się zawiodłem, że tak nie było, ale z drugiej strony na plus zawsze liczę, gdy zakończenie jest odmienne od tego, którego się spodziewałem ;). A motyw mocowładnego z chorobą psychiczną z której nie zdaje sobie sprawy, stając się zagrożeniem dla otoczenia, do którego twoje opowiadanie mnie natchnęło będę musiał kiedyś wykorzystać. Świetny depresyjny klimat :).
Image
Awatar użytkownika
Probos Azad
Gracz
 
Posty: 101
Rejestracja: 23 Sty 2016, o 10:26


Wróć do Mgławicowe Lato: odsłona druga

cron