- Wydaje mi się, że na te cacuszka zawsze znajdą się chętni - odparł Locust, zamykając pudełko. - I pozwólcie, że sprawą sprzedaży zajmę się po wyjściu z tego labiryntu.
To powiedziawszy, Gen'dai wyszedł z piwnicy i skierował się w stronę obozowiska. Saine i Jack ruszyli za nim, nie chcąc zostawać w ciemnościach dłużej, niż to konieczne.
Hanzo kręcił się wokół, wypatrując i nasłuchując, nadal przerażony wizją wypadających zza zakrętu rakghuli. Kiedy do niego podeszli, Grognak odprężył się i zaczął wydawać im racje.
- Mamy wszystko, co trzeba - powiedział przewodnikowi Locust. - Możemy się stąd zabierać.
- Cieszy mnie to. Proponuję parę godzin snu, a potem dalszy marsz. Poprowadzę was trochę inną trasą, omijającą gniazdo. Mam nadzieję.
- To dobrze. Zależy mi trochę na czasie.
Można powiedzieć, że tym zdaniem Gen'dai definitywnie zakończył "wykopaliska". Położyli się spać na niecałe sześć godzin, podczas których wartę na zmianę pełnili Locust i Hanzo. Potem zaczęła się bardziej nużąca część wyprawy - powrót.
Locust narzucił szybkie tempo, a Hanzo nie sprzeciwiał się. Zmyślnie i żwawo prowadził ich najpierw szlakiem, którym przyszli do zniszczonej dzielnicy, a potem nagle odnalazł jakąś odnogę i skręcił w nią. Rozpoczęli żmudną i ponurą wędrówkę ciemnym i ciasnym korytarzem.
Gdyby było w nim coś, na czym można było zawiesić wzrok, skupić na chwilę myśli i oderwać się od liczenia kroków, marsz nie byłby tak męczący. Ale niestety tunel nie obfitował w tego typu rozrywki. Było nieprzyjaźnie, nudno i mroczno. Zachowywali ciszę, a kilka razy przypadali do ziemi albo szukali schronienia w zagłębieniach w ścianach, kiedy niespodziewanie nad nimi, czy też pod nimi rozlegały się powarkiwania i kroki. Coś żyło w tych tunelach i choć wyobraźnia przywodziła im na myśl rakghule, czyli w głębi, że żyły tu istoty dużo bardziej spaczone.
- Można powiedzieć, że macie szczęście - mówił Hanzo podczas jednego z dłuższych postojów, o porze będącej zapewne nocą - Jesteście jednymi z garstki żyjących ludzi, którzy widzieli te korytarze na własne oczy. Wśród przewodników chodzi legenda, że dawni deweloperzy z tej części miasta wykopali je, żeby wybudować nowe bloki mieszkalne, ale w swej chciwości dokopali się zbyt głęboko i obudzili stworzenia zamieszkujące dawniej podziemia Taris. Nie wiem, czy mowa tu o jakimś nieznanym mi gatunku, ale ja nie daję wiary tym plotkom - rakghule są wystarczająco przerażające.
Oni również nie chcieli dawać wiary podobnym historiom, ale kiedy podczas odpoczynku jakieś wycie wyrwało ich ze snu, byli przez chwilę skłonni w nie uwierzyć.
Po dwóch dniach i jednej nocy dotarli do szybu, którym pierwszy raz zeszli na dół. Lina była tam nadal, a Hanzo wyraźnie się ucieszył, że to nareszcie koniec jego pracy. W pośpiechu wytłumaczył im, jak mają się wspinać, pomógł założyć im uprzęże i rozpoczęła się wspinaczka.
Tym razem obyło się bez większych emocji. Całą czwórką znaleźli się bezpiecznie na górze i dopiero tam odetchnęli z ulgą, pozostawiwszy za sobą niebezpieczeństwo. Okazało się jednak, że ulga była przedwczesna.
Kiedy tylko weszli w miasto, w jakiejś mniej uczęszczanej dzielnicy, Hanzo zażądał pozostałej należnej kwoty. Pieniądze zmieniły właściciela, Ungnaught natomiast wyszedł z uliczki i zniknął między dalszymi budynkami.
- No, to teraz pozostanie mi rozliczyć się z wami - zaczął Gen'dai. - Widzicie, całkiem dobrze mi się z wami pracowało i jestem nawet skłonny dać wam szansę od losu. Widzicie, kiedyś miałem pod swoimi skrzydłami ludzi, którzy mogli w tym mieście wszystko. Mieliśmy środki, mieliśmy umiejętności i żyło nam się dobrze. Ci ludzie już nie żyją, ale teraz chciałbym odnowić to, co było niegdyś moje. Stąd też moja propozycja - będziecie dalej ze mną pracować? Już jako wspólnicy, a nie zakładnicy.
Zanim zdążyli mu odpowiedzieć, usłyszeli kroki i zamieszanie na skrzyżowaniu. Zaraz zza węgła wyskoczyli żołnierze z blasterowymi karabinami. Bez okrzyków i wezwania do poddania wystrzelili wiązką ogłuszającą i powalili zaskoczonego Locusta. Jack niemal sięgną po swoją broń, ale żołnierze już celowali w niego i Saine, a sześć luf karabinów skutecznie zniechęcało do oporu.
W polu widzenia pojawiło się dwóch mężczyzn. Jeden z nich właśnie składał raport przez komunikator, drugi natomiast prowadził za ramię skutego Hanzo.
- Komendancie poruczniku, mamy ich - mówił ten pierwszy. - Tak, zgadzają się z wizerunkami z nagrania. Wielkolud został ogłuszony. Tak jest, komendancie poruczniku.
Mężczyzna zwrócił się w stronę Jacka i Saine.
- Widzę, że mądrze postanowili państwo nie stawiać oporu. Bardzo mnie to cieszy. Jestem kapitan Stamets, a wy jesteście aresztowani w imieniu imperialnych służb porządkowych Taris.
Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza GryGość rozbroi was i zabierze do jazdolotu. Możecie ograć scenę wprowadzania was na pokład i ewentualnych rozmów między sobą - nie będzie was za to bił