Content

Przestrzeń Huttów

[Gamorra] - Gambit Knurów

Image

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Nantel Grimisdal » 23 Gru 2018, o 15:58

Gwiazda Gamorry właśnie zbliżała się do wyznaczenia południa, gdy dotarli z powrotem do wulkanu. W okolicy panowała dziwnie spokojna atmosfera w porównaniu do wydarzeń ledwie sprzed kilku godzin, w nocy. Nantel pierwszy raz dotarł do bazy rebeliantów w wulkanie. Musiał przyznać, że wygasła góra zrobiła na nim wrażenie. Kryjówka była wręcz idealna. Choć jeszcze z trudem trzymał się na własnych nogach, obiecał sobie, że musi dobrze poznać miejsce, które być może będzie jego domem na najbliższe dni a pewnie i tygodnie. Gdy wylądowali przed główną bramą, wyszedł z frachtowca wsparty o ramię swojej dziewczyny. Nadia zaparła się nie odstępować go teraz na krok. W sumie był jej za to wdzięczny, bo nie miał jeszcze jak nawet dobrze odpocząć po walce, a wizyta u jakiegoś medyka z pewnością się mu przyda.
Gdy weszli do środka, ku jego zdziwieniu przywitał ich mały tłumek techników i knurów, którzy pewnie mieli zająć się frachtowcem, ale zatrzymali się by wyrazić okrzyki radości z ich powrotu. Nantel nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo wszyscy tutaj przejmowali się tymi, którzy wyruszali z misją ryzykować życie. Fenn musiał już przesłać krótki meldunek do bazy, po której wieści jak widać rozchodziły się szybko. Kilku mężczyzn podeszło do niego, by uścisnąć mu dłoń czy poklepać po plecach. Jakby Nantel dokonał czegoś wielkiego, a przecież nie wykonał nawet swojego zadania, z którym go wysłano.
Po tym krótkim przywitaniu rozdzielili się z Fennem, a Nadia zaprowadziła go do sektora medycznego, gdzie oczekiwał na niego ithorianin imieniem Erd. Jak Nantel po drodze się dowiedział, był to ich najlepszy lekarz, ale też był trochę zrzędliwy i nadopiekuńczy. Niemniej mechanik szybko przekonał się, że zna się na swojej robocie. Na szpitalnym łóżku mógł w końcu rozprostować wciąż przykurczone po porażeniu mięśnie, a Erd wykonywał najpotrzebniejsze badania. Nadia siedziała przy nim, by nadal pilnować jego bezpieczeństwa. Jak się okazało, jego obrażenia nie były poważne, a właściwie jego organizm całkiem nieźle zniósł nocną walkę, jak na to, co przeżył. Według słów lekarza, najdłużej za dwa dni po wydarzeniach ostatniej nocy nie będzie fizycznego śladu.
Tuż po tym jak Erd skończył badania i zaaplikował Nantelowi leki, do pomieszczenia weszła Kittani. Zabiegana i rozchwytywana przez wiele spraw dowódczyni bazy i rebeliantów na Gamorrze znalazła chwilę czasu, by się z nimi zobaczyć. Nantel podejrzewał, że miała mnóstwo pracy i relację z wydarzeń ostatnich dni mogła przeczytać z jego raportu, który pewnie będzie musiał spisać, więc fakt, że do niego zajrzała był całkiem miły. Levfith spędziła z nimi niecałe piętnaście minut, tylko tyle miała czasu, ale Nantel zdążył jej zdać relację ze wszystkiego, co zdarzyło się w miasteczku Małe Zera od czasu jego przybycia, potem gdy go złapali i w samej już rezydencji gubernatora. Usłyszał od niej wyrazy ulgi, że dotarł do nich z powrotem i podziękowania za ryzykowanie życia dla nich wszystkich. Ucieszył ją też fakt, że szybko wróci do zdrowia. Pożegnała się z nimi i ruszyła już do wyjścia, gdy na odchodne rzuciła jeszcze do Nadii:
- Teraz będziesz jego osobistym ochroniarzem - uśmiechnęła się do niej - Dbaj o niego.
- Tak jest - Nadia również odpowiedziała jej uśmiechem.

***

Była już pora obiadu. Do ambulatorium chwilę wcześniej przynieśli kolejnych rannych, z innej z wypraw, na które wyruszyli kilkanaście dni temu. Tym razem Nantel widział, że wśród potrzebujących pomocy na pewno był ten mały agresywny misiek. Cokolwiek mu się stało, jeszcze się nie obudził, chociaż Erd twierdził, że z tego wyjdzie. Nadia na chwilę zostawiła go samego, bo ponoć przydzielili im wspólny pokój w części mieszkalnej i poszła przenieść ich rzeczy. Przy okazji po drodze chciała załatwić coś też na obiad. W efekcie tego Nantel chwilowo został sam w swoim kącie w ambulatorium i mógł zająć się swoimi własnymi myślami.
Wróciły do niego świeże wspomnienia nocnej walki, bólu i strachu, jaki rozsiewał wokół siebie ten duch Ciemnej Strony. Kim ona była? Skąd się wzięła i czemu uwzięła się akurat na nich? Czemu w ogóle istniała? Zachodził też w głowę, czy to co widział przez łzy bólu, stało się naprawdę. Czyżby ten inkwizytor, Borgis, naprawdę uratował mu życie i potem jeszcze mu je darował? Skąd taka nagła zmiana jego zachowania? Nantel poświęcił się za nich, ale nie tylko. Przeciwstawiał się temu złu za wszystkich i za wspólną sprawę, ale może Borgis skrzywiony propagandą Imperium nigdy nie miał okazji tego uświadczyć?
Następną myślą było, w jak dużym niebezpieczeństwie znajdowali się wszyscy ci, którzy byli na planecie. Na Taris rakghule zostały po prostu obudzone, a tu dopiero rosły w siłę. Ale jak wielka może być to siła, widział w rezydencji gubernatora. Oddziały Imperium, które stacjonowały na planecie, knury, rebelianci... Oni wszyscy sami sobie z tym nie poradzą, jeśli szybko nie zjednoczą sił by pokonać tą, która kieruje stworami. Najgorsze było to, ze zwykli cywile nie mieli ani szans na obronę, ani nawet świadomości, skąd i dlaczego doświadczają takiego koszmaru. Nie mógł przeboleć, że w rezydencji gubernatora poza najemnikami, zginęło też mnóstwo ze służby i obsługi jego włości. Nie wspominając o więźniach i niewolnikach, którzy ponoć byli tam przetrzymywani. Nantel wiedział, że wczorajszej nocy, gdy został uwolniony z celi, nie był już w stanie im pomóc, ale czuł się w jakiś sposób winny ich śmierci. Ten duch Ciemnej Strony przyszedł tam razem ze śmiercią niesioną przez bestie z jego powodu. To jego chciała dorwać i przez to tylu zginęło. Ta myśl nie dawała mu spokoju, czuł, że powinien zrobić coś w zamian za to, że on przeżył, a tamci nie mieli takiej szansy. Był w końcu czuły na Moc. To z jego powodu i jemu podobnych zwykłych ludzi spotykały rzeczy, które przerastały ich zdolności. A jemu los dał szansę. Powinien był wykorzystać ją także dla innych. Czy chciał, czy nie, ciążyła na nim większa odpowiedzialność za wszelkie nadprzyrodzone sprawy, choć nadal ich nie rozumiał.
Wciąż myślał też o reszcie ludzi, którzy żyli w miasteczku Małe Zera. Baza 1 była pewnie następnym celem ataku bestii, znajdowała się przecież najbliżej samej rezydencji. Nantel miał nadzieję, że imperialni żołnierze stanęli na wysokości zadania i zajęli się obroną miasta. Wtedy miało ono szansę się utrzymać. Miał jednak złe przeczucia. Myśl, że działo się tam coś złego, nie dawała mu spokoju.
W końcu Nadia wróciła i okazało się też, że przekonała Erda, że może wyjść z ambulatorium i odpoczywać już w pokoju. Musiał jej przyznać, że miała talent do dogadywania się z istotami wszelkich ras. Był jej też za to wdzięczny. W zwykłej pryczy poczuł się trochę bardziej swojsko. Mógł się też w końcu przebrać w zwykłe ciuchy. Z ulgą wyrzucił te spalone, które były świadectwem ostatnich wydarzeń. Reszta jego rzeczy przepadła, ale na stoliku obok łóżka spoczął miecz świetlny. Jego najcenniejsza teraz rzecz. Nantel czuł, że ta zła energia, która w nim była, zniknęła. Pewnie podczas walki Jasna Strona wyparła ją z przedmiotu, co było też nauką dla Nantela, że potrafiła takich rzeczy dokonać. Nadia załatwiła skądś podstawowe narzędzia i razem z nią mechanik zabrał się za próbę naprawy miecza. Po szybkim rozkręceniu obudowy ukazało się jego wnętrze, w którym największa uwagę przykuwał czerwony kryształ o nieregularnych kształtach. Po szybkich oględzinach uznał, ze przepaliły się obwody emitera i bateria. Wymienił je, złożył resztę w całość i pełen ekscytacji spróbował włączyć broń. Ta niestety nadal odmówiła posłuszeństwa i nie pojawił się czerwony blask. Nantel myślał, że zrozumiał, jak miecz jest zbudowany, ale jak widać ta rzecz kryła w sobie więcej tajemnic w swojej konstrukcji, niż przypuszczał. Ta porażka znowu przywiodła go do niewesołych myśli o mieszkańcach Bazy 1.
- Coś cię trapi? - Nadia bezbłędnie odczytała jego emocje.
- Wiesz, martwię się o ludzi, którzy żyli w Małym Zera. Wiem, że w sumie nic im nie jestem winien, ale kilkoro z nich nawet polubiłem przez te kilka dni.
- Nawet tych, którzy wpakowali cię w kłopoty?
- Trochę ich rozumiem. Dorastałem w biedniejszych dzielnicach Nar Shaddaa a potem Taris. Wierzą w plotki o zarazie i dla nich uchodźca z Taris jest zagrożeniem. A jak jeszcze można na tym zarobić, by przeżyć kolejnych kilka dni.
- W sumie... Rozumiem. Nie wiem, czy możesz coś dla nich zrobić. Połóż się i odpocznij, kochanie.

***

Słyszał jej krzyk. Gdzieś nad lasem, gdzieś z bagien. Miał wrażenie, ze upajała się każdym krzykiem, każdym odgłosem walki, jaki niósł się ponad drzewami i wzgórzami. Sama zaś była niczym cień, który zawisł nad planetą, przysłaniając gwiazdy widoczne na nocnym niebie. Noc, choć na Gamorrze niebezpieczna i dzika, straciła swoje piękno na rzecz strachu i gniewu. Noc, która została rozświetlona ogniem walk i zniszczenia. Nantel unosił się nad lasem niczym w w jakiejś widmowej formie. Patrzył, jak dobrze znane mu mury Bazy 1 pękają pod naporem ciemnej fali. Ta przetoczyła się ulicami, pochłaniając wszystko, co spotkała na swojej drodze. W miasteczku wybuchły pożary. Dżentelistoty ginęły, nawet nie znając powodu swojego koszmaru. Gdzieś obok Nantela rozbrzmiało smutne zawodzenie wiatru, który nie był w stanie przebić się przez gęstniejący mrok. Mrok, w którym Nantel dostrzegł ostatnią, palącą się jeszcze iskrę nadziei.

***

Obudził się zlany potem. Nadia już siedziała obok niego i przytulała się do niego z całych sił. Oddychał szybko i czuł się, jak po małym biegu. Jego dziewczyna wiedziała już, o co chodzi, a on czuł, że zrozumiała, co zobaczył we śnie.
- Muszę tam polecieć. Pomóc im. Chodź szybko do Kittani.
Po krótkich wyjaśnieniach w centrum dowodzenia, dostał od Levfith to, o co prosił. Frachtowiec i załogę, by mógł polecieć nad Małe Zera i spróbować uratować, kogo się da. Wiedział, że misja może być ryzykowna, ale nie mógł tego tak zostawić. Właśnie to nie dawało mu spokoju. Dowódca rebeliantów na Gamorrze szybko zrozumiałą, że jest to dla niego ważne i nie zadawała dodatkowych pytań. Widać uznała, ze musi załatwić sprawę do końca. Jedynie spytała, czy czuje się już na siłach na kolejny lot.
- Tak, dam radę - odpowiedział i razem z Nadią pognał do hangaru.

***

Sytuacja w mieście była beznadziejna. Nawet gorzej. Właściwie już nie żyli i Dżoker pogodził się z tym, choć nie śmiał powiedzieć tego reszcie swojego oddziału. Właściwie resztek oddziału... Po ataku rakghuli na rezydencję gubernatora władze miasta dały nogę bez słowa, zostawiając żołnierzy i mieszkańców na pastwę losu. Ci bogatsi przekonali większość garnizonu i razem z nim zabrali się z planety w bezpieczne miejsce. Reszta, biednych i pozostawionych bez pomocy ludzi i gamorrean została w mieście niczym w klatce. Już nad ranem, odkąd kontakt z gubernatorem się urwał, wszyscy wiedzieli, że miasto zostało okrążone przez bestie i nikt z niego nie ucieknie przez las. Pierwszy atak nadszedł wieczorem, drugi w nocy. Obydwa zamieniły miasto w jedno wielkie pole masakry. Ci, którzy mogli, ratowali się ucieczką. Reszta z rozpaczą spotykała się z nieuchronną śmiercią. Dżoker nie jedno już widział podczas swojej służby, ale widok zmasakrowanego miasta był straszny. Trupy walające się po ulicach, krzyki setek rannych błagających o pomoc i brak jakiejkolwiek nadziei dla nich. Miał wrażenie, że Imperium ich zdradziło. W chwili potrzeby opuściło swoich obywateli, jakże ciężko pracujących na dobrobyt swoich panów. Prawdę mówiąc, miał dość. Dość służby i życia dla systemu, który tak zrobił ich w chuja. Tylko całe życie był żołnierzem, nie miał dokąd teraz wrócić. Jego ludzie podobnie. Slot, Złodziej, Bum Bum, Duży Trec i Traper. Oni wszyscy postanowili zostać razem z nim w mieście. I spełnić swój obowiązek. Bronić ludzi do końca.
Rozejrzał się po tych, którzy przeżyli i uniknęli ran od tych bestii. Kilkanaście kobiet, drugie tyle dzieci. Siedmioro mężczyzn, w tych trzech gamorrean. To wszyscy, którzy przeżyli. Ich ostatnią linią obrony stał się budynek garnizonu, gdzie resztki 101 kompanii zwiadowczej zabarykadowały się, jak tylko mogły.
- Musi być stąd jakieś wyjście - powiedział Dżoker do Złodzieja.
- Sir, obawiam się, że to miejsce będzie naszym grobem - jego podkomendny nie zostawił mu złudzeń - Ostatnia sonda Trapera właśnie przepadła. Zaraz się zacznie.
- No to co - sierżant zgasił papierosa i rzucił niedopałek na ziemię - Wołaj chłopaków. Na pozycje. Zabijemy tych bestii, ile tylko się da. Bum Bum niech będzie gotowy. Jak nas dopadną, ma wszystko wysadzić. Nie zamienię się w to kurestwo.
Nie musiał długo czekać, by zobaczyć pierwszego rakghula. Pojawił się na końcu długiej ulicy, prowadzącej do garnizonu. Pilot AT-ST, Slot ostrzegł go jednak, że duża grupa zachodzi ich z lewej strony. A potem dostał meldunek o kolejnej z prawej. I jeszcze jednej, pod murami za nimi. Karabiny blasterowe poszły w ruch. AT-ST osłaniał ich z góry, ostrzeliwując cele dalej. To, co zdołało się przedrzeć, napotykało na zmasowany ostrzał ulubionego działka obrotowego Treca. Chłop był wielki jak drzewo na Kashyyyk i gdyby tylko mógł, strzelałby z dwóch takich broni naraz. Takiego arsenału jednak nie mieli. Bestie padały jedna za drugą, a on tylko liczył w myślach, ile jeszcze amunicji mu zostało. Bestie wciąż napierały. Jedna za drugą. Wszędzie krew i krzyk...
- Przeładowuję - krzyknął Slot.
W tym samym momencie, jakby wyczuwając osłabienie ich siły ognia, rakghule zaatakowały ze zdwojoną siłą. Dżoker słyszał w myślach płacz dzieci w budynku za nim, widział już oczami wyobraźni matki, tulące je do swych ciał, by ochronić je przed rozszarpaniem. Już widział, jak umierają jego kompani.
- Koniec amunicji - krzyknął Trec i rzucił swoją broń na ziemię, wyciągając jednocześnie wibronóż.
Bedzie walczył do końca. Jak wszyscy. Widział okrzyk wściekłości na twarzy Trapera, gdy wyrzucał ostatni granat, Złodzieja, jak strzelał w sunącą na nich ścianę wściekłości i śmierci. Trzy, dwa, ostatni... Ostatni magazynek szybko przeskoczył w jego rękach i wsunął się do komory karabinu. A więc tak wygląda śmierć...

***

Gdzieś nad sobą usłyszał ryk silników, a zaraz potem fala rakghuli, które gnały w ich stronę zniknęła w wybuchach kilku strzałów działka laserowego. Bestie, zaskoczone i zmieszane, rozpierzchły się i skryły do tyłu w uliczkach miasta, próbując się przegrupować. Oto nad ich pozycją przeleciał stary frachtowiec YT-901. Wysłużony pojazd miał jednak siłę ognia, której im teraz brakowało. Szybko zawrócił i nadal ostrzeliwując wszystkie kierunki z działka, zniżył lot i wylądował na placu za nimi. Trap otworzył się, a w nim stanęła dwójka ludzi, kobieta i mężczyzna, obydwoje bez pancerzy, w zwykłych ciuchach, ale z bronią skierowaną w stronę bestii za zasiekami. Sierżant patrzył oniemiały, jak niemal w ostatniej chwili statek niczym tarcza, zasłonił cywili przed śmiercią i swoim ostrzałem pozwolił na ich ratunek. Teraz mogli stąd uciec.
Mężczyzna podbiegł do niego, podczas gdy dziewczyna skierowała się do budynku z cywilami. Za nimi ze statku wypadła kolejna piątka, również uzbrojonych, zarówno gamorrean i ludzi.
- Bierzcie sprzęt i spierdalamy! - Nantel nie czekał na uprzejmości - Masz ludzi w maszynie? Podepniemy ich na ładownice! Niech ostrzeliwują pozycje podczas startu!
Nie czekał nawet na ich reakcję. Po prostu wyskoczył ze statku, niosąc im ratunek i zajął się zaganianiem cywili na trap. Dżoker oprzytomniał i machnął na swoich ludzi, by osłaniali ucieczkę tym, co jeszcze mieli.
- Ładujemy się na statek na końcu.
Nadia szybko zagnała ludzi z budynku na trap. Ewakuacja przebiegała sprawnie. Nikt nie miał też ze sobą zbędnego dobytku, ani nie ładowali sprzętu. Liczyła się każda sekunda. Nantel ze zdziwieniem odkrył, ze wśród cywili jest i gamorreanin z baru, i ten złomiarz z synem, który go zdradził. Ten zatrzymał się na chwilę, widząc Nantela, ale mechanik nie czkał, aż tamten rozważył, czy ma zwidy, czy nie, tylko wepchnął go do statku. W oczach jego syna zobaczył tą samą iskrę nadziei, która w wizji zagnała go w to miejsce.
- Startujemy - krzyknął Nantel do komunikatora, gdy ostatnia osoba znalazła się na pokładzie.
W ostatniej chwili. Gdy podnosili się z ziemi i podłączali pod ładownicę AT-ST, rakghule napędzane wolą, którą tylko Nantel i Nadia z obecnych na miejscu osób mieli nieszczęście bliżej poznać, pognały w ich stronę. Na szczęście nie dobiegły i statek z ocalałymi wzniósł się wyżej nad las.
Minęła dobra chwila nim wszyscy ściśnięci na frachtowcu ochłonęli. Uratowani z pewnością nadal nie dowierzali, ze udało im się ujść z życiem ze zniszczonego miasta, ogarniętego już wszędzie plagą rakghuli. Dla nich musiała być to jakaś forma cudu, że nie skończyli jak reszta - jako część tej przeklętej armii.
W tym czasie sierżant Dżoker zdążył przedrzeć się przez tłum ściśniętych uchodźców i dorwać Nantela, stojącego w kokpicie razem z tą kobietą. Mężczyzna nie był już tak energiczny. Siedział w jednym z foteli i rozmasowywał mięśnie, jakby miał w nich zakwasy. Ostatnie dni musiały być dla niego bardzo intensywne i męczące.
- Skąd wy się do cholery wzięliście?! Uratowaliście nas, tak po prostu! Jak, co?
- Jesteśmy rebeliantami - Nantel stwierdził, ze będzie walił prosto z mostu - Zabieramy was teraz w bezpieczne miejsce. Nieważne, czy jesteście z Imperium, czy nie, w obliczu tego koszmaru należy trzymać się razem. Mam nadzieję, ze zrozumiesz.
- Imperium? Pierdole Imperium - krzyknął dowódca zwiadowców - Ci ludzie zostali zostawieni tam na śmierć. Ja i mój oddział jako jedyni zostaliśmy, by ich bronić. Nikt z tych zawszonych imperialnych bufonów nam nie pomógł. W dupie mam taką władzę. Dwadzieścia lat, jak służę, nic tylko takie gówno w zamian dostawałem.
Nastała chwila ciszy, w której sierżant ochłonął po nagłym wybuchu. Najwyraźniej adrenalina jeszcze go nie opuściła.
- Myślę, ze moi ludzie się ze mną zgodzą, że po tej akcji, mają dość służby dla Imperium. Nie wiem, co dalej, ale jesteśmy wam coś winni w zamian za ratunek. Skąd w ogóle się tam zjawiliście?
- Miałem przeczucie, ze będziecie potrzebować pomocy...

***

Gdy wylądowali w wulkanie, Nantel nie mógł uwierzyć, ze jego karkołomna akcja się udała. Wiedział, że to, co zrobił, było ryzykowne i trochę nieodpowiedzialne, biorąc pod uwagę cały konflikt na większą skalę, ale nie mógł tego tak zostawić. Teraz jednak czuł wewnętrzny spokój. W końcu zrobił coś dobrego. Coś, dzięki czemu uratował choć część istnień. Widok zniszczonego miasta i masakry, jaką widział z góry na jego ulicach zostanie z nim, ale będzie z nim też wspomnienie o uratowaniu chociaż kilkudziesięciu istnień. Tak chciał postępować, jako ten którego los obdarzył Mocą i częściową odpowiedzialnością za walkę z jej Ciemną Stroną. Mógł w końcu odetchnąć i gdy wyszli ze statku, po prostu usiadł na jednej ze skrzyń, trzymając Nadię za rękę i po prostu patrzył, jak ochrona wulkanu próbuje ogarnąć przywieziony przez niego chaos.
Na szczęście szybko uratowani zostali ustawieni w szeregu i zaopiekowano się nimi. Erd i Mai'fach dokładnie ich przebadali, stwierdzając, że żadny z przywiezionych nie jest ranny i nie zagraża im zaraza. Wszyscy jednak zostali skierowani na dwudniową kwarantannę, by mieć pewność postawionej diagnozy i bezpieczeństwa wulkanu. Szczególnie zwrócono uwagę na żołnierzy, których rozbrojono i pod strażą odprowadzono na miejsce. Ci nie stawiali oporu, dobrze wiedząc, że są to po prostu środki ostrożności. Wszyscy też ufali, że po tych dwóch dniach, będą znowu wolni. Na razie po prostu nadal cieszyli się z ocalonego życia.
Nantel z Nadią udali się coś zjeść, ale nim jeszcze położyli się spać, dziewczyna zabrała go na krótki spacer po bazie, chcąc pokazać część z jej tuneli. Tam natknęli się na człowieka, ćwiczącego w korytarzu walkę na broń podobną, jaką niedawno zyskał Nantel. Miecz świetlny. Michael Stardust, jak dowiedział się Nantel, zauważył ich obecność i również zainteresował się nimi. Szczególnie Nantelem, pewnie już słyszał o części jego dokonań. Mechanik był więc wdzięczny, gdy jedi jako pierwszy dał mu w końcu konkretne wskazówki, co powinien zrobić, by lepiej zaznajomić się z Mocą. Obiecał też pomóc naprawić miecz.

***

Następne dni były w końcu szansą na odpoczynek dla niego i Nadii. Chociaż nadal zewsząd docierały do nich niepokojące informacje o rakghulach i atakach, oni sami po ostatnich wydarzeniach dostali chwilę na regenerację. Mieli też czas dla siebie, co obydwoje skrzętnie wykorzystywali. I Nantel, i Nadia zaczęli też próbować z medytacją, o której wspomniał im Stardust. Choć jeszcze nie za bardzo widzieli sens tego ćwiczenia, Nantel zauważył, że znacznie łatwiej jest mu się odprężyć i uspokoić do medytacji w zaciszu ich pokoju. Nie to co w obskurnej celi. Nie bez znaczenia było też to, ze uporządkował ostatnie sprawy i uratował tych ludzi i gamorrean. Nadia zaś stwierdziła, ze po medytacji jakoś lepiej potrafi wyczuć, gdzie Nantel się znajduje i jakby lepiej odczytywała jego zamiary. Już kilka razy złapała się na tym, że przyniosła mu to, o czy akurat pomyślał. Obydwoje więc stwierdzili, że ćwiczenie na pewno jest w jakiś sposób przydatne. Być może po następnych kilku dniach będą chcieli spotkać się z jedi na dłużej i omówić szczegóły.
Zajęć jednak było dużo, więc były to plany na przyszłość. Resztę dnia spędzali na pomocy reszcie, najczęściej w hangarze, gdzie Nantel najlepiej się odnajdywał, a Nadia pomagała mu się dogadywać z geonosianinami. Miała naprawdę wielki talent do odgadywania ich intencji i intuicyjnego podpowiadania mu, czego chcą, co przydało się też przy rozgryzaniu ich pomysłów na naprawę. Gdy spora część z robali była zajęta uruchamianiem generatorów w wulkanie, reszta techników zajęła się doprowadzaniem ich skromnej floty do porządku, w szczególności ostatniej sprawnej agavy. Druga została rozebrana na części, które wykorzystano, gdzie się tylko dało. Musiał przyznać, że pomysłowość geonosian była naprawdę wielka, choć niektóre z ich rozwiązań były naprawdę zwariowane. Często przy naprawach słyszał też imię Quorna, ponoć najlepszego z nich wszystkich, który niestety oddał bohatersko życie podczas przelotu lucrehulka. Żałował, że nie miał okazji, by go poznać.
Część dnia zajmowało mu też zwiedzanie wulkanu i zapamiętywanie rozkładu całego kompleksu. Nadia pokazała mu miejsca zawalisk, które były już przynajmniej częściowo zabezpieczone i które czekały jeszcze na zbadanie. Wysłuchał też historii o nieprzyjemnej wizycie Kittani w tunelach. Tych kilka wędrówek pozwoliło mu chociaż z grubsza poznać rebeliantów, którzy byli w wulkanie. Pokrzepiające było widzieć grupę najróżniejszych istot współpracujących dla jednej idei.
Za każdym razem, gdy odwiedzali ich prowizoryczne centrum dowodzenia, Nantel miał okazję przekonać się, jak niebezpiecznie robi się na Gamorre. Meldunki o rakghulach były coraz częstsze, strażnicy czuwali przy bramach dzień i noc w podwojonej liczbie i nikt nie odważał się samemu zapuszczać poza granicę najbliższych drzew. Szczególnie złe wieści nadchodziły z Nielegalnego Miasta, które wręcz szykowało się do obrony. Nantel nie chciał tego przyznać, ale w głębi ducha spodziewał się, ze to ono będzie następnym celem rakghuli. Inni również to przeczuwali. Cały wulkan przygotowywał się na kolejną walkę. Na domiar złego pogoda jakby przeczuwała gęstniejący nad planetą mrok. Robiło się coraz bardziej mgliście i deszczowo, co strasznie utrudniało życie ich zwiadowcom. Napięcie wśród rebeliantów rosło. Ta chwila spokoju, jaką mieli ci przebywający w wulkanie była tak delikatna, że każdy sygnał o ataku, mógł niemal od razu poderwać wszystkich do działania.
Nantel znalazł też chwilę, by odwiedzić jeszcze raz wszystkich uratowanych. Tak jak przypuszczali Erd i Mai'fach, wszyscy przywiezieni byli bezpieczni i nie narzekali na żadne rany czy choroby. Byli wymizerowani i zestresowani, ale odczuwali wdzięczność za uratowanie życia. Powoli szykowano już też dla nich kolejne z miejsc do spania w sekcjach mieszkalnych. Część z nich na pewno będzie chciała z nimi zostać, być może również na dłużej. Ci ludzie nie mieli wiele, ale w mieście stracili już dosłownie wszystko i w sumie nie mieli nic do stracenia. Kobiety i dzieci żołnierzami nie byli, ale dla każdego w wulkanie praca i miejsce się znajdzie.

***

Pozostawała jeszcze jedna kwestia. Mistrzyni Ka'ama. Stardust streścił wszystkim walkę, jaką stoczył na plaży z kolejną wersją ducha Ciemnej Strony, którą przy okazji nazwał Mirax. Tym razem opętała Mai'fach, której ciało chciała wykorzystać do zabicia tej króliczej istoty. Najwyraźniej Mirax po raz kolejny została już pokonana, ale coś dziwnego stało się z tą, którą ostatnio w ciele kushibanki Nantel spotkał. Jedi wyjaśnił im, że do tego ciała powróciła prawowita właścicielka, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Z tego, co Nantel zrozumiał, teraz była to mistrzyni Ka'ama, chyba kolejna z jedi, której ciało dziwnym trafem przejęła Mirax. Tylko, że ta dobra, która teraz gdzieś zniknęła. Było to na tyle skomplikowane, że Nantel musiał wypytać o całą historię tej sprawy, jaką znała Kittani i reszta, nim zrozumiał, co zaszło podczas walki. Czuł, ze musiał też rozmówić się z tą mistrzynią, tym bardziej, że ani Nadia, ani on nie czuli z jej strony już tej złowrogiej energii Istoty z Etros.
Właśnie w drodze do jej odosobnionego lokum, w którym odwiedzali ją tylko nieliczni, Nantel napotkał w hangarze grupkę imperialnych żołnierzy 101 kompanii zwiadowczej. Pracowali właśnie przy swoim sprzęcie, czyścili broń i malowali coś na swoich pancerzach. Gdy tylko dowódca zauważył Nantela, dał mu znak, by do nich podszedł.
- Cześć - zaczął dość bezpośrednio - Chyba jak do tej pory nie mieliśmy jeszcze okazji porządnie ci podziękować. Także... dzięki.
Reszta oddziału oderwała się na moment od swoich prac i potwierdziła słowa dowódcy, czy to skinieniem głowy czy uściskiem dłoni.
- To Slot, Złodziej, Bum Bum, Duży Trec i Traper, ja jestem Dżoker, dla przyjaciół Matiass Graf - przedstawił wszystkich kolejno.
- Nantel Grimisdal, a moja dziewczyna to Nadia.
- Słuchaj, tak jak mówiłem wtedy, w dupie mamy Imperium. Nic już nas nie trzyma przy nim, nie mamy dokąd ani do czego wracać. Każdy z nas został zdradzony, niektórzy z tego co wiem nawet nie raz. Przyłączyliśmy się do was - wskazał na malowane właśnie pancerze, na których teraz Nantel zauważył dość krzywo wyrysowane sprejem, ale jednak rozpoznawalne, republikańskie oznaczenie. Podobne, jakie znalazł kiedyś w rzeczach szefa warsztatu na Taris.
- Chcieliśmy jakoś odróżnić się od reszty szturmowców, żebyście nie pozabijali nas przypadkiem - Dżoker również przyjrzał się pancerzom - Dali nam taki wzór.
- Będzie dobry. Cieszę się, że was normalnie tu przyjęli. Nie jest nas dużo, mamy wiele braków, ale jedno jest pewne. Trzymamy się razem i nie zapominamy o swoich. Wszyscy tutaj mamy ideę, dla której razem walczymy. Bez strachu narzucanego przez Imperium.
- Jest jeszcze jedna sprawa... - zaczął Dżoker - Słyszeliśmy w plotkach pośród załogi, że jesteś jednym z tych... mocowładnych. Jakby co, nie mamy z tym problemu...
- Nie jestem aż taki straszny - zaśmiał się Nantel - Ale ciesze się.
- Wiesz, moglibyśmy nawet walczyć razem z tobą...
- W sumie... jest to jakiś pomysł. Na pewno będziecie musieli nauczyć mnie strzelać znacznie lepiej niż potrafię... Myślę, że...
Nie zdążył jednak dokończyć. W tym momencie rozległ się alarm i z głośników napłynął komunikat, że Nielegalne Miasto potrzebuje pomocy. Rakghule atakują.
- Nantel, lecimy do Kittani, musimy się naradzić - zaczepił go Fenn, który pojawił się jakby znikąd.
Kiedy biegli korytarzem, w myślach krążyły mu już wizje kolejnego miasta niszczonego przez zabójcze bestie. Odrzucił te przeczucia. Byli teraz razem i mogli działać. Razem będą w stanie uratować miasto. Miał nadzieję, że nie przybędą za późno.
Kiedy wszedł do pomieszczenia narad, inni już tam byli. Stali wokół i spoglądali na siebie, czując powagę sytuacji. Wszyscy zdawali się wiedzieć, że decyzje, które teraz podejmą, będą miały ogromne znaczenie dla powodzenia całej operacji. Nielegalne Miasto wzywało pomocy i musieli odpowiedzieć. Musieli wyruszyć do walki.
Image

Piękno tkwi w oku patrzącego. Strach też...
00
+++++ ++++
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
 
Posty: 538
Rejestracja: 26 Kwi 2016, o 19:55
Miejscowość: Koszalin

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Gweek » 27 Gru 2018, o 00:07

Lot nie należał do najprzyjemniejszych. Jęki i krzyki w głębi statku wzmagały się przy przechyłach samej jednostki na któryś z boków. Pasażerowie zaklinali się, że już nigdy więcej nie wejdą do tego pudełka, oj nie. Prócz wymiocin cuć było dostający się do wnętrza dym z pracujących silników jonowych. Maszyneria wyła miarowo, czasem tłukąc niemiłosiernie obluzowaną płytą pancerza o wręgę, grożąc samoistnym wyłączeniem całej sekcji napędowej. Dug uwijał się jak mógł przy kokpicie wciskając różne przyciski i dźwignie, górną parą rąk trzymając stery. Diody na pulpicie pilota mieniły się żółcią lub mocną zielenią. Przeciążona jednostka ustabilizowała swój lot dopiero po kilku minutach. Jej pilot skomentował niedogodności krótkim słowem "Oszczędności", cokolwiek miało to znaczyć. Na paliwie czy na personelu? - można się było długo zastanawiać.
Wiek i stopień skomplikowania maszyny czasem przerastał małego obcego, a jednak lecieli przed siebie, nad wierzchołkami drzew. Pierwsze, ujrzane jezioro już z daleka odbijało promienie słoneczne od swej spokojnej powierzchni. - Tam! - wskazał i rzekł siedzący jak na szpilkach Jordkullen. Maszyna zmieniła trajektorię lotu, według wskazań nawigatora. Leciała jeszcze przez jakiś czas, aż osiadła na jednej z polan, niedaleko niepozornej rzeki. Miejscami szeroko rozlanej i płytkiej, a w innym wąskiej, głębokiej i wartkiej.

Trap się wreszcie otworzył, wysypując na zewnątrz poobijanych pasażerów przy akompaniamencie wyzwisk, na czym to Gamorra stała. Umalowany wódz zebrał swoich klanbraci i odszedł zapewniając, że szybko się uwinie i wróci niebawem.
Tak też się stało i po niecałej godzinie zamiast trzydziestu, wróciło prawie dwa razy tyle istot umalowanych w bordowe wzory. Zaschnięte i rozmazane krople purpury tworzyły fantazyjne wzory na ciałach nowoprzybyłych kobiet, wyrostków i dzieci. Gweek nie chciał znać powodu zmiany ubarwienia zielonych ciał i tym bardziej wiedzieć, skąd wzięto barwnik o tym właśnie kolorze.

- Zdecydowaliśmy, że zostajemy na razie tutaj. - na przód wyszła naprawdę rosła matrona z dwojgiem dzieciaków na rękach i trzecim większym, tulącym usilnie jej nogę. - Jesteśmy wam wdzięczni za powrót w zdrowiu, większości naszych mężów i braci. Zaciągamy u Nurry i jej klanu dług wdzięczności. Ten świat jest mały i mamy nadzieję was jeszcze spotkać. - gdy skończyła mówić, kiwnęła głową swoim, aby wyładowali wniesione wcześniej na pokład bagaże.

Garstka osób mogła zaadaptować na wpół puste wnętrze jednostki do przowozu kolejnych grup. Uprzątnięto kilka smierdzących i rozlanych "ptaków" w trakcie lotu, po długości ładowni przywiązano liny, aby można się było jej trzymać i nie wywrócić na innych, stłoczonych pasażerów. Wyjęto grube pasy z klamrami do zabezpieczenia ładunków, składowanych teraz przy ścianach ładowni. Broń schowano do kilku małych skrzyń, przytwierdzonych na stałe do durastalowej konstrukcji podłoża.

<skrr> Saresh, co jest?<skrr>
<skrr> Wykryliśmy coś na radarze. Leci prosto na miasto. <skrr>
<skrr>Przygotować komitet powitalny.<skrr>
<skrr>Przyjąłem.<skrr>

Drobny pilot wiedział gdzie leci, mając znów za swoim fotelem obserwatora, tego samego co wcześniej. Pierwszy transport zmierzał i prawie dotarł do pierwotnego celu podróży. Gweek wyjął komunikator, wybierając drugi z zapisanych kontaktów. Szumy i trzaski oznaczały brak możliwości skutecznego kontaktu. Trzeci i kolejne nie odpowiadały, moc urządzenia była za słaba. - Połącz się z miastem i powiedz, że lądujemy. - uczynił według wskazań pilot, drugi pilot, nawigator i oficer łącznościowy w jednej osobie.
- Tu Nielegalne Miasto. Mów kim jesteś i powiedz, co przewozisz.
- Tu Mały Gonso. Z wulkanu. Wiozę... wiozę gości. Niejaki Sreek. I jego knury.
- Przyjąłem. Zezwalam na lądowanie.


Jednostka osiadła ciężko na płycie lądowiska. Trap powoli i z głośnym zgrzytem opadł w dół. Jedenaście istnień wyszło jedno za drugim, nie spodziewając się zbrojnej grupy otaczającej powoli maszynę, w dodatku z bronią w ręku. Jak gdyby nigdy nic, wojownicy rozpoczęli wyładowywać zapasy i resztę ekwipunku na mocno zniszczone podłoże.
- Jeśli to mają być te wasze posiłki... to rekwirujemy statek i zapasy. - odezwał się wkurzony Saresh, widząc obiecane wsparcie w tak skromnej liczbie. Kilku zbrojnych podeszło bliżej, by przejąć łup.
- Spokojnie moi bracia! Niech sobie wezmą. Przynajmniej dźwigać nie będziemy musieli. Przyleci reszta, to pogadamy inaczej. Szkoda teraz tępić topora na ich pustych łbach. - odstąpiono od pracy, śmiejąc się z braku sił u lichych białasów. Mocowali się oni jak jacyś zapaśnicy z suszonymi tuszami mięsa, worami mąki czy koszami bulw i korzeni. Gdyy z trudem ukończyli oni rozładunek, zielone ciała zagrodziły szczelnie wejście do wnętrza.
- Zamykaj wrota i zmykaj po resztę. - krzyknął Gweek do środka dusznej puszki. Trap powoli począł unosić się do góry, silniki repulsorowe mruczały ochoczo, czując powolny dopływ energii.
- Niech wyłączy tego gruchota, bo go zestrzelimy!
- Tylko spróbuj kiwnąć wackiem, a go stracisz.
- gromki śmiech Gamorrean z głupiego człowieka został przerwany przez dźwięk gwizdka. Jak na komendę najemnicy ruszyli biegiem w kierunku znanego im odgłosu. Zostało tylko dwóch - dowódca i kobieta trzymająca ciężką wyrzutnie o długiej lufie, dalej wycelowanej w unoszący tymany kurzu transportowiec.
Odglosy strzałów z blastera ponownie uciszyły okolicę.
- Lepiej im pomóżcie. Te bestie atakują nawet w biały dzień.
- Pfff, ha ha ha, a to dobre!


Obrabowani ani myśleli pomóc i ruszyli w kierunku zabudowań. Dwa rakghule teraz już leżące sztywno, niedaleko lądowiska, zwietrzyły swoją szansę na udany rekonesans. Widziały dokładnie kto i co przybyło, ku uciesze swej Pani. Nim spróbowały się wycofać, namierzono je i odstrzelono bez strat własnych.
Przechadzali się po mieście, oglądając jego stan na własne oczy. Podpytywali nielicznie napotkanych cywili o wieści. Grubo ponad połowa mieszkańców wyniosła się z miasta na samym początku walk, w ich trakcie lub tuż po jego przejęciu przez koalicję lojalistów Nurry i najemników. Kolejni ulatniali się jak gaz z dupy małymi grupami, nie widząc sensu swojej tu obecności, w ciągle pogarszających się warunkach. Wrogi klan koncentrował siły widocznie gdzieś indziej, pewnie w okolicy Jezior lub w dziczy, bliżej miasta. Później był pozorny spokój i wojna podjazdowa, aż do czasu, gdy wróg pewnej nocy masowo wypadł z dżungli i w panice się poddawał, byle tylko dostać się w broniony ogniem blasterów obręb zabudowań Miasta. Stracono aż cztery pełne patrole najlepszych zwiadowców, próbujących sprawdzić co się działo w dżungli. Słuch o nich zaginął, tak jak po Palpoo. I tak się zaczęło powolne oblężenie odciętego i otoczonego Miasta przez zarazę i potwory. Sprawdzały pierw co i gdzie jest oraz jak funkcjonuje społeczność. Nieszkodliwe rajdy przez tereny zabudowane zamieniły się w punktowe ataki na najważniejsze i nie chronione obiekty infrastruktury jak wodociągi, główne generatory przesyłu energii, targi i bazary, pracownie płatnerza zamknięto na głucho, napadane były magazyny i składy żywności. Bestie zarażały bezbronnych cywili, zniszczyły lub uszkodziły wszystkie pojazdy naziemne i latające, ponosząc przy tym ciężkie straty, choć ofiary były też po stronie obrońców. Tym sposobem ceny różnych dóbr i usług ciągle rosły, nie mówiąc o eksplodujących cenach żywności, którą konfiskowano na potrzeby wciąż malejącej liczby najemników. To było przyczyną rozpadu tymczasowej koalicji. Linie zaopatrzeniowe wręcz przestały istnieć, braki w ludziach plus niszczony sprzęt coraz mocniej dawały o sobie znać. Nie wychodzono już w dżunglę, bojąc się o własne życie.
Przy tym tempie wystrzałów za kilka dni braknie najemnikom zasobników do broni laserowej. Morale podupadało, a wieść o tak skromnych posiłkach może wzbudzić wręcz popłoch i panikę na ulicach, utrudniając patrolowanie nie mówiąc o ochronie tak olbrzymiego, odsłoniętego z kazdej strony terenu. Brak pomysłu, skordynowanej obrony czy współpracy między ludźmi, a gamorreanami osłabiało potencjał militarny. Obie grupy się tolerowały, kulturalnie nie wchodząc sobie w drogę, gdy nie musiały.

<skrr> Saresh, wykryliśmy obiekt. Te same sygnatury co wcześniej. <skrr>
<skrr> Niech lądują. <skrr>

Spacer miał też inny cel. Dotarcie do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, czyli karczmy. Wpadli do środka oznajmiając, że szukają rąk do pracy na jutro rano. Pytani czym zapłacą - odpowiadali, że bezpieczeństwem i jadłem, licząc na to, że wieści szybko się rozniosą o przylatującym wsparciu i zapasach. Wyszli szybko, słysząc, że niedaleko lub nawet nad ich głowami przelatuje znajoma im już maszyna. Nim dotarli na miejsce, druga grupa z Nurrą na czele, desantowała płytę lądowiska.
Gweek i reszta wojowników zaskoczyła amatorów cudzej własności, którzy trzymali na muszce wychodzących.
- Zmiatać stąd nim się znacznie! - krzyknął stanowczo wódz, a zrezygnowane oprychy odpuściły, widząc gest ręki szefa, każącej się rozejść.

Kilkudziesięciu tubylców dość szybko rozlało się po okolicy, zabezpieczając coraz większy teren wokół lądowiska. Stosy worów, broni i bagaży leżały na wielkiej kupie, pod okiem matron - znachorek, czekających na kolejny kurs Duga. Nadeszło późne popołudnie nim ostatnia grupa z Guttorem wreszcie wylądowała. Z półtorej setki sojuszników i trzech sprzymierzonych klanów zostały tylko dwa, w sile kilku dziesiątek wojowników uzbrojonych po same kły, dwudziestukilku wyrostków, dwukrotnie tyle gęb do wyżywienia o wątpliwej wartość i wszyscy podkomendni Nurry. Zabrano też resztę klanu Harnakka czyli kobiety, dzieci i starców strzegących ich bezpieczeństwa. Gobb wiedział, że jego bliscy odeszli, daleko od wojennego zamętu. To tutaj chciano spędzić wieczór, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Noc pod czystym i gołym niebem nie była czymś obcym dla gruboskórnych gamorrean. Policzono zapasy, rachując na ile dni okupacji miasta wystarczy. Gweek połączył się z "centralą" Miasta, ustalając spotkanie wieczorową porą.

Odremontowana gospoda po niedawnych zajściach, miała nowego właściciela. Przedsiębiorczy Muun przejął w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach posesję razem z całym inwenatrzem. Odbudował budynek, nawet go powiększając i dobudowując na górze piętro, gdzie gościł przyjezdnych, czerpiąc wcześniej wielkie zyski z prowadzonej działalności gastronomiczno-hotelowej. Miejsca strzegło kilku osiłków, najęto miejscowych do obsługi lokalu, oferując za ochronę - tyle żarcia, ile będą oni w stanie zjeść. Układ prosty i skuteczny w niebezpiecznym teraz czasie.
Siedząca grupa przy największym stole obserwowała nielicznych gości lub stałych bywalców spelunowatej knajpy. Słuchali i czasem rozmawiali, nie zamawiając nic.
Pokrótce sam dowódca najemników z obstawą sześciu podkomendnych, samozwańczy główny dowodzący obroną Miasta pojawił się na umówione spotkanie. Poruszano różne tematy od żywności począwszy, a skończywszy na wspólnym pilnowaniu granic zabudowań. Ustalono plan działania na najbliższy wieczór. Mieszane patrole co kilka budynków, jednen strzelec na dachu najbardziej wysuniętego zabudowania plus kilku zbrojnych na dole. Ogniska rozpalane na skraju dżungli, gdyż opału dookoła był aż nadmiar. Gwizd lub głośny krzyk alarmował dwa najbliższe posterunki do pełnej gotowości. Na kwaterę główna wybrano zabudowania w samym centrum Nielegalnej Mieściny, lokując tam wszystkie zapasy żywności i jeśli trzeba, to przesiedlono siłą poprzednich mieszkańców do lokalizacji obok, konfiskując ich lokum, a za rekompensatę stanowić miało wyżywienie i bezpieczeństwo. Punkt szpitalny miał być niedaleko, również strzeżony całą dobę. Reglamentacja żywności, wydzielanie jej o ścisłych porach, trzy posiłki dziennie, w małych ilościach. Nikt nie wiedział jak długo będzie trwał stan wyjątkowy i godzina policyjna dla cywili, którą wprowadzić chciano następnego dnia, tak jak prace od samego rana, mające na celu poprawę bezpieczeństwa.

Tak minął dzień pierwszy obrony miasta przez ponownie połączone sił najemników i gamorrean. Wyjątkowo noc była spokojna, jedynie kilkukrotne podnosząc alarm, gdy dojrzano ruch na skraju widoczności, w gęstych zaroślach.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Kittani Levfith » 28 Gru 2018, o 19:45

Meldunki do wulkanu spływały sporadycznie. Wręcz leniwie. Wszyscy wiedzieli jednak, że wydarzeń na Gamorrze nigdy nie należało popędzać. Jeżeli coś by się stało - skontaktowaliby się z wulkanem w pierwszej kolejności dzięki poprawionemu zasięgowi. Podobnie zresztą było w przypadku zwycięstwa i powrotu do bazy. Przedłużająca się cisza i coraz częstsze przerwy w komunikacji świadczyły jedynie o tym, że walki nadal się toczą i nie należy ich przerywać. Nikt zresztą nie odczuwał niepokoju na brak wiadomości z innych części Gamorry oprócz osób zgromadzonych w centrum dowodzenia. Cała reszta wulkanu zdawała się żyć swoim własnym, jakby nieco sennym życiem. Nikt nie odczuwał tutaj niepokoju związanego z tym, co się działo w dżungli. Dopóki byli w środku zdawali się być bezpieczni. Jedynie osoby odpowiedzialne za raporty wiedziały, że raghule zaczęły pojawiać się w Nielegalnym Mieście. I bynajmniej nie były to przypadkowe wtargnięcia do miasta... Szykowało się coś dużego. Nie musiała wczuwać się w Moc by to wiedzieć.

Jako pierwsi do wulkanu powrócił Stardust wraz z Mai'fach, Pato oraz Utto. Towarzyszyła im również znana jej wcześniej kushibanka która jednak zdawała się nie reagować na swoje imię.
- Mirax już nie ma - odparła Mai'fach widząc pytające spojrzenie kobiety - To Mistrzyni Km'a. Stardustowi udało się jakoś tego dokonać. Tamta osoba powróciła do swojego ciała... wiesz, co to oznacza.
Wszyscy wiedzieli, co to oznacza. W zgodnej ciszy wszyscy oprócz Michaela zostali przetransportowani do ambulatorium na oględziny oraz badania wykonane przez personel medyczny. Kittani długo rozmawiała z Mai'fach na temat tego, co miało miejsce nad jeziorem. Tak jak podejrzewała kobieta nie pamiętała praktycznie niczego. Opętana przez Mirax nie była w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego wymknęła się pod osłoną nocy z wulkanu i udała się skuterem wgłąb dżungli. Wszystko zdawała się pamiętać jakby przez gęstą, ciemną mgłę. Kittani postanowiła nie napierać na wyczerpaną i nadal zszokowaną Mai'fach i zostawiła ją w spokoju aby zregenerowała siły pod okiem Erda.
Wizyta Nantela rozeszła się szerokim echem po wulkanie. Każdy chciał zobaczyć jak wygląda ten, który stawił czoła i przeżył walkę z Mirax. Każdy chciał chociażby uścisnąć jego dłoń i rzucić mu krótkie gratulacje. Kittani wiedziała jednak, że stan chłopaka nie pozwala na zbieranie gratulacji i przede wszystkim potrzebował pomocy medyka. Przyszła do niego zaledwie na kwadrans ale tyle wystarczyło, aby Nantel zdążył jej opowiedzieć wszystko, co przeżył od momentu ich rozstania. Trzeba było przyznać, że Kittani była pod wrażeniem a najbardziej ucieszyła się z faktu, iż chłopak przeżył spotkanie bliskiego stopnia z potęgą Mirax. Wiedząc, że zostawia go w dobrych i opiekuńczych rękach Nadii udała się do swoich spraw, zostawiając ich samych razem. Każdy potrzebował teraz chwili oddechu wewnątrz wulkanu.

***


Emocje związane z powrotem Nantela oraz Stardusta i Mai'fach opadły dopiero w godzinach wieczornych. Wtedy też wulkan jakby ponownie zapadł w spokojny sen. Kittani przesiadywała w towarzystwie Xantee któremu ufała najbardziej ze wszystkich i pisała raport dla Jainy. To właśnie Xantee był odpowiedzialny za podwójne szyfrowanie wszelkich wiadomości i gdyby nie jego wiedza oraz umiejętności Kittani nigdy nie odważyłaby się wysyłać czegokolwiek na Ducha.
- Znaleźli Stardusta śpiącego nad jakimś małym jeziorem - mruknął w jej kierunku, odginając słuchawkę tak, aby rozmówca nie słyszał jego słów - Oni zawsze zachowują się tak nieodpowiedzialnie?
- Skąd mam wiedzieć... - odparła nie podnosząc wzroku znad raportu - Chyba tak już są nauczeni. Muszą pobyć sami i tłumaczą się medytacją... czy czymkolwiek innym.

Zapewne przeczułaś wszystkie poważniejsze wydarzenia które miały miejsce, jednak chciałabym podzielić się swoimi spostrzeżeniami. Od powrotu Stardust zdaje się być nieobecny. Wymyka się z wulkanu aby medytować [...] Nantel natomiast odznacza się wyjątkowymi umiejętnościami. To bardzo imponujące że powrócił w takim stanie [...] Sądzę, że powinien zostać przeszkolony. Nie wiem natomiast, co się stało nad jeziorem. Michael wytłumaczył mi kilka kwestii i zrozumiałam prawa, jakimi się rządzi [...] Byłby dobrym nauczycielem, chociaż nadal nie mogę zrozumieć wielu wydarzeń. Zapewne obydwie przeczuwamy, co się niedługo wydarzy. [...] Być może nasze ostatnie odkrycie nam w tym pomoże. [...] Martwię się o nich wszystkich. Czuję się za nich odpowiedzialna.


Dalsze pisanie raportu przerwała niespodziewana wizyta Nantela w centrum dowodzenia w środku nocy.

***


W następnych dniach wulkan zdawał się być niespokojny. Każdy, nawet obecni w najdalszych zakamarkach wulkanu wiedzieli już o coraz częstszych atakach na miasto. Uratowani przez Nantela żołnierze wzbudzili niemałą sensację. Nie wiadomo, co bardziej zadziwiało rebeliantów - ich sama obecność czy też sposób, w jaki pozwolili się rozbroić i odprowadzić. Wszyscy zdawali sobie jednak sprawę z faktu, iż ich wsparcie może okazać się kluczowe w obronie miasta. Obrona Nielegalnego Miasta zdawała się być już tylko kwestią czasu. Wszyscy jakby przeczuwali to, co miało się niedługo wydarzyć i pracowali dwa razy ciężej, niż normalnie. Pozorny spokój i poczucie bezpieczeństwa w przeciągu kilku dni zostały zaburzone. Gweek później niż to planowane - nie wiedzieć czemu zmienili trasę przelotu - dotarł do miasta i wspierał oddział odpowiedzialny za obronę. Dopiero późnym wieczorem frachtowiec wyładował ostatni oddział Gamorrean. To jednak nadal mogło im nie wystarczyć.
- Wszyscy wiemy jak wygląda sytuacja w Nielegalnym Mieście - Kittani przechodziła się po centrum dowodzenia podczas narady - Dlatego proponuję pozostawić w wulkanie tylko tych Geonosian, którzy są wymagani do uruchomienia systemów, kilku Gamorrean jako strażników oraz centrum dowodzenia i łączności. Cała reszta zdecydowanie bardziej jest potrzebna w mieście niż w wulkanie. Razem stawimy temu czoła.

Nadeszła godzina zero.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Mistrz Gry » 29 Gru 2018, o 12:00

Potem kronikarze pisali, że bitwa zaczęła się o świcie. Nie było to prawdą. Mirax ze swymi Rakghoulami przyszła w porze późnego śniadania.

Wartownicy rozstawieni na umocnionych punktach od razu zaobserwowali, jak ściana dżungli ożyła wypuszczając z siebie mrowie zębatych kreatur wytworzonych z rozmaitych dżentelistot (w większości gamorrean, ale była też niemała grupa, która wciąż miała na sobie resztki pancerzy noszących insygnia 101 kompanii). Z miejsca zaczęto bić na alarm.
Saresh Vao - który pozostał głównodowodzącym obrony - od razu postawił w stan gotowości całą obronę miasta. Wszyscy, którzy otrzymali wcześniejsze dyspozycje z miejsca ruszyli na swoje stanowiska. Nie było paniki. Obrońcy byli pewni swego. Byli przygotowani. Przynajmniej tak im się zdawało.
Atak rozpoczął się od wielkiej szarży rakghouli na całej szerokości frontu. Bestii było koszmarnie dużo i pomimo znacznego nagromadzenia sił obrońcy przegrywali liczebnością w stosunku 5:1. Na tak wielką dysproporcję nie byli przygotowani. Zaskoczenie trwało jednak krótko i "podoficerowie" szybko stłumili panikę wśród swoich podkomendnych.
Pierwsze starcia bardzo szybko pokazały, że z potworami da się walczyć i można je pokonywać bez większych strat własnych. Nie było tak źle jakby się mogło wydawać. Siły rakghouli uderzyły o pozycję obrońców niczym rozwścieczona sztormowa fala o skalny klif. I fala ta rozprysła się w okamgnieniu by po krótkiej kipieli odsłonić zwartą, nienaruszoną ścianę. Z bestiami dało się walczyć. I początkowo wszystko wyglądało dobrze, jednak niemalże nieskończona liczba kolejnych i kolejnych paszcz sprawiała, że ograniczone siły oddziałów podległych Sareshowi szybko zaczynały tracić siły; skała zaczynała się kruszyć. Linia obrony zaczęła się chwiać a skoncentrowane ataki na kilku jej odcinkach groziły jej przerwaniem i otworzenie wolnej drogi do środka miasta.
Porzucono więc pierwotny plan statycznej obrony na umocnionych wcześniej punktach. Nie miało to sensu wobec takiej przewagi. Przyczółki prędzej czy później zostały by zdobyte. Trzeba było je poświęcić. Saresh wydał rozkaz by obrońcy cofali się systematycznie w głąb miasta. "Macie, kurwa, utrzymywać komunikacje między sobą i trzymać flanki zabezpieczone" - krzyczał do holokomunikatora. Oddziały, choć w większości "zielone" i nie obeznane z taktyką walki, wywiązały się z tego zadania zaskakująco dobrze. Front nie został przerwany.
Było to nie łatwe zadanie jednak istniał szereg czynników dzięki, któremu operacja taka miała szanse powodzenia. Szereg ten da się nazwać i wypunktować.
Po pierwsze: Kittani Levfith. Dzięki jej kontaktom i szczególnej więzi z Beji udało się w porę dostarczyć do miasta najemnicze posiłki złożone z oddziałów, które były trzymane w odwodzie na wypadek zbrojnych działań innych Huttów. Beji zrobiła to tylko i wyłącznie ze względu na sympatię do brunetki. Ponadto brunetka została przy boku Saresha i pomagała mu w koordynowaniu działań różnych oddziałów i swą bystrą radą wspierała głównodowodzącego. Naturalny talent do przywództwa i silna charyzma byłej niewolnicy z Tatooine idealnie sprawdziły się w tej krytycznej chwili. Po drugie: Nantel Grimisdal. Za jego sprawą - i pośrednictwem Treca - udało się ściągnąć do miasta kolejną grupę 101 kompanii posiadającej na swym wyposażeniu sprawnego i w pełni uzbrojonego AT-ST. Dwie maszyny kroczące w obstawie wyszkolonych szturmowców były nieprzecenionym wzmocnieniem Nielegalnego Miasta. Dodatkowo, dzięki jego obecności wśród żołnierzy 101, reszta rebeliantów przychylniej patrzyła na swych "byłych wrogów"; wszyscy zaczęli o sobie mówić jak o kompanach. Ponadto. Mechanik w obecności Nadii odczuł więź z Mocą znacznie silniej. Jakaś niewytłumaczona dotąd zależność sprawiała, że Nadia skupiała moc wokół Nantela tym samym pozwalając mu na bardziej spektakularne korzystanie z niej; gdyby tylko miał sprawny miecz świetlny... Po trzecie: Gweek. Już sama obecność wodza w boju podnosiła morale wszystkim gamorreanom w mieście, a gdy pojawiał się wśród walczących by "łatać" linię obrony jego skuteczność była wręcz porażająca. Był prawdziwym Wodzem-W-Boju a starsi patrząc na jego poczynania powtarzali, że jest "Bohaterem z Legend". Jego topór wznosił się i opadał tego dnia wiele razy rąbiąc czerepy bestii. Według późniejszych pieśni: "Nurra Gweekowi przez tydzień musiała pomagać sikać taki go bezwład w ręce złapał". Ponadto wojownicy, którzy mu towarzyszyli, w oczach wielu postrzegani byli jako jego oficerowie i "wykonawcy jego woli" co też było nie bez znaczenia. Po czwarte: Michael Stardust. Wyszkolony użytkownik mocy znający jej techniki i umiejętnie korzystający z ostrza miecza świetlnego był prawdziwym asem w rękawie. Był niesamowicie skuteczny w eliminowaniu przeciwników a wokół niego szybko rosła sterta poobcinanych kończyn i łbów. Jaina Solo zaprawdę wiedziała kogo należy wysłać na Gamorr by przyczynić się sprawie rebelii. W ślad za nim do walki ruszyła mistrzyni K'ma, która przyjęła na siebie rolę skrzydłowego i ubezpieczała jego plecy; Saresh naprawdę ubolewał, że w swych szeregach nie ma więcej "świetlówek". Po piąte: Palpoo. O tym Ewoku powinno się śpiewać pieśni. Otępiały misiek, który miał problemy z pozbieraniem się po konfrontacji z prawdziwym wcielonym złem jakim była Królowa, rzucał się do walki z pianą na ustach niczym najwięksi gamorreańscy berserkerzy. Zdawało się, że zszuka śmierci, a tymczasem to on ją rozdawał. Kudłata kulka wkurwu i... niesamowitego smrodu. Smrodu, który płoszył rakghoule.
Po szóste:

W nielegalnym mieście ramię w ramię walczyły ze sobą siły, których w normalnych warunkach nawet nie myślały by o sojuszu. Siły Besadii, Rebelianci, Gamorreanie, Imperialni Niedobitkowie. Było ich wielu i nikt nie oglądał się na kolor skóry, przynależność klanową czy polityczną. Wszyscy w największym momencie próby byli jednym: Obrońcami.
Był Utto ze swoją włócznią a razem z nim było dwóch z trzech Toydorian: Pato i Wato. W nielegalnym mieście z powrotem połączył się czarnoskóry duet Mike i Ashera, którzy swym niemalże tanecznym stylem walki wspierali swego przyjaciela Palpoo. Był Damon Sheley, brat sławnej w niektórych kręgach Deandry, który dowodził najsprawniejszym oddziałem rebelianckim na Gamorr. Był Ithorianin Erd, Xantee i Careen, którzy przybyli na Gamorr razem z kapitanem Brood'ne Pan'talone. Był Terrev - dowódca jednego z oddziałów najemników Besadii - który miał maślane oczy do Kittani; zresztą połowa facetów w wieku rozpłodowym miała do niej maślane oczy. Walczył Fenn ze swoimi agentami; wszyscy się śmiali i opowiadali suche żarty, nawet wtedy gdy byli w środku najkrwawszej sieczki. Pomocy udzielała Mai'fach; wyciszona i spokojna zdawała się nie pamiętać koszmaru jakiego zaznała z woli Królowej. Była Nurra i Guttor - liderka klanu i prawa ręka Gweeka. Obydwoje nie odstąpili Wodza-w-Boju ani na krok. Ortogg ze swoim zdobycznym Z6 i Thurgowie. Mniejszy, Utopiec i Ten-Nowy. Byli też inni: Gartogg, Nuk czy Kofburg. Był Anton i Potis, którzy stanęli po stronie Nantela; opłakiwali Lori. Był szturmowcy z 101 kompani rozpoznawczej. Mistrzyni K'ma - choć niezbyt chętna całemu przedsięwzięciu - dzielnie szła w bój będąc "skrzydłowym" Stardusta. Byli skrzydlaci geonosianie i pełno niepoznanych z imienia mieszkańców Miasta, Wulkanu i najbliższych terenów klanowych. Wszyscy zjednoczyli się przeciwko jednej tylko Mirax.
Tej walki ona nie mogła wygrać.
Cofający się obrońcy zagęszczali swoje szeregi co tylko przyspieszało wykrwawianie się sił Mirax. Elastyczna obrona pozwoliła też lepiej zarządzać oddziałami i rezerwami trzymanymi w odwodzie. Wszystko układało się niemalże książkowo. Aż do czasu obiadu.
Bo po obiedzie do walki wkroczyła sama ona. Królowa Mirax z Taris pojawiła się wśród atakujących rakghuoli nagle i efekt jej pojawienia się był druzgocący. Pałająca Nieugaszonym Płomieniem Furii i Zemsty była niczym szrapnel i z miejsca rozerwała linię obrony dopuszczając do tego by między szeregi walczących wlała się fala bestii. Nikt nie mógł jej sprostać. Jednym machnięcięm ręki miażdżyła krtanie, wyrzucała nieszczęśników wysoko w powietrze, smażyła w błękitnych strumieniach błyskawic czy najzwyczajniej rozcinała ciało szponami zostawiając ofiarę do wykrwawienia. Szła przed siebie niepowstrzymana, a szlak jej przejścia znaczyła śmierć. Zdawało się, że koniec był bliski. Że cała ta obrona nie ma większego sensu. I wtedy, gdy wszyscy powoli zaczynali tracić nadzieję, Mirax spotkała się twarzą twarz ze Stardustem.
- Zabij mnie... - powiedziała cichym głosem tej dobrej Mirax. - zabij... bo mam dość siły by ją spowolnić... ale nie dość by z nią wygrać... Zabij...
Po tych słowach Królowa ruszyła do wściekłego ataku. Jednak czuć było, że coś się w niej zmieniło. Działa wolniej, tak jakby jakaś wola z rozmysłem utrudniała jej każdy jeden ruch. Stardust wziął na siebie impet pierwszego ataku. Z pomocą przyszła K'ma. Potem Gweek, Nantel i Nadia (która ogniskowała wokół siebie moc dzięki czemu wszyscy przeciwnicy Mirax) czuli się silniejsi. Im więcej ich było przy Królowej tym słabsza w Mocy stawała się ona sama.Wódz w Boju wraz z Nantelem zabezpieczali plecy walczących bo rakghoule cały czas próbowały zadać zdradziecki cios od tyłu. Nadia natomiast po prostu skupiała się; bo czuła, że tak powinna. Widać było jak z każdym kolejnym atakiem królowa zaczynała słabnąć. Kittani z typowym dla siebie wyczuciem przysłała do walczących latających geonosian, którzy sprawnie zajęli się zabezpieczeniem pola walki z góry; to samo zrobiła Nurra z Guttorem wraz z wszystkimi Thurgami. Tyle tylko, że z ziemi. Jednak najbardziej w walce z rakghoulami przy królowej przysłużył się Palpoo, który je płoszył swoją AURĄ.

Ostateczny cios padł nagle i był zaskoczeniem dla wszystkich. Błękitne ostrze Stardusta wbiło się prostopadle w pierś Królowej. Wszyscy zamarli w bezruchu. Słychać było tylko energetyczne brzęczenie miecza. Królowa spojrzała się na ostrze tkwiące w jej ciele a potem na twarz spokojnego Bezimiennego. Jej oczy zdradziły najpierw zaskoczenie a potem... po dłuższej chwili... ulgę.
- Nareszcie. - Wyszeptała i uśmiechnęła się.
Stardust pociągnął mieczem w górę.


KONIEC


PodniosłośćMODE = on

Tak oto dotarliśmy do końca naszej wielkiej opowieści. W zasadzie jest to koniec pewnego etapu, bo tak naprawdę opowieść nie kończy się nigdy. Jest przecież jeszcze tyle do opowiedzenia, w tej historii, prawda? Jakie będą dalsze losy Rebelii? Co zrobi Gubernator i Borgis? Czy Rebelianci faktycznie powinni ufać klanowi Besadii? Czy Mocowładni otrzymają dalsze szkolenie w Mocy? Czy klany pozostaną wierne Gweekowi czy jednak nie? Jest tak wiele pytań i tyle historii, które można by opowiedzieć, że aż żałuję, że robię to co zrobić chcę. To nie powinien być Koniec. Ale jednak nim jest. Dla mnie.
Kończę przygodę z Mistrzowaniem na MM. Odwieszam płaszcz Mistrza Gry na kołek, wycieram kijek i odkładam go za szafę. Ja już nie pociągnę tej opowieści dalej. W tym miejscu jest ona kompletna i następni mistrzowie mogą ją kontynuować mając niemalże czysty start. Dalsze losy Waszych bohaterów nie będą już w moich rękach.
Przyczyn dla których zdecydowałem się na taki krok jest kilka:
- bo nie chcę spieprzyć tej opowieści i zacząć być wtórnym;
- bo Wojtek rośnie/więcej obowiązków w pracy/poza nią i coraz ciężej wygospodarować mi czas by utrzymywać wysokie tempo odpisów i zachować jako-taką jakość postów (a wiecie, jak bardzo nie lubię opierdalactwa w odpisywaniu);
- bo potrzebuję oddechu i zresetowania mózgu;
- bo bardzo nie chcę prowadzić "na siłę".
Od razu też wspomnę, że czynnik ludzki przy podejmowaniu tej decyzji nie występuje. Nikt spośród Was nie wkurwił mnie na tyle bym to rzucił w diabły tak z dnia na dzień.
Nie planuję zniknąć z MM. A przynajmniej nie od razu. Najpierw chciałbym skończyć wątek Daeshy w Bostonie. Jest też postać Baraduka która nie otrzymała ode mnie tyle miłości na ile zasługuje. Najchętniej bym ją zawiesił albo grał sobie w tempie MEGA slow. (Ale to już temat na PW z Nantelem). Nieważne. Kwestia nie na teraz.

Gdy trzy lata temu zaczynałem prowadzić Taylowi Hancordowi i Ig87F nie sądziłem, że tak daleko zaprowadzi mnie ta przygoda. Gdy dołączyła Kittani i Gweek czułem, że zaczyna się dziać coś poważnego ale dopiero gdy zginął Urpa Loss wiedziałem, że dzieje się coś Wielkiego. Stopniowo historia rozrastała się. Zyskiwała nowe wątki i nowych bohaterów niezależnych. Działo się coraz więcej i więcej... Bohaterowie rozwijali się stawali się coraz potężniejsi, a rozmiary ich przygód zyskiwały na skali.
Niektórzy byli ze mną od samego początku: Kittani i Gweek. Niektórzy opuścili grę - i to nie ważne czy ich postać zginęła czy sami przestali pisać. W tej grupie wymienię: Lilhun Erdale, Rafaela Rexwenta, Ksorbę i IG87F. Niektórzy pojawiali się w przygodzie niespodziewanie i wnosili do niej zakręcony zwroty akcji i nierzadko pchali fabułę na tory o jakich mi się nie śniło: Palpoo, Nantel, Mirax czy Stardust (zaszczytny last but not least).
I jak tak patrzę wstecz i analizuję tą przygodę to sobie myślę, że scenariusz do nowej trylogii - dzięki Waszemu zaangażowaniu i chęci do grania pod moim jarzmem - powinien powstać na bazie Gambitu Knurów i poprzedzających go tematów. Wtedy byłoby naprawdę MEGA i nie męczylibyśmy się ze Starklilerami czy lataniem w próżni bez kakakasku.
Dziękuję Wam i naprawdę mam cholernie wielką nadzieję, że bawiliście się w tej przygodzie choć w połowie tak dobrze jak ja. Bo dla mnie to było naprawdę Wielkie Przeżycie. Nie będę kłamał jeżeli napiszę, że była to dla mnie jedna z największych i najważniejszych kampanii mojego RPGowego życia.
Chciałbym też przeprosić za te elementy mojego prowadzenia, które zawiodły i ostatecznie nie przyniosły Wam upragnionego spełnienia i zadowolenia z sesji. Mam jednak szczerą nadzieję na to, że zostaną mi one wybaczone.

Dziękuję.
Robal.

PodniosłośćMODE = off

A teraz wróćmy na chwilę na Gamorrę.

O zachodzie w niebo wzniosły się smugi czarnego i cuchnącego dymu. Na tle czerwonych majestatycznie kłębiastych chmur i czystego powietrza ich tłuste ślady wydawały się być bluźnierczą abominacją. Czymś co w ogóle nie powinno się pojawić w harmonijnym i spokojnym krajobrazie tej pięknej planety.
Tak oto mieszkańcy zaczęli porządkować Nielegalne Miasto: paląc zwłoki rakghouli na wielkich stosach. Nie chcieli z tym czekać do następnego dnia. Bali się. Woleli od razu uporządkować swój świat i puścić potworne zwłoki z dymem zapomnienia. Co nie znaczy jednak, że nie czuli radości. Czuli i to jeszcze jak! Bardzo szybko zaczęto organizować muzykę, jedzenie i srogie picie, jednak dopóki większość miasta nie była uprzątnięta a posterunki na nowo obsadzone, nikt nawet nie myślał, żeby oddać się bezceremonialnej zabawie; choć pokątnie kilka toastów wzniesiono.

Gdy nastała północ uznano, że czas zacząć się bawić. Rozbrzmiały rogi i piszczałki, uderzono w bębny i gongi a w niebo wzniosły się tryumfalne okrzyki. Zwycięstwo odniesione nad Mirax Królową z Taris przez niewielkie siły rebeliantów miały w przyszłości mieć istotny wpływ na losy galaktyki; teraz jednak miało ono bardziej lokalny i swojski charakter pasujący do kulturowego dziedzictwa Gamorry. Po bitwie musiało być pite.

W takich oto okolicznościach Moc zadziałała przedziwnie, jednoznacznie wskazując wszystkim jej badaczom jak płytko poznano jej naturę. Na uboczu, w pobliżu zrujnowanego budynku stworzyła życie, choć może lepszym określeniem było by "oddała życie". Czy był to jakiś jej świadomy zamysł? Czy był to skutek uwolnienia potężnych jej pokładów po śmierci królowej? Czy może takie nietypowe nagromadzenie mocowładnych miało w tym swój udział? Tego nikt nie wiedział i dowiedzieć się nie mógł.
Mirax Eygan wygrzebała się z popiołów, powoli wydobywając swoje ciało spod sterty gruzów i belek. Naga, zziębnięta, zasmarkana i dygocąca. Nie wiedziała co się dokładnie stało, ale wiedziała, że była wolna. I cała. Bez dziury w piersi i bez rozpołowionej głowy. Pierwszy raz od bardzo dawna była wolna. Wokół niej nie było Mocy,rakghouli i orbalisków. Nie odczuwała setek tysięcy istot na raz, nie czułą bezdennego gniewu i rozpaczliwej beznadziei. Nie było tego. Była wolna. Nie rozumiała tego co się stało... ale w zasadzie w tym momencie nie bardzo ją to interesowało. Żyła i była nareszcie sobą.

Kliknij, aby zobaczyć wiadomość od Mistrza Gry
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Gweek » 30 Gru 2018, o 09:57

Gweek siedział, myślał i przysłuchiwał się śpiewanej właśnie pieśni:

Nasze rogi grzmiały dostojnie,
Knury idą na wojnę.
Ostrzą topory tłuści wojownicy,
Knury idą na wojnę.
Pchają pełne brzuchy matrony dorodne,
Knury idą na wojnę.
Maszerują wystraszone zielone pały,
Knury idą na wojnę.

Naj, na na na na na naj ...
Jeszcze się zgadza klanów lista...
Naj, na na na na na naj ...
I jeszcze się zgadza klanów lista...
Naj, na na na na na naj ...
Chociaż już czai się ten,
Niedobry sen....

Całuje nas las i tulą okopy,
Knury kwiczą pieśni wojny.
Śmierć jest wszędzie i po trzykroć,
Knury kwiczą pieśni wojny.
Bestie nam śpiewają brzydko,
Knury kwiczą pieśni wojny.
Śni nam się pięknych matron wilgoć,
Knury kwiczą pieśni wojny.

Ten kwik to znak,
Że jeszcze jesteś,
Słowa czołgają się cicho,
Ktoś mówi szeptem.

W mieście dzisiaj dzień zwycięstwa,
W mieście noc szaleństwa.
Defilują tłuści wojownicy,
Matrony topią się w rumieńcach.
Wszyscy szykują się do uczty,
Będzie też i popijawa.
Tylko knurów tutaj nie ma,
Urosły na nim.... zioła.

Naj, na na na na na naj...
Ich imiona z grobów
Deszcz pozmywa.
Naj, na na na na na naj...
Ich imiona z grobów
Deszcz pozmywa.
Naj, na na na na na naj...

Ich imiona z grobów
Deszcz pozmywał.
Deszcz zły handlarz,
Obłęd się nazywa.

Naj, na na na na na naj...
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez David Turoug » 30 Gru 2018, o 14:07

Bitwa o Nielegalne Miasto była największą potyczką zbrojną, w jakiej Stardust uczestniczył.Hordy raghouli zalewające uliczki, heroiczna postawa obrońców i wszechobecny niepokój, który z każdą chwilą rósł, by osiągnąć swój szczyt gdy na scenie pojawiła się ona - Mirax.
Choć samo zwalczanie bestii nie było zbyt karkołomne to konfrontacja z Królową okazała się nie lada wyzwaniem. Moc sprawiła, że to właśnie Bezimienny miał stawić jej czoła, wspierany przez mocowładnych Rebeliantów - Nantela, Km'ę, Nadię i Gweeka. Batalia przyniosła wiele ofiar, jednak z każdym kolejnym starciem, mroczny duch słabł, a jego potęga przygasała. Michael był jednością z Mocą, nie myślał o możliwej śmierci. Po prostu przyjmował to za jedną z możliwości i nawet jeśli przyszłoby mu zapłacić swoim życiem za wygraną, bez wahania poświęciłby je. Ostatecznie Królowa Raghouli wyczerpana walką, popełniła błąd, a finał potyczki nadszedł nieoczekiwanie. Niebieska klinga przeszyła klatkę piersiową kobiety, a Stardust spokojnie mógł przyjrzeć się oczom oponentki. Nie zdziwił go uśmiech na jej twarzy, ani nawet ulga jaka biła z aury Mirax. W końcu mroczna emanacja została pokonana i wypędzona raz na zawsze z ciała niewinnej dziewczyny.
Tuż po śmierci demona, raghoule rozpierzchły się na wszystkie strony, w chaotycznym odwrocie. Nawet tak bezmyślne bestie musiały zrozumieć, że nie mają szans z rebeliantami, o czym świadczyły stosy ścierw walających się dosłownie wszędzie. Bitwa o Gamorrę została zakończona. Był to pierwszy tak duży sukces odniesiony przez Ruch Oporu dowodzony przez Jainę. Zdobycie planety stanowiło też kolejny krok na drodze ku obaleniu Imperium. Choć droga była daleka, wszyscy mogli uwierzyć że gdzieś na jej końcu czeka światło i nadzieja.

***


Gdy nastąpiła północ w Nielegalnym Mieście, po wstępnym uporządkowaniu alejek, nastąpił naturalny przypływ euforii, którego finałem było wielka, bajowa impreza, która nawiązywała do tej sprzed dziesiątek lat, gdy nad Endorem wybuchła druga Gwiazda Śmierci, Imperator został pokonany, a Anakin Skywalker powrócił po latach na łono jasnej strony mocy.
Stardust jeszcze podczas bitwy dostrzegł budujący obrazek, gdzie rebelianci, przedstawiciele klanów Gamorrean, byli imperialni żołnierze, geonosianie, najemnicy Besadii oraz pozostali uczestnicy walk skakali za sobą w ogień, mimo różnic jakie ich dzieliły. Podczas wspólnego biesiadowania te rozbieżności jeszcze bardziej się zacierały.
Dla Bezimiennego, wyprawa na Gamorr, okazała się wielkim bagażem doświadczeń. Michael w końcu, w pełni zaufał swoim umiejętnością, nie popadając przy tym w pychę. Zdał sobie sprawę jak potężną sojuszniczką jest Moc, bez której na pewno nie znajdowałby się w tym miejscu. Dzięki temu osiągnął kolejny poziom, który śmiało można było nazwać mistrzowskim.
Oczywiście Jedi dołożył tylko niewielką cegiełkę do zwycięstwa odniesionego na planecie Knurów. Wiktoria byłaby niemożliwa bez świetnego zorganizowania i dowodzenia przez Kittani Levfith. Kobieta okazała się wspaniałą liderką, która znajdowała wyjście nawet z najgorszych sytuacji. Stardust czasem się z nią nie zgadzał, podobnie jak z Jainą, ale prawdopodobnie dzięki własnemu zdaniu i umiejętności podejmowania własnych decyzji przywódczyni z Gamorr osiągnęła sukces. Solo była z niej na pewno dumna i ze spokojem mogła spoglądać w przyszłość. Kto wie czy brunetka w przyszłości nie będzie stać na czele Rebeliantów, a być może i nowego systemu władzy w Galaktyce, jaki zastąpiłby Imperium.
Bardzo ważną postacią okazał się Gweek, którego Bezimienny nie miał okazji poznać przed bitwą o Nielegalne Miasto. Knur swoją charyzmą i wojowniczym duchem zjednał sobie klany Gamorrean i porwał je do bezpośredniej walki o planetę. Oprócz wspaniałych cech wolicjonalnych, mąż Nurry miał coś jeszcze, kto wie czy nie najważniejszą cechę - był czuły na Moc. Jego aura była nadspodziewanie silna, a odpowiednio ukierunkowana mogła zaprowadzić świńskiego lidera bardzo daleko, mimo tego, że czasem nie przywiązywał zbyt dużej uwagi do ludzkiego savoir-vivre'u.
Przyszłość odradzającego się Zakonu Jedi czy też podobnej formacji z pewnością stanowili Nantel i Nadia. Mężczyzna, choć miał spore braki w wyszkoleniu, już teraz dobrze radził sobie z Mocą. Poza tym należało oddać mu wielki szacunek za negocjacje z byłymi żołnierzami Imperium, którzy dołączyli do obrony Nielegalnego Miasta. Wbrew starym zasadom Zakonu, wzajemne uczucie jakie łączyło Grimisdala i jego dziewczynę, tylko dodawało im sił.
Stardust przerwał na chwilę rozmyślania, gdy jeden z geonosian wcisnął mu do ręki puchar z winem, po czym odleciał w kierunku swoich pobratymców. Bezimienny nie przepadał za tym trunkiem, jednak w obecnych okolicznościach byłby nietaktem, gdyby nie wysączył go do dna. Niedługo nadejdzie chwila na porządkowanie spraw na całej Gamorze, a także na zadumę po poległych oraz wynoszenie bohaterów na cokoły. Teraz należało się radować. Gdzieś w tłumie Jedi wyłapał nawet Ewoka, którym musiał być słynny Palpoo. Wszystko wskazywało na to, że ogólne zainteresowanie miśkiem niespecjalnie przeszkadzało futrzakowi, a nawet dodawało animuszu. Równie dużym zainteresowaniem cieszyła się kushibańska mistrzyni, która od jakiegoś czasu miała swoje ciało tylko i wyłącznie dla siebie. Tuż obok niej dostrzegł Mai'fach oraz Ithorianina Erda. Z obesrwacji znowu wytrącił go uczestnik zabawy.
- Ty nie gapić, ty pić! - zachrumkał jeden z Gamorrean, wciskając mu kolejny kufel do dłoni - Pić pić! Znaleźć, chrumk, to wino w katakumbach! Dobre, słodkie, pyszne! Chrum!
- Dzięki. - odparł krótko Michael, wznosząc toast razem z nieznanym wojownikiem - Twoje zdrowie.
- Chrumk! Jedi dobry, twoja zdrowie też! - odpowiedział Świniak, chwiejąc się na nogach.
- Beep bip bop? Beeeeeep! - wtrącił się niespodziewanie R9, przykryty dziwną siatką.
- Bez tej siatki zardzewiejesz do jutra, a impreza dopiero się rozkręca. Jutro zorganizuję ci jakąś olejową kąpiel w otoczeniu żeńskich astromechów.
- Beep bzzz gwe beep - burknął podniesionym tonem Hope ruszając w swoim kierunku.
Bezimienny odstawił kufel, ruszając w nieco spokojniejsze miejsce. Po drodze pozdrawiał mijanych rebeliantów, niektórzy koniecznie chcieli uścisnąć jego dłoń. W końcu po paru minutach marszu znalazł się na kraju dżungli, gdzie i tak dochodziły go odgłosy muzyki i radosnych krzyków. Jedi sięgnął głęboko po Moc, napawając się jej obecnością. Gdzieś w koronach drzew przebijało się księżycowe światło, jednak zaraz zdał sobie sprawę, że to świetlista postać mistrzyni Thane siedzi na jednej z gałęzi, uśmiechając się. Nie musieli mówić nic, Stardust odwzajemnił uśmiech i skinął głową w kierunku legendarnej członki Najwyższej Rady Jedi, po czym odwrócił się wracając do świętujących.

Ktoś chętny na jakieś rozmowy ze Stardustem? Czy kończymy?
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Nantel Grimisdal » 30 Gru 2018, o 21:12

Wszędzie wokół trwało świętowanie. Ludzie, knury, wszystkie inne istoty cieszyły się z wygranej i z zachowanego życia. Radość z możliwości dalszego oddychania zamiast gryzienia gleby pobudzała zmęczone ciała do szalonej zabawy. Alkohol lał się strumieniami, wszędzie wokół słychać było śmiechy, gdzieś dalej już toczyły się zmagania zakładających się pijanych uczestników zabawy. Nantel i Nadia siedzieli razem z grupą 101 kompanii oraz Antonem i Potisem, wspólnie świętując w swoim gronie. Siedzielirazem z innymi na głównym placu, ale nieco na uboczu, zajmując szerokie schody do jednego z budynków. Tym samym każdy z biesiadników ich widział i integrowali się z resztą, ale mieli też trochę spokoju i więcej prywatności.
Nantel czuł zmęczenie. Radość z wygranej, ocalenia wielu żyć i uwolnienia całej Galaktyki od zła również, ale gdy opadły pierwsze emocje, ogarnęła go pewna nostalgia. Dotarło do niego, jak wiele poświęcenia kosztowało wszystkich zebranych i tych, którzy zginęli dotarcie do tej chwili. Gdy cała masa rebeliantów, najemników Besadi i knurów poklepywała go i gratulowała dobrej walki, poczuł też odpowiedzialność, jaka na nim spoczęła. Stał się rozpoznawalny. Był kimś, na kogo czyny się patrzyło i kogo słów się słuchało. To nie on zabił Mirax, Stardust stoczył najcięższy bój, a walczyli całą grupą, ale mimo to on też został zapamiętany jako ten, który przyczynił się do pokonania najgorszego zła. Czy chciał, czy nie stał się jedną z twarzy Rebelii.
Teraz jednak siedział z przytuloną do niego Nadią i kuflem tutejszego piwa w ręku w towarzystwie 101 kompanii. Dżoker, Trec i reszta traktowali go teraz po bitwie nie tylko jak jednego ze swoich, ale jak kogoś w rodzaju nieformalnego dowódcy. Jeszcze w chaosie walk Dżoker rzucił, że na stałe prxyłączają się do jego ekipy. Razem z nim siedzieli też Anton i Potis. Nantel dzielił z nimi smutek po stracie Lori. To w końcu ona była jedną z tych osób, które przyczyniły się do tego, że Nantel trafił dokładnie w to miejsce i w tym czasie. Była najbardziej pozytywna z trójki uciekinierów, którą przygarnął Nantel na statek. Anton i Potis mocno to przeżyli.
- Za wszystkich, których straciliśmy. I za waszą walkę - Nantel wziósł toast.
- Wiecie, żem nigdy nie pomyślał, że z Rodii tak tutaj trafie - rzucił Trec po wychyleniu swojego kufla - Ale podoba mi się z tymi rebeliantami. To wporzo ludzie som. Nie tak jak ten Borgis i reszta Imperium. Jeszcze tak niedawno odwalaliśmy dla niego rzecz z jakimiś ciemnymi mocami w piramidzie na Ryloth, a teraz jestem tutaj. Heh, śmiesznie wyszło...
W tym momencie przeszedł obok nich Stardust, zwyczajowo pogrążony we własnych myślach.
- Hej Stardust, przysiądziesz się? Trochę tu cuszej niż przy stołach, a my w końcu mamy okazję porozmawiać normalnie. Jak człowiek z człowiekiem - zamachał do niego Nantel.
Image

Piękno tkwi w oku patrzącego. Strach też...
00
+++++ ++++
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
 
Posty: 538
Rejestracja: 26 Kwi 2016, o 19:55
Miejscowość: Koszalin

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez BE3R » 1 Sty 2019, o 17:59

- Palpoo!?
Czarnoskóra kobieta szła wzdłuż rampy nad ładownią sporych rozmiarów frachtowca. Z góry spoglądała na szeregi skrzyń i kontenerów. Mike uważał że nie powinni się wtrącać. Ona uważała inaczej, widziała jak Ewok walczył. To nie była odwaga on szukał śmierci. Na szczęście smród grzybów przerażał rakghule, sekundy wahania zwykle wystarczały kuli puchatej śmierci. Teraz kiedy wszystko się skończyło. Palpoo zniknął. A raczej próbował zniknąć. Gdzieś w głębi czuła, że nie może mu pozwolić cierpieć w samotności.
- Młotku wiem że tu jesteś, czuje! PALPOO!!
zdolności maskujące zwiadowcy były jeszcze ograniczone przez jego tajną broń, grzyb sto dni smrodu może nie śmierdział sto dni ale wystarczająco długo.
- Mam cię...
Misiek siedział za kontenerem wpatrując się w trzymany w łapkach kamień. Ashara nie do końca rozumiała jego znaczenie. Wiedziała od kogo Ewok otrzymał kamień. Przezwyciężając obrzydzenie podeszła do małego berserkera siadając przy jego boku. Palpoo nawet nie drgnął. W jego głowie panowała ciemność. Dotyk zła, nawet teraz kiedy Mirax nie żyła, pamiętał doskonale to uczucie. Zabrała mu Nallę, zabrała pamięć jego puszystokitej wybrance (próba podrywu mistrzyni K'ma nie mogła zakończyć się gorzej). Pragnął śmierci w walce, lecz zamiast tego nie został nawet draśnięty. Pragnął zapomnienia, lecz gdy tylko zamknął powieki czuł bezgraniczny mrok i lodowate zło wypełniające jego umysł. Czuł coraz mocniej wciągające go macki szaleństwa.
- Nie potrafię zapomnieć... Boję się... - nowiutki translator przetłumaczył piski miśka bez żadnych ozdobników i dodatkowych motywatorów. Ashara czuła się conajmniej dziwnie.
- Czasami nie jest łatwo zapomnieć.
- Nie powinienem przeżyć, nie obroniłem jej.
- Głuptasie, nie miałeś na to wpływu. Była dorosła, wiedziała na co się pisze idąc z Tobą.
- Nie wiedziała.
- No dobrze, nikt nie wiedział.
- Czemu to tak boli.
- Zawsze boli.
Czarnoskóra kobieta mocno przytuliła puchatego Ewoka, skubaniec był bardzo ciężki jak na swoje rozmiary. Drżenie przebiegło przez dwa ciała a chwile później przerodziło się w rytmiczne dudnienie potężnych silników frachtowca. Opuszczali Gammore, wraz z jej tajemnicami i przekleństwami. Zostawiali za sobą kawał historii, która na zawsze odcisnęła piętno w ich pamięci. Wyruszali ku jutru i tam oczekiwali światła. Dusza Ewoka wymagała leczenia, zaś Ashara miała zamiar upomnieć się o to co jej się należało. Tymczasem siedziała na pokładzie rebelianckiego frachtowca tulając piskającego cichutko ewoka.

Dziękuje Quorn
Awatar użytkownika
BE3R
Gracz
 
Posty: 1761
Rejestracja: 27 Paź 2011, o 21:47
Miejscowość: Chorzów

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez David Turoug » 4 Sty 2019, o 00:04

Gdy Stardust wrócił do Nielegalnego Miasta, impreza rozkręciła się na dobre. Choć jeszcze kilkanaście godzin temu wszyscy dzielnie stawiali czoła zagrożeniu jakim były raghoule oraz ich Królowa, to teraz mimo wielu poniesionych ofiar, nastąpiło zasłużone rozprężenie. Gdzieniegdzie kufle trzaskały, przy innych stolikach rozbrzmiewały gromkie śmiechy, a w zakamarkach niektórzy pozwolili sobie na chwilę bliskości.
Świętowanie być może potrwa parę dni, nie mniej na Gamorze było jeszcze wiele do zrobienia. Wypędzenie demona ciemnej strony mocy oraz przejęcie władzy było pierwszym krokiem. Teraz należało wykonać kolejne, które były równie trudne. Jedi raczej czuł ulgę że nie będzie musiał brać udziału w negocjacjach między przedstawicielami klanu Besadii, a świtą Gubernatora, który najwyraźniej nie był zbyt lojalny wobec Imperium. Michael nie ufał Huttom, ich działania zawsze były skierowane na przyniesienie im zysku. Mimo to, tutaj w Przestrzeni Huttów mieli więcej do powiedzenia niż imperialny watażka i to prawdopodobnie z nimi należało się układać, by utrzymać świat Gamorrean w umownych granicach rebelii. Na dalsze ruchy przyjdzie jednak czas i to na szczęście nie on będzie musiał decydować.
Bezimienny najchętniej wróciłby już do wulkanu, gdzie w spokoju mógłby odpocząć. Na razie jednak nikt nie wybierał się do bazy ruchu oporu, a samemu nie wypadało mu lecieć ZH-25. W tłumie znowu wypatrzył Kittani, otoczoną wianuszkiem rebeliantów. Do niej ze znajomych twarzy dołączyła Mai'fach oraz Ithorianin Erd. Widocznie wielu chciało docenić Levfith oraz wznieść z nią toast za zwycięstwo. Niespodziewanie z jednego stolika doszło go wołanie Grimisdala.
- Na chwilę mogę się przysiąść. - odparł bez większego entuzjazmu Michael - Hmm, a czy do tej pory nie rozmawialiśmy normalnie? Domyślam się, że masz pytania, na które teoretycznie znam odpowiedź. Nie jestem pewien czy to odpowiednia pora na podejmowanie ważkich tematów. Wasze zdrowie.
Stardust sięgnął po szklankę przełykając rudawą ciecz, będącą whisky. Co jak co, ale żołnierze zawsze potrafili zorganizować sobie dobry trunek, a prawdopodobnie to kompanie Nantela wykombinowali szlachetny trunek, przypominający ten z koreliańskich gorzelni.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Gweek » 5 Sty 2019, o 10:48

Przy jednym z ognisk siedziało kulkunastu gamorrean obu płci. Rozprawiało o losach miasta, przyszłości zebranych w jedno miejsce klanów, ustosunkowania się wszystkich mieszkańców do bieżącej sytuacji oraz względem wieści, pochodzących z różnych miejsc globu. Na całej planecie różnie się działo. Bez uporządkowania bałaganu na własnym podwórku i odbudowania powstałych szkód, nie można było mówić o polityce wewnętrznej planety tym bardziej nawet zacząć myśleć o zewnętrznej. W tym celu powołano odrębny twór zwany Radą Starszyzny Klanów. Miał zbierać się cyklicznie, w obranym bądź ustalonym wcześniej miejscu. Będzie najwyższą władzą decyzyjną i organem doradczym, jej wolę będą wykonywać bedą poszczególne społeczności lokalne. Od czegoś trzeba było zacząć, a o reszcie pomyśli się później.

Padały różne słowa i opinie. Argumentów "ZA" było zdecydowanie mniej, niż tych przeciwnych obecności sił "obcych" i wpływów, jakie za sobą reprezentowały. W pierwszej kolejności należało zdecydować, za którą z opcji politycznych opowiedzą się rdzenni mieszkańcy globu.

Za Imperium, które miało marginalny wpływ przed i w trakcie trwania Wielkiej Wojny Klanów i wydarzeń sprzed bitwy, przemawiało mało, a w zasadzie nic. Jego oficjalnej obecności na planecie nie stwierdzono. Byłby problem z nawiązaniem kontaktu i znalezieniem
przedstawiciela, z którym moznabyłoby negocjować jak równy z równym.
Plusy :
- moloch na skalę galaktyki z potężną flotą, armią i ekonomią,
- prawdopodobny gwarant wolności, autonomii i bezpieczeństwa planety,
- technologiczny potentat mogący uprzemysłowić zacofany świat jakim jest Gamorr, nieograniczony rynek zbytu i oferent niezliczonych ilości dóbr.
Minusy:
- położenie planety w Przestrzeni Huttów, brak przedstawicielstwa, ograniczone pole działania
- władza zwierzchnia, dyktatura "Większego Brata", obce siły porządkowe, dbające rzekomo o obywateli,
- Prawo, administracja, armia urzędasów i jeszcze raz podatki,
- złe wspomnienia ze wcześniejszej "współpracy", kontrole, konfiskaty, haracze i inne ciemne interesy.

Byli też Huttowie z klanem Besadi na czele. Sojusznicy z przymusu, byli też póki co największą siłą militarną na planecie, z przewagą broni laserowej i sprzętu. Największa niewiadoma z całego zestawienia.
Plusy:
- glob leży niemalże w samym centrum Imperium Huttów, lokalne gospodarki, rynki i szlaki handlowe niemal na wyciągnięcie ręki,
- prawdopodobny suweren i opiekun lokalnych władz,
- dobre chęci i bezinteresowna pomoc samej Beji Besadi w sprawę wywalczenia wolności, żywe zainteresowanie sytuacją na froncie.
Minusy:
- nieznany cel i motywy kierujące głową huttyjskiego Klanu, ukryte zamiary,
- czynna interwencja zbrojna w czasoe trwania konfliktu, narzucanie swej woli jako zwierzchnik połączonych sił zbrojnych i możliwe skryte działanie przed matronami, wodzami czy teraz już legalnym zgromadzeniem Starszyzny,
- zła opinia na temat tych akurat Huttów, chodziły różne i niepochlebne pogłoski na temat ślimaków,
- legalne niewolnictwo i możliwość rychłej zdrady i zniewolenia
- no i wreszcie najważniejsze: Gweek miał z Huttami walczyć, a nie się z nimi układać.

Rebelianci. Zgraja istot o różnych, czasem niemal mistycznych umiejętnościach. Niemalże cały przekrój struktury społecznej w jednym. Bez stałej bazy, ludzi, zasobów, sprzętu i perspektyw. Jedyną ich bronią i atutem jest idea. I nadzieja oczywiście. Niosą ze sobą na sztandarach widmo nadchodzących zmian. Pomocni, uczynni i dobrzy. Najzwyczajniej w świecie walczą o lepsze jutro. Dla każdego, niezależnie od rasy czy przekonań. Za nich Gweek był gotów walczyć do ostatniego słowa czy argumentu, ale miał lepszy pomysł.

- A Co wy o tym wszystkim myślicie? Co powiecie na to, aby od każdej z tych grup wynegocjować najlepsze warunki i grać na trzy fronty? Będziemy doić Imperium, korzystać z ochrony Huttów do momentu, aż staniemy na nogi oraz jednocześnie się od ich powoli uniezależniając. Przy okazji damy schronienie rebeliantom i będziemy mieć pod nosem niezależną siłę, gotową pomóc i wesprzeć nas w chwili największej potrzeby. Możemy kupić sobie czas i sami decydować o własnym losie.


Dzięki Quorn, "Szefie". Poproszę na PW osobę odpowiedzialną, spadkobiercę i następcę tej części opowieści. Jest kilka tematów do omówienia bądź ustalenia. Pozdrawiam i dziękuję za tę część życia mojej postaci i mojego własnego.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Nantel Grimisdal » 5 Sty 2019, o 16:49

Nantel dopił swoją porcję whisky. Musiał przyznać, że jego nowi kompani z wojska dobrze się spisali, rzucając na stół takie rarytasy. Porządnego alkoholu nie pił od... właściwie odkąd uciekł z Taris. Tam czasem się coś trafiło, jak szef postawił w dobry dzień. Ten czas zdawał się teraz tak odległy... Jakby wydarzył się zupełnie w innym życiu.
- Chodziło mi o to, żeby mieć czas na jakąś dłuższa rozmowę - odpowiedział w stronę Stardusta - Wiesz... jakiś wykład, monolog z twojej strony, który mi na te pytania właśnie odpowie. Ostatnie wydarzenia raczej nie sprzyjały takiemu czemuś. Cały czas coś się działo.
W tym momencie do ich stołu podeszli ludzie Fenna, wznieść toast za wygraną, toteż żołnierze polali jeszcze raz swój alkohol i wspólnie wypili z przybyłymi. Gdy tamci udali się do następnych stolików, Nantel kontynuował.
- Wiesz, dzisiaj to mam właściwie tylko jedno pytanie. No przynajmniej do rana. Czy chcesz mnie wyszkolić w tej całej Mocy? Mnie i może też Nadii coś wytłumaczyć. Do tej pory coś tam usłyszałem od różnych osób, czym jest, jak ją poznać i tak dalej, ale właściwie nikt nie powiedział, jak jej używać. No i przydałaby się lepsza wiedza o Jasnej i Ciemnej Stronie, bo mam wrażenie, że nie rozumiem jeszcze do końca granicy między nimi. To jak? Będziesz chciał? A jak nie, to może znasz kogoś, kto nam pomoże?
Nantel miał nadzieję, że jedi się zgodzi. Doskonale zdawał już sobie sprawę, że Moc może być bardzo niebezpieczna i nie może używać jej, nadal praktycznie nic o niej nie wiedząc. Niestety stracił holokron mistyczki Sharii, który do tej pory był niestety jego jedynym większym źródłem wiedzy o Mocy. Pozostawała też sprawa dalszej pomocy Rebelii. Na pewno lepiej by się przydał z mieczem świetlnym w ręku, niż półżywy po niewłaściwym użyciu swoich zdolności. No i ta cała Mirax nie musiała być wcale jedynym użytkownikiem Ciemnej Strony, z którym przyjdzie im się zmierzyć. Walki potrwają przecież jeszcze całe lata, aż wyzwolą się spod panowania Imperium.
Image

Piękno tkwi w oku patrzącego. Strach też...
00
+++++ ++++
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
 
Posty: 538
Rejestracja: 26 Kwi 2016, o 19:55
Miejscowość: Koszalin

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Kittani Levfith » 5 Sty 2019, o 18:52

To zdecydowanie była bitwa jej dotychczasowego życia.

Nielegalne Miasto stało się tej nocy najjaśniejszym i najgłośniejszym punktem na całej Gamorrze. Stało się żywym przykładem na to, że współpraca pomiędzy różnymi rasami, wyznaniami jak i ideologiami była możliwa i mogła pokonać największe zagrożenie dla Galaktyki. Dokonali tego razem - Gamorranie, Besadii, rebelianci, mocowładni oraz 101 kompania. Teraz podobnie zresztą jak podczas walki razem świętowali swoje zwycięstwo. Był to bardzo budujący widok dla każdego dowódcy bez względu na to, do której grupy przynależeli. Kittani przyglądała się temu wszystkiemu z ich dotychczasowego miejsca dowodzenia w mieście. Wiedziała, że tłum na dole na nią poczeka. Czuła, że wpierw powinna skontaktować się z Beji Besadii i podziękować jej osobiście za wsparcie w walce. Brunetka miała świadomość, że gdyby nie wsparcie ze strony Hutta bitwa mogłaby się zakończyć zupełnie inaczej. Beji jak to na Beji przystało ucieszyła się zarówno z wygranej jak i z tego, że Kittani podziękowała jej za wsparcie i wymieniła z nią parę zdań uprzejmości.
Po dopełnieniu swoich własnych obowiązków Kittani wreszcie zeszła na dół i dołączyła do świętujących zwycięstwo. Pomiędzy jednym a drugim stołem odnajdywała wzrokiem każdego, którego kojarzyła chociażby w najmniejszym stopniu - Saresh Vao, Utto, Pato, Wato, Damon, Xantee, Erd, Mai'fach, Tereev, Careen, Fenn, Ortogg, Thurgowie, Nurra, Gweek, Gartogg, Nuk, Kofburg, K'ma. Każdemu dziękowała za udział w walce i przyczynienie się do ich wspólnego zwycięstwa. Po drodze dziękowała również każdemu, kto ją zaczepił w jakikolwiek sposób czy zaprosił do swojego stołu. Kittani została wyklepana po ramieniu i wyściskana za wszelkie czasy a tej nocy pobiła również swój osobisty rekord jeżeli chodziło o zaproponowanie jej alkoholu. Nadal jednak nie mogła odnaleźć wszystkich pośród śpiewającego i ucztującego tłumu wyzwoleńców. Tak ich właśnie nazywała w swojej głowie - wyzwolili całą Galaktykę od cierpienia i śmierci zadawanej przez Mirax.
Dostrzegła Michaela, Nantela oraz Nadię gdzieś na uboczu. Pomachała im z tłumu widząc, że Stardust dostrzegł ją przed pozostałą dwójką. Podeszła do nich ze szczerym uśmiechem na twarzy ciesząc się równie szczerze jak wtedy, kiedy pierwszy raz na piaskach Tatooine zasmakowała wolności w chłodną, gwiaździstą noc. Dokładnie w taką samą jak ta dzisiejsza.
- Udało ci się! - kobieta objęła serdecznie Michaela, a następnie Nadię i Nantela - Udało nam się wszystkim. Żałuję tylko, że nie widziałam tego z bliska - dodała spoglądając na nich wyraźnie podekscytowana. Nie widziała dokładnej śmierci Mirax jednak niebieską klingę miecza dostrzegła z daleka i doskonale wiedziała, do kogo należy. Jaina wiedziała kogo wysłać na Gamorrę.
- Wiem, że to dopiero parę godzin po bitwie ale... wiecie już co dalej? Co planujecie? - spojrzała po obecnych poważniejąc na twarzy. Sama nie była pewna co dalej. Czekała na informacje od Solo.

I tak oto kończy się kawał świetnej historii i mojego kilkuletniego grania pod okiem Robala. Sama nie wiem, kiedy to zleciało... Do dziś pamiętam te nerwy przy pisaniu w pałacu na Tatooine i obmyślanie jak najlepszej strategi ucieczki. :D Robal - Ty wiesz, ale pomimo wszystko jeszcze raz. Dziękuję za tyle lat wspólnej gry. Za wszystkie wątki, postacie, żarty postowe i podkłady muzyczne. Za całą gamę emocji - od szczerego smutku i strachu po śmiech. Za głowę pełną pomysłów i to, że to właśnie moją postać do nich wybrałeś. Kiedy pisałam kartę i pierwsze posty w naszym wspólnym wątku - w życiu bym nie pomyślała że rozegram takie wątki. Że z mojej całkiem przeciętnej i nijakiej postaci powstanie coś TAKIEGO. Dałeś mi możliwość rozwinięcia postaci i mojego warsztatu literackiego za co zawsze będę Ci niezwykle wdzięczna. Śmiało mogę powiedzieć że gdyby nie Ty być może Kittani już by nie było od wielu lat. Cieszę się, że trafiłam pod Twoje skrzydła i razem mogliśmy kreować te wszystkie historie - każde dokładając coś od siebie.

Dziękuję też wszystkim, którzy grali razem ze mną w Gambicie. Najbardziej lubię właśnie wątki z innymi graczami bo to wy zawsze coś dodacie od siebie do całej historii. Gweek - mój najlepszy towarzysz od wielu wątków a zaczynaliśmy wiele lat temu na Tatooine. :D Nantel - nasz wątek ciągnie się już od Besadii i mam nadzieję, że nasze drogi jeszcze kilka razy się skrzyżują w Rebelii. Puszkieł, Panda - krótko bo krótko i niewiele pisaliśmy razem acz wasz wkład był przeogromny i gdyby nie wasze postacie, Gambit wyglądałby zupełnie inaczej. ;) David - to trochę zaszczyt pograć z Tobą zważając na staż i samą postać i cieszę się, że jednak zdecydowałeś się do nas dołączyć i przełamać swoją przerwę w pisaniu. :)

Dziękuję wam wszystkim. Czytającym i piszącym razem ze mną. Gdyby nie wy - nie grałabym tyle na Mgławicy.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez David Turoug » 6 Sty 2019, o 16:03

Stsardust domyślał się, że Nantel będzie miał wiele pytań dotyczących mocy i jej aspektów. Otwarte pytanie dotyczące szkolenia rzeczywiście nie padło w odpowiednim czasie. Choć pył bitewny zdążył opaść, jeszcze wiele na Gamorrze i nie tylko tutaj zostało do zrobienia. Poza tym kiedyś, jeszcze w czasach Zakonu, to Mistrzowie wybierali sobie padawanów. Oczywiście od tamtego czasu wiele się zmieniło.
- Jak zauważyłeś nie jest to dobry czas i miejsce na takie kwestie. Ruch Oporu na pewno potrzebuje wyszkolonych użytkowników Mocy, ale kwestia takiego treningu nie jest do końca ustalona. Przede wszystkim powinniście z Nadią udać się do Jainy, na "Duchu" są odpowiednie siły i środki pozwalające na kształcenie. - odparł dosyć dyplomatycznie Bezimienny, który na chwilę obecną nie był gotowy szkolić ucznia, a co dopiero dwoje na raz - Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Wśród rebeliantów nie znajdziecie nikogo potężniejszego, a zarazem posiadającego olbrzymi zasób wiedzy, niż Solo. Z mojej strony niestety nie czas na jakiekolwiek deklaracje.
Chwilę później niespodziewanie dołączyła do nich Kittani, która uściskała go serdecznie. Michael odwzajemnił gest, czują pozytywną aurę brunetki. Kobieta mimo iż była przywódczynią nie wstydziła się ludzkich odruchów, a jej radość była szczera. Jeżeli rebelianci będą mieli dowódców takich jak Levfith, to na przestrzeni kilkunastu lat, wiele systemów będzie mogło doznać uczucia wolności od ciężkiej ręki imperialnych siepaczy.
- Pewnie jako dowódca, będziesz miała sporo do zrobienia na samej Gamorrze. Przed tobą wiele trudny decyzji, ale poradzisz sobie. Co więcej, rzadko bywa by Huttowie jawnie z kimś sympatyzowali, a jestem przekonany, że widzą w tobie równorzędnego partnera do rozmów. - odparł Stardust, uśmiechając się do Kittani - Jeżeli chodzi o mnie, hmm... Chyba czeka mnie pewna podróż na granicę Zewnętrznych Rubieży i Dzikiej Przestrzeni, ale nie czas by o tym mówić.
Michael zrobił przerwę, by wysłuchać innych. Mimo zmęczenia, każdy co chwilę podchodził do Levfith, klepiąc ją po ramieniu lub ściskając dłoń. Przy okazji kolejka przyjaznych gestów nie ominęła Nantela, Nadii i samego Bezimiennego. Natomiast ludzie Fenna, mocno zaprawieniu w alkoholowym boju, rozpoczęli układanie pijackiej serenady na cześć brunetki, która mieszała się ze śpiewami Gamorrean.
- Swoją drogą to była bardzo udana współpraca. Mimo, że czasem mieliśmy inny punkt widzenia na dane kwestie, ostatecznie odnieśliśmy sukces. Przede wszystkim dzięki twoim decyzjom Kittani. - Jedi ponownie zabrał głos, zwracając się do kobiety - To była przyjemność i cenne doświadczenie służyć pod twoimi rozkazami. Jaina jest na pewno z ciebie dumna, a mam wrażenie że i tak sporo przed tobą.
Stardust wiedział, że i jego czeka rozmowa z Solo. On sam miał też kilka pytań do głównodowodzącej rebelią. W ostatnim czasie, mimo całego zamieszania na Gamorrze, podczas snu lub medytacji, widział szarą, zimna planetę, położoną gdzieś na krańcach Zewnętrznych Rubieży. Coś lub ktoś przyzywało go tam, jednak nie potrafił zinterpretować czy to głos jasnej czy ciemnej strony. Z rozmyślań wyrwał go gromki śmiech mocno podpitych wieprzków. Bezimienny raz jeszcze spojrzał na brunetkę, która mu się podobała i nie miało to związku z wypitym alkoholem. Szybko zganił się jednak w myślach. Nie był to najszczęśliwszy czas na takie rozmarzania, ani także okoliczności nie sprzyjały budowaniu inncyh relacji niż przyjaźnie i zależności słuzbowe. Choć jakby wbrew temu wszystkiemu trawli Nantel i Nadia. Jedi wziął głęboki oddech.
- Za zwycięstwo! - wzniósł toast, kończąc kolejkę whisky.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Nantel Grimisdal » 8 Sty 2019, o 01:31

Nantel słysząc słowa jedi, poczuł się zawiedziony. Liczył na to, że ktoś w końcu wysłucha jego prośby w sprawie szkolenia w Mocy, a tak po raz kolejny jest odsyłany do następnej osoby. Jeszcze trochę i stwierdzi, że jedi chcą wyginąć, tak bojaźliwie podchodząc do treningu nowych osób czułych na Moc. Słowa Stardusta zepsuły mu trochę nastrój radosnej nocy.
Kiedy do stołu podeszła Kittani, pomyślał, że rzeczywiście woli pomagać ludziom, niż trzymać się od nich z dala i kontemplować nie wiadomo jakie sprawy. Siedzeniem i rozmyślaniem mało się zdziała. Tym bardziej ciężko mu było opuszczać grupę, która zostawała na Gamorrze. I z Knurami, i z rebeliantami dobrze mu się współpracowało i polubił ich wszystkich. Mało tego, poczuł się tu jak w dawno pozostawionym domu. Te kilka dni w bazie w wulkanie było naprawdę dobrym odpoczynkiem.
- Mi i Nadii pozostaje chyba udać się do Jainy na Lucrehulka - zwrócił się do Levfith - A szkoda, bo chciałbym bardzo z wami zostać. Poza tym, że czasem przyśni mi się coś dziwnego, całe zycie jak dotąd grzebałem w statkach, więc miałbym co robić w bazie, a rąk do pracy nigdy za wiele. No ale trudno. Moja ostatnia nadzieja wyszkolenia w słynnej Jainie, a jak i ona mi powie nie, to chyba tu wrócę. Z pewnością będziemy w kontakcie - zakończył z uśmiechem.
Na koniec przyłączył się do toastu wzniesionego wspólnie przy ich stole żołnierska whisky, a potem zapatrzył się razem z Nadią w gwiazdy na nocnym niebie Gamorry.
Image

Piękno tkwi w oku patrzącego. Strach też...
00
+++++ ++++
Awatar użytkownika
Nantel Grimisdal
Mistrz Gry
 
Posty: 538
Rejestracja: 26 Kwi 2016, o 19:55
Miejscowość: Koszalin

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Saine Kela » 11 Sty 2019, o 23:10

Ostatnie miesiące jej życia były nieskończonym cierpieniem. Podjęła całe mnóstwo złych decyzji i kilka tych lepszych. Jedna z nich doprowadziła do bitwy ostatecznej i choć niewiele mogła, w jakiś sposób wsparła walczących, choć może niekoniecznie o tym wiedzieli i zdawali sobie sprawę. Nie było to ważne, tak samo jak to, że ktokolwiek będzie ją w ogóle pamiętał czy dobrze wspominał. Miała własną walkę, toczącą się w umyśle i toczyła ją bez ustanku aż do samego końca. Aż do momentu, gdy miecz świetlny przyniósł jej ukojenie. Udało się. Dała radę. Ostatecznie to ona wygrała i naprawiła swoje błędy. Mogła odejść.

***

Pobudka była bolesna i potwornie realistyczna. Przecież umarła, pamiętała, że umarła, a może nie...? Wygrzebała się z gruzów nie dostrzegając nikogo w okolicy, za to zdając sobie sprawę z kilku innych rzeczy. Była naga, było jej zimno, nie miała dziury w piersi i czuła dziwną pustkę, jakby czegoś jej brakowało. I była przerażona, bo nie rozumiała, co i jak się dzieje i dlatego... miała mętlik w głowie i spanikowana starała się rozeznać w sytuacji, skuliła się na moment, patrząc wokół jak przestraszone zwierzę i obejmując się rękami, ale nie trwało to długo. Zdała sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy - była wolna, była wreszcie sobą i... miała twarz osoby, która praktycznie zgładziła kilka planet. Wiedziała, że nie może tutaj zostać i nie może pokazać się innym, przynajmniej nie tutaj, nie w tej chwili, gdy jeszcze nie opadł kurz po bitwie. Pierwsze lepsze spotkanie mogłoby zakończyć jej śmiercią i to taką ostateczną.
Łykając łzy i trzęsąc się z zimna postanowiła raz jeszcze o siebie zawalczyć, a przede wszystkim zacząć życie na nowo. Być może kiedyś znów spotka się z Kittani i resztą rebeliantów, ale jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz... najpierw... najpierw musiała wszystko poukładać, potem pomyśli co dalej, gdyby teraz się pokazała, mogłoby się to źle skończyć.
Drobna kobieca postać, wygrzebała z gruzów jakieś postrzępione szmaty i narzuciła sobie na grzbiet nieco niezdarnie, trzęsąc się przy tym tam bardzo, że kilka razy upuszczała materiał, który wymykał się jej z rąk. Chwilę pocierała się rękami chcąc się rozgrzać, zaraz potem rozejrzała się ponownie po okolicy, wyraźnie wystraszona, a gdy miała już pewność, że nikt jej nie widzi, ruszyła przed siebie. Gdzie i po co? Tego jeszcze nie wiedziała. Miała sporo czasu, miała całe życie. Swoje życie. Moc naprawdę jest niezbadana.

Dobra, zakończyłam wątek Mirax, choć mam nadzieje, że jeszcze powróci. Lubię tę postać i przeszłam z nią tak wiele, że żal byłoby ją teraz zostawiać. Na razie... musi się ogarniać. Mimo wszystko czuje smutek, nie tak wyobrażałam sobie ten koniec, zwłaszcza że równa się z zakończeniem pewnego rozdziału wspólnego dla tak wielu graczy. Te wszystkie przypadkowe spotkania prawiły, że nawiązały się niewidzialne i nierozerwalne więzi. Co będzie potem? No, zobaczymy. Wątek dostarczył mi mnóstwa emocji, przeważnie tych dość gwałtownych i niezbyt pozytywnych. Robal, nienawidzę cię (żartuję!), David, ciebie też nienawidzę (wbiłeś mi nóż [miecz] w serce, dosłownie), choć akurat nasze wspólny wątek był krótki (i morderczy), Gweek to Gweek i zostanie Gweekiem, knurzym wojownikiem (yoł), z Nantelem nie bardzo się zetknęłam, ale i tak była Moc, no i Kitka, która chyba jako jedyna ze wszystkich próbowała być pozytywnie nastawiona do postaci, choć wszyscy traktowali ją z rezerwą. Chyba będzie mi tego brakować :(
Image

Image

GG: 6687478
Awatar użytkownika
Saine Kela
Gracz
 
Posty: 710
Rejestracja: 18 Cze 2013, o 13:04
Miejscowość: Pandarium/Ruda Śląska

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Kittani Levfith » 5 Lut 2019, o 19:29

Kittani wysłuchała uważnie słów Stardusta, kiwając potwierdzająco głową na jego spostrzeżenia.
- Zapewne tak... Chociaż czasami wydaje mi się, że tutaj na Gamorrze zawsze znajdzie się coś do roboty. Mam nadzieję że twoje przeczucie do Besadii jest słuszne. Szczerze mówiąc - spojrzała po swoich rozmówcach tylko delikatnie ściszając głos - trochę wątpiłam w ich postawę i wsparcie. Zapewne nie robią tego zupełnie bezinteresownie... ale Beji jest w pewnym sensie wyjątkowa. Ona to widzi i rozumie. Nie tak jak Jaina czy my jako rebelianci ale wie, jaki mamy potencjał. Na swój huttyjski sposób oczywiście. Ciekawe jak nasza współpraca się rozwinie. Zewnętrzne Rubieże i Dzika Przestrzeń... hm, ciekawie obrany cel.
Nastąpiła kolejna wymiana uprzejmości ze strony kolejnych osób walczących ramię w ramię z nimi. Nikt nikogo nie pomijał - wszyscy tego wieczoru świętowali wspólny sukces.
- Też się ciesze z naszej współpracy. Jaina wiedziała kogo wysłać na Gamorr aby nam pomógł. Gdyby nie Twoje umiejętności... kto wie, czy nadal byśmy tutaj stali w takim gronie. Twoje spostrzeżenia i inne spojrzenie na niektóre kwestie też wiele mnie nauczyło. Czasami dobrze usłyszeć opinię kogoś ze świeżym spojrzeniem, który nie siedzi w tej dżungli tyle co my. - uśmiechnęła się i przeniosła wzrok na Nantela i Nadię.
- Chętnie porozmawiałabym z Solo osobiście ale jeżeli będzie mi kazała pozostać na Gamorr - zostanę. Jaina z pewnością wam pomoże na podkładzie Luckerhulka. Podobnie zresztą jak wszyscy pozostali. Spodoba wam się nasz statek - tego jestem pewna.

Wspólnie wzniesiony toast oznaczał, że świętowanie ich współnego zwycięstwa dopiero się zaczęło. I trwało ono długie godziny - aż do świtu, gdy większość już przysypiała ze zmęczenia czy też z upojenia alkoholowego. Na Gamorrze po raz pierwszy od długiego czasu każdy odczuwał spokój. Nawet roślinność w dżungli tego poranka jakoś spokojniej szumiała.

Kittani wraca do bazy Rebeliantów w wulkanie.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez David Turoug » 10 Lut 2019, o 23:05

Świętowanie trwało całą noc, na szczęście Stardust był zaprawiony także w alkoholowych bojach. Nie mniej jeszcze przed zakończeniem imprezy powrócił do wulkanu, by przygotować swoje i tak nieliczne rzeczy. Dopiero w zaciszu swojego pokoju odczuł trudy ostatnich dni, mógł też opatrzeć kilka zadrapań. Gdy położył się na pryczy, przed oczami przeleciały mu minione wydarzenia, zwieńczone pojedynkiem z emanacją ciemnej strony mocy. Obrazy dość szybko rozmyły się, przynosząc spokojny, niczym niezakłócony sen.
We wczesnych godzinach porannych w wulkanie panowała cisza. W drodze do ZH-25 Qeestora minął kilku rebeliantów wracających z nocnej popijawy. Tuż obok Bezimiennego poruszał się R9, któremu na szczęście klimat Gamorry nie przysporzył ognisk korozji. Michael sprawdził wszystkie systemu w lekkim frachtowcu, stwierdzając że statek jest gotowy do drogi. Przed startem powstrzymało go pukanie w kadłub jednostki.
- Beeep bip bop? - spytał "Hope".
- Cóż widocznie ktoś chce się z nami pożegnać.
Przy statku oczekiwał jeden z Geonosjan, z którym Stardust rozmawiał w sprawie systemów obronnych rozmieszczonych na Gamorze. Istota krótko uścisnęła rękę człowieka, wręczając mu niewielki datakryształ. Niestety insektoid nie raczył wyjaśnić jakie informacje zawarte są na nośniku. Co więcej nie było to ostatnie pożegnanie.
- Coś się kończy, coś się zaczyna. - zagaił niepewnie Michael.
- Na to wygląda. Powodzenia Jedi, gdziekolwiek się udajesz. - odparła Levfith.
- Tobie również się przyda, w ogarnięciu tego całego zamieszania. Czeka Cię tutaj sporo pracy. Niech Moc będzie z Tobą. - rzekł na pożegnanie Stardust, wsiadając do ZH-25 - Do zobaczenia Kittani.
- Beeeeeeeeep bop bip bip - dorzucił R9, znikając we frachtowcu.
- Czas ruszać mój mały przyjacielu. - Bezimienny rozsiadł się w fotelu pilota, rozpoczynając procedurę startową.
- Brww beep bop? Beeeeeep Boolo? - spytał robot.
- Nie, na razie nie lecimy na Lucrehulka. Muszę rozmówić się z pewnym Jedi. - odparł tajemniczo Stardust, kładąc otrzymany datakryształ na kokpicie - Potem zajmiemy się tym geonosjańskim prezentem...
- Beep bip bop. - odpowiedział R9, podpinając się do systemu Questora.
Niespełna półgodziny później lekki frachtowiec produkcji Starfeld Industries zniknął z radarów rebeliantów, co najprawdopodobniej oznaczało opuszczenie systemu przezmaszynę Michaela Stardusta...

Michael Stardust przenosi się do: [Hoth] Mroźne spotkanie
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Gweek » 29 Mar 2019, o 14:35

Zwycięstwo w wielkiej bitwie nie znaczy nic. To dopiero początek, gdy do wygrania ma się całą wojnę. Pozostaje tylko pytanie - z kim jest ona toczona, po co i o co?
Przekucie sukcesu militarnego na inne płaszczyzny wymaga wielkiego wysiłku, wielu zabiegów dyplomatycznych i czasu. Kamień rzucony z urwiska może stać się lawiną, ciągnącą za sobą tony skał lub tylko spaść w dół, roztrzaskując się o twarde podłoże.

Gweek rozpuszczając swe wojska uczynił podobnie, jak jego wielcy poprzednicy, gdy już zażegnali zagrożenie. Pospolite ruszenie zostało rozpędzone do swych domostw, zalążek tworzącej się "ciężkiej" piechoty i to w dosłownym tego słowa znaczeniu, przekierowano do innych zadań. Porucznicy poszczególnych grup wraz z podopiecznymi póki co, mieli się podporządkować ludzkiej kobiecie, głównodowodzącej na Gammor - Kittani Levfith. Tym sposobem powoli formalizował się łańcuch dowodzenia.

Owego czasu wiele mówiło się opowieści, przepowiedni i legend czasów minionych. Poznając nowożytną historię globu, opowiadaną przez najstarszych członków poszczególnych klanów, pamiętających wielkie rozruchy w galaktyce, miało się wrażenie, że po raz kolejny historia zatacza koło. Gamorr na powrót miała stać się jaśniejącą gwiazdą na mapach galaktyki. Aby nie zgasła za szybko, należało się stosownie przygotować, tworząc coś znacznie trwalszego niż dotychczas. Tym czymś, spajającym mieszkańców globu miała być świadomość w narodzie, że jest coś więcej niż klan czy połać terenu dookoła, przestrzeń na której się egzystuje. Przejście z myślenia i decydowania o sprawach lokalnych na poziom globalny, ułatwić miała planetarna sieć komunikacji. Dostosowanie komunikatorow do istniejącej infrastruktury oraz ich sprzęgnięcie z nadajnikiem, anteną Agavy ulokowanej na szczycie Wulkanu nie wymagało specjalistycznej wiedzy, a odpowiedniej ilości działających urządzeń. Rozwiązanie takie umożliwi stałą łączność między klanami, a żeby tego dokonać, Gweek bedize musiał namierzyć i przekonać znaczną część społeczeństwa do zjednoczenia i wspólnego decydowania o losie oraz przyszłości własnej planety.

Jednym z problemów stojących na drodze do wyruszenia pieszo przez świat, jest brak aktualnej mapy. Dotarcie do kolejnych pobratymców może okazać się karkołomne. Na wielkiej mapie ze skóry dorysowywano kolejne punkty orientacyjne, siedziby, obozowiska poszczególnych klanów, wszelkie aktualne dane będące przydatne w przyszłości, a nie widoczne z góry, schowane pod zielonym dachem z gałęzi i liści. Kolejną ze spraw będzie opracowanie szlaków komunikacyjnych i zbadanie dobrodziejstw żyznej matuszki Gamorry.

Ruszając w ocean zieleni Nurra skupiła przy sobie najdziwniejszą zbieraninę gamorrean jakich poznał jej wódz-w-boju. Osobistości zname mu wcześniej, kilku mieszkańców Nielegalnego Miasta, niedobitki Obroggowych siepaczy, tropicieli, przewodników, uzdrowicielki , rzemieślników i nawet jednego rybaka. Najcenniejszy pakunek - komunikatory trzymała w drewnianym kufrze, zabezpieczone przed wilgocią. Wieści i Dobra Nowina musi być szerzona. Za 30 dni miało odbyć się pierwsze spotkanie Rady Starszyzn Klanowych. Wygodnie w swoich siedzibach wodzowie radzić będą nad sytuacją po wielkim konflikcie. Ich postacie spotkają się na pierwszej takiej holokonferencji w dziejach globu. Powiew świeżości zmian zachodzących w kulturze przesiąkniętej tradycją od dłuższego czasu był wyczuwalny. Odtąd nic nie będzie już takie samo.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Mistrz Gry » 3 Kwi 2019, o 20:56

Chwała niepokonanym!

Choć komunikacja na zacofanym świecie Gamorry była kiepska, to informacje o walkach, jako informacji strategicznej dochodziły dość szybko ku uszom to ważniejszych przedstawicieli mieszkańców planety. Ludność przyzwyczajona była do szerzenia informacji w tradycyjny sposób. Wkrótce na całym globie miały się rozwieść wieści o jakimś konflikcie z udziałem sił zewnętrznych. Bo kogo obchodziły walki między klanami. W kółko to samo. Tutaj stało się coś więcej. Klan Nurry zyskał na popularności. Oznaczało to więcej sprzymierzeńców, ale również więcej rywali oraz zawistnych wrogów... Zaś bezpośredni gest zaproszenia w stronę innych wodzów miał zwiastować zmiany, na lepsze lub gorsze...

Wielu przybyło zobaczyć sławnego Wodza-W-Boju. Gweeka z Gwiazd. Ten-Który-Przyleciał-I-Pozamiatał. Myśliwy Mściciel Myśliciel czy jakoś tak. Wersji nowych przydomków było dużo, a ich ilość rosła wraz z pokonywanymi kilometrami ku uszom innych klanów. Wielu uznało, że warto dołączyć do klanu Nurry. Chwała niepokonanym!
Choć ich liczby zmalały w krwawym konflikcie, teraz klan miał się stać potężniejszy niż kiedykolwiek. To nagłe urośnięcie w siłę mogło być powodem do strachu co poniektórych sąsiednich klanów.

Nie obeszło się bez krytycznych podszeptów. Jak to w linii dowodzenia był ktoś obcy z poza ich rasy?! I żeby to jeszcze był wojownik... a tu chuchro! Siły rebeliantów rzeczywiście były dla przyziemnych Gamorrean pstrokate i niezrozumiałe. Jaka była ich tutaj rola?
Jaki to przypadek? Że akurat pojawił się Gweek, a z nim te Rackghoule, które rozbiegły się po dżungli, szerząc śmierć w dżungli. Czy to on przyprowadził ze sobą tę zarazę?
Czym jest ten zmieniający kolory duch? Rozmawiające zwierze zdolne walczyć? Co to za abominacja?

Jakie jeszcze dewiacje Gweek przywiózł ze sobą na Gamorr?
Ci rozsądniejsi wodzowie oraz matrony nie zignorowali wezwania Gweeka i Nurry, przybyć mieli z darami w celu zawarcia dyplomatycznych relacji. Ci odważniejsi i pewni swojej wartości przybyć mieli z wojskiem, by od razu pokazać swoje stanowisko i postawić na swoim. Ci bardziej tchórzliwi wysłali jedynie swoich posłańców Mocnych-W-Gębie, którzy mieli mówić w ich imieniu. Wkrótce miało się odbyć walne posiedzenie, gdzie gospodarzami była Rada Starszych, a gośćmi przybywający wodzowie i posłańcy, niekiedy matrony...

Trzeba było jeszcze się odpowiednio przygotować na wizytę zaproszonych...

*** Pokaźny Szałas ***

Idąc z punktu A do punktu B Nurrę i Gweeka zainteresował opustoszały szałas. Rzeczywiście był to kawał konstrukcji, zbudowany według tradycyjnego budownictwa Gamorrean. Szybka konstrukcja, szybka rozbiórka i pełna funkcjonalność. Z tego całego zamieszania szałas nie został jeszcze rozebrany. Ten do tej pory stanowił spichlerz przedbitewny. Teraz stał on pusty, nie licząc Gweeka, co był sam na sam z Nurrą. Z dala od innych. Mieli chwilę komfortu by porozmawiać bez świadków.
- Wkrótce przybędą mój Gweeku. Wodzowie, posłańcy, matrony - zaczęła, zbliżając się do niego i mając to w oczach co on lubił
- Przybędą różni. Mądrzy i głupi. Mądrym dajmy miejsce w radzie...
- A głupich sprowadźmy na kolana! - Nurra chwyciła Gweeka za tyłek ściskając mocno i kierując siłę tak by zbliżyli się do siebie już całkiem. Knur czuł od niej żądzę dwóch rzeczy jednocześnie. Chciała jego i władzy. Gweek nie był pewien czego bardziej pragnęła w swoim życiu.
- Musimy pokazać im siłę. Wtedy za nami pójdą.

Sprawa Gweeku wygląda tak. Opisz mi ładnie jak masz zamiar ugościć przybyszów z daleka. Czy wystawisz trwający festyn? Czy z każdym gadasz na osobności Czy może inaczej? Na pewno będą przychodzić w różnych odcinkach czasu do Ciebie i nie od razu zbierzesz ich pokaźną liczbę. Ci co będą też za długo czekać na posiedzenie rady będą się niecierpliwić i załatwić sprawę szybko chcieć będą, chyba że... no właśnie ^.^ Organizuj, jak to ma wyglądać w planie.

Druga rzecz. W "rozmowie" z Nurrą przedstaw swój punkt widzenia określenia relacji między innymi klanami. Wychodzicie jako kto? Chcecie szerzyć miłość pokój i kwiatki, czy łapiecie za mordę od razu, czy może jakoś inaczej?

Te dwa punkty niech na razie zostaną oddzielone w dwóch wątkach trzema gwiazdkami.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: [Gamorra] - Gambit Knurów

Postprzez Gweek » 12 Kwi 2019, o 11:49

Gweek trzymany za napięty mięsień pośladu, szedł tokiem rozumowania jego ciała.
- Każdy wódz w pewnym sensie jest jak matrona. Lubi być ruchany tak długo, dopóki nie poczuje się wyruchany, porzucony na rzecz kogo innego lub wystawiony do wiatru przy pierwszej lepszej okazji. Każdy kto do nas przyjdzie, będzie chciał coś ugrać dla siebie lub ma w tym jakiś własny interes. Naszym zadaniem będzie odkryć ich cel czy też przejrzeć ich intencje.
Pieszcząc kobiece ciało, już widział jak własne słowa teorii przełoży w praktykę na jednej z ław, stojących pod ścianą.
- Ciebie zdradził ruch ręki, mnie za to stojący drąg. W tej kwestii jesteśmy chyba jednomyślni, natomiast innych watażków ugościmy tutaj, będziemy ich słuchać i bacznie obserwować.
- Małe klany weźmiesz... jak to by powiedzieć... w opiekę. Gwarantując im bezpieczeństwo i miejsce u swego boku. Możemy w zamian liczyć na pochlebny głos w nadchodzącej Radzie. Z biegiem czasu zacieśnimy relacje między nami a nimi, stopniowo wchłaniając co mniejsze osady. Musimy zdobyć większość, bo nie widzę mym jednym okiem innej opcji, jak decydować większością głosów.

- Z dużymi klanami będzie ciężko, ale na nich też znajdzie się sposób. Jesteśmy na wygranej pozycji, bo to oni do nas przyjdą z propozycją, a nie na odwrót. Część wojowników zabiorę ze sobą, równoważąc jakoby podział sił. Tropić będziemy bestie rozsiane po dżungli. Tępiąc je metodycznie, oczyścimy nasz świat z tego plugastwa, zabezpieczając nieliczne trasy między osadami. Da nam to czas na okrzepnięcie nowych sojuszy i wyklarowanie relacji między poszczególnymi klanami. Odbudujemy siły i wytrenujemy młode pokolenie rządne wielkich czynów, na miarę swojej Matrony.

- Namówić wodza do podboju kolejnych ziem to jak dać maluchowi cyca. Czyszcząc własne podwórko, w międzyczasie możemy wybiegać myślami dalej. Dalej i wyżej niż by kto z nas pomyślał. Wystarczy pokazać głupcom, że nie warto tłuc się między sobą, skoro można łupić i grabić innych i do tego gdzie indziej. Są inne światy i miejsca bogate we wszystko to, czego nie ma na Gamorr. Można też wziąć odwet na naszych ciemiężycielach, takich jak Huttowie. Mało to krzywd nam wyrządzili? Albo takie Imperyjum, które przyleciało zmieniać nasz świat według ich modły. Za nic mają tradycję czy nasze własne zdanie. Chcieli nas ujeżdżać jak tanią kurwę, rzucając ochłap tego, co nam się należy. Od dzisiaj i od teraz, naszym jedynym towarem eksportowym i znakiem szczególnym Gamorrean będzie "wpierdol".

- Światy rządzone przez ciemiężycieli są blisko. Wystarczy zebrać do kupy średnie klany, w tej chwili niezdecydowane niczym wiejący sztandar na wietrze i mamy setki wojowników gotowych walczyć dla naszych spraw. Na Gamorr i wszędzie indziej, gdzie tylko wskaże Rada, za naszą namową oczywiście. A jeśli nie zechcą nam pomóc, to odsuniemy ich z obrad, wyłączymy z podziału łupów, odetniemy od jakiejkolwiek władzy i prędzej czy później sami ulegną. Lub ich podbijemy za zgodą naszych zaprzyjaźnionych klanów.


Rozmowa stała się drugim planem do wydarzeń rozgrywających się między dwojgiem kochających się osobistości. Korzystali oni z chwili swobody, przed nadchodzącymi wydarzeniami. Popęd wziął górę nad racjonalnymi zachowaniami, a wydobywające się dźwięki z pokaźnej wielkości szałasu, nikogo więc nie dziwiły.

***

Przygotowania do przyjęcia pierwszych gości zostały ukończone późnym popołudniem, dnia następnego. Wejście do namiotu poszerzono i zajmowało prawie całą, krótszą ze ścian. Wzdłuż pozostałych zamontowano pochodnie, które oświetlą izbę podczas nadchodzącego wieczoru i nocy. Palenisko z oprzyrządowaniem do przygotowywania jadła we wielkim garze przeniesiono ze środka, na zewnątrz izby, tworząc wokół niego polową kuchnię. Wzdłuż jednej, dłuższej ze ścian, ustawiono długie ławy, jedna przy drugiej. Po obu stronach stołów ustawiono siedziska, zbite z przeciętego wzdłuż i na pół grubego pnia, osadzonego na "kozłach". Na wprost wejścia stały okazałe skrzynie i kufry, na razie puste, ale nikt z gości o tym nie musiał wiedzieć. Miały symbolizować bogactwo gospodarzy i pomieścić dobra, zgromadzone podczas wizyt kolejnych "krzykaczy" klanowych. Stały tam też trzy przedmioty, zakryte grubymi kocami przed oczami wścibskich, tworząc trzy osobne kopce. Ciekawość miała zostać zaspokojona w swoim czasie.
Naprzeciw ławy, gdzie mieli przesiadywać członkowie Rady, ustawiono stoły, a na nich proste naczynia gliniane i skromne jadło. Napitek z dużej beczułki ma być rozsądnie racjonowany, utrzymując względną trzeźwość biesiadników.
W głębi, na rogach, stały dwa zbite na szybko stoliki, przy każdym z nich po cztery pniaki. Tam przyjmowane będą poszczególne delegacje. W zależności od wyboru, jakiego dokonają goście - będą mogli wybrać z kim zechcą rozmawiać. Oficjalnie, przy innych klanach lub nie - czyli na zewnątrz namiotu, w oddali od postronnych gamorreana. Chcąc mówić z Gweekiem, Nurrą, czy może z obydwojgiem na raz, mogli swobodnie decydować, o ile była taka możliwość. Na osobności miało prowadzić negocjacje tylko jedno z dwójki małżonków, tak samo podczas przybycia kilku poselstw jednocześnie. Nie faworyzowano dużych czy małych, musiały one zdecydować, czy akurat ta chwila będzie dla nich dogodna.
Obsługa gości spaść miała na barki gospodarzy. Odpowiednio poinstruowani zausznicy mieli też obserwować i słuchać przybyłych. Kolejni "rozmówieni" już wodzowie czy matrony, goszczące na uczcie, mieli zasiąść przy najdłuższej ławie, ustalić i omówić tematy, jakie poruszą na pierwszych obradach reaktywowanej Rady Starszyzny Klanowej. Wychodząc na przeciw przedłużającym się dyskusją, mogącym trwać nawet kilka dni, miał nastąpić wielki pokaz dla tych, którzy nie mogli lub nie chcieli czekać na oficjalne rozpoczęcie Obrad. Najcenniejszy Dar od gospodarzy i ukłon w kierunku gości, jakim będzie obsługa komunikatora sprzęgniętego ze zdemontowanym systemem nadajników Agavy, ustawionym na szczycie Wulkanu - tymczasowej bazy i siedziby rebeliantów. Na każdy klan miało przypadać jedno z urządzeń, ustawione na holopołączenie w jednym kierunku, czyli "do Rady". Spóźnialscy mieli być osobno przeszkoleni w obsłudze urządzeń i jeśli chcieli, mogli oddalić się do swoich bezpiecznych osad i domach wyczekiwać jednostronnego połączenia ze wszystkimi przedstawicielami klanów. Miało to swoje zalety i wady, choć tych pierwszych było znacznie więcej.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

PoprzedniaNastępna

Wróć do Przestrzeń Huttów

cron