Agent skupiony na swoich działaniach nie zwracał uwagi na swojego osobistego wykidajło. Mando-świnia bez większych ogródek, wzięła łeb przesłuchiwanego i umieściła niczym nieprzydatny już mebel z powrotem do worka. Więzień, rozumiejąc co go czeka zaczął się szarpać jak szalony, bezskutecznie, ale jednak drażnił swoją ruchliwością oprawcę. Ciężki but z nieprzyjemnym głośnym chrzęstem wylądował najwidoczniej na głowie osobnika i magicznie zrównał zawartość prawie z podłożem. Jucha przesiąkła przez worek i krew rozlała się dookoła. Knur zaklął pod nosem. Chyba nie oto chodziło.
- gówno - wziął podniósł worek jedną ręką a drugą wymierzył by cryo-sprejem spryskać ściekającą krew. Przymarzło to na skałę, przestało cieknąć i problemu nie było. Wzruszył ramionami, jakby nic się nie stało, zarzucił worek na plecy i ruszył, rzucając za siebie kilka chrumknięć. Wokabulator odezwał się starczym głosem:
- Daj znać kiedy następna robótka. Pa. - i tak wyszedł. Zostawił soczystą krwawą plamę. Shadra nie była zachwycona.
***
Ponowne przygotowania do spotkania z Alindą uznał za zakończone. Posiadał przy sobie zagłuszacz. Był schludnie ubrany, pachniał dobrze i przyjemnie. Blaster miekko spoczywał w poprawionej kaburze. Głos miał czysty i pewny, nie zbrukany alkoholem, ani stresem. Kobieta była jego. Niczym pasjonat swej sztuki pielęgnował każdy detal. Przygotowanym być, czyli gotowym na sukces.
Ruszył pewnie zostawiając Silver Queen i Shadrę za sobą. Miejsce było okolicznym kasynem dla nieco bardziej majętnych gości. Szyld prezentował nazwę w huttesee w żółtym neonie tłumaczoną luźno: "Exclusive". Czcionka istnie kunsztowna i wymyślna do tego zamaszysta, miała sugerować, że to nie byle co. Na tle ponurych chmur pełnych kwaśnych deszczów i okolicznych zanieczyszczeń i śmieci niezbyt skrzętnie zbieranych przez służby porządkowe, lokal prezentował się złowrogo, aniżeli majestatycznie. Miejsce sąsiadowało ze slumsami, gdzie tkwili głównie niewolnicy okolicznych władz. Liczne patrole najemników pilnowały tu porządku, choć z pewnością bardziej przydały by się zwykłe sprzątaczki. Sugerowało to ryzyko rozruchów i buntów. Co jednak nie urozmaicało mocniej rozrywki jak niewinna strzelanina w slumsach, zaraz po złotej serii wygranych w karty?
Ochroniarze, głównie ludzie, przyglądali mu się uważnie, ale szybko stracili zainteresowanie, widząc że to nie jakiś obdartus. Byli przeciętnie uzbrojeni, ale nadrabiali liczebnością.
Sam lokal przywitał go dość ciepło. Nie był duży, ale bogaty w zawartość za to. Ciemnobrązowe oblicze ścian, rozjaśniały pomarańczowe neony, sugerujące co gdzie i jak. Panował tu porządek. Krupierzy, barmani, bariści, kelnerzy, cała obsługa to byli ludzie, obu płci z przewagą mężczyzn. Schludnie ubrani i gustownie. Można było poczuć tutaj poziom, co było rzadkością w tej speluniastej okolicy. Idąc przez lokal Quinlan dostrzegł kilka interesujących detali. Każdy z obsługi miał przy sobie kaburę z blasterem, co wyjaśniało brak ochrony w środku i miał tatuaż na szyi. Wąż owijający zakrwawione ostrze sztyletu aż po sztych. Wyrastał z głowicy i miał otwartą paszczę pełną kłów. Bardzo detalicznie to wyglądało i ładnie, wręcz groźnie. Samych gości wielu nie było, a jeśli tacy byli mieli zwykle przy sobie kilku własnych dryblasów, co ich chronili i spędzali tu czas głównie rozmawiając, aniżeli grając. Miejsce nie wyglądało na dochodowe, mało kto korzystał z maszyn czy stołów do gry, gdzie czekali znudzeni krupierzy. W końcu dostrzegł samą czerwonoskórą Alindę i oczywiście jej psa w postaci nierozłącznego ochroniarza, co siedział wraz z nią. Mały łysol popijał sobie drinka i żwawo coś dyskutował z dziewczyną. Spojrzenia Quinlana i ochroniarza się skrzyżowały natychmiast, jak tylko niebieskoskóry go zauważył.