przez Gweek » 18 Kwi 2020, o 22:43
Pierwsze strzały, zdrada i śmierć wieloletniego przywódcy była tylko długo wyczekiwaną okazją i pretekstem do wyrównania rachunków wśród najgorszego sortu Gamorrean jakich tylko można było spotkać w galaktyce. Wymierzano własną sprawiedliwość poprzez zadawanie śmierci mierzonymi strzałami lub brutalną walką na topory. Większość z neutralnych Grzybiarzy rozproszyła się na boki, robiąc miejsce walczącym. Bali się i chowali Ci, którzy mieli z kimś na pieńku. Na chwilę zapomniano, po co się niemal wszyscy zebrali akurat tutaj. Czystki trwały w najlepsze.
Gdy wystrzały ucichły, Gweek z trudem wygrzebał się spod trzech ciał i dwóch jęczących kompanów. Sprawnym okiem rozejrzał się po pobojowisku. Smród spalonej skóry i włosów unosił się jak mgła nad mokradłem. Jęki przypadkowych ofiar w dodatku ciężko rannych, wołających o pomoc, nikły w zgiełku pojedyńczych walk. Spora grupa wojowników otoczyła jedną z kamiennych budowli . Co mądrzejsi rozkradli siedzibę Zumba i czmychnęli z obozu, a Ci mniej rozgarnięci utknęli w skarbcu, próbując wynieść nieporęczne dobra, przydybani przez resztę kompanów. Gdyby nie interwencja nowego wodza i wizja równego podziału całego majątku Grzybiarzy, śmierć poniosłoby więcej knurów. Pierwszy rozkaz nowego wodza traktował o pomocy rannym, a drugi mówił o trzymaniu straży przy ich wspólnym majątku, aby nic więcej nie zginęło. Trzeci zaś o zebraniu się przy kotle i ognisku.
Wszyscy, bez protestów pomagali szykować jadło. Stłoczeni, na środku mlaskali ozorami i słuchali co ma im do zaproponowania Nowy. Bo taki dostał przydomek.
- Podzielicie się na grupy po dziesięciu, czyli po tylu, ile macie palców u obu rąk, jakby kto nie wiedział. - Gweek zauważył, że niektórzy mają niekompletne kończyny i że pełnych dyszek nie skompletuje. Za dużo było gęb, żeby każdej z osobna wysłuchać.
- Wybierzecie jednego, który będzie za was odpowiadał. Z nimi wszystko ustale, a jak kto chce, może słuchać z boku. Nie mam przed wami tajemnic. Całe popołudnie trwały podziały i rozmowy. Nadarzyła się sposobność ugrania czegoś dla siebie. Pierwsze stanowiska liderów grup miały być obsadzone .
Zdecydowano szybko zamknąć na głucho obóz, aż do czasu wyklarowania obecnej sytuacji, oczekiwań wobec Grzybiarzy, podziału ról i obowiązków. W pierwszej kolejności dokonano inwentaryzacji majątku i reszty dobytku. Dotychczasowe dobra "indywidualne" zostały zachowane przez tych, którzy przeżyli, natomiast zmarli zasilili fundusz wspólny, ten do podziału oczywiście.
Na pytanie "Czym będziemy się teraz zajmować?" - Gweek odpowiadał: Tym samym, co do tej pory. Tylko legalnie. Armia jaką próbował stworzyć, polegać miała na dyscyplinie, trenownaniu, czekaniu i żegnaniu zagrożeń, gdy takowe się pojawią. Lub gdy wódz i jego doradcy uznają coś za niebezpieczne.
Dobra ruchome i łatwe do podziału były tylko podpuchą. Dzielenie majątku przez Gweeka polegało na oddawaniu dużych obiektów jak domy, budynki czy szałas na cały oddział. Przywiązanie do miejsca było ważniejsze niż do samej rzeczy. Nie dało się jej wynieść czy łatwo zdemontować i przenieść. Zmiana mentalności z wędrownej na stacjonarną wymagała czasu. Dbanie o mienie indywidualne było zawsze wyżej cenione niż o ogółu i w dodatku mocniej bronione.
Wśród mieszanej społeczności znalazł się nawet jeden umiący czytać i pisać. Toggrhok ze znamienitego kiedyś klanu Khuda - wojowników z łańcucha górskiego o tej samej nazwie. Zastanawiające było to, kiedy i jak tu trafił. Bardziej osobisty niewolnik Zumba niż pełnoprawny wygnaniec. Chudy i ze źle zrośniętymi kośćmi obu rąk. Wykręcona nieco lewa ręka w barku i prawa ze zgrubiałym przedramieniem. Kulawy, o jednej nodze wyraźnie krótszej i wyniszczony złym traktowaniem, ale o bystrym umyśle i złowrogim wzroku. Jego zadaniem było spisać całą armię . Imię delikwenta, klan z którego się wywodził i oddział do którego teraz przynależy. Zmarłych też miał odnotowywać i oznaczyć przy pochówku, który nastąpił dużo później.
Drugiego dnia omawiano zasady współżycia między grupami, opracowując swoisty regulamin lub też kodeks, który każdy miał znać i stosować się do wytycznych tam zawartych. Uzgodniono wydawanie dwóch posiłków dziennie i porcji alkoholu co trzeci dzień, wieczorem . Kolorem dominującym pancerza została krwista zieleń. Pospolita barwa i łatwa do uzyskania. Brązowe czy też skórzane dodatki uznano za bardzo wskazane.
Trzeciego dnia dokonano podziału obowiązków. Jeden dzień poświęcony miał być na ćwiczenie walki, strzelania czy zapasów. Drugi na polowanie, gromadzenie żywności lub budulca czy przygotowywanie posiłków. Trzeci na pracę przy naprawach lub rozbudowie obozu, czwarty na kontrolowanie okolicy i patrole, piąty na pilnowaniu strategicznych miejsc choćby takich jak skład żywności - wykopanej jamie w ziemi, o stałej wilgotności i temperaturze czy skarbiec Armijny, zaadoptowany ze zabudowanego z kamieni budynku . Rotacyjnie jeden z członków "dziesiątki" miał pilnować dobytku reszty grupy , do czasu, aż przestaną ginąć fanty i drobne kradzieże odejdą w niepamięć. Szósty dzień był wolnym od zajęć, można było odpocząć lub zająć się własnymi sprawami. Siódmy dzień miał być doskonaleniem rzemiosła. Każdy coś potrafił i mógł nauczyć innych, by po skończonej służbie uzyskać wolność i zająć się uczciwym życiem, mając fach w ręku. Nie wszyscy byli prawdziwymi wojownikami lub snajperami z prawdziwego zdarzenia, toteż przystano na takie warunki. Popołudnia i wieczory na lenistwo w zupełności wystarczą, a dodatkowy dzień tylko uzupełniał harmonogram.
Obóz krył różne miejsca. Zbrojownia z najróżniejszym złomem - podrdzewiałym i czekającym na naprawę armorem i bronią. Dziura w ziemi po kowadle i rozdarty miech. Jako opał służył węgiel drzewny, którego był ewidentny brak.
Warsztat z różnym sprzętem elektronicznym służącym za części zamienne lub kurzący się, bo nikt nie potrafił go naprawić. Przytargane elementy z maszyn zestrzelonych lub rozbitych maszyn złożono na stosy. Stary generator bez paliwa stał i czekał, by oświetlić ciemnozielonoskórych Gamorrean.
Zalążki bimbrowni i zniszczonych beczek. Ruina większa niż pierwotnie się wydawało. Potłuczone szklane gąsiory, aparatura z poskręcanych metalowych rurek pewnie nie działała. Kilkadziesiąt bukłaków samogonu było na swoim miejscu.
Otwarty namiot ze stołem pośrodku służył za lecznicę i lazaret. Kilkunastu ciężko rannych dogorywało, czekając na zagojenie się ran. Po ziołach leczniczych też nie było śladu.
Pośrodku całego obozu był pusty plac, idealny na punkt zborny. W przyszłości miał być tu zalążek wymiany dóbr przez mieszkańców. Do zrobienia było zdecydowanie za dużo jak na tak krótki czas.
Czwartego dnia nadano komunikat i powołano do życia twór, zwanym Armią. Pierwsze dni miały być decydujące o sprawności całej machiny wojennej. Uzupełniono w pierwszej kolejności zapas żywności, konserwując ją na różne sposoby. Spierano się o to czy mięsiwo suszyć, zasolić czy wędzić. Gweek był za suszeniem, ale to obróbka termiczna była praktyczniejsza w warunkach klimatycznych Gamorr. Od pierwszego dnia dezerterzy zbierali się by zobaczyć "Nowe Porządki " na własne oczy. Nie dowierzali, że może być "inaczej" za Nowego wodza. Od razu wcielano ich w trybiki nabierającego pędu organizmu. Kolejne dni od komunikatu zwiastowały wizją głodu i nędzy. Kolejne dziesiątki zaprzęgano do pracy przy budowaniu schronień i zaopatrzeniu w żywność rosnącą populację. "Fortel dziesiątek" zaczął obowiązywać też Liderów grup. Mieli spośród siebie wybierać po jednym, tworząc kolejny szczebel dowodzenia. Jako doradcy Gweeka doglądali postępu prac i pilnowali dyscypliny. Nie obyło się bez pomruków niezadowolenia. Nierobów pierw pozbawiano posiłku. Kolejnym krokiem było odebranie wolnego dnia. Odpowiadał cały oddział, nie zaś winny gamorreanin. Zmobilizować miało to całość do wspólnej pracy i ustawienie niesfornych do pionu. Był jeden wyjątek, kiedy to Gweek ściął niepokornego lidera bo nie chciał się podporządkować i podburzał całą grupę do sabotowania nowego ładu. Oddział zamknięto na trzy dni w klatkach z durastali. Tak powstało więzienie i areszt ulokowany przy głównej bramie. Publiczne wystawienie na kpiny i żarty. Później rozdzielono więźniów do innych grup i stale obserwowano.
Gdy przestrzeń nad drzewami rozniosła się elektronicznym głosem , chwilę później odezwał się komunikator Gweeka. Nie omieszkał on odebrać ponaglającego połączenia od jego matrony i jednocześnie małżonki - Nurry.
- Coś Ty odpierdolił? Na łeb upadłeś czy znowu grzyby żarłeś? Twoi wojownicy dawno wrócili, a Ty znikasz i się znowu wodzem mianujesz. Prywatną armię za moimi plecami tworzysz? Za ile dni wrócisz? - od razu gruby pojazd po racicach dostał, nim zdążył się odezwać.
- Za kilkanascie dni. Może szybciej. Jutro o świcie ruszam w drogę powrotną. Wytłumaczę Ci wszystko na miejscu. - Nie była to prawda, ale rudowłosa nie musiała o tym wiedzieć. Poczeka tydzień, wybierze swojego zastępcę lub nawet dwóch i ruszy w teren protestem poszukiwania miejsca bliżej Grzybich Jezior. Zdecydowanie pasowało Gweekowi przesunąć część sił bliżej stabilnego źródła wody pitnej i pożywienia.
Dziesięć istot ruszyło przez gęstwinę niezbadanych mroków dżungli na ojczyźnianej planecie gruboskórnych Gamorrean. Długa i wyczerpująca droga przed nimi, choć i tak Gweek bał się o swoje życie bardziej niż kiedykolwiek. Najbardziej w nocy - gdy spał lub jadł najróżniejsze smakołyki tutejszych stron takich jak pająki wielkości pięści lub trujące węże mogące powalić bez problemu dorosłego osobnika, a nawet kilku i to jednym ukąszeniem. Dni mijały szybko na marszu, noce na warcie i odpoczynku. Gdy pierwszy raz ujrzano z daleka wygasły Wulkan, przyspieszono kroku. Powiększający się obiekt z każdą godziną był jak wystrzelona w niebo brązowa bulwa. Zbliżał się wieczór i tylko jeden dzień drogi dzielił mieszankę wybuchową, jaką stała się dziewiątka weteranów, osobista ochrona wodza i jednocześnie jego gwardia honorowa . Reprezentacyjny oddział Splamionych, osobiście skompletowany z ochotników w celu pokazania siły, jaką się niewątpliwie stali. Skrytobójca, gwałciciel, ludojad, szaman, pseudo uzdro-truciciel, wybuchowy Wagorr z niewypałem termodetonatora w ręku, strzelec Obrro - ponoć najszybsza strzelba na planecie, nosiciel dziwnej odmiany grzybów niszczących skórę, zwany Trędowatym no i przewodnik, mówiący zagadkami. Istna elita, śmietanka budząca postrach u postronnych pobratymców.
Obóz rozbito, wystawiając straże. Słońce Opoku chyliło się nisko nad koronami drzew, gdy coś zbliżało się w ich kierunku. Ewidentnie leciało wprost na nich. Ogień zgaszono natychmiast, ogłaszając alarm. Uniesione w górę lufy mierzyły do stalowej konstrukcji. Rozproszeni między drzewami czekali na sygnał, który nie nadszedł. Maszyna wylądowała kilkadziesiąt metrów od nich, na małej polanie. Gweek poznał maszynę i kazał ruszyć jej na spotkanie.
Trap się powoli opuszczał, na wprost zaczajonych w zaroślach zakapiorów. Pierwsza zeszła maszyna. Jej układ chłodzenia dopiero się rozpędzał. Obwieszona bronią - jak na wojnę - wycelowała w dwóch najbliższych. Jej czerwone światło biło nienawiścią ze ślepiów . Za nim zeszła stara kobieta rasy ludzkiej. Uśmiechnęła się delikatnie, kiwając w kierunkach, gdzie byli pochowani.
- Chodźcie, to nasi. - odetchnął Gweek z ulgą, gdy spostrzegł staruchę. Nie widziało mu się stawać w szranki z tym czymś, co zlazło pierwsze. Nie mógł przewidzieć zachowania niepoczytalnej jednostki i wolał się upewnić czy mają atakować czy uciekać. Kolejną sprawą było to, że pomarszczona jak dojrzały owoc baba mogła wejść mu do głowy, a tego nie chciał , wyprzedzając fakt .
gg 5214304