Przez kilka dni wyczuwalne były wibracje. Delikatne drżenie ścian i podłoża mogło zwiastować ożywienie się wnętrza planety. Nie zwiastowało to niczego dobrego, ale taka była natura. Nieprzewidywalna.
Gdy prace przy zapieczętowaniu korytarza ustały, Gweek odczekał jeszcze trochę czasu, aż do wypalenia się pierwszej z pochodni. Zaznajamiał się z miejscem, gdzie będzie przebywał przez najbliższy czas i planował jak najszybciej się stąd wydostać. Czekała go ciężka przeprawa przez zwały ziemi, kamieni i odłamków skalnych. Nikt by się nie odważył wysadzić sufitu w kontrolowany lub nie sposób, aby utrudnić wydostanie się istocie, która na własne życzenie kazała się odciąć od świata zewnętrznego. Wódz ostatnimi czasy przejawiał objawy szaleństwa, ale nie było czym się dziwić. Każdy z wielkich miał na czymś obsesję lub odbijał za mocno w jedną ze stron. Dopóki był nieszkodliwy dla społeczeństwa, dziwactwa były tolerowane. Tak i tym razem nasłuchiwano odgłosów zza hałdy. Gdy ustaną na dobre czyli na dobę, rozpocznie się akcja ratownicza.
Kamienie których unieść nie mógł, rozbijał kilofem na mniejsze. Znosił na koniec korytarza, mozolnie wygrzebując otwór przy suficie zdolny pomieścić jego gabaryty. Ziemię, pył i kurz rozgarniał na boki dłońmi tak, jak robili to górnicy wiele pokoleń przed nim. Miał czas zastanowić się nad dotychczasowymi osiągnięciami i porażkami. Wykonując bezsensowną robotę z punktu widzenia innych, Gweek walczył z samym sobą. Jadła miał dużo, natomiast nie przewidział, że tak szybko płyny będą wyparowywać z jego ciała. Pokusa zażycia płynnych dopalaczy narastała. Z każdą godziną pracy ciało się męczyło i słabło. Przerwy na posiłek i sen niewiele dawały. Niecodzienny wysiłek zakwasił ciało, pracujący umysł przy monotonnej pracy wysysał energię. Oszczędzając źródło światła, spowolnił sam siebie, pracując po ciemku. Próbował korzystać z nauk Michaela, który mawiał że oprócz normalnego widzenia musi "czuć". I to właśnie wyczuwanie nierówności pod stopami sprawiało dużą trudność. Intuicyjne przemieszczanie się i kilka upadków w całkowitych ciemnościach przerywał odpaleniem pochodni. Porządkował drogę i pracował dalej. Nie przewidział jednego. Że braknie mu zwykłych płynów i będzie musiał przyspieszyć, ulegając alkoholizmowi. Co jakiś czas podpijać słodkie trunki, dodatkowo się odwadniając. Przynajmniej nauczył się jednego. Że wcale nie musi pić. Nie wyleczył się z choroby całkowicie, ale w pewnym stopniu z nią wygrał. Wykonał pierwszy krok w kierunku abstynencji. Nauczył się asertywności i odmawiać pokusie.
Po czterech dniach odnalazł Nurrę w swojej komnacie. Pomieszczeniu na uboczu, ładnie urządzonym. Okupowała łoże w pozycji na wpół siedzącej, sterując całym społeczeństwem z tego miejsca. Jej brzuch znacznie ciążył, utrudniając poruszanie. Kofburg wyręczała ją z wielu obowiązków i pomagała najlepiej jak umiała. Kilka znachorek wyczekiwało w pobliżu na rozpoczęcie porodu. Kilka wydarzeń miało mieć miejsce w ciągu najbliższych dni. Wielkie święto z okazji narodzin dziecka, wylot Gweeka w nieznane, zawody o tytuł najzręczniejszego wojownika i pierwszy wyścig pojazdów latających na Gamorr - organizowany przez nie-gamorrean.
Gweek żył chwilą. Nie martwił się na zapas, krążył w pobliżu matrony. Prostował sprawy, które zaniedbał przez te kilka dni. Treningi Moczu były zakończone, jak twierdził Michael. Teraz sam musiał eksperymentować i zdobywać wiedzę. Pogłębiać podstawy nauki o nadprzyrodzonej sile. W ciemnej samotności korytarza siedział i medytował, próbując poruszać kamienie siłą umysłu. Ponoć było to możliwe, ale nie w tym momencie. Za szybko by chciał osiągnąć sukces. Ta umiejętność musiała poczekać. Gdy zamykał oczy, czuł drzemiącą siłę w przedmiotach i otoczeniu. Gdy wyciągał ku niej rękę, oddalała się i umykała. Nie potrafił jeszcze wyzwolić z niej uwięzionej potęgi, przyciągając do siebie. Jedynie gdy mocno się skupił, potrafił tchnąć lekki powiew, mgiełkę do przedmiotu, którego używał. Stawało się on wtedy bardziej precyzyjnym narzędziem. Ułatwiało pracę, mniej męczyło.
Opuszczenie izolacji miało swoje plusy. Strzygł zdrowym uchem i więcej słyszał. Wyłapywał drobne szmery z otoczenia, wcześniej nie słyszalne. Szelest ubrania mijanych istot, stukot podeszw butów o twarde podłoże, ocieranie się niesionych narzędzi przy pasie. Jedno oko drażniło umysł dodatkowymi bodźcami. Przeszkadzały mu niezauważalne do tej pory plamy na ciele lub ubraniach. Kruszynki jedzenia oblepiające ciała współmieszkańców po niedawnym posiłku. Drobiny piachu i tumany kurzu w różnych miejscach. Pęknięcia na wspornikach i drewnianych belkach. Bałagan w korytarzach najbardziej uczęszczanych. Coś na co kiedyś nawet nie zwróciłby uwagi teraz rzucało się w oko, zostawało w pamięci i nie chciało wylecieć. Nadmiar informacji zalewających mózg przyprawiał o ból głowy.