Content

Przestrzeń Huttów

[Gamorr] Porządkowanie spraw

Image

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Mistrz Gry » 8 Lip 2020, o 14:53

Jaina - nim usiadła na wskazanym przez Kittani miejscu - przeszła się po pomieszczeniu przyglądając się szczególnie kilku naściennym malowidłom. Nurra w tym czasie sapał na siedlisku niezadowolona przerzucając gniewne spojrzenie to na Jainę to na Levfith.
- Kittani. Niesamowicie się tutaj urządziłaś. - Powiedziała Jaina odwracając się do niej po tym jak skończyła oględziny ostatniego z obrazów (przedstawiający nagich gamorrean tańczących wokół sztywnego pala osadzonego pośrodku łysej polany).
- Fenn nie pomylił się co do oceny Twojej osoby. Ja, przyznaję, zwątpiłam. proszę o wybaczenie. Nie doceniłam Cię. Już Nurro, już do Ciebie zmierzam.
Nurra właśnie otwierała usta by coś powiedzieć, ale zamknęła paszczękę wyraźnie zaskoczona. Levfith pierwszy raz w życiu dostrzegła zmieszanie u jednookiej wojowniczki.
Nurro. Jesteś liderką. Odpowiedzialną liderką. I z pewnością dostrzegasz, tak jak i ja, jakie zagrożenie niesie dla Gamorry Gweek...
- Gweek, mój oblubieniec, nie jest zagrożeniem. - Niemalże wyszczekała Nurra w gamorreańskim; zdalniak beznamiętnie tłumaczył jej słowa, dodając do jej wypowiedzi nieprzyjemnego mechanicznego wydźwięku.
- Jest zagrożeniem. Ale jest też nadzieją na lepsze jutro.
- Zgadza się. Jest nadzieją. Z gwiazd. Bohaterem, który może dać nam wolność.
- Znam Wasze podania Nurro. Nie wątpię w możliwości Gweeka. Ba, jestem przekonana o tym, że podała zadaniu. Jednakże. On jeszcze nie jest gotów. Wybacz Nurro, że muszę to powiedzieć, ale przy Waszej naturalnej gwałtowności, umyka Wam subtelność bardziej zawiłej i delikatnej polityki.
- Pffffff....
- Nie fukaj. Imperium i Huttowie wciąż się wpatrują na Gamorrę. JESZCZE nie zadziałali. I nie zadziałali tylko przez to, że Imperialny Gubernator jest gotowy wspierać działania Rebelii. Jak długo potrwa ta mistyfikacja, tego nie wiem. Ale im więcej Gamorrean przyłącza się do klanu Nurry tym ciężej będzie utrzymać wszystko w ryzach.
- Imperium jest naszym wrogiem. Musimy z nimi walczyć.
- Owszem jest. Ale jeżeli będziecie robić to zbyt szybko. Zbyt gwałtownie. To nic nie zrobicie. Jesteście niczym mucha, która lata nad uchem banty. Mogła by was zmieść ogonem w okamgnieniu, ale po prostu nie chce jej się marnować energii. Jeżeli będziecie za głośno to się wkurzy i wtedy machnie ogonem. Wierz mi. Nie chcesz mieć na orbicie niszczycieli i desantu szturmowców na planetę. Ale jeżeli będziecie cicho. Wtedy bantha nie połapie się, że pod wolem ma gniazdo much.
- Gamorreanie nie są muchami.
- Och... Metaforycznie.
- Sama jesteś metaforyczna.
- Nurro.
- Cicho. Rozumiem Cię starucho. Wiem, że nie możemy... brzęczeć. Ale co to ma do Gweeka?
- Gweek - choć rozważny i mądry - dla wielu jest symbolem buntu. I to takiego buntu... bezsensownego.
- Walkę o wolność nazywasz bezsensowną?
- Nigdy nie nazwę walki o wolność bezsensowną. Potrafię jednak dostrzec kiedy należy zwolnić i zachować siły na kolejny etap działań.
- Czyli Gweek przeszkadza?
- Tak... Nie... Nastroje na Gamorr powinny okrzepnąć. Gweek za bardzo je rozpalaPomóż mi
To ostanie Kittani usłyszała w myślach. Jaina potrzebowała ratunku.
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Kittani Levfith » 8 Lip 2020, o 22:21

Kittani wyraźnie zdziwiła się na słowa liderki Rebelii. Spojrzała na nią nieco podejrzliwym wzrokiem, nie do końca wiedząc, w jaki sposób Jaina miałaby w nią zwątpić. Przytaknęła jednak głową na znak, że przyjmuje przeprosiny Solo.
- Porozmawiamy o tym później - dodała wyraźnie sygnalizując staruszce, że nie ominie je rozmowa na osobności. Teraz musiały poradzić sobie z rozwścieczoną Nurrą i sytuacją Gweeka na Gamorrze. Kittani początkowo jedynie przysłuchiwała się Solo i obserwowała dialog między przywódczyniami. Skoro Jaina chciała porozmawiać z knurzycą w pierwszej kolejności Levfith nie miała zamiaru wpychać się na siłę w ich wymianę argumentów.
Znowu pojawił się doskonale jej znany głos w jej głowie. Jaina prosiła o pomoc. Uniosła na nią spojrzenie nadal nie mogąc się przyzwyczaić do tego dziwnego odczucia. Czuła, jakby jej pomniejszona wersja siedziała w jej głowie i mówiła głośno, co ma zrobić. Nie mogła tego przyrównać do myśli ani wyobrażania sobie cudzego głosu.
- Gweek jest powiewem świeżości na Gamorr - brunetka wstała ze swojego miejsca i przeszła wzdłuż stołu, muskając palcami holograficzną Gamorrę - Czymś, na co wszyscy czekali setki lat. Bohaterem z Gwiazd, który przybył w żelaznym ptaku. Nic więc dziwnego, że potrafi porwać za sobą tłumy, które są gotowe oddać swoje życie - spojrzała na Nurrę nieco kontrolnie. Widząc, że knurzyca zgadza się z jej słowami i wysłuchuje jej bez zbędnych komentarzy postanowiła kontynuować.
- Ty z kolei Nurro jesteś tutaj całe swoje życie. Znasz Gamorr lepiej, niż ktokolwiek z nas. Wiesz, czym kierują się twoi bracia i siostry i jak zmieniła się sytuacja wszystkich klanów. Dlatego uważam, że to TY powinnaś zaopiekować się swoim klanem, na swojej planecie. Sama - zanim Nurra zdążyła cokolwiek powiedzieć kobieta usiadła niedaleko niej.
- Gweek uznaje ciągłą walkę za drogę do wolności. Ma swój własny plan, który stara się stopniowo realizować. Czasami nie mamy z nim kontaktu wiele miesięcy, a następnego dnia prosi nas o wszystkie żelazne ptaki jakie mamy, nie przejmując się naszą sytuacją i zasobami. Ty jesteś rozważniejsza. Nie szukasz rozlewu krwi tam, gdzie nie jest on potrzebny. Wiesz, że oprócz doskonałych wojowników macie matki, dzieci i starszych w klanie, którymi należy się zaopiekować i zapewnić im dobre życie. Ciągłe walki im nie służą. Umiesz porywać tłumy zupełnie tak jak Gweek, ale bez rozlewu krwi. Wiem, że nie interesuje Cię polityka i stosunki z innymi oprócz zaprzyjaźnionych klanów ale to, co ma miejsce na Twojej planecie to coś więcej. To punkt wyjścia dla czegoś potężniejszego niż Imperium wraz ze wszystkimi Huttami. To twój klan dał temu początek - spojrzała w jej jedno jedyne oko mając nadzieję, że Nurra doskonale zrozumie jej słowa.
- Wierzę, że nie doprowadzisz wulkanu do ruiny i nie będziesz szukała śmierci tam, gdzie nie powinno jej być. Potrafisz jednoczyć, a nie dzielić. Gweek ma wyjątkowy dar, który trzeba odpowiednio kształcić. Nie da sobie z tym rady na Gamorr, nawet z Jainą i Michaelem u Twojego boku.
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Gweek » 9 Lip 2020, o 23:28

- Gdzie będzie najbliżej po ten cały kamień? - zadając to pytanie, miał nadzieję usłyszeć każdą inną nazwę planety, byle nie Ilum. Nie da się wywieźć daleko, tym bardziej do miejsca, gdzie będzie mu zimno. Co to, to nie. Nu nu nu. Z regionów Galaktyki znał jedynie Jądra. Dokładnie dwa. Dwa światy tam ulokowane.
Gweek miał mętne, jak tutejsze pieniste, pojęcie na temat omawianych pojęć geograficznych. Niby coś słyszał, czasem podsłuchał, wymienił kilka pieści z tymi, co uważali, że wiedzą więcej na temat Wszechświatów czy tam Galatyk niż on. Mierzył odległość klasycznie, metodą gdzie odległość wyrażano dniami drogi danym środkiem transportu, a nie faktyczną odległością w parsekach.

- Noo, myślałem o Garllu. Żeby zajrzał tam do środka i coś ten tego... naprawił. Zrobił, żeby działało, ale jak mówisz, że się nie da, to pójdę do skrzydlatych. - Gweek widział na tym dużym, okrągłym jak ... organ z dziurą w środku i tam sterczącym punktem G.. Gwiezdnym statku jednego takiego, co to ponoć umiał zepsuć wszystko, co mu w łapska wpadło. I później nikt nie mógł powiedzieć dlaczego to działa lub na jakiej zasadzie. Nie, żeby go znał osobiscie, ale ponoć lubił mienso. A tego mógł wywieźć całe tusze z żyznych i obfitych w zwierzynę zarośli.

Z tego wszystkiego zszedł całkiem mimochodem na temat inny niż podróże. Przy okazji odkrył wręcz genialną ideę. Teraz już wie, dlaczego nie ma wody na Tatooine - bo jak się rozmawia o czymś, na czym się nie zna i wychodzi na takiego co to wodę leje lub nabiera jej w usta to gdzieś musiało jej wreszcie zabraknąć.
- Mówią, że muszę zniknąć. Ale ja nie chcę. Tutaj też mogę ćwiczyć. Tu czy tam, co za różnica? Na Gamorr jest całkiem przyjemnie. Tobie też może przedłużyć się to i owo. Wybierzemy i porwiemy Ci jakąś podobną do Ciebie chudzinkę albo nawet lepiej. Sam sobie ją wybierzesz, a my załatwimy resztę. Słyszałem, że się tu panoszycie jak nas nie było. - dodał całkiem rozbawiony. - Pokaż mi, co udało wam się zepsuć. - poprawiając swój ubiór i upewniając się, że pewna rzecz nie znajdziesz się na widoku, gotów był ruszyć za Michaelem na obchód podziemnej części kompleksu.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 10 Lip 2020, o 20:00

Stardust sięgnął po Moc, by wykazać się cierpliwością i zrozumieniem. Czasem irytowało go podejście Gamorrean, którzy na swój sposób, byli bardzo prostolinijni. Niestety to zawsze on musiał być wyrozumiały i właśnie cierpliwy. Przeróżne zachowania autochtonów zwykle uchodziło im płazem, gdy pozostali Rebelianci musieli wykazywać się taktem i nie mogli obrażać się na specyficzną kulturę gospodarzy.
- Nie znam planów Jainy, choć wiedz Gweeku że jest ona bardzo mądrą istotą w Galaktyce, bez względu na pochodzenie. Jej plany rzadko bywają nietrafione, a najczęściej są dobrze uargumentowane. Gdy skończy rozmawiać z Nurrą i Kittani, na pewno jeszcze raz przedyskutuje z tobą tą kwestię. - odpowiedział spokojnie Michael, mając nadzieję, że matrona nie wpadnie po raz kolejny w szał i nie zrobi krzywdy Solo i przede wszystkim Levfith - Nikt się tutaj nie panoszy i nie zapomnieliśmy do kogo należą te ziemie. Nie mniej przyznasz, że działamy w jednym kierunku, dla osiągnięcia wspólnego celu. Obawiam się także, iż nie jestem kompetentną osobą by prowadzić wycieczkę po wulkanie i okolicach. Od momentu wielkiej bitwy, sam opuściłem Gamorr na kilka, ładnych tygodni. Uwierz mi takie podróże są wielce pouczające, a doświadczenie zdobyte na innych światach, może zaprocentować po powrocie do domu. W twoim przypadku także może tak być.
Bezimienny starał się w jakiś sposób zachęcić Gweeka do rozważenia opuszczenia planety. Koniec końców to i tak nie próba Stardusta będzie kluczowa w tej sytuacji. Poza tym rozmowy z rdzennymi mieszkańcami o wiele lepiej wychodziły Kittani, która bardziej znała Gweeka i wiedziała jak z nim pertraktować. Michaelowi pozostało liczyć iż urocza brunetka niebawem skończy konwersację z Solo i Nurrą.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Mistrz Gry » 12 Lip 2020, o 10:32

- O nie. Chuda. - Nurra naprężyła się. Przypływy gniewu był przytłaczający. - Gweek taki nie jest! Brzmisz jakbyś chciała powiedzieć, że Gweek tylko lubi się bić! Że nie ma pomyślunku. Że nie umie podejmować mądrych decyzji! Jesteś chuda. Gweek nie pragnie rozlewu krwi... - nabrzmiała fala ciemnej strony mocy nagle zelżała - a przynajmniej nie bardziej niż ja czy inni z mojego i innych klanów. Nie rozumiesz nas wogóle chuda. Potrafimy się ze sobą bić nie dlatego, że jest to nasza jedyna możliwość i nie potrafimy inaczej. Ale dla tego, że jest to równie akceptowalny sposób prowadzenia negocjacji co rozmowy. Przebywasz na Gamorr tyle... Nic nie zrozumiałaś.
Nie wiedzieć czemu, Kittani przypomniała sobie nagle swoje pierwsze pojawienie się na Gamorr kiedy to razem z Cadem spacerowała po Nielegalnym Mieście i chłonęła jego piękno i intensywność. Gdzieś wtedy widziała parę gamorrean ubranych bogato i dystyngownie. Pachnieli wtedy lepiej niż ona. Tygiel Gamorreańskiej kultury był znacznie bardziej złożony niż by to się jej wtedy mogło wydawać. Nawet teraz.
- ... i jednocześnie zrozumiałaś. Już wiem chuda. Dziękuję. Widzę to i wiem co chciałaś mi powiedzieć. Gweek zrobił dla nas wiele. Ale teraz on musi zrobić coś innego. Czegoś się nauczyć. Pchnął nas w dobrym kierunku jednak teraz czas na zbudowanie pozycji... bez wychylania łbów. Rozumiem. Choć nie mogę się pogodzić z jednym. Czy on naprawdę musi wylatywać z Gamorr?
Jaina uśmiechnęła się smutno, jednak w jej oczach widać było iskry radości. Kittani od razu wiedziała co powie za chwilę liderka rebeli.
- Musi..
Nurra sposępniała.
- ... choć nie od razu...
Uniosła wzrok w nadziei.
- Myślę, że wstępne szkolenie zrobimy tutaj na Gamorr. Zajmie nam to.. przynajmniej miesiąc.
Tym razem Nurra aż podskoczyła niczym małe dziecko, który w końcu otrzymało swój upragniony prezent. Podbiegła do Jainy i wyściskała ją, a po chwili wahania do Kittani też, zamykając na niej swój uścisk boa dusicielki.
- Dzięki, Chuda! Jesteś fajna! Jakbyś chciała to zapraszam Cię do alkowy do mnie i do Gweeka. Jak mu powiem, że zostaje to energii starczy mu na dwie na raz.
Jaina wybuchła śmiechem widząc skonsternowaną minę Kittani.

***

- Dobra. Kittani. Nurro. Opowiedzcie mi teraz o sytuacji lokalnej polityki na Gamorr. Imperium? Besadi? Jak to wygląda? - Zapytała nagle Jaina; co było jednoznaczne ze zmianą tematu. Sprawa Gweeka została uzgodniona. Choć Kittani trochę zaniepokoił fakt, że o jego losie decyduje się jakby bez niego.
- I to jest właśnie niesprawiedliwe, Kittani. Nie zawsze można o sobie decydować. Czasem robią to inni. Czasem robi to Moc. A wszystko to jest kwestią poświęcenia. Im większy masz potencjał i im więcej możesz tym mniej czasem masz do gadania. Z Gweekiem tak właśnie będzie. Z tobą też.
Głos Jainy w głowie był.. smutny. Levfith od razu wiedziała, że sama Solo ze względu na piastowaną funkcję i na to kim była dawno przestała należeć do siebie. Czyżby i ją też miał czekać taki los?
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 12 Lip 2020, o 15:28

Na dłuższą chwilę między Gamorreaninem a człowiekiem zapanowała cisza. Dość krępująca, jednak Stardust wiedział, że nie może w żaden sposób naciskać na Gweeka, ani tym bardziej podejmować za niego decyzji. Sam Beziemienny przyzwyczaił się do fakt, iż nie raz musi postępować zgodnie z nurtem Mocy, który nie zawsze był zbieżny z jego własną opinią. By nie przedłużać milczenia, Michael raz jeszcze podjął temat miecza.
- Jeżeli podróż do gwiazd za kryształem nie do końca cię satysfakcjonuje, to możesz sprawić, iż twoja broń zadziała w twych rękach. Choć kryształ należał do kogoś innego, mógłbym rzec nawet kogoś złego, to gdy poświęcisz dłuższą chwilę na medytację nad nim, a także otworzysz rękojeść by poprawić ułożenie części, oręż ożyje w twoich dłoniach. - odparł zgodnie z prawdą Jedi, licząc że ta wiadomość poprawi humor rozmówcy - Nierzadko gdy medytuje się nad mieczem świetlnym, działając nie do końca świadomie, cylinder zostaje rozebrany i ponownie złożony. Swoją drogą w bardzo dużym skrócie podobnie wygląda budowa nowej broni takiego typu. Swoją drogą może ty teraz mi opowiesz coś niecoś o tym droidzie przybyłym z Jainą, bodajże IG?
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Gweek » 13 Lip 2020, o 13:07

- Polecę jak będzie trzeba. Tylko to nie take proste jak myślisz. Zaczynasz coś robić i nie możesz skończyć. Tak jak z mieczem. Próbowałem go włączyć i się nie udało. Długo nad nim siedziałem i nic. Nie wiem nawet jak go otworzyć, a co dopiero naprawić. Widzisz te ręce? - wyciągnął przed siebie zgniłozielone dłonie. - To nie są ręce zdolne cokolwiek naprawić. Dać w ryj? - pewnie. Łeb ukręcić? - też umiem. Udusić? - ostatne słowo zawisło w powietrzu. To tak jakby Gweek chlapnął o jedno słowo za dużo. Za bardzo się rozpędził i nie wiedział jak wybrnąć z impasu.
- Powiem Ci coś pod warunkiem, że nie
będziesz się śmiał.
- spojrzał śmiertelnie poważnie na swojego rozmówcę i gdy ten kiwnął głową żeby kontynuował, ciche słowa mąciły otaczającą przestrzeń ładowni Ghotroc'a.
- Słyszę czasem głos. Ktoś do mnie mówi.
Słodko kusi, żebym zabijał. Użył całej swojej siły lub dusił, gdy walczę. Męski glos dobrze radzi, ale się boję. Bardzo się wtedy boję. A gdy się zawacham i nie posłucham, to mogę zginąć. To od chlania czy może oszalałem? Albo to któryś z moich przodków przemawia jako duch?
- Poczekał na odpowiedź i enigmatycznie zmienił temat.


- Wim. Wim. Widziałeś kiedyś naprawdę starego Gamorreanina? Ale takiego naprawdę gnuśnego, co to tylko śmierć przed oczami widzi?... Nooo właśnie. - Gweek nie czekał na odpowiedź i sam kontynuował.
- To taki odpowiednik Jainy. Dużo widział i dużo przeżył. A mądry taki, że
ho ho ho. Jak znajdziesz takiego to posłuchaj co ma do powiedzenia. Teraz chodź. Jestem ciekaw kogo spotkamy w środku.
Poszedł przodem i wolnym krokiem maszerował, aż mężczyzna zejdzie z trapu i się z nim zrówna, jak równy z równym. Chciał kontynuować rozmowę, ale przeszedł na wspólny.
- Dóóm. Dzi ma dóóm? - wskazał ręką na Michaela. Słowa we wspólnym sprawiały trudności aparatowi mowy gamorreanina. Samo w sobie też stanowiło pewną trudność w określeniu jednoznacznej odpowiedzi dla słuchającego. Chwile mijały, a odpowiedz wisiała w powietrzu.
- Nuuu-ra serce. Się rodek Gaaamortt. Mi-el dzie ma? - spojrzał wymownie jedynym sprawnym okiem na człowieka. Łatwo mu było zmieniać miejsce pobytu, nie tak jak zielonoskóremu. Nie przeczył, że inne miejsca mogą być równie piękne, co obiecujące. Rzadko kiedy zmieniał lokalizację pobytu, prędzej z przymusu niźli z chęci zwiedzania czy zobaczenia nowych miejsc. Cenił sobie spokój i stabilizację. Mógłby przycupnąć i się zasiedzieć bez problemu w miejscu, które odpowiadało kluczowym kryterium w jakie wierzył.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 13 Lip 2020, o 19:02

Stardust wysłuchał z uwagą słów Gweeka. Miecz który posiadał rzeczywiście nie do końca pasował do olbrzymiej dłoni Gamorreanina i dla jego wygody na pewno wymagał kilku poprawek konstrukcyjnych. Z pomocą lokalnych techników, mąż Nurry na pewno będzie w stanie nie tylko uruchomić oręż ale także udoskonalić go dla własnych potrzeb.
- Poproś zaufanego gościa od sprzętu, by sporządził dla ciebie projekt poszerzenia rękojeści i pewnych modyfikacji jego wnętrza. Dzięki temu oraz medytacji na pewno dostroisz broń pod siebie, włącznie z właściwym umiejscowieniem kryształu. Tak jak wspomniałem, jeżeli się postarasz nawet obecny minerał powinien ci służyć. - odparł Michael, nieco znużony tematem miecza świetlnego, na szczęście Gweek przeszedł do innej, nieco niepokojącej kwestii - Co do głosów, ciężko mi powiedzieć co lub też kogo słyszysz. Czy jest to twór twojej wyobraźni, jakiś wstawki z przeszłości czy też podszepty Mocy. Musisz nauczyć się głęboko medytować by znaleźć odpowiedzi na swoje problemy, poza tym medytacja pomoże ci w znalezieniu spokoju i równowagi. Oczyszczony umysł nie płata tylu figli. Pamiętaj, iż przemocą wszystkiego nie rozwiążesz, choć często to najprostsza ścieżka. Niestety w tym wypadku prostota nie jest niczym dobrym, gdy zatracisz się w negatywnych emocjach, może zrobić wiele złego dla otoczenia, dla siebie, dla... Nurry. Przemoc nie jest wyjściem i tylko w nielicznych przypadkach służy jako przykra ostateczność. Powinieneś o tym porozmawiać z Jainą i niczego nie ukrywaj, bądź szczery z nią i ze sobą.
Niespodziewanie Gweek totalnie zmienił temat, przechodząc na język wspólny, który sprawiał mu wiele trudności. Co więcej, kwestia jaką podjął, była niezwykła i nawet Stardust rzadko zastanawiał się gdzie tak naprawdę znajduje się jego lokalna ojczyzna.
- Jakby to powiedzieć... Jestem człowiekiem z gwiazd, urodziłem się na fregacie typu Corona, o dość smutnej nazwie "Nostalgia" gdzieś w Dzikiej Przestrzeni. Dlatego też nie mam ojczystej planety. Jeszcze nie tak dawno spędziłem trzy lata na Kashyyyk, wśród Wookieech i w jakimś sensie mogę powiedzieć, że mam w nich wiernych przyjaciół i swoje mieszkanie. Teraz pewnie mieszka tam jakiś futrzak. - odpowiedział Michael, nie wiedząc czy dla Gweeka, fakt braku własnego miejsca nie będzie powodem do kpin - Można śmiało powiedzieć, że jestem takim bezpaństwowcem a może raczej bezplanetowcem. U ciebie sprawdza się chyba powiedzenie - tam dom twój, gdzie serce twoje. Pochodzisz z Gamorr i tutaj jest twoja żona. Czasem niestety musimy na jakiś czas poświęcać to co kochamy, jednak ważne by ciągle pamiętać. A jeśli chodzi o moje sprawy z sercem, to na razie nie mam swojej partnerki. Czasem tak bywa, w życiu Jedi wiele się dzieje, ale nie zawsze to co byśmy chcieli.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Gweek » 17 Lip 2020, o 06:02

- Chrumm. - często powtarzana fraza przez Gweeka, gdy słuchał. Odmieniał ją na kilka różnych sposobów, co mogło wydawać się dziwne dla ucha ludzkiego. Sens był ten sam, czyli potwierdzanie lub zgodzenie się z poglądem rozmówcy. Szli miarowym krokiem w głąb tunelu, prowadzącego ostatecznie do głównego wejścia. Gweek zrozumiał, że może nieco obejść proces budowy miecza. Jak dobrze pójdzie, to poskłada go na miejscu i może nawet uruchomi.

Sprawa "głosu" nieco się wyjaśniła. Jest kilka teorii co może dokuczać istocie o jednym oku. Nic tylko czekać, aż znowu rozmówi się ze staruchą. Jak taka mądra, to ciekawe co powie.

Na płycie lądowiska, przy jednej ze ścian pionowego szybu, jakimś cudem udało się wciągnąć wrak statku do wnętrza "góry". Jakaż to siła mogła schwytać i podnieść w powietrze taki ciężar, przy tym go bardziej nie uszkadzając.
Stary frachtowiec, którym miał okazję podróżować ze swoimi kompanami, stał pusty na uboczu, czekając smutnie na przegląd. W jego kierunku szedł człowiek - prawdopodobnie technik ubrany w charakterystyczny strój i dug - pilot, klnący po huttyjsku. Leciało też kilku geonozjan, klekocząc głośno. Grupa gamorreańskich gapiów dostrzegło swojego wodza, spiesząc mu na spotkanie. Trzech z nich miało mechaniczne protezy. Dobrzy rebelianci zaopiekowali się nimi, wszczepiając niektórym brakującą rękę lub nogę o prymitywnym stopniu mechanizacji. Lepszy durastalowy kikut ręki niż wystrugana z drewna noga. Korzystano z tego, co oferować miał bardzo ograniczony zapas zasobów wszelakiego rodzaju. Cała zgraja przekrzykiwała się jeden przez drugiego, byle tylko zwrócić na siebie uwagę wodza. Przed tłumek szybko wyszedł wyszedł stary Ortogg.
- Wodzu chodź szybko za mną. Znalazłem odpowiednie miejsce dla Ciebie. - machnął ręką reszcie weteranów, odganiając ich niczym owady. Szedł szybko przodem, jakby miał zaszarżować na wroga. Tymczasem Gweek kontynuował przerwaną rozmowę z Michaelem.
- Mmmm mónddre te lucie. Sókajom dóm. Gweek poo-możee. - tym razem nieco przeciągał sylaby, marszcząc nozdrza i nos, układając sobie cały wywód niższego od siebie człowieka. Za przyjaciół ma siłaczy i u nich pomieszkuje. Raz to nawet się z jednym na rękę siłował i przegrał. Brakło trzeźwości, a później kredytów by wypłacić należność za przegrany zakład. Oj było wtedy pite, oj było. Się ustawić potrafi, a taki niepozorny.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 19 Lip 2020, o 10:48

Stardust do tej pory nie miał okazji na dłuższą rozmowę z Gweekiem. Okazało się, że jest to wbrew pozorom i stereotypom na temat Gamorrean, inteligentny gość, z dużą pewnością siebie i ogromnymi pokładami determinacji. Ponadto Bezimienny musiał docenić gest męża Nurry, który starał się toczyć dyskusję w języku wspólnym bez użycia droida tłumaczącego.
W międzyczasie ku dyskutującym dobiegł Ortogg, który zdecydowanie skupił uwagę swojego wodza, na sobie, przekazując informację, o znalezieniu dobrego lokum dla największego gamorreańskiego wojownika.
- To miłe że tak uważasz, ale na ludzi trzeba brać sporą poprawkę. A co do domu, hmm gdyby cały ten konflikt w końcu się zakończył może osiadłbym na twojej planecie. Niekoniecznie w wulkanie, ale gdzieś zbudowałbym sobie chatkę na kraju lasu i brzegu jeziora. - odparł pół żartem, pół serio Michael, podkreślając fakt iż Gamorra jest własnością autochtonów, a rebelianci są tutaj gośćmi - Nie będę cię zatrzymywał, jesteś herosem dla swoich pobratymców i nawet jedno słowo zamienione z tobą, buduje ich morale.
Michael spojrzał po lądowisku, gdzie krzątało się sporo osób. Ruch jak zwykle był tutaj spory, ale praktycznie każdy mieszkaniec wulkanu miał jakieś obowiązki. Nigdzie nie było widać Kittani, Jainy i Nurry, które miały sporo do wyjaśnienia, nie mniej Jedi nie wyczuł żadnego wzrostu gniewu czy agresji, więc rozmowy między kobietami musiały przybrać pokojowy charakter.
- Jak wam idzie? - spytał w myślach, kierując wiadomość do Levfith, chociaż wiedział że Jaina na pewno także ją wyczuje, a i Gweek miał na to spore szanse.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Kittani Levfith » 3 Sie 2020, o 16:08

MIEJSCE NA POST KITTANI
KOT POBIERAJ SIĘ :)
Image
Awatar użytkownika
Kittani Levfith
Gracz
 
Posty: 386
Rejestracja: 12 Lut 2014, o 17:08
Miejscowość: P-ń

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Mistrz Gry » 3 Sie 2020, o 17:04

Gweek i Stardust
Następne kilka dni Stardust i Gweek mieli spędzić ze sobą. Czas ten zlewał się ze sobą i choć przez ten czas spotykali się przecież z innymi (czy to z Kittani czy też z Nurrą, czy nawet z Jainą) to i tak mieli wrażenie, że rozmawiają tylko ze sobą. W zasadzie nie było to szczególną intencją obydwu; znali się jednak nie pałali do siebie szczególną miłością. Pochodzili różnych światów i dzieliło ich w zasadzie wszystko, a łączyła Moc; choć i ona u obu była postrzegana inaczej. Nawet ze względu na barierę mowy było im ze sobą trudno. A jednak - co zauważyła Jaina - obydwoje zyskiwali na wzajemnym przebywaniu ze sobą.
- Gweeku, Stardust zna się na tym co powinieneś się nauczyć, znacznie lepiej niż ja. Zaufaj mu. Pozwól mu być Twoim przewodnikiem.
- Michaelu, nie bądź zniechęcony i spróbuj spojrzeć na świat jego oczami. Sądzę, że dobrze Ci to zrobi. Mnie zrobiło.
Zatem spędzali czas ze sobą. Mieli przed sobą szereg zajęć, a że Garll zajmował się tymczasowo mieczem nie było powodu dla którego, rozpoczęcie treningu miałoby się opóźniać.


Panowie. Macie do napisania kilka postów. Budujecie sceny tak jak chcecie. porozmawiajacie o Mocy, o treningu fizycznym, działajcie, walczcie na kije, podnoście mocą kamienie z bagna. Scena należy do Was. Im lepiej się ogarniecie tym ładniejsze nagrody fabularne będą. ENJOY. Koteł czekamy:)
Awatar użytkownika
Mistrz Gry
Mistrz Gry
 
Posty: 6994
Rejestracja: 3 Maj 2010, o 19:02

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 13 Wrz 2020, o 22:17

Godziny przerodziły się w dni, a dni w tygodnie, podczas których Stardust dzielił swój czas między Gweeka i Kittani, prowadząc ich trening na ścieżce Mocy. Gamorreanin był typem wojownika i nie dało się ukryć, że obaj nie nadawali na tych samych falach. Michael wykazał się sporą cierpliwością w tłumaczeniu niektórych nurtów mistycznej energii, jednak Gweek rozumiał to na swój sposób, nie zawsze zgodny z poglądem Bezimiennego. Jedno należał na pewno przyznać, że z każdym dniem mąż Nurry co raz lepiej radził sobie z pewnymi aspektami Mocy, przede wszystkim z zakresu zwiększania fizycznych możliwości swojego ciała. Ponadto po kilku dniach udało się także uruchomić miecz świetlny Gamorreanina i wspólnie rozpoczęli trening z zakresu fechtunku. Jedi początkowo miał wrażenie, iż Gweek lepiej czułby się ze swoim toporem zamiast świetlistym orężem, mimo to z czasem ta legendarna broń będzie przedłużeniem jego ręki.
Zgoła inaczej wyglądały treningi z Kittani. Dziewczyna lepiej radziła sobie w aspekcie samego zrozumienia Mocy. Stardust spędził z nią wiele godzin na medytacji, która nie do końca sprawdzała się w ćwiczeniu z Gweekiem. Levfith przez te kilka tygodni poznała podstawy telekinezy, ponadto rozpoczęła sesje związane z ukrywaniem swojej aury w Mocy. Michael miał świadomość, że nie jest najlepszym nauczycielem, jednak z każdym dniem dzięki swoim podopiecznym starał się doskonalić w tym fachu. Brunetka, tak jak podejrzewał Bezimienny, prezentowała wszelkie predyspozycje by stać się wielką dowódczynią. Już dotychczas podczas bitwy o Gamorr wykazała się odpowiednimi cechami, jednak teraz przy wsparciu Mocy mogła zostać kimś na miarę Jainy, a kto wie czy jej nie przerosnąć. Dlatego przekazał jej wszelką wiedzę o specyficznej technice jaką była bitewna medytacja, a także o punkcie przełomu. Choć sam Stardust nie był zbyt utalentowany w tym kierunku, to czuł się odpowiedzialny za to by nauczyć Kitty podstaw.
Na Gamorr powoli nastawała nowa era. Era Jedi, z prawdopodobnie największym wojownikiem swoich czasów wśród Gamorrean i nie tylko - Gweekiem oraz świetną dowódczynią z ogromnym potencjałem - Kittani. A kim był on - Stardust, człowiek znikąd, którego Moc przywróciła na właściwą ścieżkę, gdzieś w odmętach Krainy Cieni na Kashyyyk. Przez ostatnie kilka tygodni coś w nim się zmieniło. Poza czasem poświęcanym wspomnianej dwójce, najczęściej znikał gdzieś w dżungli bądź zaszywał w swojej skromnej kajucie. Nie szukał kontaktu z pozostałymi członkami załogi wulkanu, a nawet ograniczył swoje banthcie zaloty w kierunku Levfith. Dużo medytował, starając się nawiązać kontakt z nieżyjącymi mentorami, jak jego ojciec Tal Vapor czy mistrzyni Thane. Niestety żadne z nich nie zaszczyciło go. Nie miał przy sobie także holokronu Davida Turouga, z którym mógłby omówić swoje rozterki. A coś najwidoczniej trapiło doświadczonego, ale wciąż młodego Jedi.


***


Smutek. Czuł smutek, mimo że Jedi nie powinni wyrażać negatywnych emocji. Ale czy smutek był czymś złym? Widział, jak jego rodzice znikają na rampie drugiej fregaty typu Corona. Przecież nie po raz pierwszy się rozstawali...

***


Siedział w kącie i przyglądał się całej sytuacji. Parę lat temu, na innej planecie, w innych okolicznościach, zareagował. Ale nie dziś.
Urywany szloch.
Krótka szamotanina. Strzał.
Na środek lokalu legło kruche ciało mężczyzny w średnim wieku.
Drugi strzał. Drugi denat. Denatka.


***


Nar Shaddaa. Pożar. Działał jak robot, nie bacząc na swoje obrażenia. Znowu szloch i krzyk... Robił co mógł, ale... Czy zrobił wszystko? Czy uratował wszystkich... Przez potężną pożogę przedarł się przeszywający krzyk...

***


Leciał YT-2000 ku Gamorr. Na pokładzie czuł swąd dymu, komputer pokładowy nie odpowiadał. Wolant nie reagował.
- Cholerne padło... - mruknął do siebie, a następnie odwrócił głowę - Hope ugaś ten pożar i nadaj sygnał sos... Hope? Hope gdzie jesteś? Hope do cholery...
Ale droida nigdzie nie było, zbocze wulkanu rosło w zdecydowanie za szybkim tempie. Stardust nie zdążył zamknąć oczu...


***


Stardust zerwał się ze swojej pryczy. Nie wiedział czy krzyczał czy też nie, natomiast sam był zlany potem podobnie, podobnie jak łóżko. Od trzech, może czterech dni nie spał dobrze. Śnił czy też miał wizje wydarzeń z przeszłości, co do których miał wątpliwości. Miewał też takie projekcje jak ta ostatnia, w której wydarzenia miały finalnie inny przebieg niż w rzeczywistości. Nie wiedział czy Moc chce mu coś powiedzieć czy może sam wariował, kumulując w sobie negatywne emocje. Niestety zwykle zbawienne medytacje nie przynosiły ukojenia, ani odpowiedzi na te pytania.
- Wariujemy co?? - spytał nieznajomy głos znikąd. Jedi zapalił lampkę jednak w pomieszczeniu nikogo nie było, a dość jaskrawe światło tylko wzmogło pulsujący ból głowy. Michaelowi pozostało jedynie zgasić urządzenie.
- Wiele wiesz o Mocy, a dalej potrzebujesz namacalnych dowodów. - ponownie odezwał się ktoś, w nieco prześmiewczym tonie - Tam gdzie powinieneś pozwolić sobie być zwykłym człowiekiem, tam na siłę chcesz być Jedi, natomiast tam gdzie Moc powinna cię prowadzić, szukasz niezbitych, mało znaczących dowodów jak przeciętny śledczy...
- Ujawnij się, kim jesteś?
- Źle zrozumiałeś moją lekcję, a mówili że jesteś lotny... - zachichotał głos - Zwolnij i pozwól pewnym rzeczom biec swoim torem. Nie wątp w Moc, ona w ciebie nie wątpi, nawet jeżeli ty miewasz rozterki. Wszyscy popełniamy błędy, nawet ja je robiłem...
- Mam wrażenie, że jednak....
- Stop, stop, stop. Uwierz mi, że jak zwariujesz odwiedzi cię ktoś inny. Zostaw przeszłość w spokoju, nie rozbijaj wszystkiego na atomy. W tego co było wyciągnąłeś już naukę. - kontynuował głos, mimo to Stardust dalej nie do końca go rozpoznawał - Wystarczy tych pogaduszek. Inni bardziej mnie potrzebują, poza tym tutaj też gra się w sabaka...
- Luke?!
Bezimienny nie usłyszał już odpowiedzi, natomiast przysiągłby, że drzwi do jego pokoju otworzyły się, a przez ułamek sekundy dostrzegł świetlistą postać, znaną przed dziesiątkami lat w praktycznie każdym zakątku Galaktyki. Oczywiście równie dobrze mogły to być majaki zmęczonego umysłu...


***


Otworzył oczy i zajrzał na stojący, na szafce chronometr, który wskazywał kilka minut po godzinie 4 rano, lokalnego czasu. Lokalna gwiazda jeszcze nie wzeszła, podobnie jak Stardust nie wyzbył się wszelkich wątpliwości, choć gdzieś z tyłu głowy wiedział że tak ma być. Wziął krótki prysznic i ruszył na zewnątrz, do pobliskiego uroczyska, jakiś kilometr od wejścia do bazy, gdzie oddał się spokojnej medytacji.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Gweek » 17 Wrz 2020, o 18:03

Idące i patrzące w tę samą stronę istoty mogły w kilku punktach się ze sobą zgodzić. Gweek słuchał co ma mu do powiedzenia człowiek, co najmniej zasłużony dla lokalnej społeczności za sprawą wydarzeń w Nielegalnym Mieście. Gamorr ma oczy i uszy wszędzie tam, gdzie wzrok patrzącego nie dojrzy ukrytego w zaroślach tubylca.

Klan Nurry daleko sięgał swoimi wpływami poza wulkan oraz na tereny przyległe najwyższemu szczytowi w okolicy. Zakusy były nieporównywalnie większe do oficjalnie zajmowanych terenów. Grzybie Jezioro, zatoki i plaże zaś bezpośrednio nie podlegały pod jurysdykcję Nurry. Te tereny bardziej są znane Guttorowi i całemu podklanowi Ha'an. Bardziej jego trzeba byłoby spytać o najlepsze miejsce do dalszej egzystencji. Krzepnąca sytuacja i pozornie bezpieczniejsze czasy jak najbardziej umożliwiały osadzenie się jednego człowieka w pobliżu malowniczego akwenu. Pierw by był odwiedzany z ciekawości, później jako pustelnik i mędrzec, wiodący spokojne życie łowcy lub rybaka. Na rolnika nie wyglądał i pewnie nie zna się na orce. Chociaż po dłuższym namyśle, mógłby zaorać jedną taką chudą. Z biegiem miesięcy i lat zostałby uznany za pełnoprawnego mieszkańca Tej Ziemii. Nasuwało się pytanie o to, czy by mu w samotności nuda nie doskwierała.

Próba porozumienia się Michaela z Jainą i Kittani pozostała obojętna dla zielonoskórego. Nie był tak biegły w Mocy jak się człowiekowi wydawało. Pokiwał tylko głową, ale nie dał za wygraną i zachęcająco machał ręką, aby jednak rozmówca dał się namówić i poszedł z nimi na mały spacer korytarzem wydrążonym w skale, kierując się w stronę pomieszczenia kontrolnego, gdzie sterowano ruchem powietrznym i nie tylko.

Trójka przybyszów została szybko dostrzeżona i rozpoznana przez wartowników. Szybkie przywitanie w marszu i przepuszczanie dalej idących, nie uszło uwadze patrzących. Na licznych monitorach w centrum dowodzenia łatwo było wyśledzić poruszające się po kompleksie istoty. Skręciły one w stronę ambulatorium i zniknęły za załomem korytarza. Xantee i Wato mogli odetchnąć z ulgą. Presja jaka na nich ciążyła, rozprysła się jak rozbita cienka tafla z transparistali.

Nieustające kwiczenie i chrumkanie zamarło przed sekcją medyczną oddzieloną od korytarza. Przykre mogło być to, że Michael został całkowicie pominięty w rozmowie, gdyż wyłapywał co któreś słowo i w dodatku domyślając się o co mogło chodzić.
- Wodzu, to tutaj. - Tyle musiało wystarczyć Gweekowi, aby przejść przez rozsuwane automatycznie drzwi. Laboratorium znajdowało się na uboczu, gdzie pracował ithorianin i twi'lecka kobieta - Shani Dao. Jej seksowne zielono-niebieskie ciało mogło spodobać się Stardustowi, gdyby nie luźny biały fartuch, a pod nim obcisły kombinezon osłaniający turkusowe ciało oraz maskujący wygiętą sylwetkę nad mikroskopem i wypięty tyłek. Erd coś jej tłumaczył medycznym bełkotem.
Gweek przekraczając próg pieczary widział to zupełnie inaczej. Te same dwie istoty, w tej samej pozie pochylały się nad tym samym urządzeniem. Rozmawiały one we wspólnym....

***** Kilka tygodni później *****

....o fenomenie łączenia się tutejszej jaskiniowej wody z zacierem. Otaczające je w półokręgu grono najwybitniejszych specjalistów z dziedziny warzenia i destylacji kiwało tylko głową z uznaniem. Kolejna receptura właśnie została opracowana. Browarnicy i bimbrownicy powoli rozchodzili się do własnych zajęć. Pomocnicy czekali przy instalacjach na swoich mistrzów, przygotowując surowce do produkcji kolejnych partii genialnych trunków. Olbrzymie kadzie wysysały wodę z podziemnych korytarzy, umożliwiając innym mieszkańcom eksplorację dotąd zalanych korytarzy. Pełne beczki z okowitą lub brzeczką zjeżdżały do specjalnie wykutych w zakrzepłej lawie, głębokich sztolni, gdzie mogły w spokoju leżakować i dojrzeć. Geodozjańskie doświadczenie przy budowie linii produkcyjnych znalazło zupełnie inne zastosowanie, rozsławiając planetę, aż do najniższych poziomów Coruscant. Nowe produkty alkoholowe o egzotycznych smakach zalewały Światy Jądra, wypierając stosunkiem ceny do jakości trunki, oferowane przez niezliczonych konkurentów na rynku.
Przyglądający się temu wszystkiemu Gweek był najszczęśliwszą istotą w Galaktyce. Znalazł istny raj nie tylko na Gamorr ale i w całej Przestrzeni Huttów. Czegoś lepszego nie mógł sobie wymarzyć. Wreszcie znalazł sposób na finansowanie i urzeczywistnienie swoich wielkich planów. Otworzył usta i nabrał dużo powietrza w płuca, chcąc uczcić tą chwilę i wydobyć z siebie kwik szczęścia. Taki głośny i donośny. Tymczasem Thurg szturchał swego wodza, oczekując odpowiedź na nurtujące go pytanie. Szeroko otwarte oczy, brak reackji na dźwięki i inne bodźce, sztywna poza i brak mrugania tylko utwierdziły osobnika w podeszłym wieku, że jego rozmówca się najzwyczajniej w świecie zawiesił. Michael dużo szybciej wyczuł w Mocy, że coś się dzieje. Znał to uczucie, kiedy znienacka nachodziła wizja.
Gweek uderzony obuchem w tył głowy przez Thurga, widział tylko ciemność. Brutalnie wyrwany ze swej pięknej wizji do rzeczywistości poprzez cios w potylicę, ledwo łapał oddech. Coś, co miało być okrzykiem zwycięstwa, zamieniło się w nieme i chciwe próby łapania powietrza, którego jakimś cudem mu brakowało. Obraz pojawił się równie szybko, co znikł. Zbierał się powoli z podłoża, walcząc z grawitacją o utrzymanie równowagi. Nawet nie poczuł, że strużka krwi ciekła mu po szyi i wzdłuż kręgosłupa.
- A miałem taki piękny sen.... - rzekł rozmarzony, trochę jakby jeszcze zaspany. W rzeczywistości mógł to być efekt wywołany lekkim ogłuszeniem.
- No i widzisz, mój sposób zawsze działa. - Thurg klepnął w plecy mniejszego od siebie człowieka, który w porę nie połapał się co do zamiarów starszego gamorreanina. Owe widzenie było później źródłem ciekawości u Michaela. Miał kilka pytań, na które nie mógł usłyszeć satysfakcjonującej odpowiedzi. Co jakiś czas jedno z nich wypowiadał głośno, podczas wspólnych treningów z Gweekiem, a ten na nie nie odpowiadał lub zmieniał temat. Raz jeden nawet skłamał, że widział jak robią "TO" razem z Kittani i wtedy gorzko pożałował swoich żartów.
Do jakich czasów podążył? Gdzie Moc poprowadziła jednookiego? Co widział? Z kim był lub rozmawiał? - oto są pytania.

Czas mijał zdecydowanie za szybko toteż aby lepiej zarządzać swoim czasem i osobą, Gweek podzielił swoje ostatnie dni na części.
Z rana jak wstał lub o ile wstał, to jadł i szedł znaleźć Michaela. Ten miał w zwyczaju medytować długie godziny. Pod koniec nauki musiał zagłębić się w Moc i próbować namierzyć swojego mentora. Zmieniał on miejsca ćwiczeń, aby było adekwatnego do omawianego akurat zagadnienia. Po krótkim wstępie teoretycznym, wyjaśnieniu obrazowym i na przykładach z życia codziennego , tłumaczył wiedzo odpornemu gamorreaninowi tajniki czy wręcz podstawy podstaw o Mocy. Porównywał ulotne kwestie do znanych Gweekowi zależności, coś na zasadzie przyczynowo-skutkowej metody rozumowania. Zawsze padało z jego ust wymęczone pytanie Jak?
Próbował Stardust nauczyć swojego ucznia medytacji. Dokonał bardzo niepokojącej obserwacji. Podczas nawiązywania łączności z Mocą, co trwało zazwyczaj dłużej lub bardzo dużo dłużej niż u innych użytkowników tej mistycznej energii, których znał człowiek, zwalista postać albo bardzo gwałtownie "szarpała" za stery lub po prostu w jakiś sposób łączność się urywała. Aura postaci zostawała bez zmian, niezależnie od trybu pracy jego umysłu. Myśli przeskakiwały swobodnie z jednej komórki mózgu do drugiej i nagle wpadały w przepaść, niknąc w pustce. Spokój i skoncentrowanie nie odbiegało od normy, co budziło pewne obawy. Czyżby ciężko wyeksploatowany alkoholem organizm bronił się przed kojącą i leczniczą naturą Jasnej Strony Mocy?

Po ćwiczeniach mentalnych przychodził czas na prawdziwe szkolenie jak to Gweekowi zwykło się mawiać. Omamiony niemożliwymi do wyjaśnienia i wykonania czynami próbował je wcielić w życie, co sprowadzało się do zmiękczenia przerośniętych tłuszczem mięśni. Oprócz najprostszych ćwiczeń fizycznych jak bieganie, właściwe oddychanie i wentylowanie organizmu wplatane były podstawy szermierki tak różnej w wykonaniu obu wojowników. To tak jakby zestawiać ciepło z zimnem lub światło z ciemnością. Pierwsze starcie odbyło się szybciej niż wskazywało na to przygotowanie merytoryczne do pojedynku dwumetrowej istoty. Michael dla spowolnienia siebie i ochrony używał metalowej rury imitującej miecz, zaślepionej z obu stron i wypełnioną gęstą cieczą. Gweek zaś latał z drewnianym kijem od miotły. Celowo użyte zostało to narzędzie, gdyż powolne ruchy kompensował wagą samej broni, by stanowić jakiekolwiek wyzwanie dla osoby stojącej naprzeciw niego. Zmuszony został do użycia pomyślunku, a nie bezmyślnej siły by atakować i przy okazji nie złamać broni. Prócz atakować musiał się też bronić, co szło mu zdecydowanie gorzej. Zazwyczaj unikał starcia, a gdy musiał to parł do przodu, dążąc do szybkiego zakończenia walki nim się zmęczy. Atakował z zaskoczenia, używając wszystkiego co miał w zasięgu rąk i nóg. Przyparty do muru reagował agresją. Próbował przekierować ciężar walki z niekorzystnej pozycji lub techniki na bardziej dla niego leżącej. Nie stanowił zagrożenia w klasycznej walce na pałki, za to zaskakiwał sposobami rozproszenia swojego prześladowcy. Łatwo wpadał w złość, a gdy ta wyczuwalna stała się dla Stardusta, od razu przerywał pojedynek. Celowo doprowadzał przeciwnika do strachu, raz za razem uderzał w różne części ciała powolnej postaci. Upominał za każdym razem, że ma pozbyć się emocji i spróbować nawiązać więź z Mocą, zwiększając swe szanse na skuteczne wydłużenie rozpaczliwej obrony. Później było coraz lepiej i mógł wreszcie wziąć do ręki miecz z czerwonym ostrzem i nie odciąć przy okazji sobie kłów lub kończyn.
Michael zdał sobie sprawę, że prócz osoby z nim walczącej naprzeciw stać może też otoczenie, zagrożenia zupełnie nie związane . Piach i rzucane kamienie, zmyślne pułapki wcześniej przygotowane, łączenie ataków zarówno kijem jak elementów zapasów. Kopnięcia w krocze, nieprzewidywalne ruchy sfrustrowanego i zapędzonego w banthci róg Gweeka. Wydawało mu się, że jest cierpliwy. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak daleko jest od tego pojęcia, kiedy odpowiadał na trywialne pytania lub świadome zaczepki zielonego. Postanowił też nauczyć swego uczniaka tej cechy, gdy raz dowlókł się z butelką w ręku i mocno znieczulony po wieczornej libacji, która trwała do... teraz. Zaprowadził go do wydrążonych korytarzy kopalni i kazał usiąść na ziemi, tuż pod stalagmitem. Z niego kapała co chwilę kropla wody, dokładnie między rogi postaci. Miał tak siedzieć do czas, aż Michael po niego wróci. I nie wrócił, bo nie miał zamiaru. Była to lekcja pokory i cierpliwości.

Obserwując czy przebywając z gamorreanami odniósł wrażenie, że są oni beztroscy w swoim życiu. Gdy zagrożenie mija, wszystko wraca do normy, a broń służy do celów praktycznych. Codziennie poznawał odcienie zielonej społeczności, czasem dając ponieść się zapachom, odczuwać delikatne ruchy mas powietrza, wyczuwać nastroje mijających go istot. Cieszył się chwilą z małych rzeczy. Nawet zwykłe jedzenie stawało się ucztą, gdy wychwytywał z każdym kęsem inną przyprawę. Do walki zaś wplatał z sukcesem elementy akrobatyki, przyprawiając ciało Gweeka o kolejne siniaki, utrudniając mu tym samym obronę. Wbił mu też do tego pustego łba, że bardzo łatwo można go zabić i musi się nauczyć przynajmniej skutecznie obronić lub odczekać do czasu, aż przyjdzie odsiecz. Pech czy szczęście nie ma nic do rzeczy, gdy spotka kogoś jemu podobnemu.

Pojmowanie Mocy i jej użytkowanie u Gweeka wyglądało inaczej, tak samo jak zasada działania mózgu istoty innej niż własnej rasy. Zbyt duże zapasy energii czerpanej z otoczenia płynęło przez mały otwór, opóźniając jej uwolnienie. Przechylając odkręconą butelkę pionowo w dół i wylewając z niej ciecz, osiągało się ten sam efekt. Gdy ciśnienie rosło, struga zwiększała swą prędkość, nie średnicę. Podczas walki natomiast wykorzystanie Mocy przyrównać można było do przepływu laminarnego płynu. Gdy emocje były na niskim poziomie, Moc wychodziłam świadomie i bez przeszkód. Latwo było oddzielić Jasną od Ciemniej jej Strony i odpowiednio manipulować lub ukierunkować według własnej woli. Gdy zaś Gweek dawał się ponieść, przepływ stawał się turbulentny. Niechciane odczucia mieszały się z tymi właściwymi i ciężko było zdiagnozować przyczynę tego stanu rzeczy. Wódz wtedy mówił, że się w nim kotłuje. Krew pulsuje i się rozprasza.

Przerwę na posiłek i czas między wieczorną ucztą spędzał ze swoim ludem. Często i długo rozprawiał o problemach lokalnej społeczności. Ogólny plan przeludnionego Wulkanu i terenu wokół niego opierał się na wydaniu Kofburg za Guttora - trzecią rękę Gweeka lub innego kandydata , którego wybierze przyboczna Nurry. Tereny przyległe do Grzybiego Jeziora nadawały się świetnie do zamieszkania ze względu na łatwość w zdobywaniu pożywienia. Taki układ scaliłby podklany w jedną wielką społeczność i zmniejszyło ilość konfliktów między mieszkańcami, a obcymi rasami zamieszkującymi tymczasowo lub warunkowo ich włości. Rozwiązywałby też problemy między żarłocznymi geosianami, a gamorreanami, którzy gromadzili zapasy żywności. Przetrzebienie zwierzyny zamieszkującej tereny przy siedzibie klanu budziło pewne obawy czy ekosystem udźwignie tak dużą liczbę różnorodnych mieszkańców. Pozostawała też kwestia zaopatrzenia wszystkich w niezbędne surowce i środki do prowadzenia zbliżającej się kampanii. Lud nie lubił nudy, potrzebował co jakiś czas rozładowywać napięcia i wewnętrzne spory siłą, najlepiej ukierowaną na zewnątrz, w stronę wrogów, których trzeba było wskazać. Nurra snuła plany odbicia Nielegalnego Miasta i rozwiązania problemu schwytanych lub znikających pobratymców. Miało to sens, ale wymagało uzyskania zgody od sojuszników z Robalii.

Gweek czasem pytał Kittani, Michaela i Jainę co ma robić. Gubił się w dowodzeniu, rozkazywaniu czy byciu wodzem i władaniu w czasie pokoju. Było mu ciężko, bo to on zazwyczaj wykonywał polecone zadania. Bycie szefem to jednak naprawdę ciężkie zadanie. Musiał o wszystkim myśleć, a w myśleniu był ciężki. Proces ten angażował dużo siły, zużywał energię i powodował wyczerpanie organizmu. Wymagano od niego posiadania Większego Planu Działania, znanie odpowiedzi na wszystkie pytania, rozstrzyganie sprawiedliwie sporów, organizowaniu czasu dla dorosłych, męskich przedstawicieli jego rasy, uczestnictwa w trenowaniu walki, polowaniach, tłumaczeniu dlaczego to gamorreanie są zawsze od tej czarnej i niewdzięcznej roboty. Największy problem pojawił się w momencie otwarcia miejsca potocznie zwanego Pijalnią u zielonych, humanoidalnych istot. Wiadomym było, że część zapasów wszystkiego była wspólna, część należąca do obcych i część przynależna do mieszkańców tej planety. Nie dzielono się wszystkim i tak miało to miejsce z życiodajnym płynem na rozluźnienie i uspokojenie. Gweek miał kilka dni na rozwiązanie tego problemu. Albo otworzyć równoległe do tego miejsce spotkań, połączyć w jedno oba miejsca, wprowadzić opłaty lub limity dzienne. Nie było złotego środka na zrównoważenie popytu z podażą. Już pierwszego dnia długa kolejka wysuszyłaby źródło cennego trunku, ludność wyprzedałaby wszystko co miała bądź wszyscy cierpieliby na odwodnienie.

Kompromisy. To słyszał za każdym razem, kiedy musiał spotykać się z przedstawicielami obcych ras, urzędującymi tu jako gównodowodzący różnymi przedsiębiorstwami. Mieszano słabych z silnymi i robiono różne pożyteczne rzeczy. Jedni zajmowali się tym, drudzy tamtym, inni robili dosłownie wszystko i znali się na wszystkim. Sam nie wiedział do końca kto jaką pełni rolę w ichtejszej społeczności. Po ubraniu mógł rozróżnić czy ten jest od napraw czy od sprzątania. Był za bardzo zalatany żeby mieć wszystko pod kontrolą. Nie da się narzucić za dużo na jedne barki. Próbował odciążyć siebie i Nurrę poprzez delegowanie obowiązków, ale najzwyczajniej w świecie się nie dało.

Wspólne, krótkie obrady podczas ostatniego posiłku lub tuż po nim obfitowały w kilka ważnych konsensusów dla dwóch sojuszniczych acz różnych obozów. Ludzie i obcy mieli uczyć obycia z "technologią wyższą" rokujących grzebków, docelowo kształcąc ich na swoich pomocników. Najcięższe prace miały być wykonywane wspólnie, w większości opierając się i wykorzystując siłę tubylców. W terenie role się zamieniały. Gamorreanie mieli pomagierów, wskazywali zagrożenia i uczyli przeżycia poza bazą w Wulkanie. Spory miały być rozstrzygane pokojowo. Użycie siły fizycznej wobec osobnika rasy innej niż swoja, groziło amputacją tej kończyny użytym narzędziem lub publiczne obrzucanie resztkami jedzenia. Rozładowywało to częściowo emocje, dawało upust frustracji, dawało rozrywki. Tym sposobem Gweek stał się katem. Bardzo niewdzięczna rola. Po kilku przypadkach agresja międzyrasowa weszła na nowy, wyższy poziom. Okładano się obelgami i skarżono jedni na drugich.

Kwestie obronności wymagały dyskusji. Plany na przyszłość były poważne, a pytanie "Co dalej?" było coraz częście zadawane. Gweek, Kittani i Michael mieli w niedługim czasie opuścić Gamorr. Należało wybrać i ustalić ścisłe dowództwo. Zapędy Nurry objawiały się w przejęciu władzy podczas nieobecności reszty. Na każdym polu próbowała zarządzać wszystkimi siłami, zwiększyć dominację nad innymi klanami i narzucić im swoją wolę. Sprowadzane zasoby z orbity planety rozbudzały wyobraźnię rudowłosej piękności. Dostęp do broni laserowej i przyuczanie niektórych do jej użytkowania prowadziło do zgubnych skutków. Należało ukryć rosnącą potęgę klanu Nurry czy wręcz przeciwnie. Odwrócić wzrok jak najdalej od siedziby rebeliantów poprzez przesiedlenie klanu w inne miejsce. Należało coś przedsięwziąć. Gweek nie chciał się zbytnio wychylać i mówić coś od siebie, chyba że się schlał.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Quorn » 27 Wrz 2020, o 16:23

Panowie. Śmiało popiszcie między sobą. Dam znać kiedy zaczniecie przeginać. Niechaj Gweek uruchomi miecz.

Koteł leci do NPCów na bliżej nieokreślony czas.
Awatar użytkownika
Quorn
Gracz
 
Posty: 1045
Rejestracja: 2 Lis 2015, o 17:50
Miejscowość: Zakupane

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 27 Wrz 2020, o 17:44

Stardust przez krótki pobyt Jainy na Gamorr, odbył z nią kilka dłuższych rozmów. Solo standardowo odpowiadała niejasno, przedstawiając swój punkt widzenia. Na pewno była o wiele bardziej entuzjastycznie nastawiona do Gweeka, niż on. Michael przedstawiał swoje obawy, jednak Mistrzyni zbywała je krótkimi uwagami oraz nieco wyświechtanymi frazesami o Mocy. Bardziej niż o Gweeka, martwiła się raportami dotyczącymi zachowania ludzi Besadi. Wiele wskazywało na to, że bojownicy Huttów znowu zaczęli pałać się handlem niewolnikami. Co raz częściej dochodziło do tarć między Gamorreanami a najemnikami z Nal Hutta. Między tym wszystkim byli Rebelianci, kierowani przez Kittani. Sytuacja zdecydowanie zaczęła się zaostrzać, nie mniej Levifth i spółka nie mogli pozwolić sobie na natychmiastowe zerwanie sojuszy zarówno z Besadi jak i z autochtonami.
Solo w jeden z pochmurnych dni obwieściła, że musi opuścić Gamorr, krótko tłumacząc iż jest potrzebna w innym miejscu. Przekazała także krótkie informację oraz wyraziła swoje zaufanie dla Gweeka, Kittani i Michaela. Dla tego ostatniego, który nie do końca odnajdywał się w politycznych gierkach Besadi i samych Gamorrean, większym obowiązkiem było szkolenie wspomnianej dwójki. Gweek zrobił spore postępy, szczególnie jeżeli chodzi o władanie mieczem świetlnym, chociaż czasem robił błędy w podstawowych technikach. Bazowym stylem Bezimiennego było Shii-Cho, należące do I formy oraz Niman wchodzące w skład VI formy walki mieczem świetlnym. Mimo to w działaniu i zachowaniu Gweeka oraz jego pasji, wiele wskazywało na to, że w przyszłości idealnym stylem dla męża Nurry będzie agresywne Juyo, którego użytkownik często stąpa na cienkiej linii między jasną a ciemną stroną mocy.
Gweek nie zdołał też ukryć przed swym nauczycielem swych problemów, polegających na niepełnej koncentracji. Coś zasnuwało umysł wojownika, jednak nie był on chętny na przedstawienie swoich kłopotów. Bezimienny domyślał się, że może chodzić o sprawy klanowe oraz narastający konflikt z ludźmi Besadi.
Zgoła inaczej wyglądała nauka Kittani. Dziewczyna o wiele łatwiej potrafiła się koncentrować, lepiej rozumiała też samą Moc. Niestety o wiele ciężej szła jej konfrontacja z budową miecza świetlnego, mimo tego iż Stardust któregoś dnia zrobił jej niemały prezent.

***

- Mam coś dla ciebie. - rzekł pogodnie Michael, wręczając brunetce zawiniątko - To miecz świetlny Roberta Duine, rycerza Jedi z czasów Zakonu Luke'a Skywalkera. Z tego co się orientuję ma żółta klingę i...
- Dziękuję. - odparła Kittani, sięgając po prezent. Bezimienny czuł ekscytację ze strony kobiety, która nie spodziewała się takiego podarku.
- Niestety, żeby nie było za prosto, ten oręż nie rozświetli teraz pomieszczenia. Przez lata użytkowania doszło w nim do kilku defektów, a twoim zadaniem jest nie tyle naprawienie go, co przystosowanie i dostrojenie do swojej osoby. - kontynuował, przedstawiając jej co należy zrobić by doprowadzić broń do użytku - Narzędzia zapewnią ci nasi technicy, ale najważniejsza jest Moc i medytacja nad orężem. Tylko dzięki niej dostroisz serce miecza, czyli kryształ, do siebie, w taki sposób, że będzie przedłużeniem twojej dłoni.
- To nigdy nie może być za proste... Typowe dla Jedi... - burknęła Levfith, ale na jej twarzy błąkał się zalotny uśmiech.

***


Niestety mijały dni, a Kittani wciąż nie mogła poradzić sobie z odpowiednim skonstruowaniem i przestrojeniem struktury srebrnego cylindra. Ponadto poza nauką, jej głowa była zajęta wydawaniem dyspozycji i szukaniem złotego środka w konflikcie między Besadi a Gamorreanami. Żeby tego było mało, pomimo nie tak dawnej rozmowy między trzema kobietami, w tym Jainą i Nurrą, ta ostatnia co jakiś czas rzucała pod adresem Kitty oskarżenia, że znowu chce uwieść mu Gweeka, mając pod nosem całkiem dobrą partię, przynajmniej na ludzkie standardy, jaką miał być Stardust.
- Gweek, mam prośbę do ciebie. Wiem, że poza naszymi treningami, masz też swoje obowiązki, jako naczelnego wojownika, ale czy mógłbyś porozmawiać z Nurrą? Jej wybuchy nie do końca sprzyjają współpracy, a obaj wiemy że Kittani nie ma zamiaru odbijać ciebie, twojej żonie. - zagaił Jedi, po jednej ze sparingowych walk, już przy użyciu mieczy świetlnych, ustawionych na najmniejszą moc - Ostatnio kłopoty wyrastają nam jak grzyby po deszczu, a jeżeli będziemy warczeć jeszcze na siebie, to nigdzie nie dojdziemy. Mogę liczyć na twoje zdolności negocjacyjne?
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Gweek » 3 Paź 2020, o 01:23

Pewnego pięknego i o dziwo, dusznego popołudnia, gdzie wilgotność powietrza na planecie dochodziła momentami nawet do dziewięćdziesięciu procent, w połowie między posiłkami, a trochę po bolesnej jedynie dla Gweeka bijatyce na "wykałaczki", tudzież przed czasem spędzanym wyłącznie z Nurrą, przyszedł Garll do swojego dobrego znajomego. Przyjaciółmi zostać im nie było dane, tak jak esencja życiowa durosa Cad'a nie mogła pozostać w ciele, po dekapitacji przez czerwonoskórego twi'leka. Więź początkowo osłabła, prawie zanikła z powodu niewypowiedzianych wyrzutów w stronę dwójki istot, dla których przyleciał tu wraz ze swoim wspólnikiem, przyjacielem, współwłaścicielem statku i każdego interesu, którego się podjęli. Do tego doszło rozstanie się na pewien czas szlaków nadprzestrzennych z Kittani i Gweekiem. Może to czas uleczył rany w zatwardziałym sercu sullustanina, a może to świadomość, że trzeba żyć dalej, mieć dla kogo lub czego poświęcić resztę sił czy wręcz życia. Miał u swego boku maszynę będącą gwarantem jego dalszej egzystencji, wspomnieniem wielkich przygód i niespodzianek, jakie przynosi los, która nie narzekała, nie marudziła, nie robiła mu wyrzutów z byle powodu, no może prócz przytyków w stylu ty worze mięcha. Droid serii IG, siejący postrach, w niektórych kręgach na Gamorr uznawany za legendę, o której dawniej opowiadano, dziś już bardziej wspominano i to coraz rzadziej niegrzecznym malcom, by już więcej nie bili się z rodzeństwem.
Gweeka zastanawiało to, co mogło sprowadzić tu szarego gościa o czarnych, jak najciemniejsza noc, oczach. Może chciał się z nim podzielić i napić ukrytej korelliańskiej whisky, którą to wyczuł i nie mógł znaleźć podczas krótkiego pobytu i lotu na pokładzie ghtrock'a 720. Puste ręce nie wróżyły nic dobrego, tak samo jak to, że obwisłe policzki Garll'a nie skrywały w środku gęby nawet najmniejszej butelczyny. Tak samo jak za nieproporcjonalnie wielkimi uszami w stosunku do głowy, nie było między nimi nic, prócz pełnego łba wiedzy, dotyczącej napraw sprzętów i mechanizmów różnorakich. Rzuciwszy w stronę zielonej istoty cylinder, uśmiechnął się szeroko i rzekł - Baw się dobrze. Czyżby szarak wiedział coś, o czym wódz nie miał pojęcia? Jaki mankament mogła skrywać nie działająca broń?

Otóż odpowiedzi na to pytanie dowiedział się nazajutrz rano, odnajdując Michaela. Człowiek czekał na swojego ucznia w pozycji siedzącej, ze skrzyżowanymi nogami, zamkniętymi oczyma i czekał, aż ten się odezwie lub wykona jakiś gest. Wystarczyło wyciągnąć schowaną za pazuchą rękojeść śfiutnego miecza i ożywiony mężczyzna w kwiecie wieku wyciągnął z obszernych rękawów kilka narzędzi. Przywołał broń do siebie kiwnięciem palca, ustawiając nadgarstek i dłoń tak, jakby miała ona rzeczywiście idealnie wlecieć w przygotowane miejsce. Pokazując narzędzie od razu tłumaczył co ono robi, do czego służy i którą część miecza nim zdemontować. Wkrętarka, miernik, manipulator i malutki palnik (fuzyjny) fazyjno--frakcyjno-frazyjny. Tyle ciężkich słów do spamiętania... Tylko tyle bądź aż tyle wystarczyło do uruchomienia wykopanego z ziemi przed kilkoma dniami ustrojstwa. Z tą wiedzą i niezbędnymi akcesoriami został pozostawiony sam sobie. Zrobił użytek z rąk i począł ostrożnie rozkręcać coś, co jedynie barbarzyńcy mogli nazywać bronią. Uniwersalnych rozmiarów przyrządy były i tak za małe dla jego wielkich rąk. Taki duży, a bawi się takim małym krzyżakiem, usilnie próbując trafić do dziury w poukrywane we frezach śrubki na rękojeści. Powoli zapominał całkowicie jak to jest widzieć dwojgiem oczu. Zielonoskórego nie było przez całe życie stać na szklaną protezę. Nie chciał nic zmieniać, bo się przyzwyczaił do pustego oczodołu i kolejnej dziurze w gębie, z której o dziwo nie wylewał się spożywany wywar z popłuczyn. O implancie mógł jedynie pomarzyć. Tak myśląc nad różnymi tematami, dotarł do miejsca - zagadki. Poznał pobieżnie budowę i schemat całego tego dziadostwa, lecz pomysłu na rozwiązanie problemu - nie. Zrezygnowany wlepiał wzrok i doznał olśnienia. Nie pierwszy i nie ostatni raz w ciągu tych kilku tygodni. Wystarczyło powtykać, wepchnąć lub docisnąć na pozór zamontowane poprawnie części i kabliczoki. Luźna konstrukcja przestała wić się - jak nadepnięta glista - przy potrząsaniu. Od poprawnego złożenia całości dzielił go tylko jeden spaw, w skali mikro był to jedynie mały lut, a tak wielki w miejscu, gdzie ewidentnie było brak spoiny między kryształem, a baterią. Przyłożył więc drut wypełniony topnikiem, kilka iskier i wielkie dzieło skończyłem, głód do odpalenia mnie pcha, ale najpierw należało złożyć całość do kupy, poskręcać i znaleźć włącznik. I tak siedział ze złożonymi nogami w pozycji do medytacji, której nauczył go Michael. Rękojeść miecza umiejscowił między dłońmi, łokcie oparł o kolana. Medytował i kontemplował nad różnymi sprawami, rozmyślając i próbując różnych technik. Emocje dobre czy złe nie podziałały. Nie działo się zupełnie nic, aż do momentu, gdy pomyślał o alkoholu. I wtedy stało się to... Miecz zaczął wibrować, by po chwili wypluć krwistoczerwone ostrze.

Naprzemienne serie ćwiczeń umysł i ciała różowego z zielonym nie przynosiły tego dnia efektów. Widząc to nauczyciel zaniechał dalszych zajęć i spytał otwarcie - O co chodzi?. Zaczął się monolog Gweeka. Był ewidentnie wczorajszy, nie dało się tego ukryć w jakikolwiek sposób. Nie ulżył sobie kilkoma łykami lekarstwa, którym wcześniej się struł. Łagodzenie i oddalanie skutków wieczora dnia wczorajszego na później nie jest dobrym pomysłem. - Nie mogę się skupić. Jak się nie napiję kompletnie niczego, idzie mi marnie. Cofam się w rozwoju. - Michael pomyślał czy to w ogóle możliwe, że taki duży niedorozwój mógłby być jeszcze głupszy, oj mógł. Uśmiechnął się szeroko, gdy tylko przypomniał sobie o scenie sprzed paru dni. Kilku gamorrean miało czekać na dyspozycje i tak czekali cały dzień z przerwami na posiłki, nic nie robiąc. I gdyby nie reakcja Michaela to by tak siedzieli i cały tydzień. I zrobiło mu się głupio, myśląc-żartując tak przez chwilę o Gweeku. A ten dalej mówił, jakby wreszcie język mu się w hutesse rozwiązał. - I gdy tylko poczuję tę całą moc, że zaczyna mi wjeżdżać na głowę, to aż chce się żyć. Wtedy wszystko przychodzi tak jakby lżej. Tylko muszę uważać, żeby nie przesadzić. Bo jak się nieco sponiewieram to mogę się obudzić za dzień. Lub trzy, a w tym czasie to jestem nieobliczalny. Bo jak tu nie pić, skoro gdzie bym tylko nie poszedł, znajduje się okazja do "łojenia". Kiedyś to się aż cały trząsłem, byle tylko kilka kropel do ust wlać i dobić do wieczora. Na Tatooine było pite srogo. Dzień w dzień. Po robocie i w robocie. Teraz nieco nad tym panuje, ale sam wiesz...
- Jesteś Gweeku chory.
- Na głowę? Jak to się leczy?
- Nie. To się nazywa alkoholizm. Wystarczy nie pić.

Po tym ostatnim zdaniu wódz okrutnie posmutniał. I nie kontynuował już rozmowy. Nawet wieczorem z Nurrą, jak to czynili przed położeniem się do łoża.

Wieczory należały do Nurry. Wspólnie jedli, zdawali relację z przebiegu dnia, planowali kolejny i ruszali na zbocze wulkanu, patrzyć w gwiazdy. Opowiadali sobie różne historie z życia wzięte czy to usłyszane od naocznych świadków. Mogli tak siedzieć godzinami na zastygłej lawie, zupełnie jakby czas się zatrzymał. Za namową Michaela postanowił rozmówić się z matroną klanu. Odpowiedział mu wtedy, żeby dał se spokój. Że załatwi sprawę. I zaczął machać w ulubiony dla siebie sposób - ręką od siebie, odpędzając namolnego owada. Należało raz na dobre rozwiązać problem zazdrości, sam też tak uważał. Psuło to spokój, jakiego chciał wreszcie zaznać. Żeby mu nikt dupy nie truł. Nie czepiał się o byle co. Dał jeden pełny dzień na odpoczynek, ale nie. Miał obowiązki. Dużo. Za karę, gdy nie stawił się na trening Michael kazał mu usiąść i spróbować medytować. Tak też zrobił, ale dla śmiechu człowiek smyrał go po karku, głowie, po uchu kawałkiem długiej trawy zerwanej tego poranka ze zbocza góry, jaką był wulkan. I tak właśnie było. Gdy próbował robić swoje, zawsze ktoś wybijał go z rytmu. Wrzucał między zębatki kawałek kamienia i trach. Cały misterny plan w dupsko strzelił. Tym razem miało być inaczej. Zagadnął Nurrę o Kittani. Dlaczego jej tak nie lubi i jest o nią zazdrosna i że powinna odpuścić. Próbowała mu to wytłumaczyć, ale z mizernym skutkiem, wreszcie wypalając - Mam ją zabić? - bez chwili wahania odpowiedział - Dobra. Gdy to mówił, nawet nie mrugnął okiem.

Od tamtej rozmowy wiele się zmieniło. Dnia następnego Michael został poinformowany o przebiegu całego zajścia. Wdrożono nawet kilka procedur bezpieczeństwa i ochrony głowy rebeliantów. Nurra nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Miała wiele do myślenia, że Gweek gotów był ją poświęcić i to tak nawet bez zastanowienia. Nie mogła działać jawnie, tym bardziej w ukryciu. Otrucie nie wchodziło w grę, frontalny czy jakikolwiek inny atak fizyczny też. O wypadek było za trudno w tak bezpiecznej przestrzeni. Czyżby subtelny przekaz, że Kittani nie jest tu mile widziana i powinna opuścić to miejsce w czasie szybszym niż zakładano w ustaleniach z Jainą, było bezpośrednią przyczyną wynikłą z implikacji tej rozmowy? Może nikt nie chciał ryzykować i taka opcja była godna rozważenia. Odseparować jedną od drugiej i po kłopocie. Najlepiej to Gweeka zostawić na miejscu, ją wywieźć daleko. Z punktu widzenia Gweeka pozbycie się ludziej kobiety oznaczało wyniesienie się całego garnizonu i pozostawienia losu planety samej sobie w obliczu rosnącego zagrożenia ze strony huttów i innej maści wrogów ludu. Represje ze strony innych istot zamieszkujących przestrzeń wewnątrz nieaktywnego wulkanu mogło przerodzić się w krwawą jatkę. Sytuacja była napięta i każdy zdawał sobie z tego sprawę. Słów nie mógł cofnąć i musiał grać we własnego sabaka. Robić dobrą minę do złej partii pazzaka. Unikał Kittani jak ognia i jak tylko usłyszał jej imię lub rozmowę o niej, to jak obrażony-oparzony, pospiesznie oddalał się w inne miejsce, byle dalej od zarzewia konfliktu.

Gweek się zmieniał. Było to coraz bardziej zauważalne. Jako wódz mniej entuzjastycznie podchodził do pomysłów swoich kompanów, nawet tych mądrzejszych. Dłużej myślał nim się odzywał i ogólnie mówił trochę mniej. Ale mądrzej. Jako mąż i przyszły ojciec zaczynał najnormalniej w świecie się starzeć. Oznaką tego była rosnąca mądrość u starszych gamorrean. Chodził jakiś taki zmęczony, pognieciony. Całe troski i trudy wychowania potomka jak zapewniała Nurra dopiero przed nim. Ciało niby nabierało znacznie większej siły i zręczności lecz upływające miesiące wycisnęły piętno na fizycznym wyglądzie jednookiego. Istocie egzystującej na suchej jak wiór planecie przeniesienie do wilgotnego środowiska wzmogło procesy starzenia. Cała ta Moc i treningi wysysały z gamorreanina więcej, niż ewolucja przewidziała. Nasuwała się myśl, że może ta rasa jako naczynie ma swoje ograniczenia. Nie da się przecież bez końca pić z tej samej butelki.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 12 Paź 2020, o 17:46

Stardust nie spodziewał się, że jako naczelny Jedi Gamorry będzie stawiał czoła całej masie problemów. W dalszym ciągu nierozwikłana została zagadka podziemnych korytarzy, jednak nawet Jaina na tą chwilę nie przykładała do nich większej wagi. Co raz częściej dochodziło do spięć między Gamorreanami a najemnikami Huttów. Do tego wszystkiego należało zaznaczyć co raz częstsze roszczenia autochtonów dotyczące wulkanu i całej planety. Jakby tego było mało, Michael otrzymał informację o możliwości zagrożenia życia Kittani i to ze strony, z której najmniej by się spodziewał. W wolnych chwilach brunetka opowiadała o poznaniu Gweeka, droida IG oraz Cada, wspominając całą eskapadę jako "Kupiecką Grę" toczącą się na Tatooine.
Levfith pytała też Michaela o jego przeszłość i fakty z życia, choć Jedi zwykle mówił o nich niechętnie lub ogólnikowo. Nie mniej, w którymś momencie oboje zdali sobie sprawę, iż mają co raz większy problem zarówno z ludźmi Besadi jak i gamorreanami. Fakt ten potwierdziły narzekania ze strony personelu technicznego oraz "nieświńskich" mieszkańców wulkanu, na niezbyt przyjemne traktowanie ze strony pobratymców Gweeka. Stardust przypomniał sobie słowa jednego z zapomnianych mistrzów - "łatwiej jest zapanować nad porażką, niż nad sukcesem". Po pokonaniu Mrocznej Mirax oraz kilku tygodniach świętowania i spokoju, przyszły nerwowe dni i dziesiątki przeróżnych problemów.
Kittani jak przystało na dowódczynie, nie bardzo godziła się ze wzmożoną ochroną, gdy Jedi poruszał z nią ten temat, widział w niej wojowniczo nastawioną kotkę, która skrupulatnie dbała o swój teren, bez pomocy ze strony innych. Niestety na domiar złego, dziewczyna w dalszym ciągu nie była w stanie uruchomić otrzymanego miecza świetlnego, a ich wspólne sesje treningowe zwykle ograniczały się do medytacji oraz rozmów polegających na zrozumieniu Mocy.
- Uważaj na siebie, zachowuj czujność i... - Michael nie dokończył jednak, gdyż usłyszał krótkie prychnięcie, a w jego kierunku poleciał ogryzek jabłka rzucony przez Kitty.
- Nie matkuj mi, potrafię o siebie zadbać. - burknęła, opuszczając salę treningową i zostawiając Jedi z niedokończonym jabłkiem lewitującym jakieś 30 centymetrów od jego twarzy.
- Hope?
- Beep bip bop? - spytał nadzwyczaj poważnie droid serii R9.
- Miej na nią oko.
- Biiiiiiip bop! - odpowiedział jeszcze poważniej, niczym żołnierz otrzymujący najważniejszy rozkaz w życiu i niczym cień podążył za brunetką.
Pozostał w sali sam, oddając się głębszej medytacji. Zawarty przez Jainę sojusz z Besadi oraz Gamorreanami był niezwykle kruchy, a z każdym dniem napięcie wzrastało. Dla Stardusta było to przykre doświadczenie, w końcu jakby nie było Rebelia pomogła w oczyszczeniu Gamorry i oddaniu jej we władanie lokalnym mieszkańcom. Co więcej sami rebelianci zajęli jedynie wnętrze wygasłego wulkanu oraz pobliskie terytoria, co nie było nawet promilem powierzchni bagiennej planety. Mimo to pobratymcy Nurry i Gweeka raczej krzywo patrzyli na innych. Początkowo polubił ten świat, choć odmienny od Kashyyyku, to znajdował tu swoje, zazielenione miejsca. Teraz jednak czuł, że świńskim towarzyszom, po wyeliminowaniu głównego zagrożenia jakim była mroczna abominacja, zamarzyły się rządy bez udziału rebeliantów a przede wszystkim bez obecności tajemniczych najemników, spod znaku Huttów. Wiele znaków wskazywało, że Gamorra może jednak nie zostać stałą bazą ruchu oporu przeciw Imperium, jeżeli strony nie dojdą do trwałego porozumienia. No właśnie, przecież wciąż pozostawała kwestia najbardziej paląca czyli wspomniane Imperium. Jedi na razie postanowił nie podejmować z Kittani tematu potencjalnego przeniesienia placówki, na przykład na Esfandię, gdzie swoją niezależną komórkę rebeliancką prowadził Steven McManaman. Gdyby zdecydowali się na ten krok, Gamorreanie pozostali by znowu sami i mimo chęci samodzielnej władzy, wytykaliby im że zostali zdradzeni przez ludzi...

***


Kilka dni później, w ciężki, deszczowy dzień, Gweek zastał Michaela nieopodal wulkanu, w znanym wielu uroczysku, gdzie pośród dżungli wyłaniała się niewielka polana, z małym źródełkiem w centralnym punkcie. Miejsce było idealne na schadzki dla zakochanych, ale nadawało się także na miejsce medytacji.
- Gweeku, mam dla ciebie złą, a może i dobrą wiadomość. - zaczął Stardust, głosem bez emocji, choć mówił wolno i wyraźnie, by interlokutor go zrozumiał - Na tą chwilę nie jestem w stanie nauczyć cię niczego więcej. Musisz sam uporać się ze swoim problemem, jakim jest alkohol. Nie może być tak, że skupiasz się na Mocy tylko gdy jesteś pod wpływem albo myślisz o trunku. Nie wspominam o konsekwencjach korzystania z mistycznej energii, gdy nie panujesz nad sobą. Gdybym dalej prowadził twoje nauczanie w takiej formie, to pchałbym cię w ramiona ciemnej strony mocy. Potrzebujesz spokoju, ciszy, równowagi. Pamiętaj, że rebelianci nigdy nie byli i nie są wrogami Gamorrean. Obie grupy potrzebują się nawzajem i jak bardzo nie zgadzałbyś się z tym co powiem, to najemnikom Besadi też wiele zawdzięczamy. Przypomnij sobie jak poznałeś Kittani, byliście przyjaciółmi, ona nigdy nie miała i nie ma planu by odebrać cię Nurrze, nie zamierza zostać żadną królową Gamorry. Gdy tylko konflikt z Imperium wejdzie na inny poziom, usuniemy się z planety, zostawiając ją nietkniętą, co więcej będziemy was ciągle wspierać.
Bezimienny przerwał na chwilę, by Wojownik mógł przetrawić słowa Jedi, który nie okazywał ani złości, ani smutku, mimo iż wewnątrz było mu przykro. Stardust głęboko westchnął, by po chwili kontynuować rozmowę.
- Zachowajmy siły na prawdziwego przeciwnika jakim jest Imperium. Nie kieruj agresji w stronę przyjaciół, w tym ku Kittani. Mądry przywódca wie, że nie należy kierować się prywatnymi pobudkami i Nurra też powinna to zrozumieć. - mężczyzna zmierzał już do końca swojego wywodu - Sam musisz odnaleźć teraz spokój, zrezygnować z alkoholu i oddać się medytacjom. Wiem, że nie będzie to prosta droga, ale na jej końcu zostaniesz wynagrodzony. Do tego momentu nie mogę cię dalej uczyć. To moja decyzja, nikogo innego. Ani Kittani, ani Jainy, ani Nurry.
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez Gweek » 19 Paź 2020, o 03:44

Gweek w czasie swojego istnienia wypowiedział wiele cierpkich słów do osób, które na to nie zasługiwały. Częściej nieświadomie, będąc pod wpływem pewnych trunków. Szczerze to nikomu źle nie życzył, wręcz przeciwnie. Za mało dziękował, a pochwały zbyt rzadko przez gardło mu przechodziły. Jedną osobę powinien w szczególności przeprosić. Podziękować. I docenić. Ma też nadzieję, że nie czuje ona do niego urazy i że jeszcze będzie miał okazję okazać swą wdzięczność temu osobnikowi. Pieśń mętnej i niepewnej przyszłości. Siedząc na zboczu Wulkanu, oglądał wschód słońca. Promienie Opoku rozjaśniały mrok, raniąc podbrzusza chmur snujących się na horyzoncie. Barwy ciemne ustępowały miejsca krwistej czerwieni, jaśniejącej z każdą chwilą do soczystej pomarańczy. Rozpraszająca się para wodna po nieboskłonie eksplodowała barwami tęczy, wypalając się do postaci rozjaśniającego się błękitu wyższych warstw atmosfery. Ciemne i ciężkie chmurym teraz tylko spospolicie szare odpływały poza zasięg wzroku, oznaczając nadejście niezwykle pięknego dnia. Słońce jeszcze nie wzeszło, leniwie wyłaniając się zza horyzontu. Wiele razy pamięcią będzie wracał do tych chwil i obrazów.
Mówią, że czas leczy rany. Te fizyczne - na pewno. To co siedzi w środku ciężko pogodzić z tym, czym trzeba się mierzyć każdego dnia. Piękne zdanie usłyszane przed wielu laty jest dalej niezwykle aktualne. "Życie to sztuka wyborów". Własne oczekiwania, chęci i siły do prowadzenia tej walki dalej, ustępują brutalnej rzeczywistości. Niestety. Poświęcenie się dla osób najbliższych jest niezwykle ważne. Wizja spędzania czasu z najbliższą rodziną, która niebawem ma się powiększyć o syna Nurry, może okazać się bardziej realna niż ćwiczenie umiejętności władania Moczem i mieczem. Najcenniejszą rzeczą, którą posiadamy i można nią obdarować drugą osobę to jest czas. Nie da się go cofnąć, nadrobić czy nawet nagiąć do własnej woli lub przyspieszyć. Jest dobrem bezcennym i dlatego Gweek dobrze się zastanowił i wie co ma teraz czynić. Ofiarowanie go drugiej osobie jest jak dawanie cząstki siebie. Nie zdawał sobie z tego sprawy jednooki gamorreanin, aż do dziś. Pozostanie tylko tęsknota do tego, co po raz kolejny będzie musiał zabić we własnym wnętrzu. Kolejna część siebie uleci bezpowrotnie. Nic nigdy nie będzie już takie samo.

Słowa człowieka wywarły duże wrażenie na rozmówcy. Gweek nie wiedział co ma odpowiedzieć. Dawniej odwróciłby się i poszedł w swoją stronę, jak to mówią: palec - pięta. Tymczasem wywalił ozor z paszczy, śliniąc się obficie. Procesy myślowe zawładnęły kompletnie nad odruchami. Ostatnimi miesiącami miał dużo do powiedzenia, teraz zupełnie nic. Początkowo się zdenerwował, później chciało mu się śmiać. Kittani królową Gamorr - najlepszy żart jaki usłyszał od opuszczenia Tatooine. - Wim. Gweek wi. Pamita. Na rękę mu była obecność inna, niż własnego klanu. Jakby mógł,
to by nic nie zmieniał. Siedziba klanu - jak każda inna. Można się przenieść na zewnątrz i wybrać inny kierunek ekspansji, jak miało to miejsce wiele razy w historii tego wędrownego zlepiska słabych i pogardzanych istot przez co silniejsze klany. Michael doskonale o tym wiedział i sugerował, aby zmienić i przeorientować cele. Jasno pokazać kto jest dobry, a kto zły. Gweekowi marzyło się rozprzestrzenienie zarazy u zlizywaczy śluzu Huttów, na jaką chorowali kosmici, zasiedlający wspólną przestrzeń
z gamorreanami. Dla niektórych okazała się ona być nawet śmiertelna.

Rozgraniczenie między tubylcami, a innymi istotami było bardzo wyraźne, nawet w wulkanie. Rasa ta od innych różniła się tym, że nie lubiła spokoju. W jej usposobieniu walka była czymś niezbywalnym, wręcz naturalnym. Łatwo przychodziło do szukania winnych i osądów na podstawie uprzedzeń. Gweek myślał jak doszło w tak krótkim czasie do poróżnienia na wielu płaszczyznach między rdzennymi mieszkańcami, a tymi, którzy znaleźli się tu wbrew własnej woli i zostali wyzwoleni lub co gorsza, przylecieli i zapragnęli budować tu punkt oporu, przeciwstawiając się białym czy zielonym pancerzom, panoszącym się do niedawna po powierzchni planety i nad nią. Powiew wolności przyniósł niewyobrażalne zmiany i niewiele brakuje, by ten huragan wyrwał fundamenty, z których czerpie swą siłę.

Gweek położył na ramieniu Michaela swą wielką słoń, jak na standardy ludzkie. Jednookim spojrzeniem przeszył go na wylot, utkwił wzrok nad nosem, dokładnie między oczami. Nie musiał nic mówić. Nie czuł żalu ani pretensji. Zdawał sobie sprawę, że ta chwila nadejdzie. Koniec szkolenia był bliski i nie mógł winić nikogo o ten stan rzeczy. Tak samo jak poród Nurry i nieuchronny wylot z planety. Pozostawała jedynie obawa, że krucha równowaga przechyli się na jedną z szal, gdy tylko zabraknie autorytetów pokroju Michaela lub Kittani. Relacje i silne więzi osłabną, gdy sam nie będzie mógł zapanować nad tarciami między obiema grupami.
Gweek miał mało czasu, a plany ambitne. Problem polegał na tym, że był leniwy. Niechętnie przyznał się do tego, że najzwyczajniej w świecie nie chciało mu się wykonywać tego, co akurat powinien. Odkładał ćwiczenia i rzeczy na później, rozbijając swoją uwagę na rzeczy mało istotne oraz tracąc czas na błahostki o marginalnym znaczeniu. Wyszły na wierzch lata zaniedbań. Mentalności i nawyków łatwo się nie zmieni. Wylecieć z Tatooine nie było ciężko, natomiast Tatooine łatwo z gamorreanina nie wyleci. Jedno spojrzenie wyraża więcej niż tysiąc słów. Odwrócił się od swojego nauczyciela i udał w swoją stronę. Będzie miał teraz czas na poświęcenie pełni uwagi na drugiego ucznia - Kittani.

Gamorr ze względu na swój rozmiar mogła wyżywić wiele istot. Bujnej roślinności i terenów obfitych w zwierzynę nie brakowało. Warunki do egzystencji do najłatwiejszych nie należały, ale dało się przyzwyczaić. Wysoka wilgotność nie służyła mechanicznym bytom. Niezabezpieczone tłuszczem lub inną mazią zwaną smarem, stosowaną przez bardziej cywilizowane dżentelistoty, łatwo utleniały się i pokrywały rdzawym nalotem - korozją. Świat ten pod ziemią mógł skrywać zasoby o jakich mogła tylko pomarzyć Rebelia - wystarczyło tylko zbadać jakimi bogactwami naturalnymi dysponuje glob. Gamorreanom brakowało wiedzy, technologii i narzędzi wykorzystywanych do produkcji sensownej jakości produktów. Obcym zaś siły roboczej i środków na sprowadzenie niezbędnego sprzętu, by rozbujać uśpiony potencjał przemysłowy tej części Przestrzeni Huttów. Przygotowania do wojny z dużym i licznym wrogiem wymagało wielkiego rozmachu i planowania działań na olbrzymią skalę. Słowa o pozostawieniu planety w nie naruszonym stanie były czymś irracjonalnym. Przetaczające się wojny między klanami wyniszczały powierzchnię, ogołacając ją z najcenniejszego zasobu jakim byli jej mieszkańcy.

Do jednego ze ślepych korytarzy kopalni znoszono duże ilości jedzenia. Miały wystarczyć na kilka dni dla jednej osoby. Różnej maści napitków czekało kilka dzbanów, kilku litrowa beczułka i parę bukłaków napełnionych starym jak i świeżo sfermentowanym sokiem z lokalnych owoców. Inni zaś zielonoskórzy znosili drewniane belki, odłamki skał, kamienie i gruz, którym mieli zamurować żywcem swojego wodza. Na kilka dni rzecz jasna i zburzyć barykadę, gdy stosowny czas nadejdzie. Jak Gweek rzekł, tak się stało. Został sam w pozornej ciemności, rozświetlanej dopalającym się ogniem pochodni. Miał ich kilka, tak jak i dni spędzonych w samotności, na walce z samym sobą i chorobą. Krzesiwo i kilof miały mu towarzyszyć przez nieokreślony czas. Pod żadnym pozorem nie wolno było ruszyć nawet najdrobniejszego kamienia z wyrobiska, pod groźbą rękoczynów ze strony uwięzionego, gdy tylko wydostanie się z pułapki i dowie o przewinie.
Image

gg 5214304
Awatar użytkownika
Gweek
Gracz
 
Posty: 319
Rejestracja: 13 Sty 2016, o 15:10
Miejscowość: Wrocław

Re: Spotkanie na Korriban

Postprzez David Turoug » 22 Paź 2020, o 20:29

Na Gamorr mijały kolejne dni, których nie można było zaliczyć do szczególnie udanych. Więzy między mieszkańcami wulkanu jakby uległy rozluźnieniu. Jedynie pion techniczny jakby nieco odżył, nie nękany przez problemy innych istot. Kittani po kilku treningach, poprosiła o przerwę w ćwiczeniach, natomiast Gweek udał się na dobrowolne wygnanie, gdzieś w otchłani bazy rebeliantów.
W tym czasie Bezimienny krzątał się bez większego składu i ładu zarówno po jak i wokół placówki. Od dłuższego czasu coś mąciło jego spokój, jakby nastąpił moment przesilenia, w którym każdy zadowolił się obecną sytuacją. Szczególnie obojętną postawę wykazywali mieszkańcy nie reprezentujący najemników Besadi oraz Gamorrean. Zaczęli toczyć w miarę spokojne i względnie uporządkowane życie, zaczęli nawet prowadzić niewielkie uprawy u podnóży wulkanu. Autochtoni czasowo nie zgłaszali starć z ludźmi Huttów, tak samo jak spadła ilość informacji o niewoleniu pobratymców Gweeka.
Stardust miał wrażenie, że to wszystko jest jakąś ciszą przed burzą. Niepokojąca była też przedłużająca się wyprawy Jainy. Szczęście w nieszczęściu, w któryś poranek, liderka Rebelii nawiązała połączenie z Gamorrą. Michael dowiedział się, iż w różnych miejscach Galaktyki doszło do dziwnych zdarzeń, w jakich mieli być zamieszani mocowładni. Na kilku planetach zewnętrznych rubieży odnotowano zgony wśród społeczności wspierających ruch oporu przeciw Imperium. Okoliczności były o tyle tajemnicze, że wiele z tych śmierci zostało zadane mieczem świetlnym. Solo wskazała też kilka lokacji, w których odnotowano tajemnicze zabójstwa: Tatooine, Felucja, Nar Shaddaa i Rodii.
Przywódczyni nadmieniła, iż będzie badać sprawę, jednocześnie prosząc by także on rozważył możliwość opuszczenia Gamorry, w celu wyjaśnienia wskazanych wydarzeń. Zasugerowała także, że wcale nie musi robić tego sam, niestety jak to bywało z holopołączeniami, i tym razem rozmowa z Jainą została przerwana w najmniej odpowiednim momencie. Michael zdawał sobie sprawę, że Gweek był zbyt nieobliczalny jeżeli chodzi o działąnie, a Kittani... Levfith od pewnego czasu wydawała się nieobecna. Domyślał się, że urocza brunetka pewnie wolałaby skupić się na sprawach Gamorry i wulkanu. Na Jona Antillesa nie mógł liczyć, gdyż ten zaszył się ze swoim keldoriańskim uczniem na Korelli, a Caleb Quade był potrzebny na Lucrehulku.
Jakby na domiar złego Jedi próbował nawiązać kontakt z legendarnymi mistrzami, jednak żaden z nich nie pojawił się na jego wezwanie. Bezimienny zganił się w myślał, że Moc tak nie działa. Na szczęście nic tak nie oczyszczało umysłu jak wielogodzinna, niezakłócona sesja medytacyjna. To właśnie dzięki niej wpadł na pomysł z kim mógłby się skontaktować...
Image
Awatar użytkownika
David Turoug
Administrator
 
Posty: 5312
Rejestracja: 28 Wrz 2008, o 01:25

PoprzedniaNastępna

Wróć do Przestrzeń Huttów

cron