przez Gweek » 17 Wrz 2020, o 18:03
Idące i patrzące w tę samą stronę istoty mogły w kilku punktach się ze sobą zgodzić. Gweek słuchał co ma mu do powiedzenia człowiek, co najmniej zasłużony dla lokalnej społeczności za sprawą wydarzeń w Nielegalnym Mieście. Gamorr ma oczy i uszy wszędzie tam, gdzie wzrok patrzącego nie dojrzy ukrytego w zaroślach tubylca.
Klan Nurry daleko sięgał swoimi wpływami poza wulkan oraz na tereny przyległe najwyższemu szczytowi w okolicy. Zakusy były nieporównywalnie większe do oficjalnie zajmowanych terenów. Grzybie Jezioro, zatoki i plaże zaś bezpośrednio nie podlegały pod jurysdykcję Nurry. Te tereny bardziej są znane Guttorowi i całemu podklanowi Ha'an. Bardziej jego trzeba byłoby spytać o najlepsze miejsce do dalszej egzystencji. Krzepnąca sytuacja i pozornie bezpieczniejsze czasy jak najbardziej umożliwiały osadzenie się jednego człowieka w pobliżu malowniczego akwenu. Pierw by był odwiedzany z ciekawości, później jako pustelnik i mędrzec, wiodący spokojne życie łowcy lub rybaka. Na rolnika nie wyglądał i pewnie nie zna się na orce. Chociaż po dłuższym namyśle, mógłby zaorać jedną taką chudą. Z biegiem miesięcy i lat zostałby uznany za pełnoprawnego mieszkańca Tej Ziemii. Nasuwało się pytanie o to, czy by mu w samotności nuda nie doskwierała.
Próba porozumienia się Michaela z Jainą i Kittani pozostała obojętna dla zielonoskórego. Nie był tak biegły w Mocy jak się człowiekowi wydawało. Pokiwał tylko głową, ale nie dał za wygraną i zachęcająco machał ręką, aby jednak rozmówca dał się namówić i poszedł z nimi na mały spacer korytarzem wydrążonym w skale, kierując się w stronę pomieszczenia kontrolnego, gdzie sterowano ruchem powietrznym i nie tylko.
Trójka przybyszów została szybko dostrzeżona i rozpoznana przez wartowników. Szybkie przywitanie w marszu i przepuszczanie dalej idących, nie uszło uwadze patrzących. Na licznych monitorach w centrum dowodzenia łatwo było wyśledzić poruszające się po kompleksie istoty. Skręciły one w stronę ambulatorium i zniknęły za załomem korytarza. Xantee i Wato mogli odetchnąć z ulgą. Presja jaka na nich ciążyła, rozprysła się jak rozbita cienka tafla z transparistali.
Nieustające kwiczenie i chrumkanie zamarło przed sekcją medyczną oddzieloną od korytarza. Przykre mogło być to, że Michael został całkowicie pominięty w rozmowie, gdyż wyłapywał co któreś słowo i w dodatku domyślając się o co mogło chodzić.
- Wodzu, to tutaj. - Tyle musiało wystarczyć Gweekowi, aby przejść przez rozsuwane automatycznie drzwi. Laboratorium znajdowało się na uboczu, gdzie pracował ithorianin i twi'lecka kobieta - Shani Dao. Jej seksowne zielono-niebieskie ciało mogło spodobać się Stardustowi, gdyby nie luźny biały fartuch, a pod nim obcisły kombinezon osłaniający turkusowe ciało oraz maskujący wygiętą sylwetkę nad mikroskopem i wypięty tyłek. Erd coś jej tłumaczył medycznym bełkotem.
Gweek przekraczając próg pieczary widział to zupełnie inaczej. Te same dwie istoty, w tej samej pozie pochylały się nad tym samym urządzeniem. Rozmawiały one we wspólnym....
***** Kilka tygodni później *****
....o fenomenie łączenia się tutejszej jaskiniowej wody z zacierem. Otaczające je w półokręgu grono najwybitniejszych specjalistów z dziedziny warzenia i destylacji kiwało tylko głową z uznaniem. Kolejna receptura właśnie została opracowana. Browarnicy i bimbrownicy powoli rozchodzili się do własnych zajęć. Pomocnicy czekali przy instalacjach na swoich mistrzów, przygotowując surowce do produkcji kolejnych partii genialnych trunków. Olbrzymie kadzie wysysały wodę z podziemnych korytarzy, umożliwiając innym mieszkańcom eksplorację dotąd zalanych korytarzy. Pełne beczki z okowitą lub brzeczką zjeżdżały do specjalnie wykutych w zakrzepłej lawie, głębokich sztolni, gdzie mogły w spokoju leżakować i dojrzeć. Geodozjańskie doświadczenie przy budowie linii produkcyjnych znalazło zupełnie inne zastosowanie, rozsławiając planetę, aż do najniższych poziomów Coruscant. Nowe produkty alkoholowe o egzotycznych smakach zalewały Światy Jądra, wypierając stosunkiem ceny do jakości trunki, oferowane przez niezliczonych konkurentów na rynku.
Przyglądający się temu wszystkiemu Gweek był najszczęśliwszą istotą w Galaktyce. Znalazł istny raj nie tylko na Gamorr ale i w całej Przestrzeni Huttów. Czegoś lepszego nie mógł sobie wymarzyć. Wreszcie znalazł sposób na finansowanie i urzeczywistnienie swoich wielkich planów. Otworzył usta i nabrał dużo powietrza w płuca, chcąc uczcić tą chwilę i wydobyć z siebie kwik szczęścia. Taki głośny i donośny. Tymczasem Thurg szturchał swego wodza, oczekując odpowiedź na nurtujące go pytanie. Szeroko otwarte oczy, brak reackji na dźwięki i inne bodźce, sztywna poza i brak mrugania tylko utwierdziły osobnika w podeszłym wieku, że jego rozmówca się najzwyczajniej w świecie zawiesił. Michael dużo szybciej wyczuł w Mocy, że coś się dzieje. Znał to uczucie, kiedy znienacka nachodziła wizja.
Gweek uderzony obuchem w tył głowy przez Thurga, widział tylko ciemność. Brutalnie wyrwany ze swej pięknej wizji do rzeczywistości poprzez cios w potylicę, ledwo łapał oddech. Coś, co miało być okrzykiem zwycięstwa, zamieniło się w nieme i chciwe próby łapania powietrza, którego jakimś cudem mu brakowało. Obraz pojawił się równie szybko, co znikł. Zbierał się powoli z podłoża, walcząc z grawitacją o utrzymanie równowagi. Nawet nie poczuł, że strużka krwi ciekła mu po szyi i wzdłuż kręgosłupa.
- A miałem taki piękny sen.... - rzekł rozmarzony, trochę jakby jeszcze zaspany. W rzeczywistości mógł to być efekt wywołany lekkim ogłuszeniem.
- No i widzisz, mój sposób zawsze działa. - Thurg klepnął w plecy mniejszego od siebie człowieka, który w porę nie połapał się co do zamiarów starszego gamorreanina. Owe widzenie było później źródłem ciekawości u Michaela. Miał kilka pytań, na które nie mógł usłyszeć satysfakcjonującej odpowiedzi. Co jakiś czas jedno z nich wypowiadał głośno, podczas wspólnych treningów z Gweekiem, a ten na nie nie odpowiadał lub zmieniał temat. Raz jeden nawet skłamał, że widział jak robią "TO" razem z Kittani i wtedy gorzko pożałował swoich żartów.
Do jakich czasów podążył? Gdzie Moc poprowadziła jednookiego? Co widział? Z kim był lub rozmawiał? - oto są pytania.
Czas mijał zdecydowanie za szybko toteż aby lepiej zarządzać swoim czasem i osobą, Gweek podzielił swoje ostatnie dni na części.
Z rana jak wstał lub o ile wstał, to jadł i szedł znaleźć Michaela. Ten miał w zwyczaju medytować długie godziny. Pod koniec nauki musiał zagłębić się w Moc i próbować namierzyć swojego mentora. Zmieniał on miejsca ćwiczeń, aby było adekwatnego do omawianego akurat zagadnienia. Po krótkim wstępie teoretycznym, wyjaśnieniu obrazowym i na przykładach z życia codziennego , tłumaczył wiedzo odpornemu gamorreaninowi tajniki czy wręcz podstawy podstaw o Mocy. Porównywał ulotne kwestie do znanych Gweekowi zależności, coś na zasadzie przyczynowo-skutkowej metody rozumowania. Zawsze padało z jego ust wymęczone pytanie Jak?
Próbował Stardust nauczyć swojego ucznia medytacji. Dokonał bardzo niepokojącej obserwacji. Podczas nawiązywania łączności z Mocą, co trwało zazwyczaj dłużej lub bardzo dużo dłużej niż u innych użytkowników tej mistycznej energii, których znał człowiek, zwalista postać albo bardzo gwałtownie "szarpała" za stery lub po prostu w jakiś sposób łączność się urywała. Aura postaci zostawała bez zmian, niezależnie od trybu pracy jego umysłu. Myśli przeskakiwały swobodnie z jednej komórki mózgu do drugiej i nagle wpadały w przepaść, niknąc w pustce. Spokój i skoncentrowanie nie odbiegało od normy, co budziło pewne obawy. Czyżby ciężko wyeksploatowany alkoholem organizm bronił się przed kojącą i leczniczą naturą Jasnej Strony Mocy?
Po ćwiczeniach mentalnych przychodził czas na prawdziwe szkolenie jak to Gweekowi zwykło się mawiać. Omamiony niemożliwymi do wyjaśnienia i wykonania czynami próbował je wcielić w życie, co sprowadzało się do zmiękczenia przerośniętych tłuszczem mięśni. Oprócz najprostszych ćwiczeń fizycznych jak bieganie, właściwe oddychanie i wentylowanie organizmu wplatane były podstawy szermierki tak różnej w wykonaniu obu wojowników. To tak jakby zestawiać ciepło z zimnem lub światło z ciemnością. Pierwsze starcie odbyło się szybciej niż wskazywało na to przygotowanie merytoryczne do pojedynku dwumetrowej istoty. Michael dla spowolnienia siebie i ochrony używał metalowej rury imitującej miecz, zaślepionej z obu stron i wypełnioną gęstą cieczą. Gweek zaś latał z drewnianym kijem od miotły. Celowo użyte zostało to narzędzie, gdyż powolne ruchy kompensował wagą samej broni, by stanowić jakiekolwiek wyzwanie dla osoby stojącej naprzeciw niego. Zmuszony został do użycia pomyślunku, a nie bezmyślnej siły by atakować i przy okazji nie złamać broni. Prócz atakować musiał się też bronić, co szło mu zdecydowanie gorzej. Zazwyczaj unikał starcia, a gdy musiał to parł do przodu, dążąc do szybkiego zakończenia walki nim się zmęczy. Atakował z zaskoczenia, używając wszystkiego co miał w zasięgu rąk i nóg. Przyparty do muru reagował agresją. Próbował przekierować ciężar walki z niekorzystnej pozycji lub techniki na bardziej dla niego leżącej. Nie stanowił zagrożenia w klasycznej walce na pałki, za to zaskakiwał sposobami rozproszenia swojego prześladowcy. Łatwo wpadał w złość, a gdy ta wyczuwalna stała się dla Stardusta, od razu przerywał pojedynek. Celowo doprowadzał przeciwnika do strachu, raz za razem uderzał w różne części ciała powolnej postaci. Upominał za każdym razem, że ma pozbyć się emocji i spróbować nawiązać więź z Mocą, zwiększając swe szanse na skuteczne wydłużenie rozpaczliwej obrony. Później było coraz lepiej i mógł wreszcie wziąć do ręki miecz z czerwonym ostrzem i nie odciąć przy okazji sobie kłów lub kończyn.
Michael zdał sobie sprawę, że prócz osoby z nim walczącej naprzeciw stać może też otoczenie, zagrożenia zupełnie nie związane . Piach i rzucane kamienie, zmyślne pułapki wcześniej przygotowane, łączenie ataków zarówno kijem jak elementów zapasów. Kopnięcia w krocze, nieprzewidywalne ruchy sfrustrowanego i zapędzonego w banthci róg Gweeka. Wydawało mu się, że jest cierpliwy. Dopiero teraz uświadomił sobie, jak daleko jest od tego pojęcia, kiedy odpowiadał na trywialne pytania lub świadome zaczepki zielonego. Postanowił też nauczyć swego uczniaka tej cechy, gdy raz dowlókł się z butelką w ręku i mocno znieczulony po wieczornej libacji, która trwała do... teraz. Zaprowadził go do wydrążonych korytarzy kopalni i kazał usiąść na ziemi, tuż pod stalagmitem. Z niego kapała co chwilę kropla wody, dokładnie między rogi postaci. Miał tak siedzieć do czas, aż Michael po niego wróci. I nie wrócił, bo nie miał zamiaru. Była to lekcja pokory i cierpliwości.
Obserwując czy przebywając z gamorreanami odniósł wrażenie, że są oni beztroscy w swoim życiu. Gdy zagrożenie mija, wszystko wraca do normy, a broń służy do celów praktycznych. Codziennie poznawał odcienie zielonej społeczności, czasem dając ponieść się zapachom, odczuwać delikatne ruchy mas powietrza, wyczuwać nastroje mijających go istot. Cieszył się chwilą z małych rzeczy. Nawet zwykłe jedzenie stawało się ucztą, gdy wychwytywał z każdym kęsem inną przyprawę. Do walki zaś wplatał z sukcesem elementy akrobatyki, przyprawiając ciało Gweeka o kolejne siniaki, utrudniając mu tym samym obronę. Wbił mu też do tego pustego łba, że bardzo łatwo można go zabić i musi się nauczyć przynajmniej skutecznie obronić lub odczekać do czasu, aż przyjdzie odsiecz. Pech czy szczęście nie ma nic do rzeczy, gdy spotka kogoś jemu podobnemu.
Pojmowanie Mocy i jej użytkowanie u Gweeka wyglądało inaczej, tak samo jak zasada działania mózgu istoty innej niż własnej rasy. Zbyt duże zapasy energii czerpanej z otoczenia płynęło przez mały otwór, opóźniając jej uwolnienie. Przechylając odkręconą butelkę pionowo w dół i wylewając z niej ciecz, osiągało się ten sam efekt. Gdy ciśnienie rosło, struga zwiększała swą prędkość, nie średnicę. Podczas walki natomiast wykorzystanie Mocy przyrównać można było do przepływu laminarnego płynu. Gdy emocje były na niskim poziomie, Moc wychodziłam świadomie i bez przeszkód. Latwo było oddzielić Jasną od Ciemniej jej Strony i odpowiednio manipulować lub ukierunkować według własnej woli. Gdy zaś Gweek dawał się ponieść, przepływ stawał się turbulentny. Niechciane odczucia mieszały się z tymi właściwymi i ciężko było zdiagnozować przyczynę tego stanu rzeczy. Wódz wtedy mówił, że się w nim kotłuje. Krew pulsuje i się rozprasza.
Przerwę na posiłek i czas między wieczorną ucztą spędzał ze swoim ludem. Często i długo rozprawiał o problemach lokalnej społeczności. Ogólny plan przeludnionego Wulkanu i terenu wokół niego opierał się na wydaniu Kofburg za Guttora - trzecią rękę Gweeka lub innego kandydata , którego wybierze przyboczna Nurry. Tereny przyległe do Grzybiego Jeziora nadawały się świetnie do zamieszkania ze względu na łatwość w zdobywaniu pożywienia. Taki układ scaliłby podklany w jedną wielką społeczność i zmniejszyło ilość konfliktów między mieszkańcami, a obcymi rasami zamieszkującymi tymczasowo lub warunkowo ich włości. Rozwiązywałby też problemy między żarłocznymi geosianami, a gamorreanami, którzy gromadzili zapasy żywności. Przetrzebienie zwierzyny zamieszkującej tereny przy siedzibie klanu budziło pewne obawy czy ekosystem udźwignie tak dużą liczbę różnorodnych mieszkańców. Pozostawała też kwestia zaopatrzenia wszystkich w niezbędne surowce i środki do prowadzenia zbliżającej się kampanii. Lud nie lubił nudy, potrzebował co jakiś czas rozładowywać napięcia i wewnętrzne spory siłą, najlepiej ukierowaną na zewnątrz, w stronę wrogów, których trzeba było wskazać. Nurra snuła plany odbicia Nielegalnego Miasta i rozwiązania problemu schwytanych lub znikających pobratymców. Miało to sens, ale wymagało uzyskania zgody od sojuszników z Robalii.
Gweek czasem pytał Kittani, Michaela i Jainę co ma robić. Gubił się w dowodzeniu, rozkazywaniu czy byciu wodzem i władaniu w czasie pokoju. Było mu ciężko, bo to on zazwyczaj wykonywał polecone zadania. Bycie szefem to jednak naprawdę ciężkie zadanie. Musiał o wszystkim myśleć, a w myśleniu był ciężki. Proces ten angażował dużo siły, zużywał energię i powodował wyczerpanie organizmu. Wymagano od niego posiadania Większego Planu Działania, znanie odpowiedzi na wszystkie pytania, rozstrzyganie sprawiedliwie sporów, organizowaniu czasu dla dorosłych, męskich przedstawicieli jego rasy, uczestnictwa w trenowaniu walki, polowaniach, tłumaczeniu dlaczego to gamorreanie są zawsze od tej czarnej i niewdzięcznej roboty. Największy problem pojawił się w momencie otwarcia miejsca potocznie zwanego Pijalnią u zielonych, humanoidalnych istot. Wiadomym było, że część zapasów wszystkiego była wspólna, część należąca do obcych i część przynależna do mieszkańców tej planety. Nie dzielono się wszystkim i tak miało to miejsce z życiodajnym płynem na rozluźnienie i uspokojenie. Gweek miał kilka dni na rozwiązanie tego problemu. Albo otworzyć równoległe do tego miejsce spotkań, połączyć w jedno oba miejsca, wprowadzić opłaty lub limity dzienne. Nie było złotego środka na zrównoważenie popytu z podażą. Już pierwszego dnia długa kolejka wysuszyłaby źródło cennego trunku, ludność wyprzedałaby wszystko co miała bądź wszyscy cierpieliby na odwodnienie.
Kompromisy. To słyszał za każdym razem, kiedy musiał spotykać się z przedstawicielami obcych ras, urzędującymi tu jako gównodowodzący różnymi przedsiębiorstwami. Mieszano słabych z silnymi i robiono różne pożyteczne rzeczy. Jedni zajmowali się tym, drudzy tamtym, inni robili dosłownie wszystko i znali się na wszystkim. Sam nie wiedział do końca kto jaką pełni rolę w ichtejszej społeczności. Po ubraniu mógł rozróżnić czy ten jest od napraw czy od sprzątania. Był za bardzo zalatany żeby mieć wszystko pod kontrolą. Nie da się narzucić za dużo na jedne barki. Próbował odciążyć siebie i Nurrę poprzez delegowanie obowiązków, ale najzwyczajniej w świecie się nie dało.
Wspólne, krótkie obrady podczas ostatniego posiłku lub tuż po nim obfitowały w kilka ważnych konsensusów dla dwóch sojuszniczych acz różnych obozów. Ludzie i obcy mieli uczyć obycia z "technologią wyższą" rokujących grzebków, docelowo kształcąc ich na swoich pomocników. Najcięższe prace miały być wykonywane wspólnie, w większości opierając się i wykorzystując siłę tubylców. W terenie role się zamieniały. Gamorreanie mieli pomagierów, wskazywali zagrożenia i uczyli przeżycia poza bazą w Wulkanie. Spory miały być rozstrzygane pokojowo. Użycie siły fizycznej wobec osobnika rasy innej niż swoja, groziło amputacją tej kończyny użytym narzędziem lub publiczne obrzucanie resztkami jedzenia. Rozładowywało to częściowo emocje, dawało upust frustracji, dawało rozrywki. Tym sposobem Gweek stał się katem. Bardzo niewdzięczna rola. Po kilku przypadkach agresja międzyrasowa weszła na nowy, wyższy poziom. Okładano się obelgami i skarżono jedni na drugich.
Kwestie obronności wymagały dyskusji. Plany na przyszłość były poważne, a pytanie "Co dalej?" było coraz częście zadawane. Gweek, Kittani i Michael mieli w niedługim czasie opuścić Gamorr. Należało wybrać i ustalić ścisłe dowództwo. Zapędy Nurry objawiały się w przejęciu władzy podczas nieobecności reszty. Na każdym polu próbowała zarządzać wszystkimi siłami, zwiększyć dominację nad innymi klanami i narzucić im swoją wolę. Sprowadzane zasoby z orbity planety rozbudzały wyobraźnię rudowłosej piękności. Dostęp do broni laserowej i przyuczanie niektórych do jej użytkowania prowadziło do zgubnych skutków. Należało ukryć rosnącą potęgę klanu Nurry czy wręcz przeciwnie. Odwrócić wzrok jak najdalej od siedziby rebeliantów poprzez przesiedlenie klanu w inne miejsce. Należało coś przedsięwziąć. Gweek nie chciał się zbytnio wychylać i mówić coś od siebie, chyba że się schlał.
gg 5214304