Zorza była profesjonalistką, a jej samokontrola wśród pozostałych tancerek niemal nie miała sobie równych, ale szczerość uśmiechu wybiła ją lekko z równowagi. Może dosypał czegoś do wina? Albo maść od Vivian działała nie tylko na klienta? Przyczyna była jednak nieistotna. Liczyło się to, że jej niemal skamieniałe serce zabiło mocniej dla tego mężczyzny, krew się wzburzyła, a ciało przeszedł dreszcz, którego nie czuła od... Nie, nigdy go nie czuła. Nie w taki sposób.
"Przeklęty afrodyzjak..." pomyślała Zorza i upiła łyk wina, bezwiednie naśladując w tym klienta.
- Dean Shelley. - powtórzyła, jakby ważąc to imię. - Możesz być pewien, że zaspokoję Twój... głód informacji. Potrafię rozpalać zmysły...
Z lekkim rozmarzeniem przesunęła palcami po swych ustach, szyi, dekolcie... Zatrzymała się dopiero przy piersi, która zafalowała kusząco przy głębszym oddechu.
- ...ale nie musisz mi wierzyć na słowo. Możesz się upewnić, czyż nie?
Podniosła wzrok ku jego oczom, patrząc w nie śmiało, choć nieco tajemniczo, z delikatnym uśmiechem będącym jednocześnie obietnicą i przestrogą, że kto raz jej skosztuje, nigdy nie będzie miał dość. Była niezmiernie ciekawa, czy skuszą go jej wdzięki. Zaintrygował ją, więc chciała tego i właśnie ta chęć nadała jej słowom wyjątkowej, pociągającej wręcz autentyczności. Wyzwanie. Tak go teraz traktowała i tym chciała być dla niego.