Wchodząc do klubu pierwsze co rzucało się w oczy to była lada i barman za nią. Jedyne miejsce oświetlone białym, przyjemnym światłem. Wszędzie dookoła panował półmrok słabo rozpraszany fioletowymi lampami, które zwisały z wysokiego sufitu. Każda lampa odpowiadała stolikowi przy którym siedzieli zwykle głośni bywalcy klubu. Na lewo od lady można było dostrzec ledwo przebijające się światło z okienka drzwi prowadzących do kuchni, zaś z prawej strony znajdowało się sporej wielkości okrągłe zagłębie, dość obszerne by pomieścić pięćdziesiąt osób. Tam znajdował się parkiet, światła dyskotekowe, scena dla muzyków czy didżeja. Do tego podesty dla tancerek, które umieszczone były w niewielkich odległościach od stolików otaczających miejsce.
Rzadko jednak odbywały się tutaj otwarte imprezy, z oczywistych powodów. Do tego klubu zwykle przychodziło się załatwić trudne sprawy...
Wszystko oczywiście za pośrednictwem pana Bodela , barmana, który był też jednocześnie właścicielem całego bałaganu.
Bodel tym razem, zadowolony polewał to piwa swoim czterem kompanom i śmiał się w najlepsze.
- dziś pijecie za darmo! - otyły brodacz najwidoczniej był w wyjątkowo dobrym nastroju, praktycznie nigdy nie rozrzucał chociażby drobnych pieniędzy. Cechowała go skrupulatność i bezwzględność w prowadzeniu interesów.
Jednym z wolno zatrudnionych pracowników Bodela był Angar, który dopiero co wrócił z "odbioru delikwenta". Miał na sobie jeszcze zbroję, a jego kask leżał na ladzie obok piwa. W pełnym uzbrojeniu wygadywał świństwa na temat miralukańskich kobiet i wraz z akompaniamentem wszechobecnego hałasu rechotałi przy tym w najlepsze. Zabawa trwała, a alkohol zaczął intensywnie krążyć w żyłach. Ktoś zebrał łomot, gdy rzucił się desperacko na tancerkę. Ktoś wyleciał z klubu, próbując wypić na krzywego ryja. Faceci odsunęli się od baru, zaaferowani jakimś kolejnym zdarzeniem, Bodel zaś poprosił Angara, by popilnował baru, kiedy ten pójdzie sprawdzić coś na zapleczu. Barman miał zwyczaj wyręczać się innymi z niektórych swoich obowiązków, ale świadczyło to też o zaufaniu jakim darzył tylko nielicznych. Zaufanie w gronie luźnych najemników od każdej roboty było zjawiskiem raczej niespotykanym. Istoty tymczasowo wiązały swój los tylko ze względu na rzecz bezpośrednich mierzalnych korzyści, głównie finansowych.
Angar już miał sam sobie polać piwa, oglądając z odległości nierówny pojedynek siłowania się na rękę zabraka i człowieka, gdy w pewnym momencie do klub weszła nowa osoba.
Pomimo niskiego wzrostu, pewnym krokiem kroczyła w stronę lady baru. Zachowywała się tak jakby to był jej lokal. Angar widział ją tu pierwszy raz. Krótkie czarne włosy postawione na żel tworzyły szpiczastą fryzurę. Wybuchowość prezentowanego charakteru podkreślały wiszące z uszu neonowe szpiczaste kolczyki, które migały raz na fioletowo raz na czerwono. Czarna szminka i do tego czarny płaszcz. Najemnik szybko dostrzegł też kształt blastera wystającego zza rozpiętego płaszczu. Dopiero gdy zbliżyła się do lady, wydedukował, że kobieta musi mieć około trzydziestu lat.
- Hej przystojniaku, potrzebuję pogadać z Bodelem, miał tutaj być dziś - wypaliła do stojącego za barem w pełni uzbrojonego mężczyzny. Jej pewność siebie nie była udawana, nieco skonfundowało to Angara i rzuciło w zamyślenie. Kobiety zwykle takie nie były, nie w stosunku do niego.
- "mistrzu" nie stój tak tylko skocz po szefa, jest mało czasu - nie dała mu czasu na odpowiedź, a tym razem ton wypowiedzi był już całkiem zdarty z uprzejmości.
Angarowi udało się dostrzec, jak jej oczy sprytnie manewrują to w różne kierunki. Widział w jej spojrzeniu chłodną analizę. Mógł się założyć, że oglądnęła cały lokal nim dotarła do lady. To na pewno nie był przypadkowy gość.