Ponowny bieg pomiędzy klatkami był jeszcze gorszy niż zobaczenie tego pierwszy raz, wtedy nie było się na to gotowy, a teraz gdy Lucius wiedział, że będzie musiał znowu mijać cele z dziećmi, emocje w nim wrzały. Każda mijane dziecko było dla niego kolejnym powodem, żeby obrócić się i przypierdolić temu skurwielowi, który to zrobił... Każdy odgłos piskliwych, płaczących dzieci... Nie obchodziło go teraz, że były mocowładne... Spiął się w sobie i po prostu zaciskając zęby w gniewie wybiegł razem z oddziałem z tego budynku.
W kanonierce siedział jak najdalej od profesora, chociaż tak bardzo chciał go zabić, tak bardzo jak nikogo bardziej w życiu, nawet tych którzy kiedyś pozbawili życia jego brata. Po mimo zwycięstwa to tak naprawdę nie było żadne zwycięstwo, to nie była ta wygrana, która powodowała poczucie wykonania dobrej roboty, samozadowolenia, nie... To nie to, nie dzisiaj... Usłyszał tylko jak za kanonierką mięli się z bombowcami, w tej chwili ściągnął hełm ze swojej głowy kładąc go na kolanach i spojrzał do góry, w sufit pojazdu i czekał. Usłyszał huk wybuchu, a kątem oka czerwoną kulą ognia, znowu ta kula ognia, ciężko wzdychnął i spojrzał w podłogę maszyny. Nie miał ochoty wyglądać zza szybę kanonierki, po co? Tylko więcej śmierci...
***
Wylądowali na ISD "Nova". Przesuwał się do przodu, a kolejne grodzia otwierały się przed nim, nie miał ochoty nawet się odzywać do kogokolwiek. Oddali profesora w ręce załogi okrętu. Ustawił się w szeregu razem z nimi, Komandor przekazywał im jakieś słowa, ale on ich nawet nie słyszał, był pogrążony w myślach, musieli zostawić te dzieci, były mocowładne, były zagrożeniem dla obywateli Imperium, ale nadal były dziećmi i to w tym wszystkim było najgorsze, niewinnymi istotami, które los skazał na to cholerne połączenie z tą całą mocą. Przez jego głowę przechodziły myśli skierowane w jedną stronę, a co jeśli on by się urodził z tym połączeniem, kim by teraz był? Nie mógł odpowiedzieć sobie na to pytanie. Po odprawie ruszył, miał tylko jedno miejsce gdzie mógł odreagować, jedno jedyne, jego przyjaciele, jego oddział, oni go zrozumieją. Jeszcze po drodze złapał go Gveir. Może to były jakieś słowa, pozytywne słowa, ale nie na teraz.
-
Dziękuje, sir. Tobie też spokojnej służby. - odpowiedział mu ciężkim, zmęczonym głosem i poszedł dalej kierując się do skrzydła szpitalnego.
***
Serith siedział na łóżku w towarzystwie dziewczyn i rozmawiali, rozmawiali o wszystkim. Pomogły mu wcześniej ponownie położyć się na łożu, a lekarz tylko przykazał mu, żeby nawet nie próbował tego ponownie, jest jeszcze słaby. Był tam pokaleczony, pobliźniony, poraniony. Zobaczył go wtedy, Luciusa na sekundę się uśmiechnął, miło było widzieć go w jednym kawałku, ale momentalnie jego uśmiech zniknął wszystko było jeszcze świeże jego psychika potrzebowała dłuższego odpoczynku, ciało nie było w pełni sprawne.
- Cześć - rzucił Lucius wchodząc do pokoju. Momentalnie dziewczyny obróciły się w jego stronę i podeszły go uściskać. Maral odwzajemnił to i podszedł bliżej do łóżka na którym leżał Tallav i usiadł przy nim.
- Dobrze cię widzieć wśród żywych Serith - rzucił do porucznika, pozwolił sobie na luźniejsze podejście.
-
Ciebie też dobrze widzieć w jednym kawałku. - momentalnie mu odpowiedział -
Jak tam? - w sumie sam nie wiedział od czego zacząć, rzucił mu najprostsze pytanie jakie mógł.
- Dorwałem go... - rzucił do nich, momentalnie przykuwając uwagę reszty. - Dorwałem go jest tutaj na okręcie, w celi. Gdyby nie ludzie z Javelna skuł bym mu mordę. - powiedział zgodnie z prawdę. - Nawet nie wiecie co tam się działo, skurwysyn porywał dzieci, które były mocowładne... Wyłapywał ich w tych komisjach, a potem nasyłał gangusów. - było mu ciężko o tym mówić, ale chciał to wyrzucić z siebie. - Trzymał ich w klatkach, wychudzone, brudne, we własnych szczynach i gównie - zaszkliły mu się oczy. - Dostrzegłem tam nawet tą dziewczynkę, którą widzieliśmy na komisji... Jak do niego dopadłem to myślałem, że rozkwaszę mu mordę o posadzkę, jakby nie ludzie Gveira. - zatrzymał się, a widać było, że głos mu się nieco łamał, a po jego policzku zaczęła spływać łza - ... a potem bombowce i... - momentalnie zamilkł.
-
Bracie, jesteś wśród swoich. Domyślam się co czujesz, nawet nie wiesz jak ja się wkurwiłem jak się o tym wszystkim dowiedziałem. Sam zasłoniłem go od tego droida. - powiedział Serith spuszczając wzrok na kołdrę, gdyby tylko wiedział, że to on za tym wszystkim stoi i co wyprawiał z dziećmi. Nachylił się do niego kładąc swoją dłoń na jego bark.
-
Chciałem ci podziękować, gdyby nie ty prawdopodobnie bym już nie żył, uratowałeś mnie... Uratowałeś nas wszystkich. - dziewczyny tylko kiwnęły mu głową na potwierdzenie jego słów i ponownie przytuliły się do niego.
- Te obrazy będą ze mną do końca życia... - dodał Lucius uśmiechnął się sztucznie, jakby ironicznie do całej tej sytuacji, nie miał powodu do świętowania zwycięstwa.
-
Wiem, ale razem damy radę - odpowiedział mu Tallav.
- Jesteśmy jakby rodziną. - dodała Naya.
- Wspieramy się, zawsze. - dopowiedziała Elayne
W głowie Seritha momentalnie znalazła się myśl na temat Annora, przy tym całym sentymencie. Nie mógł zapomnieć o nim, z chęcią by chciał zobaczyć co u niego na najbliższej przepustce, chciał odwiedzić rodzinę, dawno tam nie był, może przedstawić im swoją kobietę, no i oczywiście poddać się leczeniu.
Minęło kilka godzin, siedzieli tam rozmawiali, pocieszali się, podtrzymywali na duchu, byli związani więziami jakich nigdzie nie można było szukać. Byli braćmi i siostrami broni, przyjaciółmi powiązany więzami, które nie można już było zerwać, byli ich wybraną rodziną, to było coś co dawało im siłę do dalszej walki, do dalszej służby nie ważne jak była ciężka, robili to bo chcieli. Wspominali dawne czasy, jakieś zabawne sytuacje, aby chociaż na chwilę zapomnieć o tym wszystkim, na tą małą chwilę.
Było już późno, byli zmęczeni. Rozchodzili się, Lucius musiał wreszcie odpocząć po całej tej akcji, dziewczyny także. Mieli już wyjść z pokoju gdzie przebywał Tallav, ale ten tylko chwycił Elayne za dłoń, aby jeszcze na chwilę została. Lucius i Naya tylko się uśmiechnęli, na sekundę, widać chciał z nią jeszcze chwile pobyć i nie mieli zamiaru przeszkadzać w tym.
-
Elayne mam prośbę, propozycję... - nabrał nieco więcej powietrza. -
Zamieszkała byś ze mną, przynajmniej na najbliższą przepustkę, potrzebuje cię, dajesz mi kolejne siły do powrotu do zdrowia, lepiej bym się czuł jakbym zasypiał i budził widząc ciebie wtuloną we mnie... I po prostu chciałbym, abyś teraz jak najwięcej była ze mną, proszę. Kocham cię. - spojrzał na nią trzymając ją za rękę. Widać było po Elayne, że myśli, ale ostatecznie uśmiechneła się do niego, chyba się zgodziła...