przez Vestibor Rothal » 15 Sty 2016, o 23:18
Ostrzał trwał już na tyle długo, że przed wejściem nagromadził się już spory stos ciał, co śmielsi bandyci przeskakiwali nad swymi towarzyszami i zbiegali po schodach, tylko po to by zaraz paść rażeni czerwonym laserem wystrzeliwanym z karabinu snajperskiego Vestibora. Ten miał na prawdę wyśmienitą pozycję, ukląkł na jednym kolanie i oparł broń o skrzydło myśliwca, z prawego boku osłaniał go kokpit, a trafienie z takiej odległości w kryjącego się zabraka wymagało nie lada umiejętności i czasu do wycelowania, którego łowca nagród nikomu nie dawał. Walka od dłuższego czasu polegała na wychylaniu się bandytów, oddaniu salwy z blastera i schowaniu się za ścianę hangaru. Sporadycznie proces ten przerywał krzyk padającego nieprzyjaciela. Szeregi przeciwników zostały już ostro przerzedzone gdy nagle do akompaniamentu dżwięków dołączył jeszcze jeden, zdecydowanie najbardziej niepokojący. Coś zaczęło pikać, coraz głośniej i częściej, z letargu pierwszy wyrwał się Chiss który rzucił się jak najdalej od myśliwca, Vestibor postąpił podobnie. Pikanie zamienilo się w jeden denerwujący dżwięk i nagle świat zabraka wybuchł. Na chwilę stał się biały, by tą biel zaraz spowiła zaraz warstwa nieprzeniknionej ciemności.
Ciemność, ciemność i pustka. Nagle świat znowu stał się biały. Zmieniał się, zabrak zaczynał dostrzegać niewyrażne kształty i odróżniać kolory, usiadł. Ostrożnie zaczął ruszać wszystkim, czym mógł poruszać jeszcze przed chwilą, wszystko wydawało się na miejscu. Dopiero po chwili wrócił słuch i reszta kolorów. Znowu słychać strzały, krzyki i odbijające się od ścian lasery. Wymacał obok siebie jakiś przedmiot, podniósł go, był to jego karabin.
Te chujki zniszczyły moje myśliwce, tak to musiało być to. Racjonalne myślenie dopiero docierało do Vestibora, ten podniósł się na obie nogi, lekko mu zesztywniały, ale już po kilku krokach czuł się jak przed wybuchem. Wreszcie rozejrzał się po pobojowisku, z przodu jeden policjant darł się, trzymając w jednej ręce konającego towarzysza, a w drugiej blaster bez przerwy strzelający do ludzi, którzy schodzili coraz bliżej, walczył tylko on. Geldan. Jedno słowo, jedno imię a wywołało tak silny ucisk w żołądku Zabraka. Wypatrzył go, niewiele myśląc podbiegł i dwoma odzianymi w materiał palcami dotknął szyi. Wyczuł puls i odetchnął, nie miał teraz czasu na sentyment. Jego stare stanowisko zostało zniszczone, nie było za czym się skryć, zaczął więc iść przed siebie. Początkowy entuzjazm napastników szybko minął gdy zobaczyli idącego ku nim Vestibora. Ten trzymał przy oku karabin, celował i strzelał do dobrze odłoniętych celów na schodach. Nagłym ruchem wyciągnął do przodu rękę i wystrzelił w ich kierunku rakietą, dwóch z nich spadło z wysokich schodów, zostawiając po sobie martwą plamę. Morale pozostałych zostało już dostatecznie nadszarpnięte i ponownie wycofali się do wyjścia. Łowca nagród nie miał jednak ani chwili by odczuwać satysfakcję, w komunikatorze usłyszał głos pani pilot, kompletnie o nich zapomniał. Była wstrząśnięta, a to rzadkie w jej wypadku, mówiła szybko ale Zabrak wytężając swe zmysły by prowadzić ogień i słuchać, zrozumiał sens tego co mówiła.
- Spokojnie, nie zdąży nawrócić. - Starał się mówić najspokojniej jak potrafił, ale i tak poskutkowało to tylko wydobyciem z siebie ochrypłego krzyku. - Zemda mamy przecież łącznie..., czekaj. - Vestibor nigdy nie był dobry w te klocki. Cztery po sześć, czyli 24.
- 24 rakiety i jeszcze jedną wyrzutnię torped. Wystrzel w niego trzy rakiety dla pewności, mają przecież funkcję auto namierzenia. A jak nie tak, to powiedz chłopakom, mamy przecież przenośną wyrzutnie rakiet namierzających cel na pokładzie, niech wybiegną i walną w niego. -
Musiała na prawdę przeżyć niezły szok skoro zapomniała o tym wszystkim.
Tym czasem na dole nie robiło się wcale lepiej. Żołnierze cofnęli się co prawda na chwilę, ale nie minęła jeszcze minutę a dwa kolejne speedery podjechały przed hangar, w tym momencie sytuacja stała się krytyczna. Vestibor schował blaster w kaburę i wyznaczył dwóm mini - granatom trajetorie lotu, by spadły dokładnie tam gdzie chciał.
- Granaty dymne, jeden na punkt A1, drugi ma się odbić od pojazdu w punkcie A4. -
Granaty po chwili upadły w wyznaczonych miejscach i wydobył się z nich gęsty, czarny dym przesłaniający wszystko zarówno tym na zewnątrz jak i w środku hangaru. Wszystkim poza Vestiborem oczywiście, który włączył widzenie przez mgłę w swym hełmie. Widział, że ludzie zaczęli miotać się wpadajac na siebie, nie mogąc dostrzec niczego poza obrębem dwóch metrów, natomiast granaty objęły promień 10 - krotnie większy. Po chwili zaczęli pocierać oczy, nowo dodany składnik owych granatów powodował pieczenie oczu, co doprowadziło co poniektórych do płaczu. Vestibor miał 5 minut nim dym się ulotni, czas aż nadto. Podbiegł do jednego z funkcjonariuszy, który ściskał ciało towarzysza, tamten też jeszcze oddychał, ale jego stan wyglądał na prawdę fatalnie. Wzięli go za obie ręce i pociągnęli w kierunku ściany obok schodów. Vestibor uczynił dwa szybkie kroki w kierunku schodów i wzniósł się w powietrze by zdobyć jak najlepszą pozycję. Na zewnątrz nadal panował chaos.
- Granat z gazem uśmiercającym, obszar 20m.
Mini - granat wyleciał i obracając się w powietrzu przeciął mgłę wpadając w środek zawieruchy.
- To za moje myśliwce skurwysyny. Rozpocząć dyspersję gazu. -
W hełmie Rothala rozbrzmiał mealiczny, ale jakże przyjemny dla jego uszu głos:
- Dyspersja gazu rozpoczęta.