Sprawa 001 - Transport
- Miło mi, nazywam się Dago Narlasc. A zatem Naboo, co nie agencie ISB-437? Sami widzicie, ile my tu mamy roboty przez tych cholernych rebeliantów. Już dwa dni u mnie jesteście, a ja dopiero mogę się z Wami spotkać. - zagadnął stojący przed Alvanem dowódca stołecznego garnizonu na Naboo.
I rzeczywiście, kiedy Maurice przybywał do Theed, nie spodziewał się zastać takiego zamieszania. Jako nowo wyszkolony agent ISB-437 w stopniu sierżanta szybko otrzymał słuzbowe lokum i miejsce do pracy, ale na tym sprawność działania miejscowej policji się skończyła. Powiedziano mu, że musi czekać na komendanta dwa dni, aż wróci z wypadu do lasów jakieś 600 km od stolicy. O ile wróci, bo rebelianci mogli ponoć dopaść teraz każdego. Trochę zawiódł się na kompetencji zastępców dowódcy. Mając całe dwa dni, Alvan jednak nie próżnował. Cały swój czas poświęcił na poznanie okolicy, a przede wszystkim miasta. Zdobycie kontaktów i zapamiętanie rozkładu ulic było wręcz niezbędne do dalszej sprawnej pracy.
Jego odprawa w ISB była krótka i treściwa, bez zbędnych ceregieli i fanfarów, właściwie dzień po zakończeniu jego szkolenia. Wyglądało to trochę tak, jakby ISB brakowało ludzi i wysyłali każdego nowego od razu do działania. Może miało to związek z tymi pogłoskami o powstaniu jakiejś bardziej zorganizowanej rebelii, o większym zasięgu, a może po prostu organizacja zbyt szybko chciała poszerzyć granice swojego działania i teraz nadrabiała braki kadrowe. W każdym razie został wysłany na Naboo. Według informacji, jakie otrzymał, grupki rebeliantów coraz częściej napadały na konwoje z żywnością i sprzętem przeznaczone dla wojsk Imperium i sprzymierzonych z nimi oddziałów Naboo. Król Naboo, za namową gubernatora, wyraził głębokie zaniepokojenie tą sytuacją, w związku z czym lokalna policja otrzymała wsparcie od ISB. I Alvane był właśnie tym wsparciem. Miał znaleźć wszelkie ślady partyzanckiej działalności, wytropić ich kryjówki, a przede wszystkim znaleźć wszystkie krety, jakie wśród miejscowych mogli mieć buntownicy. Proste zadanie na przetarcie, jak to określił jego zwierzchnik.
Alvane wszedł za komendantem do jego gabinetu. Z okien za biurkiem rozciągał się przepiękny widok na sporą część stolicy, w tym na królewski pałac. Budynek, w którym znajdowała się główna siedziba policji, znajdowała się ledwo dwie ulice od królewskich budynków. Jego rozmówca usiadł za biurkiem i gestem zaprosił do zrobienia tego samego. Komendant był starzejącym się mężczyzną, o głowę wyższym od Maurice'a, choć wydawał się dość szczupły. Jego mundur nosił ślady kilkudniowej wyprawy, niekoniecznie wygodnej i, sądząc po postrzępionym rękawie, być może też niebezpiecznej. Drapiąc się po głowie z krótko przyciętymi, siwiejącymi włosami zerkał niepewnie na stojącego przed nim agenta.